Valentine’s Day III
Walentynki były ostatnim dniem pobytu w sanatorium i były też wieczorkiem pożegnalnym. Z ulgą doświadczał tej końcówki, że wreszcie wszystko się kończy i nawet poszedł zobaczyć jak się bawią, gdyż nie miał co z sobą zrobić.
Uzdrowisko było w górach. Wiał wciąż przenikliwy wiatr, bezśnieżna okolica była ponura i męcząca dla dłuższych spacerów, a w domu sanatoryjnym nie dawało się wytrzymać.
Nie dało się też wytrzymać na zewnątrz ze względu na psy, wiecznie rozszczekane i głodne, uwiązane do bud grubymi łańcuchami. Wynosił im wprawdzie chleb, gdyż wszystko, za przyczyną stawianych na stołach półmisków, a nie porcji, znikało natychmiast i wgrywali najsilniejsi i najsprytniejsi, toteż jak tu można było dbać o interesy psów, tych ostatnich w kolejce.
Ceremoniał zasiadania do wspólnego stołu był zawsze taki sam. Mężczyźni podawali krygującym się kobietom półmiski z zupą, a te onieśmielone takim wyróżnieniem, brały niewielką ilość płynu na chochlę, by czekać na dodatkową zachętę. Ta jednak nigdy nie nadchodziła i do podziału wielokrotnie napełnianych talerzy pozostawała niemal cała waza zupy. Nie inaczej można było wygrać z drugim daniem, gdzie nawet dające się sprawiedliwie dzielić panierowane skrzydełka kurze znikały kuglarsko manewrowane między talerzami siedzących.
Kobiety, ubrane zawsze odświętnie, w pełnym makijażu, były tak zadowolone z męskiego usługiwania i tego, że nie muszą gotować, że chętnie oddawały porcje wiecznie głodnym mężczyznom, dla których jedzenie sanatoryjne były niewystarczającym dziennym pożywieniem. Najprawdopodobniej opychały się ciastkami w licznych cukierniach, których małe miasteczko ze względu na przyjezdnych miały nadmiar w stosunku do potrzeb jego mieszkańców. Ich otyłość świadczyła o tanim, domowym wikcie, jednak wszelkie oszczędności, jakie zdołały z domu przywieźć pozostawiały właśnie tam.
Były to kobiet bez wieku, schorowane i przepracowane, z panicznymi próbami maskowania wszystkich ubytków ciała, zarówno w uzębieniu, jak i włosach i cerze. Rozpaczliwe zabiegi widoczne były też w konfekcji. Białe bluzki, nie wiadomo dlaczego najczęściej ubierane, były zawsze wyprane i wyprasowane, co czyniło ich kobiecość jeszcze bardziej odrażającą.
Jego niesmak i nieśmiałość do świata, w którym się znalazł ujawnił momentalnie przy stole, gdzie przegrywał z silnymi sześćdziesięcioletnimi, potężnymi mężczyznami, którzy czuli się jak ryba w wodzie wśród dam, rezonujących zawsze chichotem na ich dowcipy. Zdołał więc zazwyczaj uratować tylko chleb, o który też było trudno, gdyż znikał błyskawicznie i zanosił psom, one jeszcze bardziej rozjątrzone jego dobrocią pożerały go natychmiast, spoglądając łakomie na rękę.
Wszystko, co w trakcie zabiegów, masaży, obrzucania błotem, które zapracowane pracownice sanatoryjne nadludzko taszczyły w wiadrach by podgrzane, wielokrotnie obsługiwały wielu pacjentów bez żadnej dezynfekcji, było niczym w porównaniu z codziennym życiem w pokoju. Czwórka mężczyzn, z którą zamieszkał, nienawidziła się serdecznie, a ten z własnym odbiornikiem o głębokim uzależnieniu telewizyjnym otwierał go bezceremonialnie jak wszyscy jeszcze spali udowadniając, że cisza nocna obowiązuje tylko do szóstej rano.
Toteż nawet z ulgą i zadowoleniem wszedł na salę udekorowaną czerwonymi balonikami i serduszkami, a znajome już kobiety z wspólnych posiłków czekały w monstrualnych sukniach i koronkach. Wraz z nim powoli schodzili się pozostali kuracjusze.
Z początku niepewnie przystępowali próg sali, jakby badali nogą temperaturę wody. Ale sącząca się muzyka nagle wybuchła mocnym, młodzieżowym rytmem. Otyli, chudzi, starzy i młodzi zmieszali się w jeden wielki kłąb.
Piosenkarz ryknął – bo kocham cię! – i cała sala oszalała. Ręce podniosły się do góry w rytmicznym klaskaniu. Dziewczyna w lawendowej spódniczce wysoko podskakiwała. Mężczyzna w białym garniturze fachowo chwycił ją za ręce i zaczęło się tango. Roztańczony tłum, jak zahipnotyzowany, podzielił się na pary, by po zakończeniu tańca ułożyć się w duże koło. Muzyka przeszła do rytmu ludowego. Tańczący pogrążyli się w transie. Był półmrok i migały białe fragmenty ubrań, połyskiwały buty i biżuteria. Wszyscy byli spoceni, i szczęśliwi. Daremne było chodzenie na czasochłonne zabiegi. Moczenie w nowoczesnych wannach, poddawanie się laserowi i ultradźwiękom. Daremna była gimnastyka. Sztab rehabilitantów i terapeutów był niepotrzebny. Teraz pierzchało wszystko pod mocnym uderzeniem rytmu. Nie było lęków i oporów przed drugim człowiekiem, wstydu z wyglądu. Mali, łysi, szpetni i otyli stawali się jednią z subtelnymi i szlachetnymi okazami. Ta jedność masy ludzkiej wspierała się wzajemnie i uzupełniała. Dawano i rozdawano szczodrze, brano według potrzeb, nie porad. Panowała solidarność i miłość. I gdy tak trwano w ostatnim akcie największego scalenia i szczęśliwości wspomagani wybijanym rytmem i melodią – czas zabawy dobiegał końca. Wszyscy rozchodzili się zwlekając do pokojów, gdzie miała dopiero rozpocząć się druga część przed jutrzejszymi rozjazdami.
Był uczulony na alkohol, toteż wszelkie wyczekiwane przez wszystkich picie nie mogło go dotyczyć, a to, co potem nastąpiło – dla nielojalnego – gdyż nieuczestniczącego w pijaństwie mimowolnego świadka, przeszło wszelkie wyobrażenia, jakie znał z powieści i filmów. Przypomniała mu się scena zakopiańskiego zjazdu harcerek z filmu „Odwet” Tomasza Zygadły z 1982, gdzie podstarzali Świdryga i Midryga w orgiastycznej, leśmianowskiej scenie sentymentalnego rozkwaszenia i zamroczenia alkoholowego zaspokajają skutecznie przeterminowane harcerki.
Lutowa pora nie sprzyjała temu turnusowi, który w lecie miałby do dyspozycji park i wyspę zwaną Wyspą Miłości. Wszystko odbywało się w pokojach, klozetach, łazienkach i na korytarzach.
Nie mając gdzie się podziać, pełen odrazy próbował chronić się w dyżurce portiera, który przyzwyczajony i znieczulony oglądał telewizor.
Wtedy zadzwonił telefon i dowiedział się, że jego żona jest w szpitalu.
Zakończenie
A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu (Łk 2, 34-35).
Zobaczył idąc do gabinetu ordynatora w otwartych drzwiach swoją czterdziestoletnią żonę. Siedziała pochylona nad ogromnym kartonem i malowała. Zdawała się być zadowolona.
– Właściwie pańskiej żonie nic nie jest – pozwiedzał ordynator. Przywiozło ją pogotowie ratunkowe, była nieprzytomna, po ocuceniu nie potrafiła powiedzieć kim jest, gdyż była w amnezji, ale oprócz zagłodzenia, jest fizycznie zdrowa. W wywiadzie przyznała się, że od miesiąca odżywiała się tylko chałwą.
Nie wykazuje żadnych społecznych potrzeb, odmówiła psychoterapii. Mimo naszych namów, ani razu nie pojawiła się w świetlicy. Nie wykazuje też chęci opuszczenia szpitala. Wprawdzie ustawa o zgodzie pacjenta na leczenie psychiatryczne daje pacjentowi wybór, ale wybaczy pan, my też musimy się zgodzić, by ją leczyć.
Spakowała pieczołowicie obrazy Tomka i poszła się z nim pożegnać. Pocałowała jego spękane usta, a on się rozpłakał.
– To pani już nie wróci?
Gdy byli już na zewnątrz, próbował pocieszyć ją, że przecież portal angielskich kart tarotowych mogła mylnie tłumaczyć, nie znając tak dobrze angielskiego.
– Przecież były obrazki! – wykrzyknęła tłumiąc płacz.
– To będę do ciebie pisał z drugiego komputera – powiedział bezradnie.
W domu weszła na portal wróżek. Sześćdziesiąt komentarzy dotyczyło postu o nieudanym spotkaniu wróżek w jej miesicie. Wróżki pojednawczo zapewniały o powtórzeniu spotkania w innej części Polski, gdyż wybrana internetowo kawiarnia nieprawdopodobnie zamknięta właśnie w tym dniu, świadczyła przecież tylko źle o jej mieście.
Ciekawy artykuł w TP o walentynkach. Właściwie chętnie byłby anektowany przez kościół katolicki, gdyby nie kolidował z czasem Wielkiego Postu.
A przecież wypada na ferie szkolne, czas relaksu i dyskotek. W Twoim opowiadaniu też widzę sanatorium zabawy huczne urządza.
Ciekawa jest tegoroczna celebracja walentynek w Arabii Saudyjskiej gdzie religijna policja zakazała sprzedaż wszystkich walentynkowych gadżetów, mówiąc pracownikom sklepu, by usunęli wszyskie czerwone akcesoria.
Ten zakaz utworzył czarny rynek serduszek i papieru do opakowań.
Wściekłe wpisy internautów pod artykułami, które pojawiły się przy okazji walentynek świadczą o dużej ignorancji. Nocy Kupały nikt raczej nie będzie kultywował na świecie poza Polską, podczas gdy o walentynkach pisze Szekspir i nie jest to amerykański wymysł.
Dzień św. Walentego jest wspomniany smutnie przez Ofelię w „Hamlecie” :
“Jutro jest świętego Walentego Dzień”.
W 1969 nastąpiła rewizja rzymskokatolickiego Kalendarza Świętych i święty Walenty 14 lutego został usunięty z ogólnego rzymskiego kalendarza, podważając jakość tego świętego, o którym praktycznie nic nie wiadomo.
Nic dziwnego, że na forach i blogach internetowych tylko skatologia i pornografia pełna akcesoriów miłości fizycznej.
A więc „Państwo” Platona bardzo aktualne. Wszelkie erotyczne przyjemności traktował oficjalnie jako równorzędne z tymi innej natury, co zdaje się niepotrzebnie w dalszym ciągu się rozdziela, szczególnie, gdy nie uznaje się ich jako instrumentu korupcyjnego:
“- A żeby pocałował każdego, a każdy jego?
– To przede wszystkim – powiada. – I ja uzupełniam to prawo w ten sposób, że jak długo będą na tej wyprawie, to nikt mu nie śmie odmówić, gdyby on chciał kogoś pocałować. To, dlatego, że może się tam, który kocha w jakimś chłopcu albo w dziewczynie, to niechby miał większą podnietę do zdobycia tej odznaki.
– Pięknie – powiedziałem. – A że jest dzielny i za to mu się należy więcej małżeństw niż innym i że się takiego będzie losem wybierać częściej niż innych, aby jak najwięcej potomków zostawił, o tym się już mówiło”.
tak, Platon nie kochał nigdy żadnej kobiety i nie wiedział, że mężczyzna potrafi udać uczucie do kobiety nie będąc zakochanym, podczas gdy kobieta je skrywa i zależy jej jedynie na dowiedzeniu się, czy jest kochana wzajemnie.
Co dla mężczyzny jest bez znaczenia, ważny jest dla niego tylko jeden kierunek i potrafi trwać w związku nie interesując się, czy jest autentycznie kochany.
Mimo, w końcu dramatu bohaterki, nie można się przy lekturze, tego bardzo czechowowskiego opowiadania, nie pośmiać. Zwłaszcza opis uzdrowiska przypadł mi do gustu, bardzo realistyczny, odnowił we mnie wspomnienia pobytu w takim miejscu. Najbardziej mnie zaszokował moment kiedy mocno już w latach i tuszy p. Jadzia “biczowniczka” (bicze wodne) dziwiła się, że chcę pozostać w slipkach. “Taki duży i się wstydzi, inni zdejmują” – za każdym razem wygłaszała zawiedziona podobną połajankę, a potem sadystycznie celowała 10-ma atmosferami wody w te slipki śmiejąc się obleśnie. No i faktycznie, jak się później dowiedziałem, zdejmowali.
To usunięcie św. Walentego z kalendarza, to tak jak usuwanie z portalu Nieszuflada.
Słowami „Rejsu” – nuda, nuda, nuda!
O tych różnicach między płciami (że to niby meżczyźni nie kochają), powracam do komentarza Ani o opowiadaniach z Playboy’a, gdzie jest chyba tylko jedno pisane przez kobietę (Nadine Gordimer).
W tym przecież męskim magazynie różnica płci jest właśnie podkreślona piszącymi mężczyznami, gdyż redakcji nie podobał się kobiecy punkt widzenia na sprawy erotyki.
Zastanawia więc od początku powstania polskiej frakcji Playboy’a współpraca Hanny Bakuły, znanej z felietonów, w których zalecała wykopywanie z łóżka nieprzydatnego mężczyznę i następowanie go sobie innym.
Czyżby piąta kolumna?
Nic dziwnego, że wizy do Stanów dali Czechom i Węgrom, a nie nam.
Anonim, > dzięki, że wspomniałeś Nieszufladę, to mi zaraz ilość wejść wzrośnie!
tt> szkoda, że nie wiedziałam wcześniej, zaraz bym Panią Jadzię do opowiadania włączyła. Nigdy nie byłam w żadnym sanatorium i miałam trudności z opisem takiego miejsca. Też scenę orgii mogłabym rozbudować, ale nigdy nie widziałam.
Rysiek listonosz> nie masz racji Rysiu, to właśnie Hanna Bakuła reprezentuje męski punkt widzenia. Może nie chcą dać wiz, bo polskie kobiety podszywają się pod mężczyzn, a Amerykanie takiej fuszerki nie lubią.
Platon udawania, że płeć nie jest władna siebie zmienić.
Miejmy nadzieję, że rząd amerykański wykaże rozsądek, i nie będzie się kierował jedynie erotyką w sprawach wydawania wiz. Chociaż, kto wie, czy nie jest to słuszne…
Platon np. przewiduje swobodne życie seksualne tylko dla ludzi starych, gdyż młodzi muszą się wykazać służbą narodową, jak zwierzęta w stadzie.
„Rebelia” Mariusza Sieniewicza mogłaby być dalszym ciągiem Lebensbornów:
„- A czy i tobie się tak wydaje jak mnie, że najlepszy okres rozwoju u kobiety – tak w sam raz – trwa dwadzieścia lat, a u mężczyzny trzydzieści?
– A które to lata u nich? – zapytał.
– Kobieta, począwszy od swoich dwudziestu lat aż po czterdziestkę, powinna rodzić dla państwa. A mężczyzna, jak minie szczytowy okres sprawności w bieganiu, powinien od tego czasu zapładniać dla państwa aż do pięćdziesiątego roku życia.
– U obu płci – powiada – to jest szczyt rozwoju fizycznego i umysłowego.
– Nieprawdaż? I jeżeli ktoś powyżej lub poniżej tej granicy wieku pozwoli sobie wtrącić się do rozmnażania państwowego, powiemy, że to ani sprawiedliwe, ani zbożne, tylko grzech, bo taki zrobi dla państwa dziecko, które, jeśli się to ukryje, przyjdzie na świat bez współudziału ofiar i modlitw przy zapłodnieniu. Przecież przy każdym ślubie będą się modliły kapłanki i kapłani, i całe państwo, aby się z dobrych rodzili lepsi i z pożytecznych jeszcze bardziej pożyteczni, a ono przyjdzie na świat jako owoc ciemności i strasznej niestrzymałości.
– Słusznie – powiada.
– To samo prawo – powiedziałem – będzie stosowane, jeżeli ktoś jeszcze w wieku właściwym, ale bez pozwolenia rządu będzie miał stosunki z kobietami w wieku właściwym; powiemy, że on wprowadza do państwa dziecko nieprawe, pozbawione poręki i uświęcenia.
– Zupełnie słusznie – powiedział.
– A jak kobiety i mężczyźni, takie moje zdanie, wyjdą z lat rozpłodu, to pozwolimy im obcować z kim zechcą, będą teraz wolni, tylko nie z córką i nie z matką, ani z córkami córek, ani z babkami. Kobietom znowu nie wolno z synem ani z ojcem, ani z ich potomkami, ani z przodkami. Przy tym wszystkim będą mieli rozkaz starać się, żeby najlepiej ani jeden owoc takiego stosunku nie ujrzał światła dziennego, jeżeliby się zalągł, a gdyby jednak na świat przyszedł jakoś wbrew usiłowaniom, to położyć to gdzieś tak, żeby nie było pożywienia dla takiego.
– I to – mówi w sam raz powiedziane. Ale ojców i córki, i te pokrewieństwa, któreś dopiero co wymienił, jak oni będą rozpoznawali między sobą?
– W żaden sposób – powiedziałem. – Tylko licząc od tego dnia, w którym ktoś z nich brał ślub, wszystkie dzieci urodzone w dziesięć lub w siedem miesięcy po tym dniu, te wszystkie dzieci płci męskiej będzie każdy nazywał synami, a płci żeńskiej córkami, a one jego będą nazywały ojcem. I tak samo ich dzieci będą się nazywały wnukami, a one znowu ich dziadkami i babkami. A znowu dzieci urodzone w tym okresie, w którym ich ojcowie płodzili, a matki rodziły, będą się nazywały braćmi i siostrami. W ten sposób, jakeśmy przed chwilą mówili, nie dojdzie między nimi do zakazanych stosunków. A braciom i siostrom prawo pozwoli na zbliżenia płciowe, jeżeli taki los wypadnie przy losowaniu, a w dodatku Pytia weźmie to na swoją odpowiedzialność.
– Zupełnie słusznie – powiedział.
– Otóż ta i taka wspólność kobiet i dzieci, mój Glaukonie, będzie panowała u strażników twojego państwa”.