Erlend Loe „Doppler” (2004)

„Dopplera” przeczytałam pod wpływem prozy poetyckiej „Cyklist” Przemysława Owczarka, któremu cytat z prozy Norwega patronuje. Natomiast Erlendowi Loe patronuje Robert Frost i fragment ze „Stopping By Woods On A Snowy Evening”, ściślej, kończąca wiersz zwrotka, jak to las kusi, ale wymaga, by pozostawić przed wejściem w niego siebie, a bohater wiersza jest niezdecydowany, zapowiada zupełnie coś innego, niż to, co znalazłam u Owczarka.
I tak, jak w utworze Przemysława Owczarka cytowana jest część, kiedy bohater książki jest cywilizowanym obywatelem miasta i jeździ na rowerze do pracy stając się automatycznie wrogiem kierowców samochodów, to w dalszej części powieści „Doppler” mamy nie tyle skutki jazdy na rowerze, co raczej całkowite zanegowanie potrzeby jeżdżenia czymkolwiek. Bohater 40 wierszy Owczarka jeździ rowerem wiosną, latem, jesienią i zimą. Podobnie rozdziały „Dopplera” podzielone są na kalendarzowe miesiące, ale tak naprawdę, to mamy u Norwega do dyspozycji permanentny północny śnieg i egzystencjalne zimno. I jeśli polski poeta Owczarek w prozie poetyckiej dwoi się i troi, by językiem młodzieżowym atrakcyjnie wypełnić  kartki papieru, Norweg Loe z całą lekkością i żartobliwością bezbronnie prezentuje swoją niewiedzę i bezradność wobec tego, co ma do dyspozycji na podobnym, co Przemysław Owczarek, życiowym finiszu.

„Doppler” to taka opowiastka mężczyzny zbliżającego się do czterdziestki, który wie, że jak nie odmieni swojego życia, to się nie uratuje i jak nie ucieknie od otaczających go trupów, to umrze jeszcze za życia.
Było już mnóstwo filmów i piosenek o pokusie wsiadania do pociągu byle jakiego i wszystko, co się na ten temat wypowiedziało, zawsze porywało publiczność do symulowania zmian w swoim życiu podczas odbioru utworu o tym traktującym. Ale tak naprawdę, to nikt nie zrezygnuje ani z nowoczesnego wychodka, ani z wanny z biczami szwedzkimi na własne życzenie. I można na różne sposoby uciekać na swój prywatny gigant, by nieodmiennie wracać do niekochanych żon i do odebranych nam przez kulturę masową dzieci. Ale bohater powieści o nazwisku Doppler jest inny i on nigdy nie wraca. Ma o wiele więcej atutów, by wróciwszy czuć się dobrze, ale Doppler nie wraca do żony, którą kocha. Doppler obdarzony jest przez naturę ogromnym organem płciowym, tak wielkim, że sławny był już w szkole ze swojego okazałego przyrodzenia, a jednak seksualność traktuje jak wszystko, jednakowo nieważnie i mimochodem, ponieważ jest zaprogramowany na sztuczność i musi tej sztuczności oddawać sprawiedliwość. Doppler nie sprzeciwi się – jak już po upewnieniu się, że nie lubi ludzi, zdecyduje się zamieszkać w lesie w namiocie – nielicznym wizytom żony, która nigdy nawet nie zdejmie płaszcza, a jednak ta jej przelotność zakończy się jej zapłodnieniem. Nie sprzeciwi się ani potrzebom trzyletniego synka, który reaguje na brak dobranocki drgawkami i trzeba mu ją natychmiast dostarczyć, jak choremu na cukrzycę zastrzyk z glukozy. Doppler nie dziwi się, że szesnastoletnia córka śpi pod kinem czekając na kolejne seanse filmu nakręconego na podstawie prozy Tolkiena przebrana za elfa. Doppler ani nie wyszydza, ani nie krytykuje, chociaż jego traktat o Teletubisiach powinien być jednak współczesną przestrogą. Bowiem Doppler jest, jak każdy produkt cywilizacji uwikłany w uzależnienia, nie potrafi zrezygnować ani z odtłuszczonego mleka, ani z czekolady Toblerone, ani też z wizji koegzystencji tych wszystkich elementów z surowością natury. Doppler nie wchodzi w dantejskie piekło porzuciwszy wszelką nadzieję, ani też nie jest beznadziejnie naiwny, by nie wiedział, że porzucić ją trzeba.
I ta powieść jest właśnie o tym: o komicznym zderzeniu dwóch światów, które nie powinny współistnieć, jednak na mocy literatury współistnieją. Wszelkie techniczne niemożliwości, jak rozpłatanie czaszki łosiowej klempie, usynowienie małego łosia na modłę bohaterów z „Księgi dżungli” Kiplinga to elementy nie tyle baśniowe, co umowność pewnych modeli przerabiających domniemania „co by było gdyby”.
Doppler jest więc literackim modelem, który wraz z pisarzem przerabiamy, gdybamy, co by było, gdyby jednak udało nam się odpuścić życie ambitne, projektowane dla nas od zawsze, najpierw przez ambitnych rodziców, potem już przez nas samych.
– Nie bądź nigdy ambitny – zostawia radę Doppler narodzonemu właśnie synowi, opuszczając go na zawsze, odchodząc symbolicznie w las, w jego dzikość i w brak powrotu. Bo las to też i nasza niekontrolowana, upominająca się o swoje prawa podświadomość i to próbujemy na zawsze w sobie zlikwidować. Ta niemożliwa dzisiaj cywilizacyjna potrzeba  wolności nie na darmo jest głównym motywem powieści pisarza z Oslo, który stara się na tle surowej natury i permanentnej depresji mieszkańców Norwegii, oddalonych, jak pisze autor, od europejskiego centrum i skazanych na kulturową beznadzieję, prześledzić wszystkie aberracje odludków, loserów i ludzi psychicznie chorych. I mówi o tym zwyczajnie, pospolicie, językiem obrazowym i oszczędnym, takim, w którym czytelnik odnajduje swoją bezradność i swoją niemożność sprostaniu nie tyle cywilizacyjnej pułapce w której się znalazł, ile raczej jego duma z dotychczasowych osiągnięć zawodowych i materialnych nagle ulega zawstydzeniu. Nie tym, że w Afryce głodują dzieci, a on zastanawia się nad kolejną zmianą kafelków w łazience, ile świadomością, że żyje nie swoim życiem. Motyw ojca, który u Dopplera krąży jak natrętna mucha też nie jest bez znaczenia. Książka rozpoczyna się śmiercią ojca, porażonego dziwactwem fotografowania do końca swojego życia klozetów, z których w swoim życiu korzystał. Doppler uświadamia sobie, jak bohaterowie Stanisława Różewicza, którzy nie znają rysopisów członków rodzin, z którymi mieszkają i widują się codziennie, że swojego ojca nie znał. Twórczość artystyczna Dopplera w lesie, polegająca na wyrzeźbieniu wizerunku ojca jako totemu z monstrualnym męskim członkiem jest nie tyle nawiązaniem do potrzeb ludów pierwotnych, ile bardziej pokrzywieniem się temu dziedzictwu. Można właściwie – rejestrując dzielne poczynania Dopplera zmierzające do zmian w swojej egzystencji – nazwać symulacją pewnych umownych znaków, które są z natury puste. A jednak Doppler jest paradoksalnie skuteczny. Potrafi zdemoralizować prawicowca, zarażając go swoją wolnościową determinacją i doprowadzić do kolejnej aberracji zachowań w obliczu takiego życiowego wyzwania. Potrafi skutecznie utrzymać się przy życiu i nawet zaprzyjaźnić się z okradanymi przez siebie ludźmi, ofiarować przyjaźń złodziejowi w swoim miejskim mieszkaniu. Wszystko staje się ponad to, co stanowi własność, ale komuna, jak powstaje w lesie złożona ze zwierząt i ludzi, toczy swe istnienie swobodnie, bez żadnego wcześniejszego zamysłu, sprawnie. Problem dobra i zła nie istnieje, literaturę opartą na Robinsonie Crusoe, czy „Władcy much” Goldinga można między bajki włożyć. Loe niepozornie proponuje cywilizację nie tyle miłości, nie tyle powrotu do natury, ile jakiejś wzajemnej przyzwoitości relacji międzyludzkich.
I ta ciepła, niezobowiązująca powieść jest baśnią i jest nierealna, jak każda baśń, która dzieje się w lesie, który jest zawsze prawdziwy.

Wracając do poezji prozą „Cyklist” Przemysława Owczarka i automatycznie porównując te dwa utwory pisarzy z jednego pokolenia, można zaryzykować stwierdzenie, że Polak Norweg to nie tyle dwa bratanki, co dwa, na dwóch krańcach cywilizacji „rozpostarte bogi”. Pierwszy, to bóg wjeżdżający do lasu, by napisawszy swój utwór natychmiast z niego wyprysnąć. Drugi w nim żyje, trwa i pisze z perspektywy jego mieszkańca.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na Erlend Loe „Doppler” (2004)

  1. M.R pisze:

    A może H.D.Thoreau “Walden czyli życie w lesie” Znów czepiam się np. Owczarka ale jeździ trochę na rowerze po lesie i od razu z tego poezja. A taki Thoreau z tego co pamiętam sam wybudował chatę, piekł chleb, uprawiał warzywa… i czytał Platona. Kilka lat w samotności i dopiero coś napisał. A co pisał R.M.Rilke w “Malte”. Jest taki fragmencik tam, ile trzeba przeżyć, doznać, ile czasu musi upłynąć aby te przeżycia uszlachetniły się i przekształciły może w poezję. A tu człowiek dobrze ustawiony, żyjący bezpiecznym życiem mieszczucha, statystycznie zdrowy psychicznie pojeździ trochę po lesie i obrzeżach miasta i od razu smaży z tego poezję i od razu nagrody. Mam wątpliwości…

  2. Ewa pisze:

    Ha, no nie chcę już dokopywać Owczarkowi, bo w końcu, gdyby nie on, nie natrafiłabym na „Dopplera”, o którego istnieniu, przyznam się bez bicia, pojęcia nie miałam. A poszukuję takiej nowej literatury bez Platona, bez tych wszystkich kulturowych powiązań i poszkuję takiego filozoficznego modelu, który poddał by ten eksperyment literackiemu osądowi. Bo jak pisałam, tzw. ucieczek, czy w fantazję, czy w realizację swojego młodzieńczego buntu, było w sztuce dużo. Taki najdrastyczniejszy, jaki pamiętam obraz filmowy i powieść, gdzie urodziwy, młody chłopak po studiach ucieka na Alaskę i tam umiera. Reżyserowany przez Seana Penna film „Wszystko za życie” według Jona Krakauera, który miał napisać tylko reportaż na zlecenie magazynu “Outside” o głośnej wtedy sprawie znalezienia zwłok chłopaka blisko Parku Narodowego Denali i powstała wstrząsająca, książka o współczesnym buncie naprawdę.

    Tak, jak Pan pisze, Panie Marku, bunt Owczarka to symulacja na niby, kanwa wycieczki rowerowej to pretekst do typowo estetycznej poetyckiej rejterady. A „Doppler” to zupełnie coś innego, to współczesne szastanie się młodego człowieka, który nie ma wyboru, bo już odrzucił definitywnie, to przypadek nieuleczalny. Dlatego tak niepokojąca jest ta z pozoru śmieszna książka, ponieważ mówi o bezradności psychiatrii, i o akcie rezygnacji człowieka wykształconego, bardzo świadomego siebie, który wszystko wie. W takim stanie znajduje się właściwie każdy prawdziwy artysta i dlatego biografie artystów są takie barwne, bo artyści lawirują, bo w lesie nie robi się sztuki, w lesie można uprawiać korzenioplastykę i wydłubać, jak Doppler, totem. Dlatego Erlend Loe, rówieśnik Przemysława Owczarka mieszka w Oslo, współtworzy norweskie filmy i prowadzi mieszczańskie, rodzinne życie. I ja nie wymagam też od Przemysława Owczarka, by jechał do lasu i z niego nie wyjeżdżał. Ale literatura daje możliwość bezkrwawego pokazania pewnych sytuacji, sytuacji z bardzo wyraźną tezą. I ja się takiej tezy dopraszam u polskich poetów.

  3. Przechodzień pisze:

    Mnie w tej książce uderzyła niebywale rozbudowana kwestia ojca, będąca bardzo często wykorzystywanym motywem w sztuce. Bohater niesłychanym, wielotygodniowym wysiłkiem, posługując się toporkiem rzeźbi w 4 metrowym balu swojego ojca siedzącego na 2 metrowym jaju, z olbrzymim członkiem. Na jego głowie umieszcza następną rzeźbę: siebie na rowerze, a na swojej głowie kolejną: swojego łosia Bongo. Całość jest pomalowana w jaskrawe kolory ma prawie 11 metrów i ma przetrwać 1000 lat. Inny bohater powieści, niejaki Dusseldorf przez dwa lata buduje makietę miasteczka, w którym jego ojciec, jako niemiecki żołnierz zginął. Makieta przedstawia stan miasta na sekundy przed zabiciem ojca. Obaj są jakoś metafizycznie zdeterminowani, aby swoje dzieło dokonać. I obaj robią to aby ojca uczcić. Słyszałem, że dzieci po dowiedzeniu się, że ich ojcowie są ledwie ich przybranymi ojcami, wyruszają na poszukiwanie ojców prawdziwych, porzucając dotychczasowe zajęcia, rujnując sobie nierzadko życie. Jeszcze bardziej paradoksalne są przypadki dzieci in vitro poszukujących swoich ojców z banku nasienia.
    Czy ktoś wie o co chodzi z tym ojcem?

  4. Rysiek listonosz pisze:

    W Sieci nikt o „Dopplerze” niczego ciekawego nie napisał. Ale chyba w Norwegii spotkał się Doppler z zasłużonym zainteresowaniem młodzieży, bo na YouTube jest śmieszny filmik, bardzo przetworzony, gdzie łosiątko jest pluszakiem. I ta, w powieści, monstrualnych rozmiarów, czekolada Tobblerone, tutaj chyba z tych najtańszych:
    http://www.youtube.com/watch?v=QxYBLHeIqZ0

  5. Ewa> Przechodzień pisze:

    Książka jest bardzo wieloznaczna i szydercza i chyba poszukiwanie źródeł swojego powstania w plemnikach jest poszukiwaniem problemu obcości, który towarzyszy cały czas człowiekowi w dzisiejszym świecie. Dlatego tam problemy rozpatrywane są nie w kategorii sztuki, religii czy socjologii, ale bardziej darwinowsko, ale pokazane jest, że to właściwie tak samo do niczego nie prowadzi. Bo przecież Dusseldorf, przerabiając terapeutycznie swoje epizodyczne powstanie z plemnika zaraz zabitego niemieckiego żołnierza wycofujących się wojsk niemieckich z Norwegii w czasie II wojny światowej, wypełnia tym tylko swoją starość i pustkę egzystencjalną. Jest maniakiem czekolady Tobblerone jak i główny bohater książki, Doppler i tutaj o żadnych przemianach mowy nie ma.
    Tak podsumowując, to ludzie zawsze będą szukać rozwiązań czy w sektach religijnych, czy w nauce, i jeśli, jak piszesz Przechodniu, dzieci mają odbite na tym punkcie, to ja Ci piszę, że każdy ma na jakimś punkcie odbite. Ale ja jestem kobietą, mnie ojcostwo tak nie absorbuje i rozumiem te kobiety, które chcą być jedynie zapłodnione i spełnić się macierzyńsko, bo ja też bardzo chciałam być matką i to było silniejsze od zdrowego rozsądku.

  6. Ewa> Rysiek listonosz pisze:

    To nie jest najlepszy klip dla tej książki. Lepszym chyba komentarzem jest „Zły romans” Lady Gaga w wykonaniu studentów:
    http://www.youtube.com/watch?v=0yCTbVJIklA
    Bo przecież w „Dopplerze” o nic innego nie chodzi, jak o zły romans ludzkości z naturą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *