MÓJ SMUTEK (2)

Milkną dźwięki, puste słowa
nocą się zmieniają w ciszę,
pieśń utraty minorowa
wzywa próżno abyś przyszedł
pieśń utraty minorowa
wzywa próżno abyś przyszedł!

Nieobecność mą dochowam
nocy, w niej bez reszty tonę,
utraciła słowa mowa,
przeszedł dzień na nocy stronę.

Dźwięku brak na pieśni nutę,
już nie żyję w żywych dźwiękach,
niech mnie wchłonie nocy smutek
pieśń na moich niemych jękach!
Niech mnie wchłonie nocy smutek
pieśń na moich niemych jękach!

tekst na podstawie „Minha Mãe eu canto a Noite”
wyk.  Maria da Nazaré (druga w kolejności)

Maria da Nazaré – Minha Mãe eu canto a Noite

Casa de Fados

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2010, Nie daję ci czytać moich wierszy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na MÓJ SMUTEK (2)

  1. Rysiek listonosz pisze:

    Byłem na stronie FilmWeb-u i film Carlosa Saury „Fados” z 2007 roku ma zaledwie ocenę: dobry. Trzy bardzo głupie recenzje ( Saura sentyment5alny starzec), ale najciekawsze jak zwykle komentarze internautów:

    „Dobry film, tylko widzowie chyba mało wrażliwi bo sporo osób opuściło salę kinową jeszcze przed połową filmu.” [Daisy_4]

    „Kiedy ja byłem w kinie sytuacja się powtórzyła – połowa osób wyszła z kina, a reszta spała ;)” [Czarny_Kosiarz]

    Film był w Polsce pokazywano wstydliwie w nielicznych małych studiach. Wygląda na to, że nawet tych nielicznych, którzy wiedzą, że to nie „Terminator XXIII”, zawiódł.

  2. Ewa pisze:

    Niejednokrotnie tu pisałam, że Polacy to najmniej uduchowiony naród na świecie. Jak byłam na koncercie „Mazowsza” w Hawanie, to Kubańczycy też wychodzili. Ale wychodzili tylko dlatego, że to bardzo uduchowiony naród

  3. Jaromir Bury pisze:

    Fados Saury świetne, zresztą jak i Flamenco. U nas też by może były dobre rzeczy, jakaś ludowość-duchowość, ale nikt tego nie potrafi wydobyć; a jak już to wyradza się to w jakąś postcepelię albo skręca w jasełka. Pojawiają się tylko takie stylizacje na korzenie, tak samo jak i na miejski folklor. Zupełnie jakaś taka nieumiejętność promocji kraju występuje.

  4. Ewa pisze:

    Była taka płyta “Piejo kury, piejo” Grzegorza Ciechowskiego i pamiętam w Tygodniku Powszechnym go tam strasznie skrytykowano, że ośmiela się profanować nasze korzenie, nasze relikwie. A nasze relikwie, to w ceramice – pomazane palcem dzbany polane trującym tlenkiem miedzi i ołowiu – tzw. minią, lub siwaki, wypalane bez dopływu tlenu. To szczyt osiągnięć wiejskiego artyzmu. W muzyce to takie baby i chłopy niezrozumiałe, bezzębne i Ciechowski z tego zrobił zawsze coś wartościowszego, niż nasze folkowe grupy rockowe, czystko komercyjne. Ale to wszystko komercja, Mazowsze największa, bo urzędowa. Albo poezja aktorska, Janda udająca, że się przejmuje, że „Janek Wiśniewski padł”… Albo Chodakowska, śpiewająca Stachurę… Albo Umer… Ach, to wszystko jest nieprzeżyte, niepotrzebne, egzaltowane, żerujące na czyimś pierwotnym cierpieniu, odtwarzane w uzurpacji. Ale ta epoka minie, Fado ma dwieście lat zaledwie, ale sublimuje się konsekwentnie. Nie odważyłam się nawet w tych moich interpretacjach użyć słowa „fado”, ale ciekawa byłam, o czym śpiewają i tak sobie po słownikowym tłumaczeniu, napisałam.
    Dzięki Jaromirze za komentarz i za wierność. No tak, W.S. wywiało i Pana Andrzeja Talarka też wywiało. Może są już na innych blogach.

  5. WS pisze:

    Czytają z zapartym tchem

  6. Ewa pisze:

    O! To się cieszę! Szukałam Cię W.S. na nieszufladzie, ale tam jakoś wszystko siadło w dziale wierszy po tych czystkach stalinowskich.

    Może złe przykłady, bo tu chodzi o folklor miejski. Muniek Staszczyk szczęśliwie przybliżył twórczość Stanisława Grzesiuka w Szwagierkolasce, ale nie jest to zjawisko tak spójne i czyste, jak Fado. Fado jest w tekstach tylko z pozoru banalne, a w rzeczywistości syntetyczne i nie opisowe, a problemowe, wydobywające istotę bólu życia.

  7. Andrzej Talarek pisze:

    Witam, Pani Ewo. Nie wywiało mnie. Nadal jestem w szpitalu. Obecnie rehabilituję się po takiej fajnej chorobie zespół Guillaine – Barre, która polega na tym, że organizm zjada swój układ nerwowy (nerwy obwodowe). Mnie zjadł mało, tak że nawet nie zaprzestałem poruszania się na dwóch nogach, chociaż “szło” mi to chodzenie opornie, jak po pół litrze, a na schody w ogóle nie wchodziłem. Do internetu mam dostęp sporadyczny, dzisiaj jestem i czytam. A z blogów to bywam tylko na swoim z felietonami dla mojego miasta, chociaż jak napisałem “Po co komu stary człowiek, na dodatek Holender” i jakimś trafem “weszło” na Onet, to w życiu nie miałem tak wielu wejść, chyba ze 20 tysiecy.
    Za tydzień wracam do domu, więc będę regularnie u Pani bywał. A póki co poczytałem Paula Austera, dwie książki, i jestem zdegustowany. A Świetlickiego znam mało, to co czytałem, nie przekonało mnie, ale doczytam.
    Pozdrawiam Panią

  8. Ewa pisze:

    Pisał Pan, Panie Andrzeju o szpitalu, ale myślałam, że to taki wiosenny, kosmetyczny remont, pierwszy raz słyszę o takiej chorobie, o której Pan pisze. Ciągle nas coś zżera i ubywamy, nie wiedziałam, że medycyna jest już na takim etapie, by wykryć co zżera, byłam pewna, że to robią internauci ukryci pod wrednymi nickami.
    Dużo, dużo zdrowia w walce z chorobą życzę!

    Czytałam „Wynaleźć samotność” i było kilka filmów na podstawie scenariusza pisarza, to takie żywe pisanie, mnie się podobało. Paula Austera czytałam dawno, chyba dwadzieścia lat temu.
    Chciałam Panu wkleić tutaj fragment o epoce felietonów z Hessego, ale jak Pan napisał o takim sukcesie blogowym , to mi nie wypada. Niemniej, wkleję i proszę się nie pogniewać:

    „(…)Wyznać musimy, iż nie jesteśmy w stanie dać jednoznacznej, definicji owych produktów, według których nazwaliśmy tę epokę, mianowicie „felietonów”. Wydaje się, że produkowano ich miliony, gdyż stanowiły ulubioną część materiałów codziennej prasy i zasadniczy pokarm żądnych edukacji czytelników, opowiadały, czy raczej „gawędziły”, o tysiącach zagadnień naukowych, a wydaje się też, iż co mądrzejsi spośród owych felietonistów częstokroć naśmiewali się z własnej roboty, Ziegenhals przynajmniej wyznaje, że natrafił na liczne takie prace, które skłonny jest uważać za autorskie autopersyflaże, gdyż inaczej byłyby całkiem niezrozumiałe. Być może, że w tych na przemysłową modłę produkowanych artykułach ukryto mnóstwo ironii i autoironii, dla których zrozumienia należałoby dopiero znaleźć odpowiedni klucz. Producenci owych igraszek należeli po części do redakcji gazet, po części byli „wolnymi’ pisarzami; często nawet poetami ich nazywano, lecz bardzo wielu spośród nich należało — zdaje się — także do stanu uczonych, bywali nawet sławnymi profesorami wyższych uczelni. Ulubionymi tematami takich artykułów były anegdoty i życia wybitnych mężczyzn czy kobiet oraz ich korespondencja, a zatytułowane były na przykład: „Fryderyk Nietzsche a moda damska około 1870 roku” albo „Ulubione potrawy kompozytora Rossiniego”, albo „Rola piesków pokojowych w życiu wielkich kurtyzan” — lub podobnie. Ponadto lubowano się w historiozoficznych rozważaniach na aktualne tematy, stanowiące przedmiot konwersacji ludzi zamożnych, na przykład „Marzenia o sztucznym wytwarzaniu złota na przestrzeni stuleci” albo “Próby chemicznego i fizycznego oddziaływania na stan pogody” i setki podobnych kwestii. Czytając przytaczane przez Ziegenhalsa tytuły takich gawęd dziwimy się nie tyle faktowi, że istnieli ludzie, którzy pochłaniali je jako codzienną lekturę, ile raczej, temu, że znani, cenieni i należycie wykształceni autorzy pomagali w „obsługiwaniu” owej olbrzymiej konsumpcji błahych ciekawostek, albowiem, co charakterystyczne, zajęcie to nazywano „obsługą”, a określenie to wyraża również ówczesny stosunek człowieka do maszyny. Niekiedy znów lubowano się szczególnie w indagowaniu znanych osobistości na aktualne tematy, każąc na przykład wybitnym chemikom lub pianistom-wirtuozom wypowiadać się na temat polityki, ulubionych aktorów, tancerzy, akrobatów, lotników albo poetom na temat wad i zalet stanu kawalerskiego, domniemanych przyczyn kryzysów finansowych i tak dalej. Chodziło przy tym wyłącznie o skojarzenie znanego nazwiska z aktualnym właśnie tematem: wystarczy przeczytać u Ziegenhalsa wręcz zdumiewające niekiedy przykłady; przytacza ich setki. Jak już wspominaliśmy, cała ta krzątanina odbywała się zapewne z przymieszką sporej dawki ironii; być może, iż była to nawet demoniczna, rozpaczliwa ironia, z trudem wielkim potrafimy to sobie wyobrazić, lecz tłumy publiczności, które zdawały się przejawiać wówczas zadziwiający zapał czytelniczy, przyjmowały niewątpliwie wszystkie te groteskowe rzeczy z pełną ufności powagą. I jeśli znany jakiś obraz zmieniał właściciela, zlicytowano jakiś cenny rękopis, spłonął jakiś stary zamek, członek jakiejś starej arystokratycznej rodziny zamieszany został w jakiś skandal — czytelnicy nie tylko dowiadywali się z wielu tysięcy felietonów o samych faktach, lecz otrzymywali ponadto jeszcze tego samego dnia lub nazajutrz mnóstwo anegdotycznych, historycznych, psychologicznych, erotycznych i innych materiałów dotyczących tej, w danej chwili aktualnej, sprawy; na temat każdego aktualnego wydarzenia wylewał się istny potop skrzętnej pisaniny, a przekazywanie, klasyfikowanie i formułowanie wszystkich tych informacji miało wszelkie cechy spiesznie i bez poczucia odpowiedzialności wytwarzanej, masowej produkcji. Z felietonem zresztą, jak się wydaje, łączyły się także pewne gry, do których zachęcano czytelników, pobudzając z ich pomocą przeciążone nadmiarem wiadomości umysły; mówi o tym długi wywód Ziegenhalsa na dziwaczny temat „krzyżówek”. Setki tysięcy ludzi, którzy przeważnie ciężką wykonywali pracę i ciężkie też mieli życie, schylało się podówczas w wolnych chwilach nad złożonymi z liter kwadracikami i krzyżykami, wypełniając według określonych reguł gry istniejące w nich luki. Pragniemy ustrzec się przed dostrzeganiem jedynie śmiesznej lub szaleńczej strony tego zjawiska, wstrzymamy się też od kpin na ten temat. Ludzie ci bowiem, wraz z dziecinnymi swymi zgadywankami i instruktywnymi artykułami, nie byli wcale naiwnymi dziećmi ani rozbawionymi Feakami, tkwili natomiast, zalęknieni, pośród politycznych, gospodarczych i moralnych wstrząsów tektonicznych i fermentów, wiedli sporo straszliwych wojen i wojen domowych, a ich niewymyślne gry dydaktyczne były nie tylko wdzięczną, bezmyślną dziecinadą, lecz odpowiadały głębokiej potrzebie przymknięcia oczu i ucieczki przed nie rozwiązanymi problemami i przerażającymi przeczuciami zagłady w na wskroś — o ile możności — nieszkodliwy świat pozorów. Wytrwale uczyli się kierowania samochodami i trudnych gier karcianych i marzycielsko oddawali się rozwiązywaniu krzyżówek — ponieważ niemal bezbronnie stali wobec śmierci, lęku przed bólem i głodem, nie pocieszani już przez Kościół ani nie wspierani radami rozumu. Oni, którzy czytali tak wiele artykułów i tylu słuchali wykładów, nie umieli zdobyć się na wysiłek i znalezienie czasu, by uodpornić się na lęki, zwalczyć w sobie strach przed śmiercią; żyli z dnia na dzień, wśród drgawek, bez wiary w jakiekolwiek jutro.
    Wygłaszano bowiem też prelekcje i musimy pokrótce omówić również i tę, nieco wytworniejszą odmianę felietonu. Zarówno specjaliści, jak i hochsztaplerzy intelektualni oferowali ówczesnym obywatelom, nadal mocno jeszcze przywiązanym do pojęcia edukacji, wyzutego już z dawnego swego znaczenia, prócz artykułów również liczne wykłady, nie tylko w postaci uroczystych przemówień przy szczególnych okazjach, lecz pośród gwałtownej konkurencji i w niebywałych wręcz ilościach. Obywatel przeciętnego miasta lub żona tegoż obywatela mogli na ogół raz w tygodniu, a w miastach większych prawie co wieczór, słuchać wykładów, w których pouczano ich teoretycznie o dziełach sztuki, pisarzach, uczonych, badaczach i podróżach dookoła świata, wykładów, podczas których słuchacz pozostawał na wskroś bierny, a które na zasadzie milczącej umowy z góry już przewidywały jakieś nastawienie owego słuchacza do ich treści, jakiś poziom jego wykształcenia, jakieś uprzednie przygotowanie i chłonność umysłu, których przeważnie brakowało. Zdarzały się wykłady interesujące, błyskotliwe lub dowcipne, na przykład o Goethem, który wysiadał w błękitnym fraku z dyliżansów i uwodził dziewczęta w Strasburgu lub Wetzlarze, albo o kulturze arabskiej, gdy kilkanaście modnych, intelektualnych terminów mieszano ze sobą niczym kostki do gry, wytrząsane w kubku, a każdy cieszył się niezmiernie, jeśli zdołał choć jeden z nich choćby w przybliżeniu rozpoznać. Słuchano prelekcji o pisarzach, których dzieł nikt nigdy nie czytał ani miał zamiar czytać, i oglądano wyświetlane podczas nich za pomocą projektorów reprodukcje, przedzierając się, zupełnie tak samo jak przy dziennikarskich felietonach, przez istne chaszcze oderwanych, pozbawionych sensu, wartości dydaktycznych i okruchów wiedzy. Słowem, znajdowano się już o krok od owej koszmarnej dewaluacji słowa, która początkowo wywołała jedynie potajemnie i w najmniejszych grupkach heroiczno-ascetyczny odruch sprzeciwu, który już wkrótce potem ujawnił się, wzrósł w siłę i dał początek nowym rygorom i nowej godności umysłu.
    Niepewność i nieautentyczność życia intelektualnego owych czasów, przejawiających przecież w niejednej dziedzinie aktywność i wielkość, tłumaczymy sobie dzisiaj jako objaw przerażenia, które ogarnęło umysły, gdy pod koniec epoki pozornych sukcesów i rozkwitu stanęły one nagle w obliczu nicości: wielkiej nędzy materialnej, burz politycznych i wojennej zawieruchy oraz niespodzianie kiełkującej nieufności wobec samych siebie, własnej mocy i godności, nawet wobec własnego istnienia. A przecież na ów okres katastroficznych nastrojów przypada jeszcze niejedno wzniosłe osiągnięcie intelektualne; powstały wówczas również zaczątki wiedzy muzycznej, której wdzięcznymi spadkobiercami my właśnie jesteśmy. Lecz choć tak łatwo uporządkować dowolne odcinki przeszłości i rozmieścić je w dziejach świata sensownie i pięknie, żadna teraźniejszość nie potrafi zaszeregować samej siebie, a szerzyć się jęła wówczas — gdy wszelkie intelektualne ambicje i osiągnięcia spadły na nader niski poziom — właśnie wśród intelektualistów straszliwa niepewność i rozpacz. Dokonano bowiem właśnie odkrycia (od czasów Nietzschego przeczuwano już tu i ówdzie owo odkrycie), iż młodzieńczy, twórczy okres naszej kultury przeminął, a rozpoczęła się era starości i zmierzchu i opierając się na tym, nagle przez wszystkich odczutym, a przez wielu wyraźnie sformułowanym poglądzie, wyjaśniano sobie liczne przerażające cechy czasu: jałową mechanizację życia, głęboki upadek moralności, brak wiary wśród narodów, nieprawdziwość sztuki. Zabrzmiała — jak w owej cudownej baśni chińskiej — „muzyka zagłady”; przez wiele dziesiątków lat dźwięczała niczym długotrwałe dudnienie organowych basów, wdarła się potem w postaci korupcji do szkół, czasopism i akademii, w postaci melancholii i chorób umysłowych dotarła do większości tych artystów i krytyków, których można było jeszcze traktować poważnie, rozhulała się w postaci dzikiej a dyletanckiej nadprodukcji we wszelkich dziedzinach sztuki. Różne przyjmowano postawy wobec tego wroga, który wtargnął oto i nie pozwalał się już przepędzić. Można było w milczeniu uznać i znosić ze stoicyzmem tę gorzką prawdę — co czynili niektórzy spośród najlepszych. Można było próbować przesłaniania jej kłamstwem: tu niektórzy literaccy głosiciele nauki o zagładzie kultury stanowili dogodny cel ataków; wreszcie każdy, kto podejmował walkę z owymi groźnymi prorokami, znajdował uznanie i posłuch u współobywateli, albowiem pogląd, że kultura, której posiadaniem szczycili się jeszcze wczoraj i tak z niej byli dumni, już nie żyje, że tak przez obywateli umiłowane wykształcenie i tak przez nich ukochana sztuka nie są już wcale prawdziwym wykształceniem ani prawdziwą sztuką, wydawał im się równie zuchwały i nieznośny, co nagła inflacja lub zagrożenie ich kapitałów przez rewolucję. A ponadto istniała jeszcze wobec wielkiego, katastroficznego nastroju postawa cyniczna, ludzie szli tańczyć, oświadczając, że wszelka troska o przyszłość to staroświecka głupota; układano nastrojowe felietony na temat bliskiego już kresu sztuki, nauki, języka, z samobójczą niejako rozkoszą stwierdzano w owym własnoręcznie z papieru stworzonym świecie felietonu całkowitą demoralizację intelektu oraz inflację pojęć, udając, że z cyniczną obojętnością lub w bachicznym uniesieniu obserwuje się zagładę nie tylko sztuki, intelektu, moralności i uczciwości, lecz nawet Europy i „świata”. Wśród ludzi dobrych zapanował łagodny i posępny, a wśród złych zjadliwy pesymizm, i trzeba było najpierw usunąć nadmiar przeżyć i wprowadzić polityką i wojną pewien nieład w świecie i w moralności, aby również i kultura zdolna się stała do prawdziwego wniknięcia w siebie i znalezienia dla siebie miejsca w nowym układzie.(…)
    fragment „Gra szklanych paciorków” : próba opisu życia magistra ludi Józefa Knechta wraz z jego spuścizną pisarską / Hermann Hesse ; tł. [z niem.] Maria Kurecka.

    Wracam do blogowania w Niedzielę Wielkanocną i gdyby Pan przeczytał Zbigniewa Kruszyńskiego „Ostatni raport”, to moglibyśmy porozmawiać o czasach nam dobrze znanych. Marcin Królik na swoim blogu właśnie dał notkę na ten temat i ja nie wiem, jak mam to skomentować, bo ja przecież nic nie wiem.

  9. Rysiek listonosz pisze:

    Fatalna recenzja Dariusza Nowackiego (chyba książki nie czytał) na GW http://wyborcza.pl/1,75475,7112862,Esbek_spisal_czyny_i_rozmowy.html
    i bardzo słuszne komentarze internautów.

  10. Andrzej Talarek pisze:

    Pani Ewo, Pani raczy żartować, pisząc o sukcesie. Już za stary jestem i jednak trochę umiem także siebie samego ocenić, by zdawać sobie sprawę z miałkości takiej popularności. Jak się niejaką Marie Dorę lansuje prawie na każdej stronie Onetu, to może mieć kilka milionów wejść, znać się na każdej sprawie i zapraszać każdego np do dyskusji o czarnej materii zadając pytanie typu “czy podoba ci się czarna materia czy nie”. Mnie przypadkiem Onet znalazł, bo wykluł mi się temat eutanazji, a o tym może każdy. Więc trzymam miarę. Tyle tylko, że chciałem wysłać trochę odpowiedzi, więc i czasu nieco musiałem poświęcić.
    Pani bloga nie “zlinkują” na pierwszą stronę, bo jest za mądry i nie wystarczy wyrażać ochów i achów albo przeklinać, poza tym kogo z gawiedzi interesuje analiza literacka. To jest przykre, ale niestety prawdziwe. Ja pisze, to co piszę, bo akurat mam taką potrzebę, a że jestem wierzący i trochę walczący, to i takie tematy poruszam. Myślę, że nie wpada Pani w kompleksy po takich zdarzeniach. To celofan, błyszczek.
    Wysyłałem pieniądze i przy okazji zaglądnąłem do Pani. Pewnie spotkamy się (w necie) po Świętach, więc życzę Pani wszystkiego najlepszego, wesołych i pogodnych świąt.
    Skopiowałem fragment tekstu i przeczytam po powrocie na salę szpitalną.
    Jeszcze raz pozdrawiam

  11. Ewa > Andrzej Talarek pisze:

    Również życzę Panu, Panie Andrzeju, miłych, rodzinnych Świąt Wielkanocnych!

    Też uważam, że blogi są mało wykorzystywane w służbie spontanicznych potrzeb ludzkich i międzyludzkich, to rewelacyjne dobrodziejstwo techniczne jest eksploatowane w ułamku jego możliwości. Też jestem emocjonalnie związana z moim blogiem i nie jest to uzależnienie, a właśnie miłość.
    Blog jest uczłowieczony jego właścicielem, zabarwia się jego osobowością i atmosferą wewnętrzną. Ale obowiązują go prawa gościnności, a nie prywatności. Blog jest przestrzenią publiczną i nie jest wyłącznie sprawą jego właściciela, jak mylnie interpretuje właśnie zjawisko blogosfery Marek Trojanowski na swoim blogu. Inaczej byłby tylko pensjonarskim sztambuchem, sekretnym powiernikiem trzymanym pod poduszką. Jednak nigdy nie zabiorę głosu na blogu niegościnnym, na takim, gdzie moja obecność jest niemile widziana. I wielkim szczęściem wolnościowym jest właśnie możliwość czytania blogów, bo tego właściciele blogów nie są władni zabronić.

    Jeszcze raz wiele, wiele zdrowia Panie Andrzeju życzę!

  12. Ewa > Roman Knap pisze:

    Panie Romanie, właśnie przeczytałam Pana bardzo dobry wpis na temat dialogu sieciowego na blogu Marka Trojanowskiego. Jeśli Pan mnie czyta, to odpowiem na Pańskie pytania tutaj, bo widzę, że właściciel bloga nie udzielił Panu dostatecznych wyjaśnień.
    Byłam zaproszona do współtworzenia tego bloga w dziale autorów i miałam klucze do wycinka tej części bloga, gdzie mogłam edytować i uaktywniać komentarze i czytać te niedopuszczone. Po mojej pisemnej rezygnacji z tej pracy, Marek Trojanowski po miesiącu mojej tam nieobecności spektakularnie mnie wyrzucił na stronie bloga, obwieszczając skłamany fakt, że to nie jest moja, a jego decyzja. Napisał na stronie, że nie mam prawa na komentowanie jego bloga i moich komentarzy nie wyświetlił. Więc nie jest prawdą, że nie zostałam zbanowana. Zostałam ewidentnie zbanowana i nawet, jak teraz Marek pisze, że nie jestem, to nie jest to prawda, bo przecież nigdy już potem nie zostałam zaproszona, ani przeproszona.

    Oprócz bardzo dobrego Pana, Panie Romanie wpisu punktującego absurdalne obyczaje blogowe doktora Trojanowskiego niszczącego blogosferę poprzez stwarzanie problemów, a nie ich napiętnowanie, wyjątkowo trafny jest demaskatorski wpis Grzegorza „krwawego” na rynsztoku, przyrównujący ten blog do najmroczniejszych, marksistowskich reżimów. Posunęłabym się dalej i przyrównała doktora Marka Trojanowskiego do Stalina, który zafascynował swego czasu Roosevelta swoją szeroką, przaśną naturą i który w listach pisał o tym hipnotycznym zauroczeniu porównywalnym z zakochaniem. Jak to skończyło się dla Polski, wiemy z historii.
    Stalin był pozbawionym uczuć człowiekiem. Podobne symptomy widoczne są u większości internautów, więc Marek Trojanowski nie jest odosobniony. Porównałabym go też do Kurtza, romantycznego bohatera „Jądra ciemności” Josepha Conrada, który wobec nieprawości świata, wybudował sobie paranoiczne państwo. Być może blog Marka Trojanowskiego jest kontrolowanym eksperymentem, papierkiem lakmusowym dzisiejszej Sieci w Polsce. Niestety, nic na to nie wskazuje. Blog ten jest producentem dzisiejszej paranoi literackiej, a nie jej lustrem. Tak jak Pan, Panie Romanie pisze, wielkie, wielkie marnotrawstwo tam się wyczynia. Kiedy inne kraje traktują blogi jako swoje bogactwo, w Polsce blog, mający szansę stać się ważnym i liczącym się głosem w literackiej debacie, degeneruje się i głupieje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *