Andrzej Szczeklik „Kore” Nominowani do nominowanych NIKE 2008

Już za chwilę rozpocznie się wielka telewizyjna gala z udziałem autorów analizowanych przeze mnie na blogu książek przez całe lato.
Nigdy nie oglądam corocznego wielogodzinnego widowiska zajmując się nominowanymi książkami jedynie w kategoriach choroby literatury, a nie tym drugim aspektem – sportowego wyczynu.

Wprawdzie książka Andrzeja Szczeklika nie uzyskała takiej aprobaty, by wejść do drugiego etapu literackich rozgrywek, chciałabym tegoroczny temat NIKE nią zakończyć.
Przede wszystkim dlatego, że uwielbiam piszących lekarzy. U nas był genialny Tadeusz Boy-Żeleński. Obcojęzyczni lekarze to takie sławy jak François Rabelais, Georges Duhamel, Jean Reverzy, Louis-Ferdinand Céline, Blaise Cendrars, André Breton, Louis Aragon.
Andrzej Szczeklik leczył i leczy najsławniejszych polskich pisarzy w tym polskich noblistów i tych oczekujących na tę nagrodę. Dziękuje mu za to wstępem Adam Zagajewski.
Guido Ceronetti , którego wysyp esejów właśnie obserwujemy i który oswaja nas z odwiecznym tabu w naszej kulturze analizując wstydliwe w ubiegłym wieku swawolne zachowania ciała, Andrzej Szczeklik konserwatywnie hamuje te radosne prognozy co do dalszego rozwoju ludzkiej obyczajowości względem powłoki cielesnej.
Religijny humanitaryzm, jaki reprezentuje doktor Szczeklik jest na tyle cenny i wartościowy, że nam, potencjalnym pacjentom robi nawet apetyt na chorobę i tym wybiegiem możliwość powierzenia swojego organizmu tak wspaniałej osobowości, wszechstronnie wykształconej, nawet, jeśli go nie wyleczy. Bowiem pisarstwo Andrzeja Szczeklika jest bardziej uwodzicielskie, a leczenie bardziej konkretne. Andrzej Szczeklik jest bardziej leczącym pisarzem, niż pisarzem leczącym.
Budzi to wielki optymizm nie w dziedzinie literatury a medycyny.
Nagroda publiczności tegorocznej NIKE przypadła „Biegunom” Olgi Tokarczuk, gdzie fascynacji nad osiągnięciem technologicznym przechowywania i wystawiania na widok publiczny trupów nie ma końca, zarówno u autorki, jak i opisanych w książce u tabunów zwiedzających w muzeach i salach wystawowych całego świata.
W tym kontekście jest niezmiernie cenny etyczny głos Andrzeja Szczeklika z niedopuszczonej nawet do dzisiejszej gali laureatów NIKE 2008 książki „Kore”:

„Współczesne lekcje anatomii… Można by pomyśleć, iż lata świetlne dzielą nas od obrazu Rembrandta. Jest rok 2003, przenosimy się do londyńskiej galerii Atlantis. Wije się przed nią kilkumetrowy wąż oczekujących. Codziennie tysiące ludzi żywych defiluje przed ludźmi nieżywymi. Ci drudzy zostali zakonserwowani, daleko stąd, w Dalianie, północnej prowincji Chin. Tam, w potężnych bunkrach, dwustu Chińczyków obiera ze skóry zwłoki ludzkie przysyłane z wszystkich zakątków ziemi, preparuje je miesiącami tak, by miliony ludzi na świecie mogły „zobaczyć, co mamy pod maską”. Technikę mumifikacji wymyślił niemiecki anatom Gunther von Hagens. Nazywają go „Waltem Disneyem krainy śmierci”, choć on woli mówić o sobie, iż po prostu odsłania piękno ukryte pod skórą. Zwłoki odwadnia się lodowatym acetonem i nastrzykuje syntetycznymi polimerami, plastikiem. Narządy i tkanki zachowują swoją budowę aż po struktury mikroskopowe.
W galerii tłum spaceruje między wystawionymi w różnych pozach „plastynatami”. Ale nie jesteśmy w gabinecie figur woskowych. Plastynaci nie udają ludzi. Oni są ludźmi, nieżywymi. Jeden z nich, odarty ze skóry, trzyma ją sobie jak żakiet na ręce; przypomina postać z Sądu Ostatecznego Michała Anioła. Inni stoją lub siedzą w swobodnych pozach. Obok „pełnych okazów ludzkich” osobno eksponowane są płuca czarne od tytoniu, wątroba przeżarta rakiem, serce zniszczone zawałem. Zwiedzający przyglądają się im z zaciekawieniem. Czy towarzyszy temu dreszcz? Raczej łaskotanie, gdyż w galerii co rusz słychać śmiechy, wesołe uwagi. Przed londyńczykami plastynatów oglądały miliony ludzi w Nowym Jorku, Monachium. Wystawa jedzie przez świat. W Korei tłum walił dzień i noc, drzwi musiano trzymać otwarte przez dwadzieścia cztery godziny. Przeszło dwa i pół miliona osób. Odczucia na świecie są pozytywne. Blisko pięć tysięcy zwiedzających też zapragnęło zostać zaplastikowanymi.
Wystawa odbija nasz świat przez swoje zwielokrotnienie. Wszystko uległo pomnożeniu w tej współczesnej, masowej lekcji anatomii. W miejsce grupki studentów, pochylonych nad pojedynczymi zwłokami, setki spacerują wśród dziesiątek odkrytych zwłok. Ekshibicjonizm? Wszystko na pokaz? Wielu uważa, że to cechy naszego świata. „We współczesnym dyskursie postutopijnym – pisze Chantal Delsol – wciąż dominuje idea, że byt ludzki jest nieokreślony, a więc możemy z nim robić, co chcemy. Człowiek musi być pusty i plastyczny, zdolny do każdej transformacji”. Daleko zostały: refleksja nad odejściem i groza śmierci – widzianej twarzą w twarz. Spocznij w plastiku, mój Czytelniku!”

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na Andrzej Szczeklik „Kore” Nominowani do nominowanych NIKE 2008

  1. To już mamy Nagrodę NIKE 2008 dla Olgi Tokarczuk.
    Oto fragment fascynacji trupami Olgi Tokarczuk z „Biegunów”:

    „Celem tej pielgrzymki był inny pielgrzym; dziś, na koniec — zatopiony w pleksi albo (jak w innych salach) poddany plastynacji. Musiałam odstać swoje w kolejce, żeby to widzieć i sunąć z innymi wzdłuż przepięknie oświetlonych, dwujęzycznie opisanych eksponatów. Rozłożone przed naszymi oczami wyglądały jak drogocenne towary, które przywozi się zza morza za niemałą cenę i teraz wykłada na żer oczu.
    Najpierw oglądałam starannie wykonane preparaty zatopione w pleksi, małe fragmenty ciała — można by powiedzieć: wystawa śrub, przęseł, spawów i przegubów, tych drobnych, nie docenianych zwykle części ciała, o których nawet nie pamiętamy, że są. To dobra metoda — żadnego dostępu powietrza, parowania, niebezpieczeństwa uszkodzenia. Gdyby przyszła jakaś wojna, ta żuchwa, którą miałam właśnie przed sobą, ma ją szansę przetrwać, nawet pod gruzami, w popiele. Gdyby wybuchł wulkan, wylało morze, obsunęła się ziemia — przyszli archeologowie mogliby się cieszyć z tego znaleziska.
    Ale to dopiero początek. Pielgrzymi sunęli w milczeniu, sznureczkiem, ci z tyłu delikatnie popędzali tych z przodu. Co tu mamy, co teraz będzie, jaką część ciała pokażą nam przebiegli plastynatorzy, spadkobiercy balsamistów, wypychaczy zwierząt, anatomów i wyprawiaczy skór.
    Oto kręgosłup wyciągnięty z ciała, rozłożony w szklanej gablocie. Zachowując swoje naturalne krzywizny, przypominał Obcego — pasażera, który podróżuje w ludzkim ciele ku swoim celom, ogromny wielonóg. Georg Samsa złożony z czułków, splotów nerwowych, wykonany z różańca kosteczek przeplecionych naczyniami krwionośnymi. Można by na nim odmawiać „Wieczne odpoczywanie”, wiele razy, aż ktoś się w końcu zlituje i pozwoli odpocząć na wieki.
    Dalej byl już cały człowiek, ciało — powiedzieć by lepiej: korpus — przecięty wzdłuż na pół, ukazywał fascynujący porządek narządów wewnętrznych. Zadziwiającym pięknem wyróżniała się nerka, monstrualne ziarno bobu, święte ziarno bogini podziemi.
    Jeszcze dalej, w następnej sali — człowiek, ciało męskie, smukłe i skośnookie, pomimo braku powiek i skóry ukazało nam, pielgrzymom, punkty początkowe i docelowe mięśni. Czy wiesz, że mięśnie zawsze zaczynają się bliżej centralnej linii ciała, a kończą dalej, peryferyjnie? I że dura mater to nie egzotyczna aktorka porno, lecz opona mózgowa? I że mięśnie biegną z punktu początkowego do końcowego? I że najsilniejszym mięśniem ludzkiego ciała jest język?
    Przed okazem składającym się z samych mięśni pielgrzymi mimowolnie sprawdzali, czy to, co mówi opis, jest prawdziwe, i napinali swoje mięśnie prążkowane, mięśnie posłuszne naszej woli. Niestety istnieją także mięśnie nieposłuszne, nie mamy nad nimi władzy, nic nie możemy z nimi zrobić. Zasiedliły nas w zamierzchłej przeszłości i teraz rządzą naszymi odruchami.
    Potem dowiedzieliśmy się wiele o pracy mózgu i o tym, że właśnie ciału migdałowatemu zawdzięczamy istnienie zapachów, wyrażanie emocji oraz reakcje walki i ucieczki. Hipokampowi zaś, temu morskiemu konikowi — pamięć krótkoterminową.
    Septal area natomiast — to mały segmencik w ciele migdałowatym, który reguluje związek między przyjemnością a uzależnieniem. O tym powinniśmy wiedzieć, gdy przyjdzie pora zmierzyć się ze swoim nałogiem. Należy wiedzieć, do kogo modlić się o pomoc i wsparcie.
    Następny okaz składał się z mózgu i nerwów obwodowych starannie rozłożonych na białej płaszczyźnie. Można było wziąć ten czerwony rysunek na białym tle za mapę metra — oto stacja główna i od niej wychodząca główna arteria komunikacyjna, na bok z kolei rozprzestrzeniały się inne linie. Trzeba przyznać — dobrze pomyślane.
    Nowoczesne preparaty były wielokolorowe, jaskrawe; naczynia krwionośne, żyły i tętnice pokazywano w płynie, aby pięknie uwypuklić ich trójwymiarowe sieci. Roztwór, w którym spokojnie pływają, to zapewne Kaeiserling III, on, jak się okazuje, zachowuje najlepiej.
    Tłoczyliśmy się jeszcze przy Człowieku Zrobionym z Samych Naczyń Krwionośnych. Przypominał on anatomiczną odmianę ducha. To duch, który nawiedza miejsca jasno oświetlone, wykafelkowane, coś między rzeźnią a laboratorium kosmetycznym. Wzdychaliśmy, nigdy nie sądziliśmy, że mamy w sobie tyle żyłek, nic dziwnego, że krwawimy przy niewielkim nawet naruszeniu ciągłości skóry.
    Widzieć to wiedzieć, nie mieliśmy wątpliwości. Najbardziej podobały nam się wszelkie przekroje poprzeczne.
    Jeden taki człowiek-ciało leży przed nami pokrojony w plastry. Mamy dzięki temu możliwość uzyskania zupełnie niespodziewanych punktów widzenia.
    Prezerwacja polimerowa, krok po kroku:
    — najpierw tradycyjnie przygotowuje się ciało do sekcji, między innymi przez wypompowanie krwi;
    — w czasie sekcji uwidacznia się to, co się chce pokazać — na przykład gdy chodzi o mięśnie, trzeba pozbyć się skóry i tkanki tłuszczowej. Na tym etapie nadaje się ciału pożądaną pozycję;
    — następnie zanurza się tak przygotowany preparat w kąpieli acetonowej, by pozbyć się zeń wody;
    — odwodniony preparat zanurza się potem w kąpieli z polimerów silikonowych i zamyka w komorze próżniowej;
    — w próżni aceton paruje, a na jego miejsce dostaje się polimer silikonowy, który dociera do najgłębszych zakamarków tkanki;
    — silikon twardnieje, lecz pozostaje sprężysty.
    Dotykałam taką nerkę i wątrobę — przypominały gumową zabawkę z twardego kauczuku, piłkę, którą rzuca się psom do aportowania. Granica między tym, co sztuczne, a tym, co prawdziwe, stała się tutaj bardzo podejrzana. Miałam też niepokojące poczucie, że ta technika na zawsze zamienia oryginał w kopię.”

  2. Ewa pisze:

    Bardzo niesmaczna nagroda.
    Zdaje się, że jest to jedyna szansa na nieśmiertelność polskiego pisarza.

  3. grzegorz pisze:

    Ewo, podzielam opinię Twoją i A. Szczeklika, że to paskudne – transformacja trupów w urocze bibeloty. Mam nadzieję, że wystarczającą karą dla twórców takich “dzieł sztuki” (doliczam Joel-Petera Witkina Guntherowi von Hagens do towarzystwa) jest sama procedura warsztatowa, której się oddają, towarzyszące jej okoliczności i czas przy pracy spędzony.
    Ale Tokarczuk nie wydaje mi się tym wcale zachwycona! Przynajmniej w ostatnim zdaniu, zacytowanym przez ciebie.
    ———————————————
    “Zdaje się, że jest to jedyna szansa na nieśmiertelność polskiego pisarza” – kapitalne.
    A co z plastykami?

    Pozdrawiam serdecznie,
    Grzegorz

  4. Ewa pisze:

    Oj, zdaje się, że Rysiek nie dał tutaj fragmentu reprezentatywnego szukając na łapu capu po newsie o nagrodzie, która mnie też bardzo zaskoczyła, bo w tym roku kandydowały naprawdę fajne książki (Varga!).
    Rysiu, daj coś jeszcze!

    Wiesz Grzesiu, ja naprawdę jestem po stronie wszelkich ruchów plastycznych związanych z body artem, nie tylko dlatego, że to nasza młodość. Wiek dwudziesty pierwszy ma być uwolnieniem ciała z tabu, szansą na zmniejszenie cierpienia, na witalność i te wszystkie wystawy związane z przełamywaniem, oswobadzaniem obyczajowym są bardzo twórcze i dają nadzieję.
    Działalność Gunthera von Hagensa jest w kategorii jarmarczności, średniowiecznych wyroków śmierci i torturowania. To w ludziach jest, ale tej potrzeby nie można traktować w kategorii sztuki wysokiej. Lubieżność sadystyczna nie wytwarza się u patrzących na Goyę czy Grünewalda.
    Na moim blogu tylko uczulam, że się myli te dwie opozycje, które były i będą.
    Pisarstwo Olgi Tokarczuk wczorajszą prestiżową nagrodą NIKE zostało uświecone przynależnością do sztuki wysokiej, co jest wielką szkodą dla tych delikatnych, przecież już i tak nadszarpniętych sztuką masową utworów powstałych pod wpływem przejawów ludzkiego ducha.
    Zapewniam Cię, że Olga Tokarczuk jest zafascynowana aspektem ekwilibrystycznym preparowania ciał ludzkich, a nie metafizycznym, jak chcą jej przyjaciele krytycy.
    I ten estetyzm jest właśnie odrażający.

  5. Ten fragment może być? Jest ich tak dużo. Nie wypada przeklejać całej książki…

    „Nigdy nie byłam zbyt ochoczą bywalczynią muzeów sztuki, i jeżeli to miałoby zależeć ode mnie, zamieniłabym je z chęcią na gabinety osobliwości, gdzie zbiera się i eksponuje to, co rzadkie i niepowtarzalne, dziwaczne i monstrowate. To, co istnieje w cieniu świadomości, a kiedy tam spojrzeć — umyka z pola widzenia. Tak, z pewnością mam ten nieszczęsny syndrom. Nie pociągają mnie kolekcje w centrum miast, lecz te małe, przyszpitalne, często zniesione do piwnic jako niegodne cenionych miejsc wystawienniczych i wskazujące na podejrzany gust dawnych kolekcjonerów. Salamandra z dwoma ogonami w owalnym słoju, pyszczkiem ułożona ku górze, czekająca dnia sądnego, gdy wszystkie preparaty świata w końcu zmartwychwstaną. Nerka delfina w formalinie. Czaszka owcy, czysta anomalia, z podwójną liczbą oczu, uszu i pysków, piękna jak wizerunek starożytnego bóstwa o wieloznacznej naturze. Ludzki płód udekorowany koralikami i ze staranną kaligrafią podpisu: „Fetus Aethiopis 5 mensium”. Przez lata zbierane wybryki natury, dwugłowe i bezgłowe, nie narodzone, sennie pływające w roztworze formaldehydu. Albo przypadek Cephalothoracopagus Monosymetro do dziś eksponowany w pewnym pensylwańskim muzeum — gdzie patologiczna morfologia płodu o jednej głowie i dwóch ciałach podaje w wątpliwość fundamenty logiki 1 = 2.”

  6. I jeszcze ten:
    „Oto na przykład kość udowa, którą ktoś ciekawski przepiłował wzdłuż, żeby zajrzeć, co kryje się w środku. Zapewne rozczarował się tym, co zobaczył, bo związał obie części konopnym sznurkiem i już myśląc o czym innym, położył na powrót w gablocie.
    W tej gablocie znajduje się kilkudziesięciu obcych sobie ludzi, oddalonych od siebie w czasie i przestrzeni — teraz w tak pięknym grobie, przestronnym i suchym, dobrze oświetlonym, skazanych na muzealną wieczność; zapewne zazdroszczą im tego kości, które utknęły w wiecznych zapasach z ziemią. I czy niektóre z nich, kości katolików — nie martwią się, jak się odnajdą wszystkie na Sądzie Ostatecznym, jak, rozproszone, zbudują to ciało, które popełniało grzechy i czyniło dobre uczynki?
    Czaszki z naroślami o wszelkich możliwych do wyobrażenia strukturach, przestrzelone, przedziurawione, z zanikami. Kości dłoni, zaatakowane reumatyzmem. Ramię połamane w kilku miejscach, zrośnięte naturalnie, na chybił trafił, skamieniały wieloletni ból.
    Kości długie za krótkie i za długie kości krótkie, tuberkuliczne, pokryte deseniem zmian; pomyślałby kto, że zjadał je kornik.
    Biedne ludzkie czaszki w podświetlonych wiktoriańskich gablotach, gdzie, wyszczerzone, demonstrują własne uzębienie. Ta na przykład ma wielką dziurę pośrodku czoła, ale piękne zęby. Ciekawe, czy ta dziura była śmiertelna. Niekoniecznie. Pewien człowiek, inżynier budujący kolej, któremu metalowy drąg przebił na wylot mózg, żył z taką raną jeszcze wiele lat, czym ewidentnie przysłużył się neuropsychologii, głoszącej wszem wobec, że istniejemy w swoim mózgu. Nie umarł, ale bardzo się zmienił. Jak mówiono — stał się innym człowiekiem. Ponieważ od mózgu zależy, jacy jesteśmy, więc od razu przejdźmy w lewo, w korytarz mózgów. Oto są! Kremowe ukwiały w roztworze, duże i małe, te genialne i te, które nie potrafiły zliczyć do dwóch.
    Dalej zaś jest rewir przeznaczony dla fetusów, ludzików w miniaturze. Oto laleczki, preparaciki; wszystko zminiaturyzowane, więc cały człowiek mieści się w małym słoiku. Te najmłodsze, embriony, których prawie nie widać, to małe rybki, żabki, zawieszone na końskim włosie w przestworzu z formaldehydu. Te większe ukazują nam porządek ludzkiego ciała, jego cudowne upakowanie. Kruszynki niedo-ludzkie, maleństwa semihominidalne, ich życie nigdy nie przekroczyło magicznej granicy potencji. Mają formę, lecz jeszcze nie dorosły do ducha, być może obecność ducha wiąże się jakoś z wielkością formy. W nich materia z sennym uporem zaczęła się organizować do życia, zbierać tkanki, zakładać związki narządów, utwardzać się w sieci; już rozpoczęła prace nad okiem i przygotowała płuca, chociaż do światła i powietrza stąd jest daleko.
    W następnym rzędzie te same narządy, ale już dojrzałe, szczęśliwe, że okoliczności pozwoliły im dorosnąć do swoich rozmiarów. Swoich? Skąd wiedziały, jak mają być duże, kiedy przestać? Niektóre nie wiedziały — te jelita rosły i rosły, trudno było naszym profesorom znaleźć słój, żeby je zmieścić. Tym bardziej trudno wyobrazić sobie, jak mieściły się w brzuchu tego mężczyzny, który figuruje na etykiecie w postaci inicjałów.”

  7. Nana Cichy pisze:

    A o tym kolekcjonerze fotografii wagin, trzymanych w pudełkach z IKEI?

  8. Ewa pisze:

    Chyba całą dekadę brałam intensywny udział w ruchu Mail artu czyli w sztuce poczty, jedynej dostępnej w PRL-u formie łączenia się artystów bez granic, coś jak dzisiejszy Internet.
    I słaliśmy sobie pocztą wszystko. Każde hasło było dobre, by ktoś na świecie to wszystko zebrał, wydał katalog i zrobił wystawę. „Faszyzm”, „zielony kolor”, „transgresja”. Czego tam nie było!
    I raz przyszło zaproszenie bym wysłała fotografię tak intymną. Nie wysłałam, ale i beze mnie pewnie akcja na ten temat się odbyła i to nie w formie skandalu ani sensacji.
    Może właśnie o tym artyście pisze Olga Tokarczuk. Nie wiem. Widocznie uznała, że kolekcjoner wizerunków wagin powinien znaleźć się w jej książce.

  9. Przechodzień pisze:

    Przykład pięknego użycia ciała w akcji ulicznej:

    http://zebravisual.com/urbn

  10. grzegorz pisze:

    Ewo, co teraz będzie z balsamowaniem zwłok Wielkich Tego Świata? Perfekcyjna, wypromowana przez Gunthera von Hagensa usługa stanie się dostępna dla każdego, żądnego nieśmiertelności dyktatora? Czy odwrotnie, zawstydzeni jej jarmarcznym i nazbyt demokratycznym charakterem, będą woleli spocząć w spokoju? Gdzie wolałby dziś czarować publiczność Władimir Ilicz Uljanow?
    W mauzoleum – czy w galerii sztuki?

  11. Ewa pisze:

    Właśnie wróciliśmy z Gliwic z porządkowania grobów i groby są tak brzydkie, że to właściwie jest chyba obojętne, jak będą kończyć urzędnicy. Tokarczuk i Szczeklik dokumentują wielkie zainteresowanie zmarłym, tuzinkowym człowiekiem mas ludzkich, więc cóż to za różnica, kim kto jest. A przetrwa tylko sztuka, tylko duchowość.

    Grzesiu, nie wiem czy pamiętasz, ale ja zawsze się czułam jakbym miała 300 lat i w dalszym ciągu wyznaję teorię Johna Ruskina, że pewne rzeczy są sztuką a inne nie i bij zabij, dla mnie, mimo demokracji wchodzenia w sztukę pewnych pojęć nigdy nie będą.
    Nie będzie nią umiejętność balsamowania urzędników, natomiast będzie nią sztuka egipska z magią i inną przyczyną balsamowania ludzi. To wszystko już działa na podświadomość, a nie na skuteczność.
    Historyk sztuki, krytyk literacki musi być na odpowiednim poziomie wtajemniczenia, by te sprawy odróżniać. Dlatego kompromitacją są uświęcania nagrodami, dopuszczanie do publicznych rozważań ewidentnych przejawów barbarzyństwa i wulgarności podszywających się pod sztukę.
    Lenin oczywiście po pewnym przetworzeniu i w pewnym kontekście dla potomnych może ożyć, cóż ja mogę o tym wiedzieć. Dla naszego pokolenia będzie zawsze bezdenną martwotą, nawet jeżeli artyści spróbują go oswajać, jak holokaust.

    http://pinknotdead.blox.pl/html

  12. Przechodzień pisze:

    >grzegorz
    Jakoś nie słyszałem aby wielcy tego świata ustawiali się w kolejce do balsamowania u Gintera, a jeszcze mniej słyszałem jakoby coś ich mogło zawstydzić.
    Być może można liczyć na Fidela lub w dalszej perspektywie na Łukaszenkę, ale raczej balsamowanie się to dzisiaj obciach. Od biedy można wytrzymać jakiegoś anonimowego biedaka trzymającego własną skórę jak płaszcz, ale wyobraź sobie Kaczyńskiego lub ich obu przemienionych w jakąś plastikową konfekcję? Byłaby afera, a Ginter nie wyszedłby z więzienia. Tu artysta za “chuja na krzyżu” idzie na 6 mies. robót publicznych, a bezdomny za słowną obrazę prezydenta ma sąd.
    Nawiasem mówiąc, masz zmartwienia…
    Przecież nie ma na świecie żadnych mauzoleów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *