Andrzej Stasiuk “Fado”

Mało wiarygodnie brzmi wzmianka zaledwie – w opisie wjazdu do Albanii – dlaczego autor tak nazwał tę książkę.

Jeśli faktycznie koczownik Stasiuk odczuł pokrewieństwo, jak pisze, portugalskiej pieśni śpiewanej przez śpiewaczkę z atmosferą zwiedzanych przez niego krain, to czytelnik, a szczególnie miłośnik fado absolutnie tego nie podziela.

Nawet słynny film Wima Wendersa “Lisbon story” przy pomocy zespołu Madredeus, i autentycznej Lizbony inkrustowanej wersetami wierszy Pessoi, mało przybliżył odbiorcy fado.

Podobnie jest z gatunkiem eseju, z którym Stasiuk z książki na książkę brata się coraz odważniej.
Niestety, braterstwo jest raczej lokajskie.

Powtórne, bo zrobił to już w “Jadąc do Babadag”, odwiedzenie miejsca narodzin Ciorana nie oświeca.
Giganci i ich erudycja nie przenikną do tych, którzy ich opisują.
Toteż zestawianie Jaroslava Haška z Ernstem Jüngerem brzmi karkołomnie, podobnie jak cały problem sentymentu polskiego za Franciszkiem Józefem I.
Niewiarygodne są wnioski wysnuwane z opisywanych prawdziwie pięknych scenek tubylców z przemianami ich świata politycznego i socjologicznego, a prognoza zalewu nadmiernie mnożących się Cyganów nie musi być zasadna.
Artysta nie ma obowiązku diagnozować.

Toteż, jak podróżujący Stasiuk wraca w połowie książki do domu, by tylko wypadać krótko na oddaloną o 15 km Słowację, czytelnik ma nadzieję, że Danilo Kiś i Miodrag Bulatović to jednak odrębności na korzyść tego pierwszego, a nie odwrotnie, jak opowiedział się będąc na literackiej delegacji.

Wraca więc Stasiuk do politycznej i moralnej poprawności. Cela w więzieniu – zdumiewające dla ducha wolnego – wspominana jest tęsknie i nostalgicznie.
Odosobnienie, być może poprzez to, że powstała w nim najlepsza książka Stasiuka, izolacja i inkubator prawdziwej twórczości, powtarza się w wielu scenach ilustrujących przeżycia autora i te są najpiękniejsze i najwartościowsze.
Samotne oczekiwanie w zamkniętym samochodzie na wychodzącą córkę, którą zaraz zawiezie do szkoły, oczekiwanie na warszawskim placu na przybycie Ojca Świętego w czasie jego pierwszej wizyty w Polsce, na jego wizytę w Dukli, wreszcie na śmierć, czy wędrówki z własnym ojcem ośmioletniego pisarza – to próby przemycenia w literaturze intymnej i czułej cząstki samego autora.

Można polubić, a nawet pokochać monochromatyczny koloryt prozy Stasiuka, pełen zapachu zwyczajnych ludzi, zwierząt i przyrody tej szerokości geograficznej, którą zwiedza i gdzie mieszka.
Ale trudno równocześnie nie uzmysłowić sobie jej krańcowego przeciwieństwa w zestawieniu ze zmysłowym, namiętnym, seksualnym, kategorycznym, wulkanicznym fado.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *