Nominowani do OSCARA 2010 Jacek Borcuch “Wszystko, co kocham”

Marek Hłasko napisał ”Bazę Sokołowską” sześćdziesiąt lat wcześniej w czasie szalejącego w Polsce socrealizmu. Od tego czasu sztuka polska zakreśliła duże koło i dzisiaj z całą odpowiedzialnością można już stwierdzić, że powstające dzieła sztuki filmowej i literackiej tworzone w wolnej od reżimu komunistycznego wolnej Polsce w manierze wszechpanującego socnihilizmu są o wiele gorsze od ich odsłon socrealistycznych – kierunku niegdyś przymusowo panującego w polskiej sztuce.

W „Bazie Sokołowskiej”, optymistycznym, debiutanckim opowiadaniu Marka Hłaski, mamy samopomoc kolektywu, mamy pierwszego sekretarza i ustrój, czyli wszystkie pozytywne, sprzyjające siły, mające głównemu bohaterowi skutecznie pomóc.
W filmie „Wszystko co kocham” Borcucha bazą sokołowską jest rodzina państwa Sokołowskich mieszkająca w betonowym bloku na osiedlu nadmorskiej miejscowości.Pani Sokołowska, kobieta dojrzała, na której ćwiczy bohater filmu, osiemnastoletni Janek swój pierwszy stosunek płciowy po to, by się nie skompromitować wobec szkolnej koleżanki Basi, wypełnia wszystkie wymagania młodzieńca, łącznie nawet z odbiorem jego wytworów muzycznych i zmuszeniu swojego męża, już rogacza, do zapoznania się też z nimi. Kasetę z nagraniem produkcji muzycznej Janka z najwyższą uwagą wysłuchuje więc meloman, kapitan Sokołowski, oficer marynarki wojennej, który poświęca nawet swojego Wartburga, by kochankowi swojej żony pomóc zaistnieć w szkole jako bohaterowi walk narodowowyzwoleńczych i wzbudzić tym w koleżance Basi pociąg seksualny do Janka. Janek może tym sposobem na wydmie brawurowo nareszcie zademonstrować na koleżance Basi nauki żony kapitana Sokołowskiego, pani Sokołowskiej.

Ten scenariusz, oparty jak widać na „Bazie Sokołowskiej” Marka Hłaski, miałby i nawet jakiś sens, gdyby nie historia. Otóż historia Polski przez te pół wieku się zmieniła i w tzw. międzyczasie, tak miej więcej w połowie tego okresu, wydarzyło się coś, co twórca filmu chce cały czas ominąć, jednak nie bardzo wie, jak, bo nihilizm nihilizmem, ale skoro film ma być wysłany za Wielką Wodę dla zdobycia Oscara Polsce, to nie może tego jednego zatajać, tego faktu, w którym Prezydent Stanów Zjednoczonych miał osobisty udział: stanu wojennego w Polsce.
Borcuch więc decyduje się na zatrudnienie w swojej produkcji najczęściej granej w polskich filmach gwiazdy, Wojciecha Jaruzelskiego, który wygłasza wykutą na blachę ekranową kwestię, że stan wojenny jest i że do szkoły chodzić nie trzeba. Ten fakt nie chodzenia do szkoły pomaga fabule na błyskawiczne zwroty akcji. Pozwala scenarzyście na heroiczne, a zarazem spektakularne sceny batalistyczne, jak to ojciec Janka, podobnie, jak mąż pani Sokołowskiej, oficer marynarki wojennej, wiezie w towarzystwie kolumnady czołgów, syna do babci na wieś. Tam, aktor Andrzej Chyra, ojciec Janka, który już sprawdził się, jako aktor o niesłychanym talencie w scenach uczuciowych w filmie „S@motność w sieci”, tym razem leje łzy na wieść o śmierci babci Janka, czyli swojej matki w nieprawdopodobnie wstrząsającej dramaturgicznie scenie stanu wojennego w Polsce.
Andrzej Chyra pyta Mateusza Kościukiewicza (Janka): co mówiła babcia przed śmiercią? A łzy leją się niepohamowanie z oczu polskiego oficera.
– Że jestem rozczochrany – pada z trudem wydobywająca się poprzez łzy, bohaterska odpowiedź syna.
Widać na planie filmowym, że zapłakany ojciec jest dumny z syna. Patrzy na jego włosy, które dla ilustracji ostatnich, przedśmiertnych słów babci, wnuk pozostawił idealnie w tym samym stanie dla dokumentacji historycznej tych chwil stanu wojennego.

Ale i tak wszystko, co się filmowi, jak i jego bohaterom przydarza, kumuluje się w sokołowskiej bazie. Niewinna młodzież miesiączkująca i onanizująca się, skupiona, jak i nie pokwitająca jeszcze podwórkowa baciarnia wokół trzepaka, na którym w dalszym ciągu wiszą, mogą do woli oglądać nogi pani Sokołowskiej w każdej perspektywie, podrasowani nawet na nieśmiertelnego Jamesa Deana, na którym też wisiał i Marek Hłasko, wykonująca dziwaczne podskoki mające imitować orgię młodzieńczej witalności i seksualną Moc nietzscheańską.
A wszystko tylko po to, by udowodnić, że socnihilizm w wydaniu polskim, to fenomen na skalę światową, bo taki hodowany wyrostek na socnihilizmie i płcić potrafi, i zachować się jak prawdziwy patriota, i walczyć do upadłego o swoje ideały, bo zawsze wie, że nic mu się nie stanie, ponieważ zawsze istnieje chroniąca go, gościnna i nieśmiertelna Baza Sokołowska.


O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na Nominowani do OSCARA 2010 Jacek Borcuch “Wszystko, co kocham”

  1. Ewa pisze:

    moje słowa dotyczące kręcenia filmu tylko dla Oscara są nadinterpretacją i ironią, bo reżyser w wywiadzie dziwi się, że jego skromny film dostał w Polsce nagrody i został wytypowany. Pisząc o prezydencie USA miałam na myśli Ronalda Reagana, który wspierał „Solidarność” i podobno pilnie śledził ruchy wojsk w tej części Europy. Tak o tym pisze Antoni Dudek:

    „(…)Nie ulega wątpliwości, że w ZSRR, Czechosłowacji i NRD przygotowywano interwencję zbrojną w Polsce. 1 grudnia 1980 r. przebywający w Moskwie I zastępca szefa Sztabu Generalnego WP otrzymał plan manewrów „Sojuz ’80”. Przewidywały one, że w tydzień później do Polski wkroczy łącznie 18 dywizji wojsk Układu Warszawskiego. Z obszaru ZSRR ruszyć miały w kierunku Pomorza Gdańskiego, Mazowsza i Mało polski trzy zgrupowania. Dla wojsk czechosłowackich rejon dyslokacji przewidziano na Śląsku, zaś dla niemieckich na Pomorzu Zachodnim. Wytypowane jednostki wojskowe zostały przygotowane i — co odnotowały amerykańskie satelity powodując oficjalną reakcję Waszyngtonu — przesunięte na miejsca wymarszu.(…)”
    [Antoni Dudek „Ślady PeeReLu ludzie wydarzenia mechanizmy”]

  2. Rysiek liostonosz pisze:

    Trwa ta dwutorowość oceniania lat, które przecież dobrze znamy i jak mówi słynne powiedzenie, historię piszą zwycięzcy. Film jest opowiedziany oczami osiemnastoletniego syna oficera marynarki wojennej, gdzie ojciec jest w Partii, a matka w Solidarności. I ta wersja widziana takimi oczami bardzo się najmłodszemu pokoleniu podoba. Ciekawe skąd w Polsce taki jednogłośna typu:

    „Mam wrażenie, że “Wszystko, co kocham” to tytuł, który za kilkadziesiąt lat będziemy oglądali wspominając “stare, dobre czasy”. Bo z pewnością jest to film, któremu udało się wyrwać z zaklętego koła polskiej martyrologii historycznej. Który opowiada fajną historię o fajnych ludziach. Urzeka widza swoją lekkością i bezpretensjonalnością. To po prostu kawał dobrego kina.”

    Komu zależy na tym, by „wyrwać z zaklętego koła polskiej martyrologii historycznej”? Dlaczego nikt nie upomina się o prawdę? Komu to tak ciąży tak przeszkadza? Bo przecież można było zekranizować „Nieznośną lekkość bytu ”Milana Kundery przez Philipa Kaufman o praskiej wiośnie, zgodnie z panującą atmosferą tych lat. Albo „Marzycieli” Bernardo Bertolucciego gdzie paryski maj 68 jest jedynie w tle, ale sadyczne zabawy młodzieży w domu rodziców są komentarzem do toczącej się za oknem historii. Z polskich filmów udane były „Marcowe migdały” Radosława Piwowarski ego o marcu 68. A tutaj u Borcucha mamy bardzo złowrogie zjawisko retuszowania historii i gloryfikowania czynów nie nadających się swoją pospolitością i nijakością na żadną opowieść . I to jest zjawisko nowe.

  3. Ewa pisze:

    Rysiu, na portalu liternet pl trwa wywołana przez Tajną Polskę dyskusja o roli dzisiejszej krytyki, która stała się częścią twórczości i walką o lansowanie pewnych pomysłów na jej zagospodarowanie i wykorzystanie, niczym więcej. Krytyka utraciła swoją moc bądź przez prostytucję, bądź przez nieuctwo i jest symptomem dzisiejszej niedojrzałości wszystkich próżniaków, którzy ukryli się w sektorze kultury.
    O przyczynach tego zjawiska można się teraz dowiadywać dzięki ruchom oddolnym. Taką wartościową teraz akcją, którą obserwuję w Sieci – bo na blogi już nie ma co liczyć – jest emisja serialu Macieja Frączyka na YouTube zatytułowana „Niekryty Krytyk ocenia”. Tam są analizowane programy telewizyjne z dzieciństwa tych właśnie twórców, którzy przejęli pałeczkę po bardzo złych twórcach epoki komunizmu. Jak się teraz ogląda „Domowe przedszkole”, „Misia Uszatka”, „Ziarno” komentowane przez twórcę programu sieciowego Macieja Frączyka, to łatwo dociec źródeł zidiocenia dzisiejszych reżyserów filmowych i literatów.

  4. Rysiek listonosz pisze:

    na tych filmikach Frączyka przynajmniej jest wyraźnie zilustrowane zacukanie i sztywność dzieci i ich kukłowatość, fasadowość, martwota. Jeśli one, karmione taką strawą w domu, a przecież szkoła była jeszcze gorsza i dorastają, to nie mogą nic innego produkować, tylko nieprawdę, bo nie miały okazji nigdy być prawdziwymi. Stąd to całe kuriozalne kino dzisiejsze w Polsce.

    Podobno ten film był najlepszy z tych przedstawionych do reprezentowania Polski. To jakie musiały być pozostałe…

    Nie znalazłem w Sieci żadnej krytycznej recenzji, oprócz kilku nielicznych wpisów na Filmwebie.

    Nikt się nie upomina o film, w którym pokazano by tę młodzież, która uległa romantycznemu wiatrowi historii, a nie tylko wiatrowi na wydmie. Niepojęty jest ten scenariusz, bo jak mówi twórca filmu w wywiadzie, że były wtedy takie domy i że ten filmowy dom jest domem autobiograficznym. Ale przecież utwór artystyczny nie może powstawać z nijakości, z braku jakiejkolwiek tezy. To nie ma być dydaktyczny głos, ale głos ilustrujący jakiś stan. Stan ducha. „Konformista” Bertolucciego pokazał przecież faszystowskiego konformistę, pokazał konsekwencje takiej postawy. Tutaj zwolnienie z pracy ojca Janka, który co i rusz pojawiał się w kadrach w jakimś stroju przystosowanym do pałowania ludzi, jest chyba nagrodą za konformizm.

  5. Ewa pisze:

    Też mi się serce ściska, że bohaterami polskich filmów jest taka wypasiona młodzież, która miała wtedy wszystko, jedzenie, magnetofony kasetowe, że ich babcie umierały nie na skutek paraliżu Państwa wprowadzeniem stanu wojennego i pokrzyżowaniu prywatnych losów ludności cywilnej, gdy karetki pogotowia nie udzielały pomocy, ogólnego bałaganu, tylko zwyczajnie, we śnie, że ich dramaty polegały na tym, by zagrać swoje artystyczne wypociny w kretyńskiej, durnowatej szkole, że synalek oficera dopuszczając się czynu przestępczego na samochodzie innego oficera nie zostaje aresztowany, spałowany, wyrzucony ze szkoły. W stanie wojennym!
    Głupie to wszystko strasznie. Pamiętam, jak synowie działaczy partyjnych chodzili po szkole z zagranicznymi papierosami w ustach, przyjeżdżali zachodnimi samochodami pod szkołę i w ordynarny sposób zwracali się do profesorów, a oni spuszczali tylko posłusznie oczy. Myślałam, że kiedyś doczekam się jakiegoś artystycznego odwetu. Nic podobnego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *