Cioran II

Jedynie nad brzegiem morza czuję się „u siebie”. Bo tylko z morskiej piany mógłbym mieć ojczyznę. Obserwując przypływy i odpływy moich myśli, wiem doskonale, że nie mam już nikogo; jestem bez kraju, bez kontynentu, bez świata. Zostałem z przenikliwym westchnieniem ulotnych miłości, w czas nocy, kiedy szczęście łączy się z obłędem.


Emie Cioran „Zmierzch myśli”

Trudno przeczytać czyjeś tysiąc stron dokumentacji piętnastu lat życia, kiedy nie ma się czasu do własnych notatek prowadzonych od 16 roku życia zaglądnąć.
Podzielałam więc “Zeszyty” Ciorana, czytając dziennie jeden rok.

Simone Boue, przyjaciółka Ciorana przygotowująca je do wydania, zmarła tragicznie nie doczekawszy ich druku. Sam Cioran zmarł 23 lata po zakończeniu tych notatek, zdominowanych śmiercią.
Ale to, co w nich zawarł, to właściwie studium samobójstwa, niespełnionego obowiązku samounicestwienia człowieka, który tylko do trzydziestki jest władny panować nad swoją twórczością.

Nastrój notatek jest cały czas taki sam, a ich molowa tonacja przerywana jest jedynie atakami wścieklizny.
Te wybuchy, erupcje gwałtowności skręcającego się z bólu rannego zwierza miarowo sączą się ze stron zapisków, przerywane gdzieniegdzie powrotem do rzeczywistości:

Niedawno na rue Médias widziałem przechodzącego Sartre’a, trzymanego pod ramię przez młodą blondynkę z dużą głową. Wyglądał nienaturalnie w swoim ubraniu i butach wedle mody włoskiej, o ostrych nosach i na podwyższonym obcasie, wysztafirowany. Widząc go w tej postaci wystrojonego fircyka poczułem się jakoś nieswojo.

Ale to łagodny opis. Cioran wypowiada (bliskie mi odczucia) o osobach związanych z nim branżowo.

Poszedłem wczoraj na koktajl, z którego wróciłem, wściekły jak pies. Już nie mogę uczestniczyć w takich maskaradach. Nieznośny jest dla mnie widok ludzi zgromadzonych bez potrzeby. W moim wieku oglądanie „wielkiego świata” nie ma już najmniejszego sensu. Postanowiłem, że w przyszłości będę odmawiał wszystkim, że zrobię pustkę wokół siebie i będę żył w Paryżu tak, jakby mnie w nim nie było.

Z drugiej strony przytacza anegdotę:

Żył przed wojną ów stary, chory poeta, całkowicie zapomniany, który — jak gdzieś wyczytałem — kazał był zapowiedzieć, że nie ma go dla nikogo. Z litości jego żona niekiedy dzwoniła do drzwi…

Pięćdziesięcioletni Cioran cierpiący na niemoc twórczą, cierpiący fizyczne choroby nie dające mu spać nocami, to człowiek ciągle walczący o godność. Wszystko go upokarza – okropne twarze tłumu paryskiego, te “śmiecie z całego świata”; niepotrzebnie mnożące się przedmioty – nadmiar naszej cywilizacji -; mizdrzący się do młodzieży pisarze jego pokolenia:

Mam największą pogardę dla pisarzy pragnących uchodzić za przeklętych, a jednocześnie znakomicie umiejących chodzić koło swoich spraw. Oto jegomość zgrywający się na samotnika, a pełno go w pismach, mizdrzy się do młodych i nie przepuści żadnej okazji, by robić szum koło siebie. “Wszystko z pozą udawanego dystansu, a w rzeczywistości z potężnym pragnieniem bycia wszechobecnym.

Jałowość tekstów niepotrzebnych książek urzędowych profesorów, awans artystycznych miernot.
Dokumentuje słowa, spojrzenia, urazy:

Wernisaż D.Th. Spotykam tam Leonor Fini, której nie widziałem od lat, — która patrzy na mnie złym okiem. Dlaczego? Nie warto bywać wśród ludzi, jeśli się nie potrafi maskować własnych uczuć.

I swoją samotność. Nicuje ją na wszystkie strony nie godząc się dumnie na pozór uczuć:

Nieszczery przyjaciel, sondujący nas tylko po to, by nas szpiegować, jest gorszy od oprawcy.
Reguła ogólna: każdy przyjaciel jest zawistny. Dobrze jeszcze, gdy nie zazdrości nam porażek.

Słowo nienawiść jest w tej opasłej książce najczęściej spotykanym określeniem permanentnego stanu zarówno Ciorana, jak i otaczającego go świata.

Na widok nienawiści najdosłowniej robię się chory. Gdy tylko wyczuwam ją w czyichś słowach lub twarzy, mam wrażenie, jakbym połknął truciznę, taki ból mi sprawia — obojętne, czy sam jej doznaję, czy na nią patrzę.

Jak wszystkich geniuszy choleryków (urodzonych pod gwiazdą Znaku Barana: Bethoween, Van Gogh), napady u Ciorana nie mają sobie równych. Mimo, że nienawidzi Hitlera najbardziej ze wszystkich ludzi, jego choleryczny zodiakalny rys charakteru odnajduje u siebie. Wulkan obrzydliwości, z zniesmaczenia, napadów na najsłabszych, czyli jego sąsiadów jest niewspółmierny do opisów tajnych jego erupcji na kartach dziennika. To tutaj, nie mogąc pozwolić sobie na obrażenie ludzi ważnych, sączy jad pastwiąc się nad ixem czy igrekiem, przyznając, jak każdy sadysta, że w rzeczywistości w życiu realnym potraktował ich z całym szacunkiem i obłudą.

Ale bohaterem zeszytów jest jednak samobójstwo, którego nie popełnia.
Pieczołowicie notuje wieści dochodzące o Paulu Celanie:

Wczoraj wieczorem spotkałem przypadkowo na ulicy P.C. Chodzi, zdaje się, o Paula Celana, o którym wiedziałem, że jest w Sainte Anne. Przestraszyłem się jak zjawy. (…) Wczoraj wieczorem, podczas obiadu, dowiedziałem się, że właśnie umieszczono P. Celana w domu wariatów, po tym, jak próbował poderżnąć gardło swojej żonie. (…) Wygląda na to, że Paul Celan popełnił samobójstwo. Ta wiadomość, jeszcze niepotwierdzona, porusza mnie ponad wszelki wyraz. Mnie także od miesięcy szarpie ten „problem”. Żeby nie musieć go rozwiązywać, próbuję rozszyfrować jego sens. (…) Paul Celan rzucił się do Sekwany. Jego zwłoki znaleziono w ubiegły poniedziałek. Ten człowiek, uroczy i niemożliwy, okrutny, lecz z napadami łagodności, którego bardzo lubiłem, choć i unikałem z obawy przed zranieniem, gdyż raniło go wszystko. Przy każdym spotkaniu zachowywałem czujność i pilnowałem się tak, że po pół godzinie byłem kompletnie wykończony. (…)
Okropna noc. Myślałem o mądrej decyzji Celana.(Celan poszedł aż do końca, wyczerpał swe możliwości stawiania oporu destrukcji — w pewnym sensie jego życie nie ma nic z niekompletności czy porażki; urzeczywistnił się w pełni.
Jako poeta nie mógł już posunąć się dalej; w swoich ostatnich wierszach ocierał się o Wortspielerei [gierki słowne]. Nie znam śmierci bardziej patetycznej, ani mniej smutnej(…)
Cmentarz w Thiais. Pogrzeb Paula Celana (…)
Niedawno, gdy wychodziłem z domu i przecinałem rue Racine, raptem przyszedł mi na myśl grób Celana. I dopiero wówczas zrozumiałem, że on nie żyje, tzn. że go już nigdy nie zobaczę.
(Tym właśnie jest „uprzytomnienie” sobie czyjejś śmierci. Albowiem to nie dowiadując się, że odszedł, i uczestnicząc w jego pogrzebie, pojmujemy, że umarł, lecz w chwili, gdy nagle o nim pomyślimy bez widocznego powodu, nieraz całe miesiące czy lata później. (…)
Niespecjalnie lubiłem Celana; skutkiem swej drażliwości bywał nieraz wstrętny, poza tym w pewnej sytuacji zachował się względem mnie skandalicznie, potrafił nawet być okrutny — ale w końcu miał ten swój uśmiech, jeden z najpiękniejszych, jakie znałem; a jeśli przed chwilą na myśl o nim odczułem coś na kształt emocji, to dlatego, że istniał dla mnie.) (…)
Okropna noc. O czwartej nad ranem byłem bardziej rozbudzony niż w pełni dnia. Myślałem o Celanie. Zapewne w noc taką jak ta postanowił raptem skończyć z sobą. (Ale decyzję musiał w sobie nosić już od dawna.)

Ukrywa dłoń, gdy zaniepokojeni przyjaciele proszą go, by pokazał, czy posiada linię samobójcy.
Kokieteria jest w ryzach i granicach. Ioneco mu współczuje, Eliade upija jedząc wykwintne ślimaki. Becket współczuje. Jednak scena w Talamance, którą próbuje rozwinąć artystycznie i pokonać, powtarza się mantrą w zeszytach:

Otóż na powrót przeżywałem w myśli całą ową noc w Talamance, gdy nagle zerwałem się o trzeciej czy czwartej nad ranem, by pójść na nadmorskie skaliste urwisko i wreszcie skończyć z tym wszystkim. W piżamie, z narzuconą na nią nieprzemakalną kurtką, stałem przez kilka godzin na tych skałach, póki światło dnia nie przepędziło moich czarnych myśli. Ale jeszcze przed wschodem słońca uroda krajobrazu, przydrożne agawy, huk fal, wreszcie niebo — wszystko to wydało mi się tak piękne, że mój projekt zdał mi się nie na miejscu, a w każdym razie uznałem go za pochopny.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na Cioran II

  1. Andrzej pisze:

    Katuję się właśnie Cioranem ,katuję też moje otoczenie problemem bezsensu życia. Jeżeli on mnie nie zabije swoją filozofią, może przeczytam jego dzienniki. Podziwiam Pani determinację.

  2. Ewa > Andrzej pisze:

    Panie Andrzeju, proszę się nie katować takimi lekturami. Pewne osobowości literackie wchłania się bezboleśnie i z pożądaniem, inne nie. Dla mnie Cioran był wielką przyjemnością czytelniczą, przeczytałam wszystko, co udało mi się dorwać. Główną bohaterką Dzienników Ciorana jest Święta Teresa z Ávili, dano mi na chrzcie to imię na drugie i ja znałam wszystkie pisma Teresy Wielkiej już w podstawówce, czytałam więc z poczuciem wspólnoty… Być może Cioran nie dla każdego, nie dla każdego typu osobowości. To blog autorski, nie ukrywam, że chciałabym przyciągać do niego pokrewne mi dusze.
    A determinacja…To nie tak, blog nabierze energii niebawem, mam teraz takie bardzo pracochłonne zajęcia nieliterackie i na razie nie jestem w stanie go intensywniej prowadzić.

  3. Andrzej pisze:

    Napisałem “katować” , ale problem bezsensu życia zaprząta mi głowę absolutnie i jest ulubionym tematem “studiów”. Sadzę nawet że nie można swiadomie brać -składać swojego szczęścia tu i teraz, bez świadomości bezsensu. Czy to jest “bez sensu”. Św Teresa w podstawówce, jest Pani genialna, jakaś cuda rodzina. Przemyśl, dla mnie to prawie za miedzą. Detarminacja, dotyczyło to czytania tylu stron tak trudnego “Ciorana dzieła”.
    Życzę szybkiego uporania się z nieliterackimi zajęciami.

    Pozdrawiam – Andrzej Fałat – podaję swoje nazwisko jako ze jest związane ściśle z
    malarstwem.

  4. Ewa > Andrzej pisze:

    Przygotowując się do napisania na blogu o najnowszej książce Jacka Dehnela zobaczyłam dokumentalny film o malarstwie Francisco Goi i tam na planie jeden z dyskutantów zapytany, czy okropieństwa Goi nie sprawiają mu przykrości, gorliwie zaprzeczył, że nie, bo prawda artystyczna zawsze w konsekwencji powoduje uczucie przyjemności. I tak myślę jest z Cioranem, który cały czas pisze mocno poirytowany, ale czy czytelnik nie odczuwa tej szczerej irytacji ozdrowieńczo, jak swojej? Czy nie odbiera tego „wyjął mi to z ust”?
    Katowanie się Cioranem jest właśnie przyjemnością dlatego, że on potrafi sformułować celnie bolączki świata, które przecież też mgliście, nie tak przenikliwie jak on, odczuwamy. I płynie z tego też jakaś satysfakcja, że są artyści, którzy potrafią wydobyć na światło dzienne mrok swojej duszy tak olśniewająco. Pamiętam z tego czytania epizod o sąsiadach rumuńskich, jak ci Rumuni są takimi potwornymi sąsiadami i zaraz mi się przypomnieli wszyscy sąsiedzi z mojego życia odarci z obłudy grzeczności i fałszywej międzyludzkiej poprawności.

    Święta Teresa jest dla Ciorana punktem odniesienia. Nie Bóg, a mistyk.

    A u nas w rodzinie to było tak, że mama jako niemowlę zsiniała i zaczęła tracić oddech, i mój dziadek, który nosił przy sobie obrazek Tereski nakrył jej główkę tym obrazkiem i mama złapała oddech. Dlatego dała mi w dowód wdzięczności na drugie Teresa. W Przemyślu na wakacjach chodziłam z ciotką po róże na imieniny babci (Wandy, w czerwcu) do klasztoru karmelitanek i bardzo chciałam do nich przystąpić, bo tak cudownego miejsca nigdy w życiu nie widziałam i tak miłych sióstr i tak ogromnych, pachnących róż. Przemyśl jest pełen klasztorów barokowych, w lecie wypełnionych pachnącymi kwiatami, miałam dziesięć lat i wracając po wakacjach na Śląsk do komunistycznej szkoły nie mogłam się zupełnie pozbierać. W księgarni św. Jacka w PRL-u można było kupić dzieła katolickich świętych. Dwa tomy „Pism” Świętej Teresy z Ávili zwanej Wielką mam do dzisiaj.
    Niestety, Emila Ciorana mogłam przeczytać dopiero niemal pół wieku od moich dziecięcych egzaltacji, tam dowiedziałam się, że poszczególne, jednoosobowe cele klasztorne służą siostrom zakonnym do aktów seksualnych z Jezusem, bo w końcu ta niespełniona konieczność musi się gdzieś realizować.

    Pan z „tych” Fałatów? Jeździłam na plenery z Antosiem Fałatem.

    Cioran jest przykładem na to, że trzeba pisać, nawet jak się nie może. Pisanie Dziennika uratowało go, wyciągnęło z depresji. Ja też powoli wracam. Dzięki za dobre słowa.

  5. Andrzej pisze:

    Zostawmy Ciorana, ciekawe dla mnie jest to jak zatoczyła Pani wielki, ozdrowienczy łuk – od cudownego obrazka poprzez pachnące boskie róże docierając do obłudy religii. Dobrze że te róże nie zwróciły Pani w głowie.
    Nigdy nie próbowałem dociekać moich korzeni, w mojej rodzinie nie ma tradycji Juliana a i Antoni to
    chyba inna rodzina.
    Pozdrawiam i życzę dobrych obrazów, jeżeli robi to Pani jeszcze.

Skomentuj Andrzej Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *