Trzeba się spieszyć.
Trzeba się bardzo spieszyć, gdyż aneksja literackich terenów nie potrwa pewnie długo, a moje czytanie stanie się démodé.
Wprawdzie dokumentując na bieżąco śląskie galerie sztuk wizualnych natrafiam w Bytomiu w awangardowej galerii„Kronika” na nie wizualną dyskusję o książce „Tekstylia bis” – czyli panegiryku pokolenia młodych tworzących, efemerydzie niespotykanej wcześniej, gdyż zawsze przenikanie następowało nie rocznikami, a intencjami – to przecież i tak tworzy się samotnie, a nie zespołowo.
Toteż nim pisarz, Jakub Żulczyk, spełni ogłoszoną na swoim blogu groźbę wydania po wakacjach letnich drugiej powieści, w której – jak przyrzeka, słowa o pedofilii już nie będzie – udokumentuję przeczytanie jego debiutu.
Mimo, że Jakub Żulczyk znany jest z portalu kumple z wypowiedzi agresywnych i ordynarnych, w książce jest liryczny i smukwijny.
Z przyjemnością więc brnęłam w głąb obszernej powieści młodzieżowej, gdyż wbrew napuszonym recenzjom, używającym niesłychanie skomplikowanych polonistycznych określeń (Tomasz Charnas), do tego gatunku należy rzecz zaliczyć.
Wychowanym na Tolku Bananie, bohaterach Niziurskiego, Bahdaja i Nienackiego starcom – gdzie dzieciom zalecano penetrację społeczeństwa w celu jedynie jego inwigilacji – warto powitać nareszcie dzieło ociekające seksualnością, czyli trafnie zauważoną obsesją wieku dorastania.
Książka jest młodzieżowym romansem dokopującym jak się tylko da kobietom, które młodzieżą nie są:
Gdzieniegdzie, niczym boje, siedzą w wodzie wbite grubymi dupami w piach stukilogramowe, podstarzałe kobiety, pilnujące wrzeszczących dzieci, krążących wokół nich jak orbitalne pierścienie z kolorowych cukierków.
A nie są już przekroczywszy trzydziestkę, czyli wiek emerytalny niemal, choć sam bohater – narrator, 25 letni Dawid, niesfinalizowany prawnik, z trudem mieści się w rygorystycznej granicy wieku.
Przeżywa moralną satysfakcję i zwolnienie z odpowiedzialności, gdy ze swoją nieletnią towarzyszką okrada hotel:
Przecież minie około godziny, zanim taka stara rura zdąży wezwać obsługę hotelową.
Pozwala sobie nawet na ojcowską ekstazę, obserwując dziecięcą zabawę jego wybranki serca:
Dał ją nam facet jeżdżący na rykszach, woził Kaśkę przez dwie godziny za darmo po całym Sopocie, a ona piszczała z radości, targała go za ciemne włosy i krzyczała – szybciej, szybciej, przejedź wszystkich, wszystkie stare baby i wszystkich policjantów, wszystkich Niemców, Rusków i Polaków, przejedź ich, żeby nikt nie przeszkadzał ci w jechaniu jak najszybciej.
Z pogardą i zażenowaniem słucha:
Stary, ty nawet nie wiesz, jaką niszą są dojrzałe. To coś niesamowitego, to jest taki wrodzony edypalizm, który jest u każdego faceta. Wiesz, to się nie projektuje z reguły bezpośrednio na matkę, ale czasami na ciotki, na opiekunki, kuzynki. Ty się nie śmiej, stary, to jest prawda, ty nawet nie wiesz, ilu kolesi w naszym wieku chce rżnąć starsze babki. To jest silniejsza wygrzewka niż na takie, wiesz, modelki, wygolone cipunie. A do tego to są Polki, to jest czysta prawda, to są takie kobity, że możesz je spotkać dosłownie wszędzie, wiesz a nie jakieś tam fantazmy z cyckami rozdętymi na komputerze.
Opowieść o uwiedzeniu chłopca musi być w tym kontekście odrażająca:
Kobieta zajebała facetowi wszystkie jego oszczędności, rozumiesz, i spieprzyła z jego synem z poprzedniego małżeństwa. Nie wiadomo gdzie. Problem w tym, że ten chłopak był jakimś, rozumiesz, laureatem Konkursu Chopinowskiego, czy coś w tym stylu. Rozumiesz? Osiemnaście lat, a chłopaczek na żadną dyskotekę nie pójdzie, z kumplami nic, siedzi tylko, ojciec nad nim stoi z batem a on musi napierdalać na tym klawikordzie. No, a ta mu pokazała pieroga i on po prostu zwariował. Rozumiesz. Niezły był z niej kapsztyl, swoją drogą, morda dosłownie jak dupa po biegunce, – uzupełnia obrazowo autor.
Zarówno pisarz, jak i jego główny bohater snujący opowieść o szesnastoletnim smakowitym seksualnym kąsku, zdają się nie wiedzieć, że dzieciństwo to wymysł kultury dziewiętnastowiecznej, wymysł sztuczny i wygodny kulturowo, niemający żadnych podstaw, by ten przedział wieku traktować ulgowo.
Mimo to, pisarze pokolenia autora powieści, dzieciństwo artystyczne ubierają w feromony szczeniacko podobne, mające wyprodukowaną rzecz sygnalizować w kategorii podziwu dla wieku, a nie artyzmu.
Taki mały, a już pali!
Taki mały, a już pisze!
Taki mały, a już wsadza!
Do strefy ochronnej należy w powieści zabieg nazywania rozdziałów, levelami, co podobno ma oznaczać, według recenzentów jego pokolenia, nawiązanie do gry komputerowej. Dla kogoś, kto nie gra, oznacza to po prostu poziom obligujący do konstrukcji formy powieści. Logicznie, im wyższy level, tym wyższy poziom jakiegoś aspektu książkowej prozy.
Jedyne, co wzrasta, to chyba proces wsadzania, gdyż rzeczywiście, powieść kończy się happy endem. Części męskiego ciała – „niesforne” – jak nazwano je w “Monty Pythonie” – wchodzą w szesnastolatkę po wspięciu się powieści na 8 Level.
Fabuła bowiem oparta jest na falstarcie wkładania. Prawnik Dawid nafaszerowany przepisami i paragrafami, spędzając noc w namiocie z nieletnią córką bogatej biznesmenki, marzy o rozdziewiczaniu jej w wannie piany w scenerii pism kolorowych.
Kaśka – przeciwnie.
Brak wspólnoty marzeń i zemsta na męskiej wzgardzie powoduje jej ucieczkę do komuny biednych bębniarzy i hodowców dwóch wątłych krzaczków marihuany. Tu następuje celny opis strategii przyszłego prawnika, czyli zbijaniu kapitału moralnego w obecności funkcjonariusza policji, matki Kaśki i jej brata. To, że powoduje zadenuncjowanie swojej wspólnoty przez jej członka, spektakularne pobicie bębniarzy, którzy zaopiekowali się rozwydrzoną gówniarą dając jej jeść i dach nad głową, bohater powieści Dawid, jak i autor, zapewnia czytelnika, że:
teraz mam to w dupie. Widzę ludzi wyprowadzanych w kajdankach. Jednego z gliniarzy, który z nieukrywanym obrzydzeniem szuka w zarzyganych zinach mikrośladów nielegalnych substancji. Zapłakaną Julitę Fasolę. Ciekawe, który prokurator nagle zainteresował się bandą hodujących trawę i fasolę oraz grających na bębnach dzieciaków. Pewnie prokurator – kolega Sądeckiej. Prokurator – kumpel – z – wojska – Czopa.
Mam to wszystko w dupie.