Yoani Sánchez „Cuba libre: notatki z Hawany” (2010)

Jak czytam codziennie blog Yoani Sánchez to tak, jakbym wchodziła w fikcję „Brunatnej Rapsodii” Otto Basila, „Człowieka z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka, czy „Lodu” Jacka Dukaja. Słowem, zastanawiam się niezmiennie, co by było… gdyby..? Co by było, gdyby reżim komunistyczny trwał w Polsce po dziś dzień, jak trwa niezmiennie na Kubie?
Yoani jest w wieku mojego starszego syna, któremu tak jak jej rodzice, nadałam egzotyczne imię, bo jak pisze Yoani, rodzicom zrodzonym w państwie totalitarnym odebrano wszystko, niczym już nie dysponowali, tylko taką słowną oryginalnością:

„(…)Chrzczę moje nowe miejsce oczyszczenia imieniem Generación Y (Pokolenie Y). Mój blog jest zainspirowany Kubańczykami, którzy – podobnie jak ja – urodzili się w latach siedemdziesiątych albo osiemdziesiątych i których życie upłynęło pod znakiem radzieckich lalek, nielegalnych wyjazdów, frustracji, a przede wszystkim tymi, których imiona zaczynają się albo zawierają literę „igrek”. W tamtych dekadach, kiedy wszystko było objęte kontrolą, jedyna wolność polegała na możliwości decydowania, jak nazwać własne dziecko. Dlatego nasi rodzice pod wszystkimi innymi względami zuniformizowani, ubrani w takie same spodnie i koszule z reglamentowanego rynku -odreagowywali, nadając nam egzotyczne imiona.(…)”.

Książka jest pogrupowanymi tematycznie notkami blogowymi, są wyborem nie chronologicznym. Z tego tekstu-rzeki wyłania się obraz autorki, czyli człowieka zniewolonego dwudziestopierwszowiecznymi blokadami, gdy zdobycze techniczne dzisiejszej cywilizacji są nieosiągalne i celowo ograniczane, lub udostępniane jedynie wąskiej kaście służalców reżimu. Państwo powoduje karlenie swojego narodu poprzez ograniczanie rozwoju utalentowanych obywateli. Yoani Sánchez nie kreuje świata, w którym losowo żyje, stara się z precyzją naukowca obserwować swoją codzienność, a z tej, niczym pod mikroskopem, próbki egzystencji, którą jest ona sama, internauci na całym świecie odbierają jej właściwy wygląd.
Fenomenem jest w dzisiejszych czasach jej sieciowy blog, pisany bez patosu, mimochodem, jak oddychanie, jak bicie serca. W sposób naturalny notuje swoje spostrzeżenia, a wybór blogerki Yoani spośród wielości zdarzeń nie jest nawet trudny, bo tak naprawdę, to na wyspie nic się nie dzieje. Życie jest gdzieś indziej, naprawdę żyje banda urzędników, ludzi reżimu, natomiast cała uwięziona wyspa, większość Kubańczyków, jedynie wegetuje zaabsorbowana zdobywaniem w kolejkach sklepowych żywności. Nawet nie tak barwnie, jak pokazał Pedro Gutierrez w „Brudnej trylogii o Hawanie” – nie tak sprytnie i nie tak nieskutecznie. Yoani pisze o skuteczności życia na Kubie, o tym, czym okupiona jest ta skuteczność i jakiej wielkości jest zmarnowana energia narodu w czasach pokoju, w których na świat przyszli jej rodzice i jej rówieśnicy i w jakich przyszło żyć jej synowi. Blog jest o wynaturzeniu życia, o odarciu go z jego możliwości poprzez nieprzezwyciężalne okoliczności zewnętrzne.
Książka jest też o sile Internetu, o tym, że sam zapis kubańskiej codzienności jest już protestem i przywracaniem godności mieszkańcom Kuby.
Ta, jakby powiedział Haszek, „Historia Partii Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa” o tyle różni się od ubiegłowiecznych protestów wolnych duchowo jednostek, że teraz jednostkowy bunt Internetowy pozwala na działalność zgodnie z prawem bez formowania struktur opozycyjnych, bez knowania i ukrywania się. Role się zmieniły. To reżim Fidela Castro się ukrywa w sieci szpiegów, tajnej policji, inwigilacji, kosztownych więzień i obozów karnych, w pozbawianiu ludzi pracy w ich wyuczonych zwodach, skazywanie ich na prace przynoszące jedynie pieniądze na przeżycie. Jeśli np. blog Yoani Sánchez doniesie tylko, że na wyspie nie ma papieru toaletowego to od razu wszyscy wiedzą, dlaczego ustawiają się z rana kolejki po zakup codziennej reżimowej prasy, której nikt nie czyta, nawet w toaletach, bo te też powoli zanikają. Napisze, dlaczego wyłączają fonię w domowych telewizorach, które donoszą o nadprodukcji ziemniaków, a tych nie sposób kupić. Dlaczego będąc zaziębiona, autorka bloga nie może kupić limonki, której krzaki na wyspie zawsze rosły na skwerach jak chwasty, a ziemia kubańska jest tak urodzajna że wydaje plony kilka razy w ciągu roku.
To nie blogerka pyta „dlaczego”; ona przedstawia pewne sytuacje, z którymi radzą sobie tylko ci, o których Fidel Castro w przemówieniach swoich mówi, że są przyszłością tego narodu. Blogerka Yoani nie uważa, że banda donosicieli, fałszywych artystów produkujących jedynie polityczną propagandę może być przyszłością czegokolwiek. Yoani wie, że karawana idzie dalej, że idzie już trzecie pokolenie w obecności tego samego comandante i jego rodziny, i że psy szczekają na różne sposoby. Ona szczeka na swój specyficzny, zrównoważony sposób.
Ale jest jeszcze inny aspekt bloga Yoani Sánchez. Mimo obcości kultury najeźdźcy, organicznym wręcz jej odrzuceniem przez naród kubański, pozostaje na wyspie jak nieusuwalna woń starca, pewna przypadłość, którą symbolizują radzieckie, niezniszczalne, energochłonne przedmioty, jak radziecka pralka. To zapowiedź tych ran, które, jak runie system, będzie trudno leczyć i być może, że nie zabliźnią się nigdy:

„(…) W tym czasie nie miałam jeszcze piętnastu lat i moje wspomnienia dotyczą raczej wrażeń. Pamiętam cukierki i żywność kupowaną na czarnym rynku, prowadzonym przez żony radzieckich mechaników. Nie nazywaliśmy ich Rosjanami, ani tym bardziej „towarzyszami”, dla nas byli los bolos: pokraczni, nieokrzesani, jak kawałki nieurobionej gliny, masywni i pozbawieni wdzięku, potrafiący skonstruować maszyny do prania zużywające cały przydział prądu na dom, ale które w licznych kubańskich domach działają do dziś.
Wielu z naszych rodziców kiedyś studiowało albo pracowało w ZSRR, ale my nie znaliśmy barszczu ani nie smakowała nam wódka, więc wszystko, co „radzieckie”, wydawało się nam niemodne, surowe i przedpotopowe. Trzymała nas z daleka od nich absolutna władza, jaką widzieliśmy w ich gestach, zawoalowane ostrzeżenie, że to oni utrzymywali nasz karaibski „raj”.
Taką mieszankę strachu i kpiny, jaką wywoływał widok los bolos, odczuwamy do dzisiaj. Jeżeli jakiś turysta spacerujący po mieście nie chce być nagabywany przez namolnych sprzedawców cygar, rumu i seksu, musi jedynie wymamrotać coś podobnego do „tawariszcz” albo „nie panimaju”, żeby przestraszony handlarz się ulotnił.
(…)”
[wspomnienie po los bolos (05.06.2008) przeł. Joanna Wachowiak-Finlaison]
* Los bolos – kręgle; pogardliwe określenie Rosjan na Kubie.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

29 odpowiedzi na Yoani Sánchez „Cuba libre: notatki z Hawany” (2010)

  1. Rysiek listonosz pisze:

    Szkoda, że Karolina Popović zakończyła tłumaczenie na język polski blog Yoani Sánchez na wrześniu 2010 roku. Może jeszcze wznowi. Ale inne kraje też mają opóźnienia. Rosja zakończyła na maju 2010 roku, Korea na maju 2009, natomiast na język angielski, niemiecki, włoski, japoński, portugalski, czeski, holenderski, kataloński, węgierski i rumuński tłumaczony jest blog na bieżąco.

  2. Ewa pisze:

    Też mam nadzieję, że Karolina Popović będzie kontynuować tłumaczenia, bo blog jest o wiele lepszy, niż książka. Chronologia wydarzeń na blogu dużo daje, szczególnie, że Yoani Sánchez cały czas jednak znakomicie dokumentuje właśnie upływ czasu i degradację życia codziennego mieszkańców wyspy.
    Zaraz wszystko mi się przypomniało, byłam w jej wieku, jak w Polsce było identycznie, tylko gorzej, bo nie było Internetu. Właściwie ten blog jest jednym wielkim hymnem na cześć Sieci, telefonów komórkowych, które same z siebie, jako jedynie tylko narzędzia, są hamulcem dla opresji, bo żadna szczelność w tajeniu informacji dzisiaj już nie jest możliwa. Akcje protestacyjne są natychmiast relacjonowane przez telefony komórkowe i dowiadują się o nich dziennikarze na całym świecie. Dlatego ten blog jest taki cudowny. Aż serce się kraje, jak te cudowne możliwości techniczne można łatwo zaprzepaścić w naszym nadmiarze, sieciowej nudzie i pustocie polskiej Sieci.

  3. Ewa > korespondent pisze:

    Dostałam przed chwilą mailem:

    „(…)najlepiej dla Kuby byłoby nie mieć komunizmu ale nie wpaść w neokolonializm, napisz do tej Sanchez, żeby się odważyła napisać o Kubie przed komunizmem i niech czeka na kolejna jakaś wielka nagrodę(…)

    Odpowiadam na blogu, bo jak widzę, mój korespondent czyta mój blog. Ale mam wątpliwość, czy czyta blog (jest tu podlinkowany, spolszczony do września ubiegłego roku, wystarczy nacisnąć polską chorągiewkę, a resztę można przeczytać tłumaczem googlowskim, dla tych, którzy nie znają angielskiego. Wersja angielska jest cały czas aktualizowana).
    Jeśli jednak mój korespondent nie ma czasu czytać bloga Yoani Sánchez, to wyjaśniam: blogerka jest absolwentką filologi języka hiszpańskiego Uniwersytetu w Hawanie, urodziła się w latach największej sowietyzacji na Kubie, w roku 1975, nie zna się, jak przyznaje, na ekonomi i na polityce. Blog jest wyłącznie dokumentacją jej życia na wyspie, gdzie służalcy reżimu mają anteny satelitarne, stałe łącza do Internetu, natomiast cała ludność pozostała szykanowana jest filtrowaniem łączy internetowych w miejscach publicznych (prywatne są tylko dla wybranych) i dręczona absurdalnymi zakazami.
    Nikt z dzisiejszych pisarzy już nie pisze, nie tworzy nie mając dostępu do Internetu. Olga Tokarczuk powiedziała w wywiadzie, że pisząc powieści, musi mieć dostęp do Internetu. Yoani Sánchez bardzo pięknie pisze, ma wielki zmysł obserwacyjny i talent literacki, ale nie może rozwinąć swojego talentu, bo musi stać w kolejce za chlebem spoza przydziału, którego bochenek kosztuje dniówkę. Ma syna w wieku maturalnym, który rośnie i potrzebuje jeść. A Kuba to jeden z najbogatszych krajów, wyjątkowo obdarowany położeniem geograficznym. Są tam pokłady niklu, złota, ropy. Rodzi najwspanialszy tytoń na świecie. Zbiory mogą być i czterokrotne w ciągu roku. Trzcina cukrowa rośnie w oczach. Dochód tego państwa idzie na bandę urzędników, milicję, cenzorów, szpiegów, tajne służby, opłacanie redaktorów i pismaków, na chorągiewki pierwszomajowe, na uniformy, skąd my to wszystko znamy! Sprzeciw Yoani Sánchez jest sprzeciwem na miarę jednostki.
    W Polsce zdarzało się słyszeć, że za Hitlera było lepiej. Potem słyszało się, że za komuny było lepiej. Ważne, by wyartykułować taką postawę obywatelską, która opowiada się po stronie takich cnót, jak możliwość decydowania o własnym życiu i swoich dzieci. W tej chwili na Kubie jest to niemożliwe. A gdyby Yoani Sánchez opisywała czasy, których nie zna, czyli rządy Machado, czy Batisty, blog byłby propagandą. Propagandowych blogów kubańskich jest mnóstwo opłacanych sowicie z państwowej kasy.
    Mój blog na całe szczęście nie boryka się z dostępem do Internetu (mamy tanie łącze osiedlowe), ale czuję powinowactwo z Yoani Sánchez. W końcu np. czytam tomiki wierszy i daję świadectwo z tego czytania na moim blogu. Też nie robię nic więcej. Nie grożą mi też i żadne Nagrody. Jutro o kolejnej Nagrodzie im. Jacka Berezina. Tym razem z 2000 Andrzej Rathai. Zapraszam.

  4. Ewa > korespondent pisze:

    Mój korespondent dzisiaj odpowiedział:

    „(…)komunizm zostawił po sobie może ocenzurowana, ale prężną kulturę, którą dało się zniszczyć, może dlatego, że nie zniszczył przedwojennych pokładów – wybitnych ludzi i uczelni, zbyt często atak na powalony komunizm jest wykrętem przed konfrontowaniem obecnej rzeczywistości, czy nie-rzeczywistość, no i na koniec, dodam, że moralność jest niepodzielna, nie może ktoś atakować syfu komunizmu i przemilczeć raka post-komunizmu, tak jakby lekarz powiedział pacjentom, że leczy tylko choroby komunizmu, ale nie choroby post-komunizmu, więc byłem ciekaw w jakiej kategorii mieści się ta pisarka (…)”

    Myślę, że Kuba jest w innej sytuacji, niż kraje Europy byłego bloku komunistycznego, natomiast objawy chorób są identyczne.
    Yoani Sánchez opisuje to tak:

    Wczoraj, w poniedziałkowy wieczór, program „Dialog otwarty” utwierdził mnie w przekonaniu, że jeżeli debata nie jest wolna i spontaniczna, zamienia się w monolog na rożne głosy. Właśnie brak polemiki był tym, co charakteryzowało gości Loly Estevéz, między którymi pojawili się Alfredo Guevara, Eduardo Heras León, Desiderio Navarro, Roberto Fernández Retamar i Corina Mestre. Pewne wezwanie do „nie wyrażania innych opinii” przed kamerami dostrzec można było poprzez opisujący i ogólny ton wtrąceń. Nie umożliwiono nawet otrzymywania telefonów od widzów, którzy w innych emisjach tego programu podnosili temperaturę dyskusji.

    Przemilczenia znaczyły, jak prawie zawsze, dużo więcej niż to, co wyrażono głośno. Desiderio Navarro był jedynym, który napomknął o polemice intelektualnej ze stycznia i lutego. Mianem „gafy medialnej” określił Navarro pojawienie się Pavóna, Serguery i Quesady w telewizji kubańskiej, zdarzenie, które spowodowało lawinę maili kwestionujących politykę kulturalną rewolucji.

    „Dialog otwarty” był wczoraj depozytem zdań pełnych triumfalizmu, mających na celu scharakteryzowanie bieżących debat, poprzedzających kongres UNEAC (Związek Pisarzy i Artystów Kuby – przyp. tłum.), co kontrastuje z ostrym punktem widzenia większej części intelektualistów kubańskich, wyrażonych podczas owych spotkań. „Polemiści” powtarzali zdania w stylu „naród nie może żyć odwrócony plecami do debaty”, „nie możemy dać wrogowi w prezencie tematów”, „trzeba dołączyć większą ilość młodzieży do konstruktywnej krytyki”. Wszystko to powiedziane pod okiem Fidela Castro i José Martí którzy, z dwóch obrazów Raula Martineza, tworzyli wystrój studia.

    Oczywiste jest, że żaden z uczestników nie odważył się powiedzieć, że „debata powinna się odbyć wśród wszystkich Kubańczyków, niezależnie od przynależności politycznej czy preferencji ideologicznych”. Nie zastanowili się też, dlaczego kultura ma być omawiana przez grono znawców, skoro jest dziedzictwem wszystkich. To, co zostawiła nam „wojna maili”, znana też jako „słowa intelektualistów” zostało ewidentnie wchłonięte i przetworzone przez funkcjonariuszy kultury. Wczorajszy wieczór, zamiast być zachętą do dalszej debaty, stał się dla widzów demonstracją nieelastycznych limitów w „debacie między rewolucjonistami”.

    [20.11.2007 „Medialna gafa” Escrito por: yoani.sanchez en Generacion Y Tłumaczenie: Karolina Popović]

  5. Ewa > korespondent pisze:

    I teraz inny przykład, wczorajszy wpis z bloga Polaka, Marka Trojanowskiego, o dwa lata młodszego od Yoani Sánchez, czyli też z „pokolenia Y”: doktor filozofii Marek Trojanowski:
    Marzec 16th, 2011 o 14:19
    ile lat ma Grzebalski Mariusz? 40-50? chyba nie więcej. Jak będzie miał 70. na karku, to będzie mógł się czuć zmęczony i jako poeta będzie miał prawo uginać się pod ciężarem doświadczeń metafizycznych i pochwalić się światu, że oto w dniu swoich siedemdziesiątych pierwszych urodzin odbył swoją pierwszą, poważną, życiową rozmowę z Panem Bogiem. Ale jako czterdziestolatek Mariusz jest literackim gówniarzem. I dobrze, i ja jego tekstu nie traktuje jako pierwiosnków geriatrii, ale jako chęć nawiązania rozmowy. jego wiersz nalezy traktować jako sygnał wysłany z planety A w kosmos w nadziei na uzyskanie jakiejkolwiek odpowiedzi, a kto wie – być może w tym literackim sygnale tkwi nadzieja na kontakt z obcymi cywilizacjami. Zwróć uwagę Przemku, że poeci tworzący swoje kolejne dzieła, są jak autoteliczne systemy planetarne. Dokarmiają się sami, nie dyskutują, nie polemizują. działają według ustalonych praw tego literackiego uniwersum, do którego ich własne galaktyki należą. Wszystko dzieje się zgodnie z zasadami:

    poeta -> wydawca -> krytyk + blurb -> czarna dziura

    poeci nie komunikują się, znają się, wiedzą o swoim istnieniu ale nie zbliżają się do siebie na wystarczającą odległość, by siebie usłyszeć. powiedz, czy pamiętasz, kto cztery lata temu wygrał Bierezina? ja nie wiem, musiałbym sprawdzić. I założę się, że większość poetów klepie w google: „laureaci bierezina 2007″ – to jest własnie jedno z kosmicznych praw tego uniwersum: brak rozmowy. wiesz, moim zdaniem, gdyby poeci dyskutowali o swoich pomysłach, o tekstach, gdyby nagradzano wiersze o których dyskusje były tak żywe i gorące, że topiły materię prozaiczności, wówczas każda monada tego literackiego kosmosu świeciłaby światłem tysiąc razy silniejszym od wybuchu tyciąca słońc, nie tracąc przy tym nic na swojej autonomii.
    marek trojanowski:
    Marzec 16th, 2011 o 14:47
    żywioł zastąpiony został strategią, pasją kalkulacją a talent tzw. oczytaniem – wiesz mi się wydaje, że w tej bezideowej rzeczywistości człowiek nie ma już żadnego obowiązku (oprócz tych wobec siebie) – a nie ma nic bardziej toskycznego jak brak obowiązku. Bo moim zdaniem poetę powinna łączyc jakaś zobowiązująco go relacja z rzeczywistością, żeby wyrażając myśli spłacał swoje zobowiązanie. Żeby był poetą a nie człowiekiem, który sprawnie liczy sylaby w wersach i dobiera rymy.

    gdybyśmy przesunęli się w czasie o kilkadziesiąt lat wstecz – albo o kilkadziesiąt lat do przodu, i gdybyśmy wzięli ze sobą tych poetów, których mamy, to wymarlibyśmy duchowo po kilku tygodniach. Zostałyby po nas tylko worki mięsa, kości i żylastych ścięgien.
    marek trojanowski:
    Marzec 16th, 2011 o 14:06

    potrzeba uznania, to jeden z silniejszych motorów zachowań nie tylko cywilizowanego człowieka ale przede wszystkim artystów. wiesz ilu poetów każdego ranka odpala komputer i szuka w google swojego nazwiska? rzecz jasna poeci wzburzają się gdy się źle piesze o ich dziełach, ale nawet takie pisanie traktują z pewną życzliwością – wszak samo pisanie na temat ich dzieł jest formą uznania. nie można pisać o wierszach jako o wierszach, póki się ich nie uznało za wiersze.

    ja się nie dziwię Pawłowi, że publikuje swoje wiersze. Przecież jest poetą. On to już wie i chce, żeby się świat dowiedział, że on poetą jest. Ale to co mnie dziwi, to fakt że we współczesnym świecie, w którym poeci generalnie muszą pracować w hurtowniach, w marketach, dorabiać chałturki po redakcjach lokalnych gazetek znajduje się ktoś taki, kto poetą chce być, ktoś, kto chce być uważany za poetą. A bycie poetą w czasach, w których poeci się skompromitowali – bo kompromitacją jest to, co zgotowali współcześni poeci współczesnej poezji: te tysiące hamburgerowych tomików bez wyrazu, te sztuczne życiorysy rozdęte w kumpelskich blurbach, przyjacelskie sielskie-anielskiej recenzyjki, wzajemne przysługi itp. – należy potraktować jako daleko posunięty rozkład tkanki zwanej oglądem rzeczy i poczuciem realizmu. Ja nie wiem dlaczego Paweł chce być poetą? Ja rozumiem licealistów – chłopaków, którzy symulują uduchowienie by wyrwać fajną panienkę z kółka literackiego i włożyć jej rękę pod koszulkę (o włożeniu w majtki marzy, ale nie ma odwagi chociaż panienka wyśle tysiąc sygnałów, że nie tylko na rękę między udami ma ochotę. Odważy się dopiero kilka lat później). Rozumiem jeszcze chłopaków na studiach, którzy bawią się w akademikowe dyskusje na temat literatury i wysyłają swoje spowodowane natchnieniem wierszyki do studenckiej gazetki powielanej na kopiarce. Ich też rozumiem, bo na różne osobniki marihuana różnie działa. (…)”

    [Blog „Świnobicie”„jeżeli chcesz przeczytać tekst, to sam go sobie napisz” Marzec 10th, 2011 by marek trojanowski]
    całość tutaj: http://www.historiamoichniedoli.pl/?p=2080#comments

  6. Ewa > korespondent pisze:

    I trzeci przykład nawiązujący do słynnego pisarza Rewolucji wymienionego w wpisie blogowym przez Yoani Sánchez , kubańskiego pisarza Roberto Retamara ( ur. Hawana, 1930) dyrektora magazynu “Casa de las Americas” :

    (…)Wiersz opowiadał w zawoalowany sposób o pewnych praktykach homoseksualnych, niewinnych raczej niż nieprzyzwoitych, jak na przykład smarowanie się żelem KY, środkiem łagodzącym ból pederastii, i zawierał niewinne pytania Triany, ile smaków można spróbować w gejowskim świecie za granicą; kończył się zaś prośbą, by podano Smak Miesiąca. Haydee oczywiście nie wiedziała nic o technikach homoseksualnej miłości. Dla niej praktyka heteroseksualna, zgaszone światło i pozycja misjonarza to było to, co nakazuje Rewolucja. Ale została zmuszona do szybkiego wyrzucenia Arrufata, bo pewien zazdrosny poecina, Roberto Retamar, ex attache kulturalny w Paryżu, poinformował osobiście prezydenta Dorticosa o straszliwym występku Arrufata przeciwko Rewolucji, przeciwko Kubie, przeciwko naturze. Tak jak to się dzieje w każdej socrealistycznej powieści, Arrufat został zwolniony, a Retamar nagrodzony – w tym przypadku objęciem funkcji redaktora naczelnego „Revista Casa”. Nawet zaczęto oskarżać Arrufata o kryminalny błąd zaproszenia Allena Ginsberga na Kubę. Ginsberg byłby komunistą w Nowym Jorku, ale jako że był US gejem i nie miał nic wspólnego z Urugwajem, w Hawanie uznawany był co najwyżej za różowego. Na dodatek podczas swojego pobytu na wyspie udzielił kilku skandalizujących wypowiedzi. Stwierdził na przykład, że Fidel Castro to ponętny reproduktor (El Caballo – Koń -jest przezwiskiem Castro na Kubie) i że ten krzepki i pełen wigoru rewolucyjny bohater (tak jak większość mężczyzn) na pewno był homoseksualistą w którymś momencie swojego życia. Ale najgorszego dopuścił się, kiedy głośno wzdychając, powiedział publicznie, że uważa Che Guevarę za tak smaczny kąsek, że z chęcią od razu poszedłby z nim do łóżka. Sur place de la Reuolution. To wystarczyło i przebrała się miarka na Kubie Fidela Castro. Ginsberg został odcięty od świata ipso facto w swoim pokoju w Hotelu Capri (jakby dla kaprysu) i następnego ranka odstawiony do samolotu lecącego do Pragi – gdzie mógł sobie czyhać na jakiegoś Czecha. Tymczasem przyznano nagrodę pocieszenia, której szczęśliwym odbiorcą był piszący te słowa. Choćbym nie wiem jak bardzo był wiceprzewodniczącym Związku Pisarzy, po zamknięciu „Lunes” znalazłem się na ulicy i bez środków do życia. W takich to okolicznościach zostałem mianowany attache kulturalnym drugiej strony księżyca widocznego z Hawany: w Brukseli, tym samym samotnym miejscu, z którego powrócił Virgilio. Tam poznałem całą prawdę na temat podstępów Retamara i tego, jak Arrufat został wyrzucony z gniazda Haydee. Dowiedziałem się także o istnieniu UMAP ów: obozów koncentracyjnych zakamuflowanych pod skrótowcem Wojskowej Jednostki Wspierania Produkcji – rolniczej oczywiście. Pozornie „ostatecznym rozwiązaniem” sytuacji demograficznej eksplozji homoseksualizmu były plantacje trzciny cukrowej. Jak to miał wytłumaczyć później Joseph Tura w Być albo nie być. „Obozy koncentracyjne dla ciot? My im zapewniamy ścisk, bo oni lubią się ściskać”. Nawet biedny i pokojowo nastawiony Calvert Casey popadł w tarapaty, kiedy odważył się opowiedzieć anonimowemu Meksykaninowi z lewicy (kolejnemu politycznemu turyście nazywającemu się Emanuel Carballo), że na
    Kubie są wszędzie obozy dla homoseksualistów – a nie pola uprawne. Była to zazdrośnie skrywana tajemnica, którą Calvert Casey odkrył dzięki misternej sieci (prawie koronce) informatorów istniejących wśród homoseksualistów.

    [Guillemio Cabrera Infante “Mea Kuba” tłum. Marcin Matkowski]

  7. Ewa > korespondent pisze:

    Post-kolonializm wydał wspaniałą literaturę (J .M. Coetzee). Na razie post-komunizm w Polsce (bo Czesi z powodzeniem go przezwyciężają) nie ma się czym pochwalić. Nie piszę tu o wyższości, zło społeczne, jak piszesz, jest zawsze złem i morze łez zawsze niepotrzebne i zmarnowaniem. Ale pisarz ma obowiązek kwestionowania każdej rzeczywistości w jakiej przyszło mu żyć. Zawsze jego postawa jest przeciw, bo epoka permanentnej szczęśliwości nigdzie nie nadeszła i ta rola Wielkiego Higienisty jest mu przynależna, czy chce tego, czy nie, i jaki będzie jego osobisty koszt.

  8. Robert Mrówczyński pisze:

    Nie wiem Ewo czy Trojanowskiego można zaliczać do poetów, może jest tylko poetyzującym krytykiem. Ale czy on sam nie padł ofiarą chorób, które wymienia? O ile pamiętam “komunikowałaś”się z nim, polemizowałaś. Co takiego się stało, że to ustało?
    Czy nie jest tak, że ludzie, zwłaszcza moralizujący (bo Trojanowski to zaczyna robić) sami nie są w stanie realizować tych swoich rzekomych tęsknot o lepszej komunikacji między ludźmi, a wytykają to innym?

  9. Robert Mrówczyński do komentatora Ewy pisze:

    Sanchez nie musi się odważać pisać o Kubie przed komunizmem, bo to historia b. dobrze opisana. Sanchez nie jest historykiem, a jedynie świadkiem swojej własnej, o wiele młodszej historii i historii swojego biednego narodu i nie robi tego dla nagrody, o czym każdy człowiek dobrej woli może się łatwo naocznie przekonać poświęciwszy kilka godzin na przeczytanie jej rewelacyjnego bloga.
    Złośliwość Twojego korespondenta bierze się pewnie z sympatii do komuny – właściwość połowy Polaków, bo połowie Polaków żyło się w komunie całkiem nieźle, o ile tylko nie interesowali się polityką i sprawami wolnościowymi, a może co gorsza przynależności do kilkuprocentowej nomenklatury, ci to się mieli już wybornie, podobnie jak obecnie na Kubie. I pewnie też jej radzą, aby pisała o Fulgencio Batiście raczej…

    Kilka dni temu TK wydał ostateczny werdykt w sprawie przestępczego charakteru stanu wojennego z 81 roku, złamania obowiązującej wówczas Konstytucji PRL, a mimo to połowa Polaków uważa, że Jaruzelski powinien pojechać razem z Komorowskim i innymi prezydentami RP na beatyfikację JP II do Rzymu.
    Nota bene dzięki temu wyrokowi pokrzywdzeni wówczas obywatele będą teraz mogli sądownie rościć odszkodowania od państwa..

  10. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    Nie wiem Robercie, dlaczego nie potrafię się skomunikować z blogami opozycyjnymi. Yoani Sánchez wita entuzjastycznie każdy nowo powstały blog opozycyjny, pisze o blogach jej pokrewnych, cieszy się.
    Na niwie literatury – bo uważam, że jest ona w dalszym ciągu kontynuatorką polityki kulturalnej PRL-u – niewiele da się wskórać w Sieci. Dostałam bardzo dużo wewnętrznych listów różniących się tonem i intencją od tego, co przeczytałam potem na portalach i blogach. Kiedy od tych samych osób czytałam publiczne wypowiedzi o mnie, zdumiewał przede wszystkim brak wstydu, że można być tak dwulicowym. I to o nic nie chodzi, o żadne więzienie, o żadne ryzyko. Dwulicowość jest jakimś zwyczajem naturalnym, oczywistością obyczaju sieciowego. Pewna poetka gratulowała mi listem celność ataku na lirykę Piotra Matywieckiego, a niedługo po tym przeczytałam jej zachwyty nad poezją Matywieckiego. Nie ma sensu tego wymieniać, bo nie dotyczy to „generacji y”. Ale jest w pokoleniu moich dzieci pewne skażenie charakterystyczne. Np. teraz atak na portalu niedoczytania,pl na grafomanię (oczywiście atak płatny, artykuły będą drukowane przez Biuro Literackie). Czy działalność kogoś pod nickiem Janusz Usz na portalu Liternet.pl. To jest takie, jak Wałęsa powiedział „jestem za a nawet przeciw”. Albo to, że jak trzeba, to stanie w pochodzie przeciwko samemu sobie, już nie pamiętam tych absurdów polskich. Ale widzisz, grafomani napiętnują grafomanię, na portalach smaga się delikatnie komentarzami, grozi paluszkiem. I to ma bardziej charakter Dziadka Mroza, to jest takie azjatyckie, równość jest odświętna, okraszona dobrotliwym karceniem dziateczek. Takie typowe zachowania spektakularne, wymienne. Nikt tu się nie zająknie, jakiego spustoszenia dokonała obowiązująca półwieczna nowomowa. Nikt nie odważy się wyłuskać prawdziwych przyczyn degradacji języka, niemożności skomunikowania się, sieciowej atomizacji, celowego skłócania grup tworzących się w Sieci. Te, jak akademie partyjne portalowe na Liternet pl. spektakle nienawiści, wątki piętnujące, te napaści zbiorowe, naloty na mój blog na czele z Wandą, te obłudne deklaracje rzekomych przyjaciół, wreszcie celowe przemilczenia, ignorowanie. Wszystko jest spójne, przewidywalne. Bo nikt tego nie przemaga, nikt z tym nic nie robi. Jest wolność, ale jaka… Yoani Sánchez nigdy by nic nie zdziałała bez przyjaciół.

  11. Robert Mrówczyński > Ewa pisze:

    Twój blog jest opozycyjny wobec oficjalnego nurtu polskiej kultury, tropisz patologię i fałsz.
    Nie bardzo widzę w sieci tego typu opozycyjnej działalności, którą uprawiasz Ty. Trudno więc aby przyjmowano Cię entuzjastycznie w tym morzu wazeliniarstwa. Jedyny “opozycyjny” blog podobny do Twojego, z którym współpracowałaś, to blog Trojanowskiego. Stąd moje pytanie, na które trochę odpowiedziałaś.
    Ale opozycyjność Sanchez ma charakter polityczny. Gdybyś robiła to co robi ona, może miałabyś sojuszników, choć wcale to pewne nie jest.Wszak wśród opozycjonistów politycznych także występuje silna rywalizacja. Sanchez ma to szczęście, że na Kubie żadna opozycja nie istnieje, a jeśli, to w licznych więzieniach, nie ma konkurencji, dlatego może funkcjonować jako wolny strzelec i jest uznawana za autorytet.
    W każdym razie w jej świecie barykada jest bardzo wyraźna i wiadomo gdzie przebiega, a wartości są dobrze zdefiniowane. W Twoim, jak to opisałaś, już nie. Ci sami ludzie są raz po jednej stronie, raz po drugiej, “prywatnie” są szalenie bojowi, publicznie serwilistyczni.
    I też mi się wydaje, że jest to pokłosie 50 lat bolszewizmu, jakiejś genetycznej trwałej przemianie duchowej, duchowego skarlenia, spodlenia, kiedy można było przeżyć jedynie na kolanach i stadnie. Szlachetność Sanchez na tym właśnie polega, że ważniejsza dla niej prawda niż własny interes i bezpieczeństwo.
    Mam wyrzuty sumienia, że przegoniłem Twoich fałszywych przyjaciół, których zazdrościsz Sanchez, ale chyba nie żałujesz, i sama przejrzałaś na oczy. Mam nadzieję, że utraty Królika i Wandy nie masz mi za złe.

  12. Karolina Popović pisze:

    kochani, witajcie! cieszę się, że podobało się Wam moje tłumaczenie, niestety, chyba do niego nie wrócę, a to dlatego, że za moimi plecami wydano po polsku książkę, zupełnie ignorując moją pracę i prawdę mówiąc zniechęciłam się do całego projektu, choć przez 2,5 roku wkładałam weń dużo serca

  13. Marek Bieńczycki (Przechodzień) > Karoliny Popović pisze:

    Kochana Pani Karolino, kiedy żona przyniosła książkę z BŚ i nie zobaczyłem tam Pani nazwiska, od razu wiedziałem co się stało, jak obrzydliwie postąpiono z Panią. Ewie wielokrotnie zarzucano tutaj teorie spiskowe, ale jak tu ich nie wyznawać skoro dzieją się takie obrzydliwe rzeczy. Na pocieszenie mogę tylko złożyć w tym miejscu wyrazy podziwu i uznania dla Pani pracy-tłumaczenia, które jest o niebo lepsze od Wachowiak-Finlaison, choć to ona zgarnęła kasę, a przecież dzięki Pani nie musiała się wiele namęczyć.
    Idiotyczne jest zmienienie charakteru zapisków Sanchez z chronologicznych, na tematyczne, nie mówiąc już o tym, Pani tłumaczenia sięgają września 2010 roku, a książka kończy na 2008.
    Chronologia daje przecież dodatkową informację, którą książka zaprzepaściła. Z Pani tłumaczeń zrobiłem książkę, przerobiłem na mp3 i już drugi raz sobie słucham, bo mimo straszności obcuję z pięknym językiem. Usiłowałem również znaleźć Pani maila, aby podziękować i spytać o dalsze losy tłumaczeń, ale już nie mogłem odnaleźć Pani strony, którą raz już miałem przed oczami. Pewnie zbiegło to się w czasie kiedy musiała się Pani dowiedzieć o świństwie jaki Pani zrobiono i zlikwidowała stronę. Tyle dobrze, że jest teraz możliwość ujawniania takich rzeczy. Niewielka to satysfakcja, ale może Ci którzy uważają że wszystko w Polsce OK z polityką wydawniczą, nie będą teraz tacy pewni. Pani przypadek to twardy dowód, że nie jest dobrze.
    Jeszcze raz wielkie dzięki za Pani wielką pracę, za możność wglądu w rzeczy, które miały być ukryte przed światem. Szczerze wierzę, że praca ta nie pójdzie na marne, że przyspieszy wyzwolenie Kuby z jarzma tyranii, a na chwilę obecną ujawnianie zbrodni jakich dokonuje rząd Castro choć trochę osłabia reżim i czyni los setek uwięzionych trochę lepszym, bo już nie anonimowym.

  14. Ewa > Karolina Popović pisze:

    Wstyd, wstyd, wstyd dla Wydawnictwa W.A.B!
    Też dziękuję, Pani, Pani Karolino, że komentarzem wyjaśniła dziwne praktyki wydawnictw w Polsce. Jak widzę, książkę wydano W.A.B. w tłumaczeniu Joanny Wachowiak-Finlaison z języka włoskiego, bo prawa autorskie do tej książki miało wydawnictwo RCS Libri S.p A – Milano. Książka ta, o identycznej okładce, ukazała się w wielu krajach, więc najprawdopodobniej wszyscy tłumaczyli z włoskiego. Niemniej, nieładnie ze strony Wydawnictwa, które przecież przy tak mało atrakcyjnej komercyjnie, i niewdzięcznej tematyce nie uhonorowało nawet wspomnieniem w książce o Pani, nie wpadło na pomysł, że może wydać książkę, bez udziału Włochów i zamówić ją u Pani. Bo notki blogowe wybrano do zbioru wszystkie, które już Pani spolszczyła, czytałam je w książce powtórnie. Wstyd dla wydawnictwa, które bierze udział w jakiś akcjach ubolewających nad spadkiem czytelnictwa w Polsce i różnych fikcjach propagandowych, a które nie potrafi się zachować, bo przecież każdy, kogo zainteresuje książka zredagowana przez Włochów, natychmiast pójdzie czytać blog Yoani Sanchez i natrafi na nazwisko Pani. Bardzo bym chciała, by Pani kontynuowała! Nie znam tak dobrze hiszpańskiego i codzienne czytanie sprawia mi trudność!

    Przechwytywanie cudzych zasług to typowa polska wada narodowa, nigdy nie przezwyciężona, w żadnym systemie. Za mnie, jak dostałam nagrodę w Japonii na dziecięcym konkursie plastycznym pojechało nieznane dziecko, o czym dowiedzieliśmy się z telewizji. Jak dostałam nagrodę za obrazy na międzynarodowym plenerze malarskim, fundator nagrody – jakiś zakład przemysłowy – kupił obrazy zupełnie innej osoby, kilkakrotnie przewyższającej wartość nagrody. Kilka lat byłam administratorką i komentatorką strony ZPAP, nigdy nic za to nie otrzymałam, oprócz pocztowej kartki z podziękowaniem na odchodnym.
    O tym wspominała już Helena Modrzejewska, kiedy sto lat przed narodzeniem Yoani Sanchez, gdy grała na deskach Teatru Wielkiego w Warszawie i musiała grać z całymi rodzinami aktorów bez talentu i ten nieprzezwyciężony polski zwyczaj, że każdy dobry, byle swój, spowodował jej emigrację. W Stanach też są polecenia, ale jednak liczy się portfolio w ostatecznym wyborze. Tak syn pozyskuje w Stanach zlecenia.
    Ale, jak nikt nie będzie się upominać o przezwyciężenie tej smutnej polskiej przypadłości, będzie trwać w nieskończoność.
    A tłumaczenie z hiszpańskiego blogu Yoani Sanchez przez polską tłumaczkę Karolinę Popović jest znakomite.

  15. Karolina Popović pisze:

    Takie słowa w tym oceanie beznadziejności to dla mnie zaszczyt, to jakby przypomnienie mnie, że sens leży w pracy. Przyznam, że raz bliska byłam powrotu, ale jest coś, czego nie mogę w sobie przełamać. Yoani napisała mi, że sprzedała prawa do tekstu włoskiemu wydawnictwu i nie ma już wpływu na żadne tłumaczenie oraz że pisała do wydawnictwa W.A.B., ale powiedzieli, że mają swojego tłumacza. Nie wiem, co z tym wszystkim zrobić, muszę przemyśleć całą sprawę, pozbierać myśli. Kusi mnie to niesamowicie, bo bawienie się językiem od zawsze było moją pasją, tak jak ukrytym pragnieniem jest nadal bycie tłumaczem literatury, choć wiem, że ciężko się wybić.

    Pani Ewo, pomyślę o powrocie, bo teraz już wiem, że nie tylko dla siebie to robię i że nie tylko mnie boli to, co się stało.

    serdeczne pozdrowienia z San Diego

    KP

  16. Karolina Popović pisze:

    Panie Marku, moja strona nadal istnieje – http://www.lotta7.blox.pl. Bardzo dziękuję za miłe słowa!

  17. Ewa > Karolina Popović pisze:

    Pani Karolino, z mojego przecież bardzo prowincjonalnego podwórka donoszę, że książkę kupiły wszystkie filie biblioteczne, ale stoi na półkach i nie ma powodzenia. Nie ma, bo Kuba przez Polaka mojego pokolenia jest postrzegana jako kraj, który był futrowany przez PRL, podobnie jak dzisiejsze pokolenie Rosjan uważa, że ZSRR wspierało kosztem własnego społeczeństwa wszystkie demoludy, również Kubę. Dlatego Kuba bardziej wzbudza niechęć, niż sympatię. Robiąc komiks, próbuję to jakoś wyjaśnić, że wąska grupa polskich specjalistów naprawdę wybranych z najlepszych, ciężko pracowała na etatach wyrzuconej z Kuby inteligencji po Rewolucji, że dzieliła się kartami na żywność, że nie żyła ponad stan i nie wykorzystywała jedynie dla siebie tego wspaniałego zrządzenia losu, jakim była praca na Kubie. Rozmawiałam z dziećmi, które miały szczęście tam być teraz. Większość, tak jak ja, nie tylko wspomina to jako najlepszy okres w swoim pięćdziesięcioletnim życiu, ale to, że dzieci tam, na owocach, których w Polsce nie było, wyrosły, rozwinęły się. Ja wyrosłam dwadzieścia centymetrów, a byłam anorektyczką, najmniejszą w klasie. Mój starszy brat wyjechał zbyt późno dla tego rozwoju. Faktem jest, że na ulicach wołali za nami „ruso”, ale pamiętam Kubańczyków jako cudowny, nigdzie nie spotykany już potem a życiu naród radosnych, dobrych ludzi.
    Dlatego bardzo życzyłabym sobie, by Pani kontynuowała. Wątpię, by W.A.B. wydał dalszy ciąg bloga, bo książka jest z założenia formą zamkniętą. Pokolenia „Y” w Polsce nie interesuje Kuba, bo ich nie interesuje życie ich rodziców (tylko interesują ich osoby znaczące, autorytety, wystarczy wejść na facebook i zobaczyć, jak poeci tego pokolenia wylizują). Pokolenie starsze, ich babć – którymi się nadmiernie interesują tylko dlatego, że jest zdziecinniałe i w tym sensie post-modernistycznie – nie interesuje się Kubą, bo to też nie ich działka. Więc W.A.B. będzie wydawało kolejne książki Jacka Dehnela i wydawało po kilka razy, a z Yoani Sánchez wskutek fiaska finansowego da sobie spokój. Tak sadzę. A widzi Pani, mój mąż zrobił już książkę z tłumaczeń Pani i wierzę, że zrobiło to bardzo dużo Polaków mojego pokolenia. I ona przetrwa, bo damy ją naszym wnukom w wersji elektronicznej.
    A tak na marginesie, jeśli Pani mieszka w San Diego, to lepiej mieć taki kontakt z polskim językiem, niż jałowo przesiadywać na portalach, np. na portalu liternet.pl. gdzie widzę przesiaduje masa emigrantów.
    Jeszcze raz w wielkiej nadziei wraz z pozdrowieniami z Polski zmierzającej do fazy post-kolonializmu (na razie to w dalszym ciągu jeszcze post-komuna)!

  18. Karolina Popovic pisze:

    Pani Ewo, dzis nie umiem jeszcze Pani odpowiedziec, czy wroce. Tesknie za dwoma rzeczami, zabawa slowem i jezykiem hiszpanskim i to sa dwa dobre powody powrotu. Z drugiej strony cesc mnie czuje, ze tamto to zamkniety rozdzial, ze takie powroty moze nie maja sensu. Pomysle jeszcze.
    Co do popularnosci ksiazki, mysle, ze ma sie podobnie jak do bloga – ja zawsze mialam poczucie, ze tlumacze ja dla siebie, garstki przyjaciol i kilku osob gdzies w sieci. I tyle. Czasem widzialam, ze ktos wspominal o polskiej wersji blogu, ale nie jest on czyms na miare szeroko znanych blogow kulinarnych :), nie wspominajac juz o lisciebestsellerow wydawniczych, z ktorymi mam trudnosci o tyle, ze wiekszosc ksiazek lezy poza moim kregiem zainteresowan.
    Tak, mieszkam z San Diego i brakuje mi jezyka polskiego, jedynie w domu z niego korzystam. No i czytam, ile sie da (a da sie niewiele, zwazywszy dwoje malych dzieci, chyba, ze do czytania doliczymy Brzechwe). .

    Serdecznie pozdrawiam

    KP

  19. Joanna Wachowiak-Finlaison pisze:

    Poczułam się wywołana do tablicy.

    1. Na samym początku projektu, jeszcze zanim podpisałam umowę, zwróciłam wydawnictwu uwagę na to, że blog już jest na polski tłumaczony, z różnych względów W.A.B. postanowił zamówić jednak nowe tłumaczenie.

    2. Książka, jako zbiór wpisów blogowych faktycznie została wydana po włosku i na to włoskie wydanie W.A.B. zakupił prawa.

    3. Tak się składa, że skończyłam filologię hiszpańską na UAM, więc wpisy blogowe tłumaczone były de facto z hiszpańskiego, z blogu Yoani (nie wierzę w tłumaczenia z tłumaczenia).

    4. Ten, kto wspomniał o “zgarnianiu kasy” nie ma chyba pojęcia o stawkach za tłumaczenia literackie 😉

  20. Ewa > Joanna Wachowiak-Finlaison pisze:

    Pani Joanno, ja nie prowadzę bloga po to by szukać winnych pewnych polskich obyczajów i przywoływać tłumaczących się z nich. Faktem jest to, że blog opozycjonistki kubańskiej, który powstał w bardzo trudnych i niebezpiecznych warunkach politycznych na Kubie, nie jest aktualizowany przez Polskę od września 2010 roku i dla tłumaczy nie stworzono w polskim życiu intelektualnym żadnych zachęt, by wolontariat tłumaczy zaistniał i działał. Mogą to robić bez problemów Czesi, Polacy nie mogą uczestniczyć w międzynarodowym wsparciu kubańskiego wolnego głosu Internetowego. I tylko tyle chciałam na moim blogu powiedzieć. I że akurat to nie powinno przynosić zysków pieniężnych, bo tutaj zyskiem byłoby złamanie blokady internetowej w krajach uwięzionych w reżimie. Jak widać, Polska ma to w nosie.
    Jeszcze raz bardzo dziękuję za wyjaśniający komentarz i serdecznie, wielkanocnie pozdrawiam!

  21. Joanna Wachowiak-Finlaison pisze:

    Tej strony nie widzę w linkach, więc podrzucam: http://www.solidarnizkuba.pl

  22. Ewa > Joanna Wachowiak-Finlaison pisze:

    Pani niczego nie zrozumiała…

  23. Joanna Wachowiak-Finlaison pisze:

    Ok. Na czym by takie “stwarzanie warunków” miało polegać?

  24. Ewa > Joanna Wachowiak-Finlaison pisze:

    Nie wiem, Pani Joanno. Od tego mamy w Polsce mądrych ludzi w Ministerstwie Kultury i Sztuki, mamy dotowane Wydawnictwa i jeden wielki jęk, że ludzie nie chcą czytać książek. A obok tego jest Świat, są wielkie problemy, są ludzie, którzy oddają swoje prywatne życie dla spraw większych niż swój własny pępek i biznesy wydawnictw.
    W tej tutaj omawianej sytuacji jest opozycyjny blog, który polska wolontariuszka tłumaczyła na bieżąco na język polski. Porzuciła ten szlachetny cel sfrustrowana powtórzeniem jej dwuletniej pracy przez kogoś innego, kto dostał za to pieniądze. Pani nie widzi tutaj żadnej niestosowności. Ja nie widzę niestosowności w tym, że Pani dostała zlecenie od Wydawnictwa i je wykonała. Też bym tak postąpiła. Natomiast nieetyczność zaczyna się tam, gdzie nikt nie widzi żadnej niestosowności. Oczywiście, można jeszcze za charytatywną pracę przywalić Pani Karolinie Popović, nawrzucać jej, że zrobiła to niefachowo, bo nie z hiszpańskiego. Znam te sposoby, jestem malarką i zawsze artystę można upokorzyć tym, że nie dorasta, że jest za słaby i że jego praca jest nieprofesjonalna. Pani Popović napisała tutaj, że wydano książkę poza jej plecami. Pani napisała tutaj, że wiedziała o dwuletnim tłumaczeniu Pani Popović, a jednak nie połączyła Pani swojej pracy z jej trudem. Nie jestem stroną w tej sprawie, ani arbitrem. Mój blog jest trybuną, a nie oskarżaniem. Prowadzę go bez żadnego wynagrodzenia i na własnej domenie. Na nic nie liczę, na żadne zaproszenia i nagrody. Raczej mnie się tylko dostaje. I ja jestem tylko od tego, by odnotować fakt, że blog Yoani Sánchez przez polskich tłumaczy nie jest aktualizowany. Mój blog jest od tego. I też od tego, by komentatorzy nie zbaczali z tematów wątków, bo ja nie jestem od politycznych spraw kubańskich i nie mam obowiązku linkować tutaj wszystkich opozycyjnych akcji sieciowych. Róbmy to, co może przynieść konkretne korzyści i których podejmowanie jest w naszej mocy, a nie neurotycznie symulujmy zaangażowanie wspierając się na cudzym wysiłku.

  25. Hortensja Nowak pisze:

    Linkowałam na Facebooku brazylijski film „Śmietnisko”, gdzie bohaterem był światowej sławy artysta wizualny Vik Muniz który robił o ogromne swoje obrazy na jednym z największych na świecie wysypisk śmieci świata w Rio de Janeiro przy udziale zbieraczy śmieci „catadores”, ale jego działania artystyczne nie polegały na żerowaniu na cudzej krzywdzie. Vik Muniz nie wierzy w sztukę polityczną, uważa, że świat można zmieniać właśnie takimi akcjami.
    „Catadores” to grupa ludzi wyrzucona na margines społeczeństwa, ale posiadająca swoją godność. Powstałe na wysypisku śmieci piękne obrazy Vika Muniza zarabiają na aukcjach całego świata pieniądze, a te nie płyną do Vika Muniza, ale do tych śmieciarzy. Pozwoliło to np. na założenie wśród lepianek otaczających gigantyczne śmietnisko biblioteki złożonej z książek na nim znalezionych. I to nie żaden Janosik, ten Vik Muniz. Zaproszenie śmieciarzy do Europy, opłacenie im samolotu to nie żadne akcje spektakularne celebryty. To nie ma nic wspólnego z sylwestrowymi balami charytatywnymi dla biednych. To istotne czyny dążące do przemiany świata.
    Przytaczam taki przykład przy tym wątku, bo wydaje mi się, że właśnie pisarze, tłumacze literatury powinni być uczuleni na to, że jedna osoba może coś zmienić i lepiej zadziałać, niż kosztowna organizacja. Mam na Facebooku dodany portal „Secretos de Cuba” i wszelkie nowości, jakie mi przysyłają, tłumaczę googlowskim tłumaczem. I blog Yoani Sánchez też można sobie od biedy tak przetłumaczyć. Ale przecież ten projekt międzynarodowych tłumaczy jest po to, by wesprzeć ten blog i zamanifestować wsparcie. Wsparcie też dla wolności Internetu. A pieniądze z książki Yoani Sánchez przecież nie idą dla niej, tam trzeba pomagać rodzinom uwięzionych opozycjonistów. Ona przecież na blogu o tym pisze.

  26. Ewa > Hortensja Nowak pisze:

    Przecież Yoani Sánchez mogłaby sobie cudownie żyć w komunistycznym reżimie. Tam dla pisarzy reżimowych jest raj, pisze o tym na swoim blogu. To nie jest człowiek marginesu, jej samo wykluczenie jest dobrowolne i świadome. Dlatego powinna skupiać wokół siebie ludzi sobie podobnych, bo ci inni niwelują jej heroiczny wysiłek. Może dobrze, że nie tłumaczy jej bloga nikt. Jest to dowód na to, że takich ludzi jej podobnych w Polsce nie ma.

    Będę, może już w piątek (po czwartkowym maratonie poetyckim), pisać o właśnie wydanej „Duszy czyśćcowej”. pięćset stronicowej książce o Stanisławie Grochowiaku, który zapił się na śmierć jako urzędnik reżimu. A przecież reszta się nie zapiła, żyje do dzisiaj i to dobrze. Jednym z bohaterów tej książki jest Zbigniew Jerzyna, niedawno zmarły miłośnik portalu nieszuflada. pl. Pewni artyści są nieśmiertelni i czują się wszędzie bardzo dobrze. Yoani Sánchez widocznie do nich nie należy.

    A po Grochowiaku w przyszłym tygodniu „Złote żniwa” Grossa. Serdecznie Hortensjo zapraszam do dyskusji!

  27. Przechodzień pisze:

    Nie wiem na ile dyskusja o perypetiach związanych z tłumaczeniem bloga Sanchez pomogła p. Karolinie Popović podjąć decyzję o wznowieniu tej arcyszlachetnej, oczekiwanej i potrzebnej działalności, nie mniej cieszę się z tego ogromnie i mam nadzieję, że ten powrót będzie trwały. Pozwalam sobie zamieścić anons o wznowieniu tłumaczenia przez Panią Karolinę ze strony Yoani Sanchez:

    Powrót
    Escrito por: yoani.sanchez en Generacion Y , Abril,27,2011

    Kochani!

    wiem, że minęło sporo czasu od ostatniego posta, Wiem też, że w międzyczasie pisaliście i pytaliście, co dalej. Przepraszam, że tyle czasu zajęło mi odpowiedzenie wam. Długo zastanawiałam się nad odpowiedzią. Zaprzestałam tłumaczenia z powodów osobistych i tych mniej osobistych, potrzebowałam czasu na przemyślenia i rozważenie, co mam dalej robić. W końcu zdecydowałam: wracam! Pierwsze tłumaczenia powinny pojawić się tu najpóźniej na początku przyszłego tygodnia. Zaglądajcie!

    z pozdrowieniami

    Karolina Popović

  28. Ewa pisze:

    To ja też się przyłączam do radości. Brawo Pani Karolino! Pro publico bono!

  29. Tymek pisze:

    Młodsi czytelnicy, tacy jak ja, którzy urodzili się pod koniec lat osiemdziesiątych, PRL znają z opowieści swoich rodziców i dziadków. Tymczasem po drugiej stronie Atlantyku opowieści naszych krewnych toczą się nadal, w nieco bardziej egzotycznej scenerii.

    Polecam całą recenzję:

    http://tymekwietymeknie.blogspot.com/2013/06/cuba-libre-notatki-z-hawany-yoani.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *