W miarę rozwoju wartkiej akcji, powieść Marcina Królika zatacza coraz szersze kręgi znaczeniowe, a jednak ma się wrażenie, jakby traktowała cały czas o tym samym. Monotematyczność jej polega najprawdopodobniej na próbie przezwyciężenia stereotypu, na mozolnym przebijaniu się przez pierwsze warstwy pospolitego oglądu świata, by zajrzeć głębiej.
Ale tak naprawdę, dostajemy przedstawienie zatęchłej atmosfery podwarszawskiego małego miasteczka, którego mieszkańcy imitują stołeczne życie, szastają się, dwoją i troją, by wyjść z zaklętego kręgu prowincji, co oczywiście się nie udaje, bo prowincja jest w nich.
Bohaterem pozytywnym i najwyraźniej lubianym przez autora, jest młody dziennikarz o poetyckiej duszy z aspiracjami artystycznymi, Bartek Myszynek. Autor poddaje jednak swojego ulubionego bohatera ciężkiemu doświadczeniu przydzielając mu żonę o klasycznych cechach osobowości borderline.
Pan Bóg doświadcza Bartka nie tylko widmem poślubnego wiana Pauliny w postaci jej patologicznej rodziny z podwarszawskiej wsi, ale widmem poronionego płodu ich nienarodzonego dziecka, którym pod wpływem indoktrynacji katolickiej wyniesionej z liceum, Paulina dręczy i straszy młodego małżonka, a nawet proboszcza parafii, księdza Garlickiego.
Tytułowe ”Drzewo różane”, myląco kojarzące się z pospolitym krzewem, jest w rzeczywistości spolszczeniem angielskiego rosewood, drzewa, które w Polsce nie rośnie. Królik lepi z niego wiele znaczeń, powołuje tym sposobem Żyda Philipa Rosena, a raczej Felka Rosenbauma, oraz miasteczko Rosewood, gdzie dwadzieścia lat wcześniej, nim żydowską rodzinę Felka spalili naziści, na drugiej półkuli świata masakrowano i palono żywcem Murzynów. Zapach cedrowego drzewa unosi się nad powieścią raz sprzyjająco, raz destrukcyjnie w postaci już spalenizny, jednak ten techniczny zabieg scalania wątków przebiega pomyślnie. Czasami sypią się płatki róż – na procesji Bożego Ciała lub do wrzątku w herbacie parzonej przez sekretarkę, a zarazem żonę szefa Bartka, redaktora lokalnego pisemka Sobotki, gdzie Bartek dorabia felietonami do nauczycielskiej pensji.
Ten, zdawałoby się, dobrze zaplanowany harmonogram zajęć mieszkańców Cisowa, z których krzątaniny rodzą się wspaniałe społecznikowskie przedsięwzięcia kulturalno–oświatowe, wkrada się jednak co jakiś czas błąd i misternie tkana pajęczyna zdarzeń się rwie. Do takich zwrotów akcji należy pojawienie się w miasteczku Felka Rosenbauma, uznanego przez mieszkańców za nieżyjącego, oraz kolejna próba samobójcza Pauliny, żony Bartka. Odrodzenie, niczym z popiołów, Felka Rosenbauma po ucieczce z Polski w tożsamości Philipa Rosena jest odwrotnością macierzyństwa Pauliny, której płód spalono w szpitalnym krematorium po to, by ona już nie mogła się odrodzić nawet poprzez rytualny pochówek jak Antygona. Te odległe analogie i antynomie, których w książce jest mnóstwo, mają na celu najprawdopodobniej nie tyle znaleźć wspólną płaszczyznę dla losów ludzkich przedstawianych w powieści, ale właśnie uwypuklić ich przypadkowość, zanegować istnienie sprawczego fatum. Zbiegi okoliczności i znaczenia są pozorne, a centrum powieści – Bartek nie werbalizuje sensów, tylko robi to, co dla powieści najlepsze: przypatruje się uważnie. Relacje narratorskie Bartka – czy w portretowaniu upiornego szefa lokalnej gazety – antysemity i lokalnego cwaniaczka Wacława Sobotki, czy w relacjonowaniu intymnych scen małżeńskich Bartka z przeobrażoną pod wpływem kosztownej terapii psychicznej Pauliną, dążą cały czas nie do nazwania rozgrywających się sytuacji, ale do zdawania z nich sprawy, do świadkowania. Ten wartościowy zabieg opowiadania o dzisiejszym świecie za pomocą pozornie nic nie znaczących obrazów pozwala autorowi uniknąć niszczącego dydaktyzmu, moralizatorstwa, postmodernistycznej wieloznaczności i romantycznego mistycyzmu.
Autor nie wyśmiewa się z religijności Pauliny, nie wyśmiewa się też z indyferentnej postawy Bartka, mimo, że destrukcyjny charakter tego związku niszczy pośrednio cały Wszechświat, odpowiedzialny jest za losy Felka Rosena, ubiegłowieczne rzezie na Florydzie i lokalny autokratyzm Wacława Sobotki.
A jednak nad nimi unosi się delikatnie duch groteski, jakieś odautorskie puszczone oko do czytelnika, dające do zrozumienia, że nie tylko wszyscy jedziemy na tym samym wózku i jesteśmy, czy chcemy, czy nie, wspólnotą ludzką, to jeszcze składamy się z takich właśnie fraktali, którym zawsze jeden z nich jest nieśmiertelnym Cisowem.
O Ewie
Ewa Bienczyckalistopad 2024 P W Ś C P S N 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 -
Ostatnie wpisy
Najnowsze komentarze
- czytelnik - Osip Mandelsztam “Aleksander Giercowicz” tłumaczyła z rosyjskiego Ewa Bieńczycka
- EWA BIEŃCZYCKA - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Filip Łobodziński - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Robert Mrówczyński - Dziennik katowicki (1)
- Ewa - 2022
Kategorie
Archiwa
- lipiec 2024
- luty 2023
- styczeń 2023
- sierpień 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- styczeń 2022
- listopad 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- marzec 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- czerwiec 2019
- marzec 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- lipiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- listopad 2013
- październik 2013
- wrzesień 2013
- sierpień 2013
- lipiec 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- październik 2012
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- lipiec 2012
- czerwiec 2012
- maj 2012
- kwiecień 2012
- marzec 2012
- luty 2012
- styczeń 2012
- grudzień 2011
- listopad 2011
- październik 2011
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
- maj 2011
- kwiecień 2011
- marzec 2011
- luty 2011
- styczeń 2011
- grudzień 2010
- listopad 2010
- październik 2010
- wrzesień 2010
- sierpień 2010
- lipiec 2010
- czerwiec 2010
- maj 2010
- kwiecień 2010
- marzec 2010
- luty 2010
- styczeń 2010
- grudzień 2009
- listopad 2009
- październik 2009
- wrzesień 2009
- sierpień 2009
- lipiec 2009
- czerwiec 2009
- maj 2009
- kwiecień 2009
- marzec 2009
- luty 2009
- styczeń 2009
- grudzień 2008
- listopad 2008
- październik 2008
- wrzesień 2008
- sierpień 2008
- lipiec 2008
- czerwiec 2008
- maj 2008
- kwiecień 2008
- marzec 2008
- luty 2008
- styczeń 2008
- grudzień 2007
- listopad 2007
- październik 2007
- wrzesień 2007
- maj 2007
- kwiecień 2007
- marzec 2007
- luty 2007
- styczeń 2007
- grudzień 2006
- listopad 2006
- październik 2006
- wrzesień 2006
- sierpień 2006
- lipiec 2006
- czerwiec 2006
- maj 2006
- kwiecień 2006
- marzec 2006
- luty 2006
- styczeń 2006
- grudzień 2005
- listopad 2005
- październik 2005
- wrzesień 2005
linki
Rzeczywiście, miasto odgrywa tam znaczącą rolę. Jest jakby modelem wszechświata. Ale też pewną alegorią kultury. Bo dla mnie osobiście w miarę pisania coraz ważniejszy stawał się motyw nieumiejętności uniesienia przez współczesną kulturę traum, wyparcia ich. Stąd też na przykład wątek pisania powieści, w której Bartek próbuje się rozliczyć ze swoim własnym cieniem, przenosząc go na fikcyjną postać starego Żyda. Fakt, iż w swojej pracy twórczej raz za razem ponosi fiasko, aż w końcu niejako “uczepia się” Rosena, to syndrom rozbratu, jaki artyści wzięli z wielkimi tematami ludzkości. Winę za to ponosi – w moim odczuciu – infantylizacja kultury. Stąd np. scena z hipisowskich zamieszek i palenie książek. Ale chodzi też o to, że przed realnym bólem ucieka się w różne konwencje, chroni się w nich. One stają się jakby protezami, czy tarczami, które mają nas osłonić, ale w istocie czynią nas emocjonalnymi kalekami. Taka jest Paulina oraz pomniejsi bohaterowie – mieszkańcy miasta – ale też, po części, Bartek, który mimo to próbuje się wyzwolić poprzez sztukę. I chyba jednak nie do końca mu się udaje. Takie przynajmniej mam poczucie teraz, gdy patrzę na tekst chłodnym okiem.
Dla mnie w tej powieści najważniejszy jest wątek Pauliny, gdyż spotkałam się w życiu z takimi osobowościami i szukam odpowiedzi na pytanie, co robić, jeśli los postawi na naszej drodze życia taką osobę. Odwiedzam forum http://forum.gazeta.pl/forum/f,35861,Borderline_BPD.html i tam raczej usprawiedliwiają osoby czyniące ewidentne zło bliźniemu chorobą. Ale skoro Autor tutaj wskazuje na o wiele szersze i filozoficzne aspekty tej powieści, to nie chcę zabierać miejsca.
Nie wiem Marcinie, czy to jasno w notce wyraziłam, ale za największą wartość książki uważam właśnie to, że poruszasz dręczące, aktualne problemy, które nękają nas dzisiaj i których nie wolno “zamiatać pod dywan”, ale trzeba odważnie o nich mówić i starać się przynajmniej ich istnienie potwierdzić. Bo tak, jak piszesz, warstwowość powieści, taka literacka, powiedziałabym “ambicja” napisania czegoś bardziej formalnie skomplikowanego, pogłębionego i szukającego adekwatnych środków wyrazu dla tonu literatury dzisiejszej nie zwalnia od wypowiedzi, czy opowiedzenia się autora po stronie jakiegoś światopoglądu. Bo jak powiedział Žižek, miłość dla Greków znaczyła to samo, co dla nas dzisiaj. Ale przecież też chodzi o to, by romantyzm nas w XXI wieku w dalszym ciągu nie zatruwał. Dlatego palące jest dla literatury stworzenie bohatera poszukującego dróg w dzisiejszej rzeczywistości, mówiącego wprost o swoich problemach, a nie skrywającego się chytrze w postmodernistycznej konwencji. Nie jestem przeciw postmodernizmowi, ale wszystkie mody się wynaturzają. Za moich czasów spodnie dzwony osiągały 100 cm obwodu nogawek nad butami i nie dawało się już w nich chodzić.
Nie, nie misiu, jak najbardziej pisz o tym. Też uważam, że Paulina jest kluczem do otwierania powieściowych miazmatów, bo tam się przecież nie udaje nic nawet w tej sferze osobistej, zdawałoby się, najłatwiejszej do przezwyciężenia, bo nie ma nic prostszego na świecie, jak miłość kochanków. Bierdiajew napisał, że nie ma nic gorszego w przyrodzie, jak histeryczna kobieta.
“(…Histeryczna kobieta jest doskonałym przykładem egocentryzmu, szaleństwa na własnym punkcie i odnoszenia wszystkiego do siebie. Jest też najbardziej przeciwstawna osobie, w niej osoba jest rozbita, chociaż może być bardzo wyrazista indywidualność. Osoba zakłada wyjście z siebie ku innemu i innym; pozostając zamkniętą w sobie, nie ma powietrza i dusi się.(…)”
[Niewola i wolność człowieka. Zarys filozofii personalistycznej tłum. Henryk Paprocki]
Bierdiajew tam jednak pisze, że:
” (…)Wszystko to, co jest indywidualne, jest niezastąpione. Podłe jest zamienienie indywidualnej istoty, którą lubiliśmy, na inną istotę. Owa niezamienialność dotyczy nie tylko ludzi, ale także zwierząt.(…)”
I tak postępuje bohater powieści Marcina Królika, bohater dążący do dojrzałości i odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale za Świat. Bo on jest Światem i Światem jest Paulina.
Tak że wiesz, to forum, które linkujesz, bardzo potrzebne. Ale, ponieważ spotkałam też wielu ludzi o takiej osobowości, którzy bardzo mnie skrzywdzili, trudno mi ich zachowanie tłumaczyć chorobą, a nie etyką.
chodzi o wewnętrzną pustkę. Żyć, to właściwie likwidować egzystencjalną pustkę. Duchowa anoreksja prowadzi też przecież do śmierci. Do martwoty. Nie mam pojęcia, jak terapeuta może wlać w pacjenta jego życiowe zaniedbania. Może to zrobić tylko powieściowy Bartek, ale on chce Paulinę traktować instrumentalnie, nie wpuszcza jej do Świata Ducha, do procesu twórczego. Jest obok. Dlatego rozpaczliwe wołania swoimi ekscesami (próby samobójcze) o wspólnotę, są tak jałowe.
Na tym forum borderline rozmawia się o kosmetyce, a nie o istocie.
Ważne, by chociaż powieści mówiły o istocie. Dla mnie przykładem powieściowym osobowości borderline jest Stawrogin, u którego brak talentu literackiego wytknął mnich Tichon. Tak jak piszesz, Stawrogina dręczyła pustka wewnętrzna i Dostojewski zrobił z niego kwintesencję Zła. Ale Demony są realne, są, jak dowodzą dzisiejsze czasy, poskramiane farmakologią, a więc materialne. Ważne, żeby mówić w powieściach o próbach przezwyciężania tej pustki. W powieści Marcina Królika jest pełno przykładów nieprzezwyciężonej pustki egzystencjalnej, zarówno w życiu osobistym, jak i społecznym, historycznym. No i ta pustka prowincjonalnego periodyku…
@Misia
Poszukiwanie filozoficznego tła bynajmniej nie wyklucza skupienia na właściwościach poszczególnych bohaterów. Dla mnie Paulina – tak ją sobie przynajmniej szkicowałem – była jakby ucieleśnieniem, samą zmaterializowaną kwintesencją tej egzystencjalnej pustki, której naszej kulturze nie udaje się przepracować.
@Ewa
Ja mam poczucie, że istotnie wykonałem pewien krok w stronę tego bohatera, który szuka dróg we współczesnym świecie i mówi wprost o swoich problemach, tym niemniej on się tam jeszcze w pełni nie ukształtował. Traktuję Bartka raczej jako pewien etap w drodze – ważny, bo od niego w ogóle to moje szukanie na serio się zaczęło. Wiem, że następnym krokiem będzie zdarcie jeszcze kilku warstw konwencji, aż pozostanie tylko to, co absolutnie niezbędne, by tekst pozostał literaturą, a nie stoczył się w donos czy paszkwil. W każdym razie “Drzewo”, choć samo stanowi ledwie przyczynek, uświadomiło mi kierunek.
Proces twórczy jest chyba bardziej skomplikowany. Ja wyznaję teorię, że nie jest ewolucyjny i że nie możesz traktować Bartka jako ogniwo w procesie literackiego wzrastania, bo artefakt – tutaj książka – to finalizacja czegoś, co jest skończone. Autor jest w drodze, natomiast dzieło sztuki nie, dzieło sztuki jest znakiem, sygnałem, czymś, co artysta porzuca po ukończeniu i nie jest już jego. Dlatego twórczość jest tak niebezpieczna, raz popełniona trwa niezależnie. Jednak według mojej teorii powstaje z przymusu i musi się ujawnić, nawet wbrew woli autora. Jeśli piszesz w “Drzewie różanym”, że Bartek musi pisać, to to jest prawda i to jest naturalne i oczywiste. Wszelkie okoliczności życiowe przeszkadzające pisaniu są realne i są gwałtem, tzn. niepisanie przez Bartka jest czymś niemożliwym, czymś nieharmonijnym, jakby świat się miał zawalić z tego właśnie powodu. Myślę, że wszelkie te socjologiczne i historyczne wstawki w książkową fabułę są takim usprawiedliwieniem tego pisania na rzecz społeczeństwa, na rzecz pozwolenia pisania, ale tak naprawdę, to pisze się paszkwile i donosy właśnie i to jest wielka literatura.
Żeby zrozumieć to, co napisałeś o masakrze w Rosewood w 1923 roku na Florydzie, zobaczyłam film “Rosewood w ogniu”(1997). Podobno chrześcijaństwo chętnie posługiwało się ogniem, bo wtedy nie przelewa się krwi i nie jest to zabójstwo. Stąd i palenie na stosach za czasów Inkwizycji.
Te wszystkie zestawienia w powieści mają prowadzić do jakiejś konkluzji o przyczynach Zła, ale przecież nie prowadzą do niczego, bo nie jest to możliwe. Smutek starca Rosena, na którego oczach zabito matkę i przychylnością losu dano nową matkę, jakąś Hortensję Nowak, po latach jest tak samo nie do przezwyciężenia, jak smutek Pauliny, której patologiczni rodzice zabrali nieodwracalnie dzieciństwo. Smutek Twojej powieści jest też smutkiem Kultury, w której Bartek szuka ukojenia i którego nie znajduje. A jednak optymizmem jest otwarta forma tej powieści, to, że wszystko drga, jest w ruchu i w trakcie poszukiwań optymalnych rozwiązań. Bo dzielność jest odwieczna, dzielność w sensie takim, jak rozumieli ją Grecy.
Pani Ewo Bieńczycka mam do Pani pytanie , czy firmuje Pani swoim nazwiskiem konkurs literacki na portalu erekcjato.eu ? Jest Pani Jurorem w tym konkursie ,czy znów Pani nazwisko zostało bez Pani wiedzy wciągniete by podnieś prestiż konkursu ? Pan Dehnel który też został wymieniony jako juror , odciął się od tego natychmiastowo , a jakie jest Pani stanowisko ?
podaje link gdzie widnieje Pani jako Juror :
http://liternet.pl/grupa/erekcjato/forum/1805-konkurs-erekcjato-2013
o odpowiedź proszę tu , lub jak posiada Pani konto na portalu Liternet , proszę zaprzeczyć tam lub potwierdzić że jest Pani Jurorem , to rozjaśni trochę sytuację Jury w tym konkursie .
Pozdrawiam
ja to już konsultowałam z fobiakiem, pisałam na moim blogu, że jurorować nie będę, że wstawianie mojego nazwiska bez mojej wiedzy i to jeszcze małą literą jest nie fair. Ja się ich wszystkich bardzo boję, już Borowski napisał, że jestem politrukiem, przecież każdy może o mnie napisać, co sobie wymyśli. Jacek Dehnel może sobie na protesty pozwolić, ja nie, bo w tym wszechpanującym terrorze netowym i tak jestem samotna i bezradna. Nie mam konta na Liternecie, dziękuję za wsparcie, ale widzę, że i tak to się już nie podoba, są komentarze, że walka o dobro własnego imienia jest zaśmiecaniem portalu, bo brednie, jakie tam wypisują, są według tych egocentryków ważniejsze.
Niemniej, dziękuję.
Podobnie jak Bartek, obejrzałem “Rosewood w ogniu” jeszcze w liceum i też wówczas przeżyłem ten film bardzo emocjonalnie, organicznie. Teraz, pisząc powieść, miałem obejrzeć go jeszcze raz, ale się rozmyśliłem, bo chciałem zachować tamte uczucia, które mimo upływu czasu wciąż są we mnie świeże. Bałem się, że ponowne obejrzenie filmu by je zepsuło, i że on sam okazałby się gorszy i płytszy, niż ten, którego ślad wyrył się w mojej pamięci. Zwłaszcza że reportaż o ludobójstwie w Ruandzie tamte uczucia ponownie ożywił. Ja rzeczywiście chciałem tam opowiedzieć o pewnej uniwersalności mechanizmów tworzenia się zła i wpadania w nie ludzi. A co do tego smutku kultury. Mnie się wydaje – i starałem się to w książce jakoś zasygnalizować – że on ma podwójne podłoże. Po pierwsze sama otwartość cywilizacji na zło i wypaczenia i po drugie – to jest nowy element, który chyba wszczepił nam dopiero XX wiek – nieumiejętność radzenia sobie z nimi. Dawniej kultura miała jednak mechanizmy samooczyszczające – sztukę, religię itp. Obecnie to wszystko zostało zanegowane, a sama kultura zdziecinniała. Ja przede wszystkim oskarżam o to tzw. nową lewicę, na czele ze Szkołą Frankfurcką, Adorno i jego logiką rozpadu. Pokłosiem tego są u mnie właśnie hipisi demolujący park i palący książki. Nihilizm, w jaki popadła ludzkość na Zachodzie, nie pozwala jej autentycznie skonfrontować się z własnym cieniem. Bo wszystko zostało sprowadzone do gry konwencjami. Oczywiście pisząc, nie wszystko to w pełni sobie uświadamiałem, jednak w miarę różnych lektur widzę, że miałem dobrą intuicję. Być może częściowo też przez to Bartek nie może się spełnić jako pisarz, choć jego wewnętrzny imperatyw się tego spełnienia domaga. Otwartość zakończenia jest tu pewną furtką.
nihilizm jest lepszy od resentymentu, od rytuałów, jakich domaga się Paulina z związku z poronieniem. Przecież w tym filmie amerykańskim (ze świetnym scenariuszem) wskazano na zło rytuału (zorganizowanych, urzędowych oprawców Ku Klux Klanu), krwiożerczość domagającą się ofiar. Tam był nadmiar wiary, jeśli by w nic nie wierzyli, to może by i nie uwierzyli w potrzebę rzezi. U Ciebie w książce wiele świeczek zaduszkowych, wożenia ziemi samolotami, i ten nieszczęsny, karykaturalny wymysł pogrzebu płodu u Pauliny słusznie zdyskontowany przez Bartka .
Uważam, że w dwudziestym pierwszym wieku powinna już zapanować wolość postaw, nikomu by nie przeszkodziło, jakby Paulina sobie w ogródku pochowała to, co z niej wyleciało, jakby każdy z bohaterów ból i cierpienie przeżywał indywidualnie, a nie za pomocą instytucji. I tego mi trochę w książce brakowało, chociaż starałeś się wyczerpująco wydobyć absurd szastania się bohaterów.
Nie podzielam Twoich poglądów, nie kultura (hitlerowcy byli jej smakoszami) nas według mnie zbawi, ale wolność wewnętrzna, którą ona hamuje. W końcu mordowanie bliźniego to duży wysiłek, rzeźnik to zawód, nikt nie chce tego robić bez zapłaty. Szaleństwo świata to – jak tam u Ciebie w książce mówi Patrycja – jest w szaleńcach i ich ideologii. Nikt sam z siebie nie czyni zła, propozycje spędzania czasu są atrakcyjniejsze. Społeczeństwa syte są łagodne. Nikt dzisiaj nie poszedłby na szaber poduszek po Żydach.
Natomiast osobowość artystyczna jest zdeterminowana twórczością i musi wytwarzać kulturę, która nie jest panaceum, tylko środkiem rozwoju jednostki, a nie społeczeństw. Dlatego nie wierzę w zbiorową twórczość, każdy tworzy sam i każdy jest samotny. Takie mam poglądy i wnioski, nie znoszę ideologii, partii, stowarzyszeń, polityki. Artysta ma świat przedstawić i nic więcej. Wieloznaczność Twojej powieści jest jej dużym walorem
Ale wiesz, pisarz musi dać czytelnikowi margines do interpretacji. I to jest piękne.
Nie czytałem książki, ale nie zgadzam się z tymi obskuranckimi wywodami o upadku kultury zachodniej. Brakuje jeszcze poglądu wymyślonego i maniakalnie szerzonego przez sukienkowych z kk że Europa albo będzie katolicka, albo nie będzie jej wcale. Jest dokładnie przeciwnie, religia nigdy nie miała żadnych mechanizmów samooczyszczających, zawsze zaogniała i konfliktowała, niszczyła i uwsteczniała, robi to nadal również teraz, a kk miał znaczący wkład w ruandyjskie rzezie, skoro się ta sprawa pojawiła. Jak mówi Dawkins religie są źródłem wszelkiego zła i to one raczej tworzą ten mechanizm tworzenia się zła, nad którym roni łzę p. Marcin. Nigdy przedtem kultura nie miała się tak dobrze jak teraz, kiedy wielkie masy ludzkie mogą się cieszyć wolnością zagwarantowaną formalnie, oraz zażywać przyjemności życia, które niedawno jeszcze dostępne były królom.
A hipisi nie palili żadnych książek, to były książeczki wojskowe, czy karty poborowe.
To, co Marcin Królik przedstawia w książce dotyczy wydarzeń maja 1969 w Parku Ludowym w Berkeley i tam już nie chodziło o Wietnam, ale o utrzymanie terenu dla hipisowskiej wspólnoty, by móc tam swobodnie przebywać. Ten rewolucyjny ferment opisuje Miłosz w ” Widzenia nad zatoką San Francisco” jeszcze przed wejściem republikanów i krwawym rozprawieniem się z nimi przez Reagana. Marcin pisze, że tam pieką kiełbaski, ja zawsze byłam przekonana, że to byli ortodoksyjni wegetarianie. Ale trudno mi się, podobnie jak Tobie Robercie, przekonać do palenia książek, co pewnie w tych zamieszkach nastąpiło, bo gniew to, gniew. Niemniej wynika z tego jednoznacznie, że kulturę dzieci kwiatów dominowało barbarzyństwo, co jest przecież nieprawdą, wydała wielkich, wspaniałych artystów, świetnie wyedukowanych na uniwersytetach, erudytów i niezwykle oczytanych twórców.
Być może zamierzeniem autora było zestawienie tak faktów historycznych – które łączy ogień – by dowieść, że każde wydarzenie ma dobrą i złą stronę, co jest przecież oczywiste.
Natomiast rolą wszelkich religii jest niwelowanie bólu życia i dla wielu zrozpaczonych jest ostatnią deską ratunku w poszukiwaniu pocieszenia i nie uważam, że to jest złe. Jest to w ramach wewnętrznej wolności, każdy wierzy i praktykuje to, co mu pomaga żyć. Zbiorowe uprawianie religii powoduje konsolidowanie się grup o osobowościach miernych, tchórzliwych, przeciętnych, o czym pisał Nietzsche. W grupach, w tłumie wytwarzają się niebezpieczne symptomy amoku i fanatyzmu, o czym pisał Ortega y Gasset i Canetti. I w tym sensie dla Dawkinsa Religia jest złem.
portale literackie to według tej teorii też Religia. Skupiają ludzi miernych, grzejących się wzajemnie wytworzonym amokiem egzaltowanych artystów. Wejść tam, to jak wejść na uroczystości religijne nie znając liturgii.
Tak. Komunizm był religią i chyba to wynaturzenie portali literackich to spadek po poprzedniej epoce. One od początku startowały jako kliki i od razu traciły szansę na rozwój poszczególnych, niewątpliwie twórczych jednostek. Zbiorowość portali musi być trybuną, na której prezentują się jednostki inspirując i pobudzając innych. Ferment twórczy w grupach poetyckich polegał na tym, że zbierali się ludzie żywi, pasjonaci, którzy umierali w towarzystwie nieciekawych nudziarzy. Jeśli na portalach literackich jest możliwy dialog z astronomicznymi nudziarzami i miernotami, to trudno mieć dobre zdanie o kimkolwiek z użytkowników portali. Wszelkie próby przezwyciężenia takiego układu są nieudane, bo mamy do czynienia z masą i liturgią, o której misiu piszesz.
To tak odnośnie wejścia w naszą rozmowę o książce Marcina Królika nicka DPJ, ale nie tylko. Religia, jako aktywność zbiorowa, lęgnie się wszędzie, nie tylko w “Drzewie różanym”. Bo tam autor krytykuje, ale też uważa, że może być jakaś lepsza i gorsza religia.
Kiedy na świecie działy się wielkie wydarzenia, kiedy w latach 60 przetaczał się przez świat wielki społeczny ruch, walka o swobody, o zmianę zatęchłej purytańskiej kultury w Polsce panowały mroki gomułkizmu z ciemnym i ledwie zipiącym lumpenproletariatem i ćwierćinteligencją urzędniczą, poszturkującą się wzajem porozumiewawczo, ilekroć wyłowili kolejny smaczek-prztyczek polityczny w Kabarecie Starszych Panów, a jeśli dochodziły tu jakieś echa przemian, to w postaci skłamanej, przeinaczonej, zdeformowanej na użytek doraźnej propagandy, której gorliwie służyły zastępy literatów i dziennikarzy.
Mimo późniejszych zmian ustrojowych niewiele nadrobiono w uzupełnieniu i przyswojeniu tej wiedzy. Dowodem na to są te kiełbaski i palenie książek. Trudno mi uwierzyć, że to są jakieś znaczące wyróżniki tych czasów wg p. Królika, bo to jakby kontynuacja tej komunistycznej propagandy i szkoda czasu na polemiki w tej materii.
Nie będę się tu wymądrzać i opowiadać swoimi słowami czym były lata 60. dla świata i dla Ameryki, to powinien zrobić każdy we własnym zakresie. Mogę jedynie zarekomendować film pt. Berkley Marka Kithchella, także cykl filmów Harta Perrego „Rewolucja seksualna”, że nie wspomnę o książkach. (np. Erica Jong Strach przed lataniem)
Kiedy dzisiaj słucham rozmowy Szczuki z Janion nie mogę się nadziwić, że jedyna rzecz jaką przez tak długie życie nurtowała panią profesor była sprawa ducha polskiego romantyzmu, od którego nawiasem mówiąc pod koniec życia, a z niewyjaśnionych powodów, odwraca się plecami, uważając go za rzecz szkodliwą, podobnie zresztą jak od internetu czy komputera jako takiego. Internet wg niej jest napiętnowany pospolitością, a komputer odbiera cech indywidualnych. I te mądrości oczywiście są przyjmowane niemal jak słowo objawione, na kolanach. Kiedy się słucha takich tuzów polskiego życia umysłowego ma się wrażenie, że świat się zaczyna i kończy na Polsce, a czas lokalny nie ma związku z czasem światowym. Czego chcieć od życia portali, jeśli takie zaplecze duchowe?
Dawkins odnotowuje stosunkowo nowe zjawisko, ale najgroźniejsze. Po przełamaniu mroków średniowiecza i nastaniu „wieku rozumu”, następuje cyniczny odwrót od tegoż rozumu, a religię zaczyna się traktować jako alternatywne źródło wiedzy obecne w szkołach i uniwersytetach, czemu się uczony przeciwstawia i namawia innych do czynnej walki z taką religią.
Ponieważ nie czytałeś książki, wyjaśniam, że zamieszki studenckie w Kalifornii w 1969 są przedstawione w książce epizodycznie, wzbudzają w szacownej Amerykance niesmak, gdyż przypominają jej rytualne palenie książek przez hitlerowców i nie jest to niesmak autora powieści, a jedynie stworzonej przez niego postaci. Wartością tej powieści jest brak ocen odautorskich, ale jak piszesz, wybór opisywanych zdarzeń jest już w pewnym sensie jakąś tendencją. Bo wiadomo, palenie paleniu nierówne, tak jak obalanie pomników – np. Dzierżyńskiego i posągów buddów z VI w. n.e wysadzonych przez talibów.
Nie wiemy, co palili wtedy studenci w parku, a wydanych przed rewolucją seksualną i kulturalną publikacji należało spalić bardzo wiele.
W moim odczuciu ta książka chce powiedzieć o holocauście i o czasach najnowszych równocześnie, pomijając Gomułkę, o którym wspominasz, bo to przecież łączące ogniwo, które zrodziło późniejsze nonsensy i aberracje.
Ale książki dzisiejsze, to przecież tylko sygnały, to ruszanie naszej świadomości wyrywkowo. Szczególnie wirtualne, które istnieją tylko w chmurze i których nikt nie spali.
No więc jeszcze raz powtarzam: palenie książek, jeśli miało tam miejsce w ogóle, było jedynie aktem incydentalnym i indywidualnym i nie charakteryzowało ducha tamtego buntu. Nie rozumiem dlaczego autor powołuje postać, która tak się zachowuje i mówi takie rzeczy.
To raczej konserwatywny establishment, przeciwko któremu zwrócony był bunt młodych “palił” książki (bo czymże, jak nie paleniem było ukrywanie książek), które nie miały prawa trafiać do rąk młodych, jak np. raport Kinsey’a o seksualności i cała literatura bitników oraz muzyczna twórczość rockandrollowa. Jeśli chcieć znaleźć coś wyróżniającego te wydarzenia, to mogłaby to być walka o prawo do posługiwania się publicznego wyrazami uznawanymi za niecenzuralne i nieobyczajne. Zrobiła się z tego debata ogólnonarodowa z bardzo pozytywnym skutkiem. Zalegalizowano Playboya, Penthausa czy Hustlera.
Europa też miała swoje “maje” w tych latach 60., bunty (nota bene zwycięskie) przeciwko opresyjnemu prawu i zakłamanej obyczajowości i obłudnej kulturze. Niestety Polska historia tych lat odnotowała jedynie antysemicką hucpę, w której posłużono się studentami w frakcyjnych walkach o władzę komunistów i wyeliminowaniu Gomułki, która skończyła się wyrzuceniem kilkunastu tysięcy Polaków z kraju, a podczas “praskiej wiosny” Polska na czołgach pojechała gorliwie w doborowym towarzystwie ją rozjechać. Taki, niestety haniebny wkład mamy w “wiosenne” porządki i doskonalenie świata.
Nie dziwota więc, że dzisiejsza debata na temat wychowania seksualnego 6 latków widziana jest jako niedopuszczalny skandal, a in vitro czy związki homoseksualne największym zagrożeniem dla istnienia tego Chrystusa Narodów jakim jest Polska, że reprezentantami Polaków w sejmie mogą być takie curiosa jak Pawłowicz.
Jednocześnie toleruje się przemoc w rodzinie (rodzina święta jest) i bicie dzieci. Wczorajszy nius rodem ze średniowiecza o rodzeństwie braci od urodzenia przez 5 lat trzymanych w szafie, niemówiących, pozbawionych mięśni, o wadze 2 latków, ciężko upośledzonych, dobrze charakteryzuje tutejszą moralność, przebija nawet historię dzieci kiszonych w beczkach, czy tych z zamrażarki. To wszystko w bloku pod bokiem “niczego nie widzących” gorliwych katolików.
Wygląda, że nie tylko w technice, ale w szeroko pojętej humanistyce jesteśmy 50 lat do tyłu.