Karol Maliszewski „Sajgon” (2009)

Z ręką na sercu, naprawdę, podobała mi się „Faramucha” i „Sajgon” rozpoczęłam z dużym zaufaniem do autora szczególnie, że pierwszy rozdział tej mini powieści wprowadził mnie w klimaty mi znane, uczyłam jeden rok w podstawówce i zaczynałam się identyfikować z bohaterami. Ktoś napisał w Sieci, że to powieść nauczycielska. Tak, tam jest dużo pięknie ujawnionych mechanizmów niszczycielskich w szkole, ale natychmiast niwelują to następne obrazy. I jak już czytelnik się rozsmakuje w jakiejś celnej scence, natychmiast musi ją opuścić na rzecz innej, chaotycznej wizji, w którą już, o dziwo, nagle się nie wierzy.
W miarę podążania ku końcowi (powieść jest krótka) i faszerując się po drodze zupełnie nie wynikającymi z narracji scenami około seksualnymi, przestaje się Maliszewskiemu ufać. Serce się kraje (powtarzam, bo ten fragment lamentu nauczycielskiego już zrezygnowanego i suchego o tym, że dzieciom w szkole nic już dać wartościowego nie sposób i żadna dzisiejsza Siłaczka nic nie wskóra, brzmi wiarygodnie i porywająco), Maliszewski jawi się jak widmo, jak strzęp człowieka, który wyłania się do nas z mroku jakiegoś horroru i trzęsąc się ze strachu, przerażony coś niewyraźnego i niezrozumiałego z siebie wydobywa.

Kontynuując lekturę, narasta zadziwienie wynikłe z mieszania optyk percepcji rzeczywistości przez pryzmat wprowadzanych coraz to nowych postaci pełniących rolę narratorów, jedziemy z nimi nawet do Islandii, by z tych podróży również wrócić z pustymi rękami.
Jak to się dzieje, myślę sobie, autor, animator całego dzisiejszego boomu na pisanie wierszy, człowiek tak sławny w Sieci i widoczny cieleśnie na różnych poetyckich, ważnych imprezach (przy moim żałosnym życiu towarzyskim udało się nawet i mnie zobaczyć na żywo Karola Maliszewskiego na festiwalu BL we Wrocławiu), właściciel wydawnictwa tomików poetyckich*), człowiek mający praktycznie wszystkie kody dostępu do tego, co się tak naprawdę w życiu literackim dzisiaj dzieje, nic nie powie? Nic o konkursach poetyckich, mianowaniach, o tym, co zna, jak nikt na świecie, na temat, o którym można bez końca opowiadać, niczego nie napisać? Bo przecież ta scena spółkujących jurorów w łóżku w jakimś pokoju wynajmowanym na wyjezdnym dla „ludowych jurorów” w zamierzeniu może i nawiązująca do kafkowskiego „Zamku” i w niej Frieda z „K”, ale czy to ma wszystko sens? Kafka syntetyzował, wysnuwał, zestawiał i przymierzał. Maliszewski jedynie chce coś zakryć, zatuszować, zbagatelizować i wydrwić. I zamiast do sedna świata, o którym wszystko wie, skołowanego i zdezorientowanego czytelnika przeprowadzić, Maliszewski kluczy, zastanawia się i nagle postanawia napisać…jak to on był mały.

W uwodzeniu, mającym na celu finalizację spotkania i przyjemność w końcu obopólną, nawet, gdy strona uwodzona nie od razu jest przekonana, musi zaistnieć warunek zakładający, że rzecz się jednak wydarzy. Jeśli mamy do czynienia z przypadkiem kogoś, kto obiecuje, a nie daje, na dodatek wie, że nie da, zostaje się oszukanym jak z szulerem, który zasiada do wspólnej gry.
W „Sajgonie”, który szumnie wprowadza nawet mityczną nazwą tytułu w klimat anarchii, wojny i równoczesnego zaniedbania i zaniechania, klimat nie tylko dolnośląskiego miasteczka, ale i klimat mentalności, części składowej dzisiejszej duszy jego mieszkańca, mamy klasyczny przypadek falsyfikatu literackiego i odmowy wywiązywania się z powinności artysty. Autor jakby pokazał czytelnikowi figę i powiedział: o, taki głupi, to ja już nie jestem, nie będę mówił, skoro nie mówią politycy, nie mówi Kościół, nie mówią dzisiaj artyści. Napiszę kolejną nikomu niepotrzebną książkę, ponieważ nikt na prawdziwe wypowiedzi nie czeka, ani też ich nie potrzebuje.
I Maliszewski postępuje z czytelnikiem dokładnie tak, jak bohaterowie jego powieści z dziećmi: matematyk Teodor Szeremeta, katechetka Leokadia, świetliczanin Zenon Jackiewicz, redaktor gazety Kojak, wuefista Franciszek Wartok, czy stażystka Iza Palczak. Wszyscy ci bohaterowie nie radzą sobie z rzeczywistością wskutek wielu przeciwności zewnętrznych, okolicznościowych, jak i niedowładów charakterów.
Natomiast postacie w tle, artyści tej miary, co Karol Maliszewski, Olga Tokarczuk, czy Hubert Klimko-Dobrzaniecki radzą sobie dobrze, wiedzą jak mają postąpić, i jak pokonać opór życia, ale to są jedynie figuranci, oni nie biorą udziału w akcji książki. Te martwe dusze artystów, jak gdyby z offu, są równie widmowe, jak te obiecane rewelacje, których bohaterowie pośledniejsi nie wypowiadają, bo nie są artystami, są tylko zwykłymi ludźmi. To autorskie, asekuracyjne zaniechanie powoduje nie tylko czytelnicze rozczarowanie i irytację, ale jakieś upokorzenie czytelnika, któremu się daje strawę poślednią, jakby nie zasłużył na lepszą, bo nie należy do kasty wtajemniczonych.

„(…) po co to wszystko, po co dzieciom bałagan w sercach robić, tęsknoty niepotrzebne sprowadzać. I tak nic z tego nie będzie. Dopadnie je normalne życie i dopiero będzie boleć po barwnym i twórczym epizodzie z dzieciństwa.(…)”

Wszystkich nienasyconych moją notką odsyłam do bardziej wyczerpującej recenzji „Sajgonu” Tomasza Sobieraja, której słusznych spostrzeżeń nie chciałam tutaj powtarzać. Zwracam też uwagę na końcowe „streszczenie”, które, wbrew intencjom recenzenta wykpiwającego taki sposób pisania o książkach, wyjątkowo jest pomocne w tej lekturze, ponieważ w pierwszym czytaniu „Sajgonu” łatwo się pomylić, kim są postacie, mówiące cały czas w pierwszej osobie.
Tomasz Sobieraj recenzja Karol Maliszewski “Sajgon”

*) Wydawnictwo „Mamiko”, jak donosi komentator tego wątku Grzegorz, nie należy do autora „Sajgonu”, Karola Maliszewskiego. Przepraszam autora za mylnie podaną informację.


O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na Karol Maliszewski „Sajgon” (2009)

  1. Marcin pisze:

    Dla mnie ta książka Maliszewskiego jest zwyczajnie błaha i pod płaszczykiem nowoczesności po prostu boleśnie wtórna.
    Stwierdzenie, że chuj z tym wszystkim, to zwykłe pójście na łatwiznę i akt dezercji wobec sztuki. To jeden z naczelnych grzechów naszej literatury, na którym wyrosła nie jedna pseudo-kariera, co kapitalnie wyśmiewa recenzja, do której link podałaś.
    Nie mam nic przeciwko karmieniu wyobraźni tzw. rzeczywistością – ba, sam to robię często i namiętnie – ale przecież coś takiego jak RZECZYWISTOŚĆ w gruncie rzeczy w ogóle nie istnieje. To tylko konstrukt naszego umysłu, projekcja wnętrza. Realizm w sztuce zawsze jest, a przynajmniej być powinien, też jakimś rodzajem gry. Tego w książce M nie ma i bynajmniej nie załatwiają sprawy formalne wygibasy.
    Mamy tu do czynienia nie z Odzwierciedleniem, a z zestawem dyżurnych tematów. Cholera, że też zawsze u nas muszą być jakieś tematy dyżurne – najpierw traktory zdobywające wiosnę, potem walka z komuną, a teraz chuj z tym wszystkim. Wkurzająca jest ta krzykliwa interwencyjność.
    A fakt istnienia Kalicińskiej czy Grocholi (choć za obu paniami nie przepadam) uważam za symptom niejakiej normalności.

  2. Ewa pisze:

    Nie można artyście nakazać co ma pisać i o czym. Jeśli Jacek Dehnel – a teraz przy okazji tomiku Kārlisa Vērdiņša „Niosłem ci kanapeczkę”, którego będziemy z Wandą w czwartek omawiać dowiaduję się, że jest plonem warsztatów tłumaczenia poezji gejowskiej odbytych w Słowenii, to poeta Jacek Dehnel nie musi o tym pisać, jak był w Słowenii.
    Może pisać fikcje literackie o staruszce jadącej do Muzeum Puszkina w Moskwie, opisywać ją jak krąży po Placu Czerwonym na dodatek nigdy tam nie będąc realnie. Pisarz wszystko może i czytelnik też może być z tego niezadowolony.

    To, że sztuka nie może być sobie a Muzom, bo Muzy pouciekają i nie wrócą, to wiadomo, bo tę prawdę, że artysta musi być „malarzem teraźniejszości” obwieścił Baudelaire i to jest do dzisiaj aktualne.
    Maliszewski pisze w swojej powieści o tym, o czym wszyscy chcą czytać. I ta wartość w recenzji Sobieraja jest (jest w Sieci mnóstwo entuzjastycznych recenzji, ale tylko ta się liczy).

    Tylko, żeby to robić, trzeba mieć cywilną odwagę Elfriede Jelinek, Thomasa Bernharda, Herty Müller. Trzeba walczyć z całym światem o swoją wizję rzeczywistości, w której się żyło i żyje nadal. Jeśli się nie ma odwagi, nie jest się artystą, tylko zwykłym impotentem, co recenzent Sobieraj w tych seksualnych tropach wypunktował.
    Pozostaje jedynie droga Jacka Dehnela, produkowania kolejnej „Lali”, czyli mistyfikacji nie swojego życia, mówienie o rzeczach duchowo mu obcych, nieważnych, zastępczych, zwykłych literackich pakułach. Więc niech Karol Maliszewski zabierze się za totalne kłamstwo, a nie ciurka półgębkiem jakieś strzępy prawdy.

  3. Rysiek listonosz pisze:

    Takie pisanie second hand, zwyczaj celowe, by nie zostać o nic oskarżonym przez współczesnych, nie utracić pracy, niebezpieczne dla pisarza bezradnego i rozdartego, tkwiącego między obowiązkiem pisarza jako donosiciela, a lojalnością środowiska, które go wyniosło, jest dobrze zilustrowane w linku na „kumplach” z GW. Tam jest opisany aktualny sukces pisarski 17-letniej Helene Hegemann, której książka zatytułowana „Axolotl Roadkill” zawiera bardzo wiarygodne opisy zdarzeń w sex klubach berlińskich, do których siedemnastolatek nie wpuszczają. Materiał pisarski został pozyskany z blogów sieciowych, do których pisarka z całą otwartością się przyznaje. Artykuł sugeruje, że jest to przyszłość literatury, tajnie od dawna wykorzystywanie cudzej własności przez wielkich pisarzy. Teraz oficjalnie i dumnie. I może to jest właściwe, lepsze, niż pisać półprawdy.

  4. Ewa pisze:

    Na tym podlinkowanym blogu u Ciebie Marcinie blogu Jerzego Sosnowskiego odwiedziłam się, że Krzysztof Daukszewicz ukradł blogowiczowi cały utwór, wykorzystał go w swojej pracy, za którą dostaje pieniądze i gdy został zdemaskowany i na pretensję poszkodowanego blogowicza odpowiedział, że jak mu nie odpowiada słowo „przepraszam”, bo zrobił to pomyłkowo myśląc że sam to napisał, to może mu ewentualnie postawić flaszkę.

    Blogowicz jest bezbronny i w konsekwencji jest jeleniem. Z drugiej strony blogi naprawdę są cudowne, pamiętam czytałam porywający blog homoseksualisty, chyba przeczytałam kilka lat jego wzruszającego romansu i to było o wiele lepsze, niż to, co czytam i omawiam tutaj nominowane do Nike i inne niepotrzebne nikomu książki. I szkoda, że to tak przepada nie przetworzone na sztukę, surowe i praktycznie nie mające szans na zaistnienie samodzielne.

    Nie wiem Rysiu, jak zapobiec nie zjedzeniu kanibalistycznemu. Ta siedemnastolatka to jak czytam, córka jakiegoś dyplomaty, wątpię, by zaistniała bez pomocy, w końcu takie świństwa piszą teraz wszyscy.
    Ale w Polsce zaistnienie polega zupełnie jeszcze na czymś innym i to z pewnością jest specyfika tylko tego kraju.

    Przeczyłam na rynsztoku wpis poety Romana Kaźmierskiego w którego obronie tutaj pisałam, jak był na niego atak za to, że zdemaskował dowolne interpretowanie słowa „debiut” przez jury konkursu im. Berezina. Zarzucano mu, że to zrobił to z zemsty, że nie zorganizowano mu wieczoru autorskiego. Coś mnie tknęło i weszłam na dawno nie odwiedzaną nieszufladę. I faktycznie: poeta Roman Kaźmierski ma zorganizowany wieczór autorski i to nie w żadnym prowincjonalnym Poznaniu, o co prosił poetę Edwarda Pasewicza, tylko w Warszawie i na dodatek spotkanie poprowadzi sam Jacek Dehnel. Więc albo to jest przekupywanie oponentów, albo szantaż, bardzo to wszystko jest jednak skuteczne.

    Swego czasu dostałam od sławnej poetki maila w czasie, gdy byłam jeszcze groźna współpracując z blogiem Marka. Poetka pisała, że będzie rozmawiać z ważnym redaktorem w sprawie wydania mojego komiksu „Kasztany”. Ale ponieważ przestałam już być groźna jako samodzielny blog, już się nie odezwała. Posłałam jej potem nawet życzenia bożenarodzeniowe, ale się też nie odezwała więcej. W końcu to wielka poetka.

  5. Grzegorz pisze:

    przepraszam, ze się wtracam, cos ciekawego jest w pani czytaniu tej książki, chociaz sa w niej fragmenty wielkiej urody, to jako całości nie rozumiem, ale ja nie o tym. Mówil mi znajomy, że maliszewski nie ma nic wspolnego z wydawnictwem mamiko, a pani piszo o nim jako o wlascicielu wydawnictwa poetyckiego, to wlasnośc żony, z ktora rozwiodl sie kilka lat temu, a co do innych kodow dostepu, to tez gruba przesada, to w koncu tylko prowincjonalny belfer

  6. Ewa > Grzegorz pisze:

    Dziękuję za sprostowanie, jeśli to w komentarzu jest niewystarczające, jeszcze naniosę w głównej notce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *