I maki się wreszcie otworzą. I łuski
odpadną. Firanka czerwieni rozbłyśnie.
I płatki, i liście
wypełnią świat pustki.
Do trzewi. Do pępka. Do mózgu i oka.
Ta czerwień popełznie płomieniem i żarem.
Na smaku ofiarę.
Przeżycia głębokość.
Gdzieś krew i konanie. Obfitość metafor.
Omdlałe konkretne i kruche.
Są za plecami. Za każdym mym ruchem
krzyczą, że są. Jak semafor.