Krystyna Miłobędzka „Gubione” (2008)

Wobec wszystkiego tego, co poetkę spotkało w życiu publicznym za tomik złożony z około czterdziestu wierszy w manierze minimal artu należy się ode mnie, czytelnika, tylko milczenie.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na Krystyna Miłobędzka „Gubione” (2008)

  1. Wanda Niechciała pisze:

    No, nie! Musimy porozmawiać!
    Tak się szczegółowo przygotowałam, wszystko (trzy filmy) zobaczyłam na YouTube, wiersze recytowane przez poetkę na portalu Biura Literackiego. Wszystko drukowane, co o Miłobędzkiej w Tygodniku Powszechnym… Wywiad z mężem, Andrzejem Falkiewiczem… Opinie o poetce poetów: Pasewicza, Czerniawskiego, Maliszewskiego…
    A ile teraz za „Silesiusa” dają? Na Wikipedii nie znalazłam.

    E tam, że tylko imiesłowy. Co jakiś czas coś wymyśla się.
    „Przede wszystkim precz z czasownikami. Skupić wszystko wokół rzeczowników, wznosić wieże tylko z nich” – Gottfried Benn w jednym z listów z 1926

  2. Ewa pisze:

    faktycznie, nie ma na wikipedii tej najważniejszej informacji. Tylko chyba polska wikipedia jest taka wstydliwa. Zdaje się, że Jacek Dehnel na nieszufladzie kiedyś zdradził, ile wynosi nagroda „Silesius”, ale nie chce mi się szukać. Nie mam żadnej motywacji. Czekam na wiadomość, czy uda mi się za darmo zjeść jutro w Krakowie kaszankę. Schudłam przez tę zimę 10 kilo i dobrze by coś wreszcie pożywnego zjeść. Ale bilet w jedną stronę kosztuje 17 zł z Katowic. Auto stopem nikt mnie już nie chce brać. Za stara jestem.
    Anemia wierszy Krystyny Miłobędzkiej jest tak wielka, że boję się je cytować. Nie da się fragmentów, bo czasami wiersz składa się tylko z jednego słowa. No i wiadomo, jakiego z góry. Nie jest to pożywny rzeczownik!

    rzeczowniki, czasowniki, przydawki, pierwiastki, dopełnienia, tryby mowy, imiesłowy, przymiotniki, sylaby, fonemy

    moja dykcja, mój głos, moje wargi, mój nos, moje czoło, moje oczy, moje usta, piasek
    piasek

    [rzeczowniki, czasowniki, przydawki, pierwiastki]

  3. Wanda Niechciała pisze:

    …piasek?
    To jest pierwiastek? Zdaje się, że związek chemiczny.
    I będziesz miała jutro też n i e z j e d z o n e ?

    Ja nie pojmuję lekcji Mallarmego po upływie wieku, dokładnym już przerobieniu niemożliwego i sprzedawaniu tego jako rewelację. On stosował imiesłowy na wzór łacińskiego ablativus absolutus, ale słowa miały bardzo skomplikowane odpowiedniki w innych wersach, w rymach, rozświetlały się wzajemnie i były bardzo wieloznaczne. Mallarme pisał o wierszu idealnym, że jest: „wierszem milczącym, z samej tylko bieli”
    Ja nie wyczułam nigdzie, by poetka była świadoma tego, co czyni. Takie efekty ascezy artystycznej uzyskuje się ogromną pracą krytyczną, jak w wypadku Stéphane Mallarmé, czy w malarstwie u Wassila Kandinsky’ego. Kandinsky nim namalował te swoje kwadraty, bardzo precyzyjnie określił, jaką drogę przebył, by do nich dojść. Przeczytałam, że Krystyna Miłobędzka w szkole, jako uczennica, pisała do szkolnej gazetki tylko wiersze piękne i pożywne. Bardzo się tego wstydzi. Ale to, że jej późniejsza twórczość to awangarda, to też się nie godzi. Mówi, że jest z Leśmiana.
    I ten film na YouTube, gdzie poetka czyta swoją pracę krytyczną na temat poezji i mówi, że pisanie wiersza, to poród. To jest przecież banał, a nie poród. Banał nie może być porodem, to jest zbyt poważna sprawa.

  4. Ewa pisze:

    I jeszcze Wittgenstein. Zauważyłaś, że jak jest jakaś kontrowersja, to poeci polscy natychmiast kumplują się z Wittgensteinem:
    „”Ludwigu, nie wymyślono nic innego ponad ten język, nawet, gdy zachodzi podejrzenie co do jego użyteczności. Czyż poezja nie powinna taka być? Każdy poeta jest bezradny, więc i ja muszę być skazana na uczciwość w stosunku do siebie i świata? Kto powiedział, że muszę?”

    Ja nie pojmuję, dlaczego wszyscy muszą, a polski poeta nie musi.
    Miałam w dzieciństwie takie traumatyczne przeżycie. Kolega brata, starszy o dwa lata, powiedział mi, że MO wzór chemiczny gliny. I jak w szóstej klasie mieliśmy po raz pierwszy chemię, to ja wstałam i pochwaliłam się tą wiedzą. I klasa w ryk.
    Wszystko jest w życiu niebezpieczne.
    Kandinski w liceum plastycznym był patronem patentowych leni. Marzyli by namalować taki kwadrat i przejść do następnej klasy. Całe szczęście, że nasi pedagodzy nie znali Kandinskiego.
    Za to na studiach wszyscy znali odwieczną, prawdę, że malowanie obrazu, to jest jak rodzenie dziecka i każdy, kto to wygłaszał to ze śmiertelną powagą, powodował takie same salwy śmiechu, jak wtedy, gdy ja powiedziałam to o Milicji Obywatelskiej.
    Ale przechodziło to objawienie do telewizji. Nie stosowano w Polskiej Telewizji śmiech z offu jak teraz w serialach, TP była zbyt poważna i za to można było pójść do więzienia, jak by śmiech dali nie tam, gdzie trzeba. Więc na wszelkim wypadek nie dawano. I pamiętam, jak Franciszek Andrzej Bobola Biberstein-Starowieyski (był w telewizji regularnie kilka razy w tygodniu, chodziły plotki, że nie wychodzi z budynku i tam śpi) wypowiadał się na temat właśnie ukończonego plakatu z całą powagą: „każdy plakat dla mnie, to jak urodzić dziecko…” Tak cytują z przypomnienia. Starowiejski był zresztą rozdarty między wyborem, czy chwalić się, że rysuje szybko i łatwo, czy z wielkim trudem i poświęceniem.
    Inni malarze opowiadali, że nie śpią po nocy (po zazwyczaj korzystnej sprzedaży Zachęcie), bo nie wiedzą gdzie ich „dzieci” się podziewają, może im jest zimno… Martwili się… I faktycznie, obrazy lądowały w piwnicach Zachęty i dopiero teraz na wystawie „Siusiu w torcik” zostały trochę dogrzane.
    Szkoda, że Krystyna Miłobędzka zaprzecza, że jest z awangardy i upiera się przy Leśmianie.

  5. Wanda Niechciała pisze:

    Taka poezja ma podobno prowokować rozkosze umysłu logicznego, matematycznego. Z pewnością jej wieloznaczność i umiar ułatwia pracę wielu naukowcom, którzy piszą na ich podstawie doktoraty. Więc płodność jest akurat nie z tej strony, gdzie poród. Kłopot jest jedynie z rozkoszą.
    Krystyna Miłobędzka wymienia trzy nazwiska poetów, którzy wpłynęli na jej twórczość. Oprócz Leśmiana, Tymoteusza Karpowicza i Mirona Białoszewskiego. W wywiadzie z Jarosławem Borowcem udowadnia, że ci poeci są bardzo dobrze rozumiani przez dzieci.
    I to podszycie dzieckiem zapewne zaczerpnięte od męża, znawcy Gombrowicza, jest jedynym argumentem wyboru takiej, a nie innej estetyki dla swoich utworów. Piszę estetyki, bo to nie jest ich istota. To są zabiegi bardzo powierzchowne, jedynie formalne. Epigoni mają duże pole, otwarte już do działania.

  6. Jacek Dehnel pisze:

    Niczego nie “ujawniałem” czy nie “zdradzałem”, bo to wiedza powszechnie dostępna, a nie jakiś sekret spiskujących ze sobą literatów. Istnieje wiedza poza wikipedią (nawet w obrębie netu, bo o papierowej to nawet nie wspominam); wystarczy wpisać w Googla “nagroda” i “Silesius” i pierwszy link Pani to ujawni: 100 tys. za całokształt, 50 tys. za książkę roku, 20 tys. za debiut roku.

    Piasek, drogie Panie, nie jest ani pierwiastkiem, ani związkiem chemicznym. To skała.

  7. Ewa pisze:

    Tymoteusz Karpowicz był zawsze z Peipera i tę linię kultywował, ale ledwo przebrnęłam przez jego esej o Miłobędzkiej na BL.
    Szukając klucza do tej poezji przeczytałam wydane niedawno przez BL „W widnokręgu Odmieńca” Krystyny Miłobędzkiej. Ta proza jest drętwo pisana, byłam rozczarowana, bo poeci piszą zazwyczaj piękną prozę.
    Znam teatr „Dzieci Zagłębia”, chcieli mnie tam zatrudnić, bym robiła im lalki. Projekty przychodziły gotowe z Warszawy, komplet, myśmy na Śląsku mieli to wykonywać. W latach osiemdziesiątych chcieli mnie, dyplomowanego malarza zatrudnić na etacie fizycznego do malowania lalek. Fakt, że kobieta tam zatrudniona, (byłaby moją brygadzistką) była wyjątkowo mało uzdolniona. Ale, jak teraz oglądam ilustracje w książce Miłobędzkiej, to ta brygadzistka musiała być poniżej wszelkiej zdolności manualnej, skoro nie dawała sobie rady. Całe szczęcie po rozmowie kwalifikacyjnej uciekłam stamtąd w panice. I tak po latach sobie przeczytałam „Odmieńca”, rzecz o niedoszłej mojej pracy, to odczułam dopiero tę oderwaną od rzeczywistości tamtejszej Polski troskę o dzieci, wysokie poprzeczki stawiane artyście dla ocalenia ich delikatnego rozwoju duchowego. I to w czasie, gdy wykryto największe skażenie tlenkiem ołowiu właśnie krwi dzieci Zagłębia i nawet matkom zabraniano karmienie niemowląt, bo mleko zawierało tlenek ołowiu.
    Książka jest kompilacją różnych prac z dziedziny psychologii i pedagogiki rozwoju dziecka. Oczywiście, niczego nie można w niej zakwestionować, tak to wszystko tak powinno wyglądać i być może takie książki mają być pisane w każdych czasach. Ale mimo, że rzecz dotyczy wyobraźni i chroni tę delikatność, tę możliwość dziecięcej wyobraźni przywołując Korczaka i Carrolla, to rzecz jest badana z punktu widzenia jakiegoś uniwersalnego dziecka, które wszystkie zalety, z racji wieku, posiada. Nie uważam, że każde dziecko jest poetą z racji swojego wieku. Tak, jak niewielu ludziom udaje się w życiu dorosłym ocalić w sobie dziecko.

  8. Wanda Niechciała pisze:

    > Pan Jacek Dehnel
    No właśnie, piasek nie jest pierwiastkiem chemicznym, jak jest w wierszu. To dziękuję za informacje, ale ja w Stanach jestem i zostanę, na taką nagrodę szans nie mam. Więc się nie dokopywałam już, bo i tak na potrzeby tej dyskusji musiałam dużo przeczytać i zebrać cytaty. Powinno być w wikipedii na pierwszym miejscu, uważam.
    Bardzo dziękuję!

  9. Ewa pisze:

    Panie Jacku, to nie jest kwestia wielkości kasy na nagrody w dzisiejszej Polsce. Napisałam, że Pan wie, jako przykład, że nie jest to tajemnica, i że ja nie pamiętam tej kwoty. Ja spolszczyłam Roberta Burnsa, jutro go tu sobie wkleję, przecież nie dla nagrody, ani dla kaszanki. Ale nagroda czyni w Polsce cuda, otwiera wszystkie drzwi, jest magiczna. Poezja niekoniecznie, nagroda zawsze. Uhonorowanie Miłobędzkiej największymi nagrodami w Polsce, nazwanie jej tomu najlepszą książką roku przez „Przekrój”, to duże nadużycie. Krystyna Miłobędzka jest pewnym przykładem poetki uprawiającej taki, a nie inny gatunek poetycki i niczym więcej. I używając terminu Jakuba Winiarskiego wziętego od Harolda Blooma, Miłobędzka nie jest “poetą silnym”. Awangarda jest pewnym etapem rozwoju. Zawsze w końcu przeradza się w klasykę. Nawet Stanisław Dróżdż był klasykiem. Dlatego swoimi kostkami na Biennale Sztuki w Wenecji nawiązał bezpośrednio do Mallarme’go, do jego utworu „Gra w kości”. Miłobędzka do niczego nie nawiązuje, jedynie symuluje nawiązanie.
    W Polsce jest za dużo nagród, a za mało poetów.

  10. Ewa pisze:

    Piasek jest związkiem chemicznym, to tlenek krzemu SiO2.
    To akurat wiem, bo pracowałam dziesięć lat jako ceramik w czasach, kiedy szkliwo musieliśmy robić sami, według receptur. Piasek to krzemionka.

  11. Wanda Niechciała pisze:

    To, że Miłobędzka myli tropy i nie wskazuje na swoich prawdziwych antenatów (bo Leśmian to przecież tylko obiektywnie świetny poeta, ale bez wpływu, bez lęku przed jego wpływem pisze Miłobędzka, jeśli jesteśmy przy Haroldzie Bloomie), wskazuje właśnie na Mallarme’go. Mallarme jednak dążył do wykasowania całkowitego poetyckiego „ja”. Natomiast Miłobędzka „ja” po gombrowiczowsku podkreśla. Mallarme wyciąga z mroku swoją poezję, jego późne utwory są hermetyczne, pełne symboli, rezygnuje właściwie z czytelnika, to sztuka dla sztuki, ale to jest droga, to jest konsekwencja, to są koszty. Miłobędzka jest na taki wieki wysiłek twórczy za krótka, jest właśnie awangardowa poprzez niedokończenie swej drogi zatrzymaniem się na początku. To, na co się porywa, jest niezwykle trudne. Żeby zestaw tak niewielkiej ilości słów zadziałał, trzeba być wirtuozem i geniuszem. Miłobędzka nie ma tak dużego talentu. Posiada jedynie inteligencję. Brakuje jej uczuciowości, brakuje namiętności. To są aseksualne utwory. Niekoniecznie programowo. Poeci układają programy z niedowładu najczęściej.

  12. Przechodzień pisze:

    Pan, Panie Jacku w dalszym ciągu zachowuje się jakby na tym blogu produkowano fałszywe pieniądze, jakby to rzeczywiście był jakiś szemrany bazarek (Pana określenie) gdzie można dostać jedynie mydło i powidło. A przecież widzi Pan, że tu o poezji się mówi, pełnymi rozwiniętymi zdaniami, z polską czcionką, na poziomie jakiego na nieszufladzie i za sto lat nie uświadczysz. Może lepiej włączyć się merytorycznie w dyskusję, miast zachowywać się jako ta mimoza, o której pomyśleć nawet nie można, bo zaraz histerycznie reaguje w obronie swoich zagrożonych interesów.
    Miałby Pan z pewnością niejedno do powiedzenia z pożytkiem dla Pana i dla sprawy. Nie tęskni Pan za prawdziwą, intelektualną rozmową, nie chciałby Pan się wreszcie znaleźć w bezinteresownym świecie ducha?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *