Krzysztof Varga “Nagrobek z lastryko” Nominowani do nominowanych NIKE 2008

Ha, ha, ha!Dawno nie czytałam tak dobrej polskiej powieści współczesnej i z wielką satysfakcją napiszę o niej, dołączając do wielkiej liczby zachwyconych recenzentów.Nie zgadzam się jedynie z przyrównywaniem Krzysztofa Vargi do Michela Houellebecq’a, z którym nie ma absolutnie nic wspólnego, co nie znaczy, że pełnymi garściami nie czerpie ze światowej literatury. Odnalazłam wpływy Lajosa Parti Nagy’ego (znanego polskiemu czytelnikowi chyba tylko z Literatury na Świecie 9-10/2005). Trud ujawniania przyczyn deformacji bohaterów też jest podobny do ”Amerykańskiej Sielanki” Philipa Rotha, natomiast sposób żartobliwego pokazywania rzeczy strasznych i ewidentnie negatywnych jako oczywistości, przypomina żartobliwą technikę twórczości Gabriela Garcí Márqueza.Powieściowy obszar czasowy to lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku i połowa wieku następnego, co autora zmusza do gdybań i kasandrycznych proroctw, które groźnie wysnuwa z czasów minionych i dzisiejszych. Brzmi to niestety bardzo prawdopodobnie i można się zgodzić z autorem, że jeśli utracimy to, co teraz mamy, będziemy bardzo żałować.Ta krucha teraźniejszość, na którą autor też pomstuje z uwagi na nadmiar, łatwy dostęp i sytość, powoduje demoralizację słabych charakterów i promieniuje bezwzględnie na przyszłość.Osią fabuły jest dziadek narratora – Piotr Paweł Frattner (rówieśnik pisarza!), któremu Varga stawia najtrudniejsze zadanie: zilustrowania swoją osobą wszystkich negatywnych aspektów żywota i jego konsekwencji w postaci wnuka, Dominika Frattnera.Podobnie jak u Rotha, czy u bohatera w filmie „American Beauty”, łatwość życia i zaniedbanie strony duchowej rodziny powoduje barbaryzację, nudę i niewolę, a przyjemności stają się udrękami.Pięknie Varga analizuje proces upadku i degrengolady ludzi zwolnionych z pracy nad sobą, skutki erozji intelektu (dziadek czyta jedynie streszczenia seriali, żona Anna wyłącznie napisy na opakowaniach), opętania nałogami (gry komputerowe nikotynizm, alkoholizm, kofeinizm, erotomania, sportomania).Nietwórcza, absurdalna praca zawodowa, rotacja i zmiana etatów, utrata wewnętrznego człowieczego ładu sprzecznego z etyką firmy, wymgania dnia codziennego, czy zwykły konformizm powodują obumieranie wszelkich wewnętrznych drogowskazów i barometrów moralnych. Autor sięga jeszcze po losy pradziadków, którzy też nie pozostawili po sobie wartościowej schedy po II wojnie światowej (komunizm).Zachwiane są dozgonne wybory partnerów życiowych oparte wyłącznie na obopólnej wygodzie, nigdy miłości, gdyż pojawienie się uczuć wyższych jest w tak uformowanym człowieku niemożliwe. Rodzi to jedynie wzajemną pogardę, uczucie na tyle w normie, że nie są w stanie od siebie odejść i na tyle mocne, by odczuwać piekło codziennego wzajemnego obrzydzenia. Automatycznie sfera seksualna nie służy człowiekowi do niczego, zbywana i gaszona pornografią umiera nawet w potrzebie onanizmu. W dobie biologicznych osiągnięć nie jest potrzebna w rozrodczości. Małżonkowie powołują na świat dziecko martwe duchowo, ogarnięte manią pedantyczności. Ich córka zostaje odrażającą matką powołującą na świat kolejną ofiarę emocjonalną skutkiem nie miłości macierzyńskiej, a higieny biologicznej.Społeczny plan zbudowany jest na widocznych dzisiaj zagrożeniach (np. strażacy służą jedynie estetyzacji wielkanocnych procesji, a firmy ubezpieczeniowe ubezpieczaniu jedynie siebie), które w powieści się finalizują. A więc wygrywają w państwie siły ograniczające obywatelom wolność (np. wszystkie nazwiska muszą kończyć się na „ski”, zakaz popełniania samobójstw), wojny deprawują i pogrążają państwo w terrorze nowej władzy i nowych porządków. Do podziemia i konspiracji schodzą przyjemności i używki, a dawny splendor hipermarketów staje się przedmiotem kolekcjonerstwa i pokątnego handlu. W tle są jakieś obozy przejściowe, rotacja mieszkań i bardzo samotny, wypalony i wyalienowany trzydziestoletni Dominik, którego niezgoda spełnia się w rozpaczliwym i niemożliwym akcie uratowania zagłodzonego psa.Równorzędnym niemal bohaterem jest miasto Warszawa, z jej topografią, historią i ewolucją mentalną jego mieszkańców.Wszystko, obok wiwisekcji narratora, ilustrowane celnymi i trafnymi scenkami z życia (chociażby scena uwodzenia pięknej i zepsutej pracownicy krakowskiej galerii artystycznej, czy scena rwania zęba u dentysty leczącego warszawskie elity).Dziwactwa polskie, które były, są i będą podaje Varga ani nie na modłę satyrycznych scenariuszy filmowych, ani kabaretów, mimo używania tych samych elementów i symboli (opisy seriali telewizyjnych, notek prasowych, sceny bójki w tramwaju, nocne zmaganie z opróżnianiem lodówki).Ten sposób, bardzo artystyczny, a nie socjologiczny podkreślił trafnie Dariusz Nowacki w recenzji dla „Tygodnika Powszechnego”, zachwycając się ciepłym, nostalgicznym tonem utworów Krzysztofa Vargi. Bowiem nie jest trudno wyśmiewać zidiocenie opętanych cywilizacyjnymi zabawkami Polaków, o których powstała masa powieści współczesnych i filmów. Warto odróżnić wysiłek pisarza, oparty na dużej wnikliwości i osobistym wkładzie obserwacyjnym, od miałkości utworów kompilowanych z medialnych newsów i socjologicznych badań.Z niezliczonej ilości satyrycznych spostrzeżeń pisarza wybieram przykład wpływu wątku patriotycznego na dziadka Piotra Pawła, uzmysławiający czytelnikowi, że człowiek nie jest w stanie zmierzyć się z przeszłym cierpieniem narodowym wobec przeżywania własnego fizycznego bólu teraz, co też przestrzega przed płytkim ojczyźnianym sentymentalizmem.Symboliczny wątek polskiej martyrologii zakodowany na trwale w podświadomości warszawiaków wyłazi opresją w snach walczącego z bólem zęba Piotra Pawła:Następnej nocy po nieobecności na zebraniu przyszedł do niego pomnik Powstania Warszawskiego z placu Krasińskich. Cała bezładna grupa wysokich, zabiedzonych postaci, ze szmajserami i butelkami z benzyną, w wielkich niemieckich hełmach, nucących cicho jak tylko nucić potrafią kamienie „Marsz Mokotowa”. Za nimi przydreptał na swoich krótkich nóżkach Mały Powstaniec z Podwala, żeby się przyglądać z zaciekawieniem, jak duzi powstańcy z placu Krasińskich będą mordowali dziadka, nie zważając na to, że Piotr Paweł też znał na pamięć cały „Marsz Mokotowa”. Sam był przecież z Mokotowa, pamiętał pierwsze strofy „Pokolenia” i wiedział, jak się nazywał aktor grający główną rolę w „Kanale”. Nic go nie mogło uratować i znów koło trzeciej w nocy zaczęła się egzekucja, której z wyraźną przyjemnością przyglądał się Mały Powstaniec. Postaci z placu Krasińskich rozbijały na dziadkowej głowie butelki z benzyną, a że były to butelki wcale nie ze szkła, dziadek czuł niewysławialny ból; ból, którego nie byłby w stanie opisać nawet Krzysztof Kamil Baczyński, ból, jaki można odczuć tylko we śnie, kiedy jest się mordowanym, choć nie umiera się naprawdę.Od tego bólu tracił we śnie przytomność; wtedy jeden z powstańców łapał go za głowę i niebywale silnymi palcami rozwierał mu szczękę, a drugi odkorkowywał koktajl Mołotowa i wlewał benzynę w dziadkowe usta, a wtedy dziadek odzyskiwał przytomność, dławiąc się ciepłą naftą. Czuł, że jego żołądek wypełnia się zabójczym płynem aż po samo gardło i nagle zaczynał odczuwać zbyt znajome gniecenie w podbrzuszu; to pęcherz napięty do niewytrzymania dawał znać, że zaraz odmówi wykonania rozkazu i dziadkowy fiut siknie mocnym, gęstym i bolesnym strumieniem przefiltrowanej przez umęczone nerki benzyny; zwłaszcza, że jeden powstaniec z kamienną twarzą odkorkowywał kolejną butelkę, a drugi wciąż trzymał głowę Piotra Pawła w bezwzględnym uścisku. A kiedy wlali w niego już dwie butelki benzyny, wtedy ten wyglądający na najsilniejszego przewrócił dziadka na brzuch, wciskając mu głowę w poduszkę tak mocno, że Piotr Paweł zaczął się dusić. Dwóch pozostałych mocno przytrzymało go za ręce, a ten, który do tej pory wlewał mu benzynę w usta, teraz złapał w swoje kamienne łapy pośladki Piotra Pawła i rozsunął je najszerzej jak się dało. Wtedy żołnierz do tej pory zgniatający mu czaszkę sięgnął po kolejną butelkę z benzyną i zdecydowanie wepchnął ją denkiem w odbyt Piotra Pawła. Mój dziadek zawył, lecz poduszka skutecznie stłumiła krzyk i nikt nie przybiegł mu na pomoc. Egzekutor wyciągnął zapalniczkę i podpalił nasączoną naftą szmatę wetkniętą w szyjkę butelki. Mały Powstaniec obserwował to wszystko z coraz większym zaciekawieniem i błyskiem w pomnikowych oczach, ledwo widocznych spod zbyt dużego, zdobycznego hełmu. Kiedy następowała eksplozja, dziadek budził się z krzykiem i łapał się za tyłek przekonany, że popuścił w majtki i leży wraz ze swoją kobietą w zasranej pościeli.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na Krzysztof Varga “Nagrobek z lastryko” Nominowani do nominowanych NIKE 2008

  1. Bolek Kalafior pisze:

    Najbardziej interesują mnie sekwencje futurystyczne tej powieści, szczególnie, ze zazwyczaj wszelkie antycypacje się nigdy nie sprawdzają.
    Nie dożyję wprawdzie, ale oby się nie sprawdziły. Ale taki np. kryzys rodziny, to już widać. Ciekawe, za co pisarze będą pisać, jak rodzina nie pozostawi im majątku. Gustaw Flaubert mógł spokojnie sobie cyzelować linijkę po linijce i mieć jeszcze na luksusową kochankę – ojciec chirurg zarobił tyle, że wystarczyło jego synowi na całe dostatnie życie.
    Dominacja jednostki typu Stalin chyba Polsce nie zagraża – więc opisany w książce stan polityczny jest nijaki, ale pełen zakazów i chyba taki będzie. Ale co wtedy z Internetem? Co z blogami?
    Książka na Wikipedii ma swoją stronę i tam podano, że akcja jej kończy się w 2071 roku.

  2. Ewa pisze:

    Tam jest rozpad totalny wszelkich więzi międzyludzkich, więc rodzina wiktoriańska już nie ma prawa istnieć i jeśli by była, byłoby to bardzo podejrzane, burzyłoby konsekwencję powieści.
    Wszelkie diagnozy światowe donoszą o lokowaniu nadziei w technologii i takie blogi mogłyby być próbą naprawienia tego, co się popsuło. Być może w innych krajach to funkcjonuje lepiej, ale skoro Krzysztof Varga tak to wszystko diagnozuje w Polsce, to wypada mu wierzyć, czyta się go bardzo wiarygodnie.

    A blogi? Chyba są odzwierciedleniem stanu oddanego w powieści, gdyż mimo zmyły lat jest tam opisany klimat dzisiejszy.
    Nasza osiedlowa sieć ma w nazwie rok założenia „siec 2000”, więc od 8 lat usiłuję kogoś w sieci zapoznać i się z nim zaprzyjaźnić.
    Pokładam w Tobie Bolku wielką, blogową nadzieję!

  3. Przechodzień pisze:

    Utyskiwania na kryzys rodziny, rozpad więzi międzyludzkich, upadek moralny etc., to stara śpiewka różnej maści moralizatorów prawicowych, polityków zbijających kapitał polityczny na naprawie, no i zwłaszcza kościóła, który za wdowi grosz pozwala cieszyć się swoim klientom owym ciągłym upadkiem. W rzeczywistości nie ma żadnych obiektywnych sposobów aby rzetelnie porównać kondycję rodziny sprzed 100 lat powiedzmy i obecnej. A co z wartościami sprzed 10, 20, 30 i więcej tysiącami lat? Czy to mało interesujące?
    Cechą życia jest ciągły kryzys i klęska, więc nie ma co ględzić, że przed wojną było lepiej.
    Te populistyczne tezy sukces swój zawdzięczają stanowi alienacji, frustracji i egocentryzmowi człowieka, wiecznemu poczuciu niespełnienia i niezadowolenia. Dzięki takim tezom statystyczny Kowalski jest przekonany, że to właśnie on jest depozytariuszem tych cennych, acz ginących za sprawą diabelskich wynalazków wartości .
    A przecież człowiekowi jaskiniowemu też możnaby zarzucić grzeszki zabójstwa, kradzieży a nawet kłamstwa
    Bo tak po prawdzie człowiek jaskiniowy moralnie niczym się nie różnił od człowieka XXI wieku, ergo; równie często tworzył bezinsteresowne przyjaźnie co człowiek współczesny, czyli w granicach błędu statystycznego.Bo postępu moralnego ewolucyjnie być nie może i nie ma. Chyba, że się wyznaje kreacjonizm. Cała reszta to sprawa konwencji społeczno-obyczajowych silniejszych i wtajemniczonych, narzucanych słabszym i ciemnym. Różnica jeśli jest, a jest kolosalna, leży w zaawansowaniu technicznym, poziomie wiedzy jakiej człowiek współczesny już nie jest w stanie sprostać,w odróżnieniu od jaskiniowego, będącego au courant we wszystkich nowinkach ówczesnej wiedzy. Jak pokazuje historia, im ten rozziew większy tym ryzyko tyranii większe, a jest on już wielki i szybko się zwiększa. Kolejna tyrania nie będzie tak prymitywna i bulwersująca jak nazistowskie piece, czy komunistyczne gułagi. Obecna, przejściowa tyrania pod hsłem “konsumuję więc jestem” ma gębę serialu, z barakiem supermarketu w tle. Stalin jaki nadchodzi będzie genetykiem z kluczami do klonowania. Zamiast eksterminować niepotrzebnych, nie będzie się ich po prostu powoływać do życia.
    Całkiem sporą i zupełnie nieprzewidzianą komplikacją na drodze do stosownego urobienia publiczności do nowych czasów jest INternet. Jest to wielka Szansa na pojawienie się nowego typu społeczeństwa ponadnarodowego, ponadpaństwowego, społeczeństwa uniwersalnego, które dzięki nowemu typowi więzi, właśnie bezinteresownych, może się skutecznie opierać globalistycznym zapędom najbogatszych państw.
    I rzeczywiście stanowi sól w oku magnatów medialnych i różnej maści dyktatorów, którzy mimo wielkich trudności nie ustają w próbach kontrolowania tego nowego medium, i hamowania na przeróżne sposoby przepływu wolnej informacji. Miejmy nadzieję, że społeczność sieciowa się nie da.
    Ale w Polsce jak zwykle trochę inaczej, tu ewolucja jeszcze bardziej zwolniła. Polski cham dostał to sublelne narzędzie do tworzenia tych więzi, do podniesienia tej swojej i tak nie najwyższej poprzeczki moralnej i jak widać tego nie robi. Polski sieciarz jak ukryty pod niebywale wymyślnymi nickami, to myśli, że nie widać autolansu i megalomanii, dymania jeleni i zwykłego złodziejstwa, konformizmu i wazeliny, prostactwa i cynizmu, zawiści i ignorancji i przede wszystkim potwornego nudziarstwa. Polski sieciarz jak pod nickiem, to myśli, że nie widać przywłaszczonej tożsamości. A więc dalsze utrwalanie najgorszych cech narodowych. Internet Polaka skompromitował i kompromituje nadal. Po morderczym i bezwzględnym wyścigu szczurów w realu, mógłby wreszcie ziścić tęsknoty za bezinteresownymi wartościami jak przyjaźń, ciekawość innego. Nie ma lepszego medium, jak wirtualna sieć, dla podobnych pragnień. Jednak ani takich pragnień polski sieciarz nie ma, ani o takich tęsknotach nie słyszał. Najwyraźniej warości bezinteresowne nie są tu ani ewolucyjnie, ani tym bardziej społecznie pożądane.
    Ale póki są tu tacy dowcipni ludzie jak Varga, nie wszystko stracone.

  4. Ewa pisze:

    Toś mnie strasznie Przechodniu pocieszył i podbudował.
    Chyba dam aż 3 posty na Walentynki na mój blog!

  5. Anonim pisze:

    No i gdzie te trzy posty na Walentynki?

  6. Ewa pisze:

    niedługo wkleję, na razie usuwam spam sprzedawców viagry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *