Andrzej Sosnowski „Dla tej ciemnej miłości dzikiego gatunku”

Poeta Andrzej Sosnowski jest w poezji polskiej tym ewangelicznym Młodzieńcem, który nie wejdzie do Królestwa Niebieskiego. Jest tą ewangeliczną Panną, która nie ma przygotowanego kaganka, gdy Pan nadchodzi. Jest tym ewangelicznym gościem, który mimo, że proszony, na ucztę się nie zjawił. Jest tym poetą, który łaknąc obecności Muz, zaraz je płoszy, a one jak widzą, że się zbliża do mozołu składania wersów, w panice uciekają. Andrzej Sosnowski nie jest poetą. Bowiem Andrzej Sosnowski Poetą nie jest, nie był i nie będzie. Ale za to jest Andrzej Sosnowski bardzo cennym dowodem na nie istnienie poety i z takiej perspektywy powinien być tematem prac doktorskich i wszelkich zdarzeń literackich, bo dzięki jego bogatemu dorobkowi można prześledzić skomplikowany proces nie bycia poetą mimo tak usilnych starań.
Nikt w Polsce tak się chyba nie postarał, by nim być, jak poeta Andrzej Sosnowski. Dzięki pracy w najbardziej zasłużonym w PRL-u miesięczniku „Literaturze na Świecie”, periodykowi literackiemu, który swój ogromny sukces czytelniczy odniósł dzięki żelaznej kurtynie, zdobył świadomość gdzie polska poezja się na mapie kulturalnej świata znajduje. Dzięki czytaniu ważnych tekstów w językach pierwotnych, a następnie ich przekładaniu na polski, a więc dzięki lekturze niezwykle wnikliwej, zdobył Sosnowski wiedzę o najnowszych światowych prądach literackich, obcując z ich najwartościowszymi przejawami, nabył smaku i wyrafinowania. Dzięki spolszczeniu Cantos Ezry Pounda, wkradł się w tajemnice warsztatu pisarskiego najcenniejszego modernisty XX wieku. Spolszczając Firbanka, uzyskał ku temu odpowiedni dystans. Nie można sobie lepiej wyobrazić edukacji i przygotowania warsztatowego dla współczesnego poety, o co tak usilnie upominał się T.S. Eliot w radach dla młodych poetów u progu cywilizacyjnych przemian, kiedy już kultura masowa zaczynała władać i te obszary poetyckiej sublimacji zagarniać.
I niczego właściwie Andrzejowi Sosnowskiemu zarzucić nie można. Opiekuje się młodymi poetami, jest dla nich mistrzem, guru i nauczycielem. Pomaga radą i uczestnictwem osobistym w ich znojnym życiu festiwalowym, portowym i warsztatowym, rezydencjalnym, stypendialnym i grantowym. Niczego nie można mu zarzucić oprócz tylko tego, że chce być też poetą i na dodatek pisze wiersze o miłości.

Tomik „Dla tej ciemnej miłości dzikiego gatunku” jest nieporozumieniem. Mentalnym, artystycznym i tematycznym. Nie jest pisany dla ciemnego gatunku. To nie jest liryka mroczna w stylu Mallarmégo. Nie ma nic wspólnego z precyzją opisu miłosnego szału Rimbauda, którego twórczość tak Sosnowski ceni i jest jego wybitnym znawcą. Wnioskujemy na podstawie przeżyć podmiotu lirycznego wierszy, że Sosnowski po prostu nie wie, co to jest miłość, nigdy tego niedostępnego mu, jak widać uczucia, nie doświadczył.
Zachodzi tu zjawisko podobne, jak w prozie Doroty Masłowskiej. Artyści ci wiedzą, co mają napisać, ale nie trafiają, zawsze pióro, mówiąc potocznym językiem „się omsknie”. Wiedzą, że dzwoni, ale nie wiedzą, w którym kościele. Dlatego dla czytelnika jest to takie nieznośne, jak w przeżyciu seksualnym, gdy obietnica szczytowania się nie spełnia. Czytelnik biegnie od jednego wiersza do następnego i potem opuszcza kilka wierszy, idzie dalej w nadziei, że coś go jeszcze czeka. Że przecież poeta też człowiek, że napisze raz tak, raz siak, nie wszystko się udaje. I jest pełen dobrej wiary, bo i temat i erudycja i świetny język i słowa jak malowanie i nic. Koniec. Nie ma satysfakcji, jest tylko oddany czas i porażenie. Bo czytanie złej poezji nigdy nie jest bezkarne.

Poezja właściwie, jako biologiczna część człowieka, jest w pewnym sensie rakiem, który rośnie w poecie. Rośnie pewnie bez jego woli, jak każdy rak. Nigdy nie wiadomo jednak, czy pisanie poezji, nie wynikającej z potrzeby biologicznej człowieka, nie jest rakiem wszczepionym sztucznie. Nie wiadomo, jakie są motywacje osób spełnionych życiowo, mających satysfakcjonującą pracę zarobkową w ulubionym przez siebie zawodzie, które sięgają po sztuki piękne, tak przecież przynależne nielicznym. I najprawdopodobniej tajne powiązania skomplikowanych ludzkich motywacji i potrzeb wynikają z możliwości prawdziwego kochania.
Podaję niewielkie próbki poszukiwań miłości przez autora na różnych planach.

W swoich przeżyciach:

(…)miłość jest magią, która dzieli życie
przez rozkosz i stratę – jak syrena
przecina pamięć przed nalotem wspomnień (…)
[Piosenka dla Europy]
W swoich wierszach:

(…)Marzy godzinami przy murku śmietnika Moje ciemne powieki ciężkie są od wina Wiersz wychodzi z domu i nigdy nie wraca Wiersz nie pamięta domu którego nie było
Dla tej ciemnej miłości dzikiego gatunku Wstecz wzdłuż ulicy której dawno nie ma Idzie bez pamięci i znika bez śladu Nie ma wiersza pamięci siostry ani domu(…)

[Wiersz (Trackless)]

I w wierszach cudzych(Rimbaud)

(…)Dobrze, że znalazłaś pod lasem tę czarną kałużę,(…)
[Miłość jako katastrofa na morzach południowych]

Nie ma jej tam i w różnych obrazowaniach zewnętrznych – czy to obserwacji świata, czy na podstawie spotkań z obiektem swoich pożądań erotycznych, Sosnowski bezskutecznie ją przywołuje. Uczucie miłości, jako przeżycie duchowe na przestrzeni tego zbioru nie występuje nigdzie. Nie jest wcale założeniem tej książki dowód na brak miłości w dzisiejszym zmaterializowanym i zmechanizowanym świecie. Jest przywołana, nie jako widmo, jako domniemanie, ale jako fałsz. Przechodząc przez wszystkie stadia twórczości, Andrzej Sosnowski jakby uwierzytelnia swoje poszukiwania mnożąc metafory i przywoływania, ma cały czas nadzieję, że pilnością ucznia, czy rzetelnością dobrego pracownika oddanego literaturze, rzecz się wyświetli sama. I nie jest problemem, że poezja ta nie wypełnia żadnego warunku „Hymnu miłości” Świętego Pawła z pierwszego listu do Koryntian – bo nowe czasy, nowy sposób kochania. Ale pustki wewnętrznej nie da się nafaszerować słowami, nawet jak jest to pierwszy gatunek słów. Dlatego tak ważne jest oddawania w pokorze pola. I nie zasiadanie na tronie poezji, bo Andrzej Sosnowski posiadł jedynie jak Święty Paweł narzędzia do rozpoznawania prawdziwej Miłości i prawdziwej Poezji:

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.

[1 Kor 13,1-13]

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

20 odpowiedzi na Andrzej Sosnowski „Dla tej ciemnej miłości dzikiego gatunku”

  1. Wanda Niechciała pisze:

    Nie mogłam się połączyć, słałam Ci malem komentarz, ale już mam dostęp.

    Trudno będzie Ewo ten wywód przeprowadzić, bo faktycznie nie ma się czego przyczepić. Oglądałam na YouTube Pana Sosnowskiego, jak zwykle, fatalne udźwiękowienie i w pewnym momencie zaniechałam i powróciłam do tekstów. Te „dotknięcia miłości” jak piszesz, w tych wierszach nie występują, to jest taka impotencja poetycka mocno zamaskowana hedonizmem, estetyzacją, ironią i kokieterią. Faktycznie wiersze ciągle coś obiecują, mącą, kluczą, wykręcają się. No i ten prestiż społeczny, nagrody. Aż strach pisać.
    To popróbujmy odczarować tę poezję, proponuję jak zwykle zacząć od wiersza tytułowego,:
    „Dla tej ciemnej miłości dzikiego gatunku” to taki właśnie w stylu Davida Bowie stosunek do świata, gdzie leśmianowska fraza zostaje podmieniona na hedonizm nowoczesny, nie tak biologiczny jak u Leśmiana. Relacja męsko-damska jest zewnętrzna i równie jak modernistyczna, namiętna. W każdym razie w pojęciu autora. Jest tam taka gorycz za minionym, ale to nie znaczy, że nowy świat mu się nie podoba, on go tu afirmuje.

  2. Ewa pisze:

    Ok, Wando, ja wkleiłam, ale usunęłam.

    Ja wiem, że jesteśmy w nowoczesności i ponowoczesności i może nawet jeszcze dalej, ale ja stawiam tu tezę, że Sosnowski likwidując miłość platońską, chrześcijańską, nie daje niczego nowego i obawiam się, że nie daje też hedonizmu. Że to są tylko takie czysto erudycyjne kolaże, popisy i lekceważenia. Podmiot liryczny nawet nie ubolewa, ze nie może pojechać do Tomaszowa, bo zaczął się holocaust. On jedzie do Nałęczowa, do restauracji na balangę, ale ta balanga nie jest nic bardziej przyjemna od tej tuwimowskiej traumy.
    Podrzucam tę wypowiedź, fragment tekstu Marka K. E. Baczewskiego odnośnie Davida Bowwie:

    „(…)Przywołuję wielojęzyczne słowa Andrzeja Sosnowskiego, by zilustrować w ten sposób pewną historycznoliteracką filiację. Ale nasamprzód krótki filologiczny komentarz: „gędźba” to staropolski termin oznaczający tyle samo co „muzykowanie”. Ziggy Stardust natomiast to bohemiczne wcielenie Davida Bowiego.

    Czy rzeczywiście tak blisko od Apollina do Zygi Stardusta, jak zdaje się to sugerować fraza Sosnowskiego? Już samo porównanie zawiera w sobie element ryzyka. Ale czy na pewno jest nietrafne? Obydwie postacie są mityczne: pierwsza wywodzi się z panteonu będącego dziś wyłączną domeną nielicznych erudycyjnych argonautów kultury wysokiej, druga (wcale nie mniej iluzoryczna) pochodzi z panteonu współczesnej popkultury. Na koniec dodam (acz wiele upraszczając), że obydwaj nasi bohaterowie mają za sobą pewien epizod kosmiczny.

    Jedną z kluczowych tajemnic warsztatu Andrzeja Sosnowskiego jest naturalne wręcz zespolenie tropów klasycznych lektur…(…)”

  3. Jaromir Bury pisze:

    Wiesz Ewo odnośnie jeszcze tamtej naszej rozmowy to nie martw Ty się może już młodzieżą; ja ogólnie za stary jestem żeby czyjś tekst mógł mnie wchłaniać. We mnie jest zbyt dużo wątpliwości.

    A Sosnowski… Bardzo sceptycznie do poezji Sosnowskiego podchodzę bo strasznie dużo pochwał, że to niemal objawienie. Ten tom jest gęsty, wiele ozdobników, rekwizytów których nie lubię, zawiesiny takie poetyckie. Ale znajduję parę wierszy które niestety świadczą o tym że Andrzej Sosnowski poetą był jest i będzie. I to są właśnie wiersze o miłości (“Piosenka dla Europy”, “Miłość jako katastrofa…”, “Anoksja”, “Wiersz”…) Interesuje mnie w tym pewne doświadczenie poetyckie, i tak to widzę w układzie z Wojaczkiem, w temacie miłości, spojrzenia na miłość i w kwestii obrazowania.

  4. Wanda Niechciała pisze:

    Ach, gdyby Sosnowski potrafił grać na swojej lutni tak jak Ziggi! Był jego androgynicznym alter ego! Ale tak się nie dzieje, bohaterowie przywołani w tych wierszach, ci przytrzymywacze przy orgii poetyckiej wierszy, to mrowie wspomagaczy, tabuny postaci niosących ze sobą znaczenia rozpoznawalne lub wymagające deszyfracji, ten cały przeładowany intelektualnie materiał poetycki jest jedynie lękiem przed pustką. To, że jeden przedstawiciel gatunku ludzkiego chce połączyć pewne części ciała z drugim przedstawicielem gatunku ludzkiego nie wymaga aż tylu zabiegów.
    Pamiętasz ten: „Wiersz dla Becky Lublinsky”? To jest niesłuchanie długa deklaracja miłosna, tak długa, że adresatka chyba zasnęła. To wszystko chyba po to, by przypadkiem adorowana nie powiedziała „tak”.
    Nic dziwnego, że radzi podmiotowi lirycznemu
    „ Nie mów, żebym wybrał „młodsze łoże dla moich żądz”, bo z tobą chciałbym dzielić życie, choćby przez mgnienie słowa.”
    i że
    „zaproszenie do miłosnej gimnastyki i wielosłownej” topi w wielosłowiu. Więc porównanie z David Bowie jest po prostu śmieszne. Odrzucenie Homera tylko po to, by ględzić bez sensu. Bardzo się zdenerwowałam tymi zalotami, wiem, że Sosnowski nie uderza do mnie, ale jakoś się solidaryzuję z adresatką wiersza.
    W sumie, to proroctwo Paula Valery się spełniło. Jak poezja nie dąży do prostoty, sama się likwiduje.

  5. Wanda Niechciała > Jaromir Bury pisze:

    Ok, to dzięki za podrzucenie tytułów! Też chciałaby omawiać wiersze najlepsze, bo jak Ewa napisała, poeta też człowiek. Zaraz w takim razie napisze o „Piosence dla Europy”, cytowanym wierszu przez Ewę w wiodącej notce.

  6. Ewa > Jaromir pisze:

    Przecież Jaromirze wątpliwości wątpliwościom nierówne. Ja Cię bardzo lubię bez żadnych wątpliwości. Naprawdę. I nie jest to żadne przekupstwo, byś wziął udział w tej pisaninie.

    Muszę tutaj pisać o pewnych zjawiskach i sprawdzać, że się nie mylę. Być może, że z Wandą dojdziemy do wniosku, że Andrzej Sosnowski wielkim poetą jest (nie sądzę).
    To może skusisz się na Wojaczka w przyszłym tygodniu? Dla mnie to mimo wszystko Wojaczka poezja, to są bliższe klimaty, bardziej ludzkie. Sosnowski bardzo mnie męczy, bo nie chciałbym czytać nieuważnie, a uważnie, to te erudycyjne odniesienia, które męczą tylko i niczego nie wnoszą. To jest znak czasu, alienacja sensu pisania, w końcu „Biblioteka Widmowa” PDW to jest ten sam pomysł. Czy Bianka Rolando.
    Wszystko właściwie przebiega tak, jak w malarstwie, takie wyczerpanie i likwidacja obrazu. Tylko obraz zniszczyła fotografia, tu nie wiem, co. Bo słowo zawsze było jednak bardziej trwałym środkiem. Było bardziej nieśmiertelne. Na początku było słowo i będzie na końcu. Nikt nie przypuszczał, że na końcu aż w takiej ilości!

  7. Jaromir Bury pisze:

    Wiersz Wojaczka jest kobietą, a jedyną jego miłością jest poezja – on używa kobiety po to żeby pisać (być może nie potrafi kochać). W gruncie rzeczy chce wrócić do łona. Jego język jest erotyczny.
    Wiersz Sosnowskiego jest mężczyzną. I on nie potrzebuje kobiety po to żeby mógł się spełniać jako poeta, tylko po to żeby mógł właśnie kochać. On nie szuka kobiety żeby wrócić do łona, żeby się schronić (w schronie ona mieni się nieobecnością, i tam nie można oddychać) tylko żeby odnaleźć swój ląd. I nie nazywa jej kochanką, tylko siostrą; bo to nie jest erotyka tylko właśne poezja miłosna.
    “Czy nie byliśmy okrutni wdając się tak lekko
    w to ciemne życie bez jednego słowa
    kiedy usunęłaś grunt spod moich stóp i niebo
    zaniosło się śniegiem? Miłość
    nie jest tym słowem, ani żadnym innym.
    Wiersz je wypowiada jak wojnę błyskawiczną.”
    Nie definiuje miłości, bo jest niedefiniowalna, jest poza językiem – i o tym mówi też hymn Pawłowy. Sosnowski wie że wiersz nie może być miłością, bo wiersz to on sam, a miłość jest przekroczeniem siebie. Wiersz służy do wyznania i wypowiedzenia miłości.
    Tak to zestawiam z Wojaczkiem, bo Wojaczek to jest pewne doświadczenie graniczne języka. Kobieta u Wojaczka mówi: otwórz mnie rozbierz; to jest pragnienie przekroczenia granicy, której Wojaczek nie przekroczył, chociaż wiedział że musi być coś dalej. Kiedy patrzy na kobietę, jego spojrzenie napotyka opór, którym jest śmierć (“Umiem być ciszą”).
    Sosnowski przekracza granicę i wchodzi w kobietę, wchodzi w jej spojrzenie i stamtąd pisze, i to jest pięknie tylko trzeba wyczuć ton taki elegijny.
    “Dobrze, że znalazłaś pod lasem tę czarną kałużę,
    w której masz akwen nieba dla pięknych okrętów
    płynących kreską cienia między twoimi oczami.
    Twoje oczy wystarczą. A jeśli ktoś powie,
    że pochyleni nad nimi z królewskim uśmiechem
    jesteśmy bardzo biedni, to cóż, nic nie mamy
    oprócz piasku, który zastyga wzdłuż moich okrętów
    kiedy suną przez ścieżkę od morza do morza
    jak „Discovery”, „Adventure”, statek La Perouse’a
    a twoje słone warkocze strzegą granic wody.
    (…) Och, gdybym częściej odwiedzał te strony,
    szukałbym nowych przejść, śnił o wakacjach na wsi
    i pisał o kobietach, które nie miały patrzeć inaczej.”
    Sosnowski stoi pod śmietnikiem pije wino i szuka tej ciemnej miłości dzikiego gatunku, bez której nie ma jego-wiersza, szuka nie po to żeby uciekać we własną poezję, ale żeby pisać poezję kobiet, które rzeczywiście kochał.
    A że badziewia w tomie też sporo to nie szkodzi.

  8. Jaromir Bury pisze:

    Tu żaden aparat erudycyjny nie jest potrzebny, i żadnych deszyfracji na tych paru wierszach nie trzeba robić, to są proste wiersze jak wino proste. Nie chodzi o rozumienie tylko wlaśnie sposób obrazowania. Ton… toń, tam jest taka specyficzna głębia, melodia.

  9. Ewa pisze:

    Być może, jako mężczyzna czujesz to inaczej. Ten fragment o kałuży, to dla mnie odniesienie do „Statku pijanego” Artura Rimbaud i tak to w notce głównej zinterpretowałam. Poezja to jest właśnie wykroczenie Pawłowe. Dzięki temu nie wszyscy są poetami i nie wszyscy mogą być poetami. Tak jak nie wszyscy mogą kochać, ponieważ miłość prawdziwa potrzebuje pewnego komfortu zamieszkania. Wierszy w powietrzu jest mnóstwo, jest ich nadmiar i dla każdego śmiertelnika by ich starczyło tak jak i miłości jest dużo. A jednak to wszystko jest dane nielicznym.
    Może Wanda dopowie resztę bo ja nie czuję tej poezji, a Davida Bowie bardzo lubię, mimo, że nic, a nic nie rozumiem jak śpiewa. I masz rację w tym sensie liczne odniesienia do lektur i aluzje literackie są bez znaczenia, bo reszta jest bez znaczenia. W poezji T.S. Eliota dla mnie pamiętam wszystko było ważne i jak pierwszy raz czytałam, cieszyłam się z tych moich deszyfracji. Więc nie jest tak zawsze.

  10. Wanda Niechciała pisze:

    To są wiersze pisane przez fachowca od języka i przecież nie mogą schodzić poniżej pewnego poziomu. Ewa nie zakwestionowała rzemieślniczej umiejętności Andrzeja Sosnowskiego, tylko wykazała ich bezduszność udającą duchowość. To jest tak, jak ludzie, którzy łącząc się w pary udają miłość, której nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Wiersze Andrzeja Sosnowskiego są właśnie takim związkiem z czytelnikiem. Czytelnik nie ma co grymasić, bo dostał produkt z najwyższej półki. Tak jak mężczyzna dostaje za żonę bardzo wypielęgnowaną i wykształconą kobietę.
    Te szczątki uczuć, jakie pojawiają się migawkowo w wierszu „Piosenka dla Europy” są dowodem na ich posiadanie każdego przecież człowieka. Każdy się w jakiś sposób wzrusza swoim wzruszeniem. I tu się właśnie podmiot liryczny wzruszył tym, jak on się tym swoim wzruszeniem wzruszył. Tak jakby poeta pisząc pomyślał ach, jak mi się ta fraza o śniegu udała!
    Jest tu pewna sytuacja, Unia Europejska, jakaś szansa dla tej tam w wierszu pary, ale jak to w życiu – zaprzepaszczonej bezpowrotnie i przy tej nadziei politycznej, ważniejszej, bo mniej realnej, bo niemożliwej, bo nie wierzącej w jej siłę.
    ” kiedy usunęłaś grunt spod moich stóp i niebo
    zaniosło się śniegiem?”
    – to jest taka bezsilna pretensja, skomlenie, ale przecież to jest wiersz o unii. O unii między kochankami. Unii niemożliwej, bo w nich jest wojna, a nie miłość, czyli pokój.

  11. Wanda Niechciała pisze:

    Dla mnie wiersz „Miłość jako katastrofa na morzach południowych”, idąc tropem „Statku pijanego”:

    „Jeżeli jakiej wody tam w Europie pragnę,
    To błotnistej kałuży, gdzie w zmrokowej chwili
    Dziecina pełna smutku, kucnąwszy nad bagnem,
    Puszcza statki wątlejsze od pierwszych motyli.”
    (tłumaczenie Miriama)

    jest takim pokrzywieniem się tamtej egzaltowanej sytuacji podróżnika, który chce wrócić przesycony podróżą. Tutaj odwrotnie. Stabilność kochanków jest potencjałem podróżniczym i narrator wyczarowuje ukochanej z kałuży nawet obrazki z Discovery. Wmawia jej, że błyski w jej oczach są taką samą cudownością jak ta, którą Rimbaud oglądał, podróżując po morzach południowych. Ale w środku wiersza, który jest zatytułowany „katastrofa”, mówi o sytuacji minionej, rozbitej, rozsypanej, zmąconej. O głuchym telefonie, o braku tej, której to pokazywał. Tak, może racja, może to jest dobry wiersz.

  12. Jaromir Bury pisze:

    Ależ ja Ci nie mówię że tam nie ma odniesień, tylko mówię że one w tych wierszach nie dominują, że w tych paru wierszach jest pewna przestrzeń, obrazowanie którego się nie spodziewałem, u tych wszystkich poetów dzisiejszych nie widziałem, i to jest oparte na przeżyciu.

  13. Jaromir Bury pisze:

    >Wanda Niechciała

    U Sosnowskiego nie tyle warsztat się liczy co wyobraźnia poetycka. Te ilustracje, nazwy własne to jest właśnie to czego nie lubię. Ale on to jakoś spaja, jak się przyzwyczaić, wejść w tę przestrzeń, to inaczej wygląda.
    Tam nie ma wzruszeń; miłość to nie kwestia wzruszeń, tylko doświadczenie, doznanie obejmujące rejony – od emocjonalnych po metafizyczne.
    Miłość u Sosnowskiego jest warunkiem życia, potrzebą schronienia, ale to jest też warunek niemożliwy do spełnienia, to jest właściwie poszukiwanie miłości, zaginionego lądu, pytanie: atlantydo? siostro? i jednocześnie brak, jak brak tlenu (Anoksja).
    A Piosenka dla Europy, tak, tam jest wojna, a też coś z Niepokoju rzeczy. Ja tam nie widzę żeby się poeta radował że mu coś wyszło, może po prostu sypał śnieg. Nie ma żadnych pretensji, tam pytania są retoryczne. Jest w tym wierszu pewna nieuchwytność. Być może wiersz wyrażając nieuchwytność, niemożliwość miłości, jest jednocześnie wojną o miłość.
    Poezja rzeczywiście byłaby schronieniem i miłością. Ale to każdy poeta wie że tak jest, Sosnowski wydaje mi się też.

  14. Ewa pisze:

    Piękne komentarze Jaromirze piszesz, chce się je bardziej czytać, niż wiersze Andrzeja Sosnowskiego. Ale nie zgodzę się z Tobą. Nie wiem jak Wanda, bo śpi, ja też, tak jak Ty, uważam, że poeta Sosnowski wie. I pewnie dlatego na filmikach YouTube jest taki smutny.
    Smutny, że nie ma Miłości, nie ma Poezji i że jest tylko Andrzej Sosnowski.

  15. Jaromir Bury pisze:

    Ach Twoje bezlitosne komplementa. Wierz mi że to żadna robota literacka. Ja tak po prostu mówię jak piszę. Wchodzę tutaj często ale nieczęsto mam okazję siąść na dłużej przy komputerze. A myślenia zbiera się dużo i kiedy próbuję je spisywać to zastanawiam się jaki ma to sens – układać coś w pogląd obraz rację, kiedy wszystko jest płynne i nie jest w stanie zastygnąć, a kiedy zastyga – martwieje. W sumie mówisz to samo.
    A tamto: Sosnowski-Wojaczek to dlatego że nie mogę się zgodzić na tę wyjątkowość poetów, dlatego że szukam wyjścia dla tych wszystkich którzy poetami nie byli, nie są i nigdy nie będą. Szukam jakiejś racji istnienia poza poezją, jakiegoś przesłania – no ale to niedobry kierunek; jak zobaczyłem tych parę obrazów u Sosnowskiego to mi się przypomniało.

  16. Jaromir Bury pisze:

    No a Ty – cały czas zastanawiam się jak to nazwać – Ty masz coś co sprawia że jesteś najprawdziwsza z prawdziwych. Tak to odczuwam jakoś jak z Tobą rozmawiam. Ty widzisz, i wiesz że po Tobie tego nie widać.

  17. Ewa pisze:

    Przyłapuję się Jaromirze na kolejnych wątpliwościach, bo przecież mamy tu opozycję Rafał Wojaczek – poeta przeklęty, taka karykatura poety wiecznie pijanego, o wyraźnych symptomach obłędu i poetę Andrzeja Sosnowskiego, akuratnego, na wyśmienitym etacie redaktora sławnego miesięcznika literackiego, poetę stabilnego, jak uregulowany system trawienny, takiego wyczyszczonego, gładkiego, przewidywalnego.
    I jak ja sympatyzuję z Wojaczkiem, z racji mojego niespełnienia, automatycznie jestem przeciw tej drugiej postawie, bo przecież identyfikuję się z tym pierwszym – nieuznawanym, walczącym, bijącym po gębach poetów oficjalnych i przechodzącym przez szyby na zewnątrz budynków.

    I jeśli Ty tutaj ośmielasz się ze mną rozmawiać, nawet, jak się nie zgadzasz, to jednak to, że tu jesteś, to mi sprzyjasz. Bo przecież Andrzej Sosnowski ma tak wielu przyjaciół, mógłby ktoś tu wejść i zaprotestować, a było wczoraj wejść 257. Nie wierzę, by przynajmniej połowa nie była oburzona tym, co piszę.
    Ja nie wiem Jaromirze, kim jesteś, występujesz pod pseudonimem i sądząc po fachowych komentarzach, jesteś człowiekiem z branży, znasz się na tym, jesteś w tym kierunku wykształcony. I moje komplementy przecież nie są po to, by Cię tutaj do komentowania zobligować, łapać Cię za kolana i klęcząc wyć: zostań ze mną na blogu. Tylko autentycznie się cieszę taką Twoją postawą. Bo to przecież wymaga oddania Drugiemu swojego czasu i energii, by coś sensownego napisać. A Ty piszesz naprawdę pięknie.
    Nie wiem, czy prawdziwie. Myślę, że kłamstwo to szkoła wyższa, nigdy nie opanowałam tej sztuki i dlatego nie mam w życiu żadnych rezultatów. Mam też jakiś defekt i nie posiadam mechanizmów obronnych, chociaż pozornie jestem bardzo wojownicza.

  18. Jaromir Bury pisze:

    Na pierwszy rzut oka to co Ty czasami mówisz wydawać by się mogło jakąś personalną zaczepką; że Ty coś na ten przykład masz do Sosnowskiego. Ale jak się przyjrzeć bliżej, próbować zrozumieć, to Ty masz rację. Bo weźmy alkohol… to się potwierdza w tekstach, ta różnica.

    Wojaczek:
    z warg spływa
    kropla alkoholu
    w niej wszystkie słońca i gwiazdy
    jedyne słońce tej pory

    Sosnowski:
    Co noc z moją panią wypijam pół litra.

    (Albo taki absolutny badziew)
    Idziemy
    z Kubą na jedno piwo do baru, paskudnie
    Boli mnie głowa i zaczyna delikatnie kropić

    (No ale to jest ładne)
    Marzy godzinami przy murku śmietnika
    Moje ciemne powieki ciężkie są od wina

    No wiesz, Wojaczek to podstawa. A z Sosnowskiego to jeszcze nie wiadomo co wyniknie. Ale tak, tam jest taka nie podróż, nie przygoda, nie wyprawa, ale turystyka.

  19. Jaromir Bury pisze:

    Widzisz Ewo z Tobą nie idzie się porozumieć jak Ci się nie sprzyja, nie przyjmuje; jak ktoś ma jakieś sprawki to Ty to wypierasz, albo się męczysz. Dlatego tak to wszystko Ci się układa, te relacje z ludźmi.
    Ja wiem jak używam słów i wiem które z moich słów są “nie tak” i to mnie zdumiewa że po Twoich reakcjach widzę jak wyczuwasz co jest “nie tak”. Masz niesamowitą intuicję. Dlatego mówiąc z Tobą czuję Twoją wiarygodność. Co ja Ci mogę powiedzieć – gdybym kłamał, rozpoznałabyś to. W Tobie jest właśnie jakaś dziwna wiarygodność, z której wypływa całe Twoje mówienie.

  20. Ewa pisze:

    Człowiek nie mający sukcesów jest bardzo niepewny. To najprawdopodobniej wynika z sytuacji zewnętrznej, a nie mojego feleru. Gdybym była przyzwyczajona do pochwał, to jedna jakaś dezaprobata nic by mi nie zrobiła. I nie byłabym tak wyczulona. Ale proporcja jest odwrotna. Jesteś Jaromirze, jak na moją dziesięcioletnią działalność w Sieci, jedyną osobą, która pochwaliła mnie naprawdę. Te grzecznościowe uwagi, które tutaj się pojawiają, są konwencją jedynie. Nie liczą się w budowaniu pewności siebie. Ja poruszam się we mgle, ja potrzebuję jakiegoś głosu, który mnie poprowadzi, podpowie w którym kierunku mam iść. I tym głosem jest aprobata. Myślę, że tego typu „intuicję” mają wszyscy.
    Taki piękny fragment wklejam Roberta Walsera na dowód, że muszę Ci wierzyć, że nie kłamiesz:

    (…)A co dopiero, gdy jego książki ukazują się na rynku! Cały świat, wyobraża sobie pisarz na swym samotnym poddaszu, rzuca się i zabija o ładnie, może zgoła w brązową skórę oprawne egzemplarze. Na stronie tytułowej widnieje jego nazwisko, która to okoliczność, wedle jego naiwnych poglądów, wystarcza, by zapewnić mu rozgłos w całym wielkim świecie. Zaraz potem następują rozczarowania, tu go surowo zganiono, tam zachłostano na śmierć albo skwitowano grobowym milczeniem; cóż, nasz człowiek potrafi i to znieść. Idzie do domu, niszczy wszystkie swoje papiery, częstuje biurko straszliwym kopniakiem, aż się biedne przewraca, drze rozpoczętą powieść, rwie na strzępy bibułową podkładkę, zapas piór wyrzuca przez okno, pisze do wydawcy: „Wielce Szanowny Panie, proszę, niech Pan straci wiarę we mnie”, i wyrusza na włóczęgę. Wkrótce zresztą ten gniew i wstyd wydadzą mu się śmieszne i powie sobie, że jego obowiązkiem i powinnością jest zacząć pracę od nowa. Jeden postąpi tak, inny może troszeńkę inaczej. Pisarz, który urodził się do pisarstwa, nigdy nie traci otuchy; ma niemal niewzruszone zaufanie do świata i do tysiącznych nowych możliwości, które świat mu oferuje każdego nowego poranka. Zna wszystkie rodzaje rozpaczy, ale również wszystkie rodzaje szczęścia.(…)”
    [przełożyła Małgorzata Łukasiewicz]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *