Valentine’s Day I
Liczni wczesnochrześcijańscy męczennicy byli nazywani Valentine – przeczytała na anglojęzycznej wikipedii po włączeniu komputera, gdy z herbatą i chałwą znalazła się przed ekranem.
Sprawdzała wiadomości o tym pięknym dniu, o którym dawniej nikt nie wiedział, że istnieje. Wróciła właśnie z empiku, gdzie wszystkie okładki książek miały kolor czerwony, natomiast ogromny pawilon obwieszony był sercami wszystkich wielkości i materiałów – od pluszowych wielkich poduch, po małe, plastykowe świecidełka.
Otworzyła leżącą zaraz na początku czerwoną okładkę zaintrygowana tytułem „Sąd ostateczny” Wiktora Jerofiejewa i natrafiając na scenę kopulacji Chruszczowa ze Stalinem szybko ją zamknęła. Była zła z tego niepotrzebnie popsutego romantycznego nastroju i na to, że znowu dała się uwieść tytułowi, którego znaczenie od niedawna dopiero pojęła w pełni.
Siedząc właśnie przy komuterze, uzmysławiała sobie, jak bezskutecznie próbowała nawiązać kontakty sieciowe z blogerami o podobnym swojemu zainteresowaniu. Próba komentowania blogów kończyła się przemilczaniem jej wpisu, albo swobodnym omijaniem pozostałych komentatorów jej wypracowanej wcześniej konkluzji, zawsze grzecznej i dotyczącej tematu. Czasami zbywali jej wpis niewybrednymi docinkami. Po wieczorze takiej marnacji sieciowego czasu, zasypiała pełna obaw, co do swojego wirtualnego istnienia, który kusił ją właśnie nieprawdopodobnym spełnieniem tego, czego nie dało się zrealizować w realu: wspólnego, równoległego bytu duchowego ocieplonego świadomością, że gdzieś tam w przestrzeni kosmosu jest ktoś, kto myśli i czuje podobnie.
Kiedy natrafiła na portal wróżek tarotowych, była już zupełnie wycieńczona swoimi poszukiwaniami.
Od miesiąca mieszkała sama, mąż wyjechał do sanatorium i nieprzyzwyczajona do samotności domowej usiłowała odnaleźć w sieci kogoś, kto różnił się od interesowności ludzi, których dotąd spotkała i odpowiedział na jej bezinteresowność. Wszystko, co oferowały i czym zadowalały się jej koleżanki, i co pozwalało im normalnie funkcjonować w życiu codziennym przeczekiwała grzecznie, świadoma ich niepotrzebności i zbyteczności. Telefony, odwiedziny, nagabywania, były na płaszczyźnie ruszania tylko jej powierzchni, ocierania się o nią. Najgorsze były kontakty z kimś, kogo przywiało z zewnątrz nagle, kto był w depresji, lęku i potrzebował jej, jako taniej używki do chwilowego ulżenia własnego podłego nastroju. Takie psucie czyjejś prywatności poprzez nagłe najście złym nastrojem mogłoby i być dla niej w ostateczności strawne i satysfakcjonujące tym, że uświadomienie niesienia pomocy daje należną za to zapłatę. Ale te higieniczne zabiegi polegały wyłącznie na jej uczuciu. W momentach życiowych dla nich jedynie trudnych, po otrzymaniu potrzebnej im pomocy, znikali do następnego razu, traktując ją czysto użytkowo.
Pozostwał więc emocjonalny niedosyt i dziura, jaka pwstawała w czasie jej codziennej próby poszukiwania kontaktów istotnych szczególnie, że właśnie otrzymała od losu nigdy niedany miesiąc absolutnej samotności fizycznej, który niezakłócany niczyją obecnością realną mógł zaowocować duchowym powinowactwem z wyboru.
Zaintrygowana portalem wróżek, które w rozpoznawalnych już dla niej, egzotycznych nickach rozsyłały baśniowe ciepło, emanowały nie tylko empatią, ale i niosły pomoc zdesperowanym internautom całkiem sensowną.
Czas bezinteresownie oddawany rozwikłaniu mylnie pojętych uczuć sprzymierzeńców bądź wrogów zgłaszających się adeptów wróżenia z kart był imponujący.
Żeby zrozumieć szyfr skomplikowanego przekazu znaczeniowego kart, o których wszystkie podręczniki wtajemniczenia zapewniają, że służyły poradą nie tylko królom, ale dyktatorom i tyranom takim jak Hitler do skutecznej realizacji ich celów, ocalały też drugą, gnębioną stronę. Tu następował przykład sławnej talii kart słoweńskiego artysty, więźnia obozu w Dachau, którego karty, ilustrowane streszczeniem życia w obozie koncentracyjnym pomogły mu przetrwać i wyjść z koszmaru ocalonym.
Tak przekonana, pocięła arkusz kartonu akwarelowego na kilkadziesiąt prostokątów, gdzie pośpiesznie wymalowała wizerunki kart Tarota Marsylskiego i stosując wszystkie zalecenia, wybrała 13 kart.
Pierwsza, wiodąca układ, ukazała się karta Wielkich Arkanów – Sąd Ostateczny z przedstawieniem wychodzących z grobów ludzi. Była powtórzeniem ogromnego obrazu wiszącego nad jej łóżkiem w dzieciństwie, pędzla jej dziadka. Obraz ten w czasie walk i zabaw z bratem spadał ze ściany, a w złotej ramie zawsze wtedy ubywało kilka listków.
Musieli go z dużym trudem zawieszać, by rano rodzice nie zorientowali się, że ich noc przebiegła nie tylko na śnie przed dniem w szkole. Ta niewinna, powtarzająca się zabawa z obrazem oswajała mrożący krew z żyłach temat. Namalowani tam nadzy mąż i żona osłaniali swoich zmarłych potomków i wpatrywali się ufnie w niebo. Interpretacja karty na forach języka angielskiego obwieszczała wielkie szczęście dla wróżącego z tak pomyślnego obrotu jego losu. Okazywało się, że jego odradzające znaczenie rokuje dla niej całkowitą odmianę w jej sieciowych niespełnieniach. Karta o pozytywnym działaniu w postaci Trójki Kijów, zalecała natychmiastowe działania, kucie żelaza póki gorące i i nie przegapienie okazji. Pojawił się też Rycerz Mieczy symbolizujący obiecane potrzeby intelektualne, skutecznie sprzyjający posiadaczce tak optymistycznego układu. Dwójka Pucharów oraz Trójka Pentakli zachęcały, by działać, pisać i nawiązywać sieciowe kontakty.
Ale tak było tydzień temu, kiedy rozpoczęła nieśmiałą rolę adepta czytając z niedowierzaniem tarotowe forum utworzone głównie dla osób samotnych i opuszczonych.
Wróżka o imieniu egipskiej bogini, łagodnie perswadowała, że wybrana karta Śmierć sygnalizuje śmierć związku nieuniknioną i nieodwracalną, a wyczekiwana ciąża w postaci wylosowanego Księżyca jest nierealna, gdyż Księżyc to ściemniacz złudnie siejący fałszywą nadzieję. Kobieta wylosowawszy kartę Śmierć nie chciała podjąć koniecznej w jej życiu zawodowym podróży, alarmując wróżkę o imieniu bohaterki „Czarownic z Salem”, żeby poradziła, co robić. Mężczyzna wyjąwszy kartę zdrady swojej ukochanej, nie mógł mieć już spokoju, szczególnie, że partnerka zachowywała się jak osa.
To wszystko łagodziły wróżki władając życiem uczuciowym gości portalu. Nie znając się – jak wynikało z wpisów – dawały diagnozy podobne, uzupełniające się i wiarygodne.
Właśnie dzisiaj w dzień św. Walentego wróżki postanowiły się spotkać, sprawdzić swój wirtualny fenomen podobieństw i nacieszyć się swoją obecnością w życiu realnym.
Te ciepłe wołania o współistnienie, przyjaźń i czas wspólnego świętowania sfinalizował się w końcu optymalnym dla miejsc zamieszkania wyborem miasta i kawiarni i godziny, gdzie mają się spotkać.
Ze zdumieniem przeczytała, że wybrały jej miasto, a do wybranej kawiarni ma niespełna dwadzieścia minut drogi ze swojego domu.
Ale przeczytawszy tę wiadomość poczuła, że pewnie i one ją odrzucą jak robiły to fora internetowe i wspólnoty, których zainteresować sobą nie była w stanie. Toteż melancholijnie przeczytała notkę powracając do mozolnego układania mądrych i trafnych postów ulubionego bloga.
Blog Rycerza Mieczy, gdyż była pewna, że jego polecił tarot w odnowie intelektualnej sieciowego bytowania, stał otworem i otrzymała, zgodnie z wróżbą natychmiastową zachęcającą do kontynuacji odpowiedź. Dzielnie więc ponowiła następną próbę i o dziwo, Rycerz Mieczy odpowiedział jeszcze entuzjastyczniej. Po kilku z powodzeniem wymienionych komentarzach, spróbowała wypowiedzieć się na inny temat, gdzie włączył się również inny komentator, stały bywalec. Ale pieczołowicie skonstruowany komentarz, pełen intelektualnych odnośników sprawdzonych w wielu sieciowych encyklopediach nie został przyjęty przez blog, mimo, że konwersacja z innym internautą szła na całego.
Jak wyrzucona niesłusznie z klasy, zdesperowana i oszołomiona rozłożyła karty. Tym razem tarot przestawił Rycerza Mieczy, którego wylosowała i w tym układzie, jako człowieka nietaktownego i nieuprzejmego, nieliczącego się z uczuciami innych, autorytatywnego i wyniosłego, lubiącego tyranizować sadystę, skorego do aroganckich żartów, o silnym, przenikliwym umyśle służącym mu do wycinania i mordowania nawet najniewinniejszej chęci zbliżenia.
– A więc wszystko, co nastąpiło, było tylko zwabieniem ofiary w sieć! – wnioskowała z rozłożonych kart. Następna karta z przerażającymi trzema mieczami wbitymi w szkarłatne serce symbolizowała uczucia, które właśnie odczuwała: zdradę, rozczarowanie, zranienie, odtrącenie.
Nagłe olśniło ją pojęcie bolesnej prawdy, że wszystkie życzliwe gesty, jakie wykonała w kierunku Rycerza Mieczy, były daremne.
Dalsze wyciągane karty po Trójce Mieczy – Pięć Pentagramów sygnalizowało trwałe odrzucenie w bezkresnej nędzy emocjonalnej, osamotnienie i przejmującą dezaprobatę świata. Nie lepiej mówiło Pięć Pucharów: osierocenie, pożegnanie, brak jakiejkolwiek nadziei. Ten przemożny żal, emitowany poprzez kartę, zawód i odkrywanie bolesnej prawdy o swoim istnieniu bez znaczenia dla Rycerza Mieczy, wzmogła jeszcze następna karta. Przedstawiała związaną kobietę z opaską na oczach w otoczeniu ośmiu mieczy chwilowo chyba tylko wbitych w ziemię, ale klimat karty nie rokował żadnych ulg dla torturowanej. Dalej Wisielec, którego znaczenie pojmowała jedynie z pamiętania makabrycznej roli, jaką odegrał w filmie Wojciecha Hasa „Rękopis znaleziony w Saragossie”, gdzie zmaltretowany Zbigniew Cybulski daremnie próbował się od jego nieustannych nawiedzeń uwolnić. Tym razem też nie widziała, podobnie, jak jej ulubiony aktor, wyjścia z matni kart i prawem wędrowca, wyciągnęła następną. Przedstawiała jadącego łodzią podróżnego, nieźle już zmaltretowanego, obok wbitych sześć potwornych pionowo mieczy i nie wiadomo, czy nie do użytku po dostarczeniu ofiary zawiniętej w worek na widniejący na horyzoncie brzeg.
Przerażenia dopełniła następna, chyba ilustracja tego, co na tym brzegu będzie się działo. Ciało leżące twarzą do ziemi miało szeregowo wbite dziesięć ogromnych mieczy.
Zlana potem zaglądnęła jeszcze na forum wróżek.
Tak, upewniła się, to dzisiaj, będą czekać na siebie do 21, bo przecież przyjadą z odległych krańców Polski. Ubrała aksamitną sukienkę w kolorze malagi, czarne botki i wykonała staranny makijaż.
Była osiemnasta i mino lutowego zimna miasto zajaśniało wszystkimi rozweselającymi światłami, z knajp sączyła się muzyka, do kina płynęła fala zakochanych par, w cukierniach stały kremowe torty z cukrowymi sercami, a z empiku wylewali się młodzi ludzie obwieszeni serduszkami. Czuła się coraz lepiej, pokonywała tremę przed spotkaniem z ludźmi, których przecież od miesiąca czytała na internetowym forum, a ani razu nie odważyła się tam odezwać nie mając żadnego przecież pojęcia o tarocie.
Ale podana przez wróżki na punkt zlotu kawiarnia była zamknięta.
Ciemne okna i wywieszka o nieczynnym w tym dniu miejscu, gdzie ewidentnie powinni na nią czekać pocieszyciele w nieszczęściu i wirtualnej samotności w realu zachowały się równie zimno jak wszyscy. Gdyż nie mogły przecież tego, jako wróżki, nie przewidzieć!
Wprawiło ją to w panikę. Od miesiąca dobijała się do ludzi i zawsze zapraszano ją, by potem wzgardzić i bez słowa, bez żadnego wyjaśnienia, zatrzasnąć drzwi przed nosem!
Zaczęła się trząść z zimna i upadła na wilgotny chodnik, a ktoś z sąsiedniej księgarni wybiegł i ją podniósł.
(c.d.n.)
Mam tutaj wybór opowiadań z Playboy’a, wielką, grubą, czarną księgę ze złotymi literami, wydany w 1995 przez poznański REBIS. To są opowiadania komercyjne, ale nazwiska wielkie XX wiecznej literatury: Kerouac, Márquez, Borges, Algren, Singer, Roth, Baldwin, Mailer… Podobno magazyn drukował tylko nowości, nie żadne przedruki. Wielu więc tam zadebiutowało. Ciekawy tak wysoki poziom w takim piśmie. Widocznie opowiadania musiały być tak dobre, jak pokazywane kobiety. W końcu zaczynali od aktów Marlyn Monroe.
Tak chciałaś pisać?
Akurat nie mam teraz czasu, a te walentynki chciałam jakoś uhonorować, chociaż internauci psioczą, że się nie świętuje Nocy Kupały, tylko jakieś kolejne amerykańskie świństwo, chciałam na blogu zamanifestować, że właśnie włączenie w światowy nurt świętowania jest dla nas ratunkiem, co przecież nie neguje innych świąt. Więc tylko fragment, są trzy części, ale muszę to przepisać, bo pisane piórem na papierze, konwencjonalnie i dużo roboty z tym.
Tak, chciałabym pisać komercyjnie, trzeba mieć dużą wprawę, a ja piszę niepewnie i jestem przestraszona. Taką biegłość pędzla uzyskuje się poprzez tylko systematyczne malowanie, a nie talent i myślę, że w pisaniu jest podobnie. Ale zdaje się, Playboy dużo płacił…