„(…)Poezja to ogień, nie dym. Albo twarz, poezja to twarz, a poetyckość to powłóczysty, muskający ją welon. Poetyckość ma się tak do poezji jak ładne porównanie do wyjebanej w kosmos metafory. Poezja spada na łeb jak donica z balkonu. To moment, sekunda, błysk. Impuls, porażenie. Piorun, bo poezja jest pionowa. A poetyckość jest pozioma, rozlewa się w prawo i w lewo, żeby dłużej się nią zachwycać. Jak pranie na wietrze. A poezja to sznur, na którym to wilgotne, zalotne pranie wisi. Poetyckość to petting, poezja to rżnięcie. Poezja to odejmowanie, redukowanie, to kucie żelaza. A poetyckość to dodawanie, to dmuchanie kolorowego szkła. Poetyckość to choroba, to wysypka poezji, to huba na jej drzewie.(…)”
napisze Janusz Rudnicki w rozdziale zatytułowanym „Jeżdżąc” i, mimo, że język Rudnickiego jest bardzo oddalony od zwięzłego i harmonijnego języka poezji, można by ten podsumowujący akt literacki pogląd rozciągnąć na artystyczne credo jego prozy.
Janusz Rudnicki za Gombrowiczem, który oczekiwał od literackiej wypowiedzi swobody, a równocześnie wewnętrznego, niemal biologicznego przymusu (słynne porównanie z robieniem siku pod krzaczkiem), opowiada się za tą frywolnością, która równocześnie niesie ze sobą grozę życia. Swobodnie, jak motyl przysiadując to tu, to tam, czy to będzie dworzec w Kędzierzynie-Koźlu, czy obóz koncentracyjny w Bergen-Belsen, ulice i skwery Pragi, Berlina, Hamburga, Warszawy, zawsze okiem zdawałoby się niedbałym, pospiesznym, dostajemy wybrane i wypreparowane z realizmu obrazy, a przy tym niesłychanie znaczące.
Wbrew pozorom lekkości i niewielkiej objętości tej książki, esencjonalności anegdot i gawęd, pisanych prostym językiem ale pozornie tylko łatwo zrozumiałych dostajemy potężną dawkę prawdopodobnej diagnozy tzw. polskości, czyli opisu Polaka poza granicami ojczyzny. Polaka, który daleki jest wprawdzie od obiegowych o nim powiedzonek, jednak nadal „wybrakowanego”, a autor mimo to jakby starał się go nawet cały czas usprawiedliwiać. Rudnicki-pisarz zachowuje się trochę tak jak zakochana kobieta w nieporadnym mężczyźnie i jeśli w wywiadzie oficjalnie przyznaje się, że wszystkie postacie safanduł, nieudaczników i pechowców to on sam, to faktycznie, narratorzy opowiadań budzą nieodmiennie sympatię. Dla osłody w drugiej części, w „Tekstach drugich”, dostajemy opowieści o tym, że sławni ludzie, tak wielkie osobowości jak Hans Christian Andersen, James Joyce, Alma Mahler-Werfel czy Marek Hłasko, też nie sprostaliby trudnościom tzw. pospolitego życia dzisiaj, polskiemu wyzwaniu dzisiaj, tak, jak i nie udawało się tamtym sprostać w ich życiu. Według mnie właśnie ta druga część książki jest kluczem do, jak to sam autor określił, „pokraczności” i perypetii bohaterów części pierwszej, którzy nie potrafią wywiązać się z najprostszych, narzuconych im losowo zadań.
W tytułowym opowiadaniu „Śmierć czeskiego psa”, bohater podejmując pracę wyprowadzacza psa, staje się bezwiednie jego konsumentem, jak w słynnym opowiadaniu Gombrowicza o spożywaniu Bolka Kalafiora. Takich komediowych opowieści z dziedziny czarnego humoru dostajemy mnóstwo. Dzieją się one za przyczyną bądź rządzących w państwach przepisów, jak opowieść o oddawaniu krwi na granicy w Zgorzelcu, czy o znikających w mieście pokrywach „gulików”, kradzionych i sprzedawanych masowo na złom, a w powstających tym sposobem dziurach, jak w filmie „The Beatles”, wszystko w mieście znika.
Metoda ta, niosąca ryzyko komediowego spłycenia, nigdy nie doprowadza do tzw. placków czy dowcipów okolicznościowych, opartych jedynie na śmiesznych wydarzeniach. Wszystko, co Rudnicki umieścił w tym niewielkim zbiorze opowiadań, ma zawsze drugie dno, ma zawsze filozoficzny kontekst, a rubaszność języka, jego prostota i pozorna nieporadność obrazowania, niesie nas, czytających, zawsze w kierunku jeszcze innych przestrzeni, niedopowiedzeń i pokrewieństw z tym, co doskonale znamy.
Jest jednak w tych tekstach siermiężność pozbawiona gombrowiczowskiego esprit, tej arystokratycznej, modernistycznej odrębności, namaszczenia, którym pisarze poprzednich epok odgradzali się od czytelnika świadomie lub nie, ale dystans autora do czytelnika zawsze się czuło. Janusz Rudnicki mówi w wywiadzie, że jego intencją jest pomóc rodakom:
„Pomóc więc im można w tym sensie, żeby uwolnić ich od ciężkiego worka z przeświadczeniem o własnej wyjątkowości.”
Dlatego być może bohater, wcielający się w różne role: zbieracza ślimaków po czeskiej stronie, w gościa w pasiastej piżamie na gali pokazu “Katynia” Wajdy w Berlinie, nauczyciela liceum itd. jest bliski dzisiejszym losom Polaków, Polaków innych już, walczących o swoje losy inaczej, a jednak uwikłanych w dalszym ciągu w toksyczną polskość, której nie udało im się pozbyć. Rudnicki podejmuje tę literacką konfrontację odmiennie niż pokolenie najmłodsze, którego reprezentantem jest Masłowska. Klarowność opowiadań z surrealistycznymi scenami służy mu jednak skuteczniejszemu i trafniejszemu portretowaniu Polaka ze względu na przynależność wiekową do kilku pokoleń, do epok, którym świadkował, w których Polak cały czas skądś jest, dokądś podąża i gdzieś idzie.
Dowiedziałem się, że szczekanie po czesku, to haf-haf.
I jaka jest różnica między językiem czeskim, a polskim. Nigdzie nie przeczytałem tak istotnych spostrzeżeń:
‘…Zazdroszczą nam, nie tylko inwencji wulgarystycznej, na przykład: „No kurwa wasza wysublimowana mać!”, ale i tego, co można zrobić z takim jednym pojebanym czasownikiem jak „pierdolić”. Lub, wymiennie, z takim popierdolonym czasownikiem jak „jebać”. Wyjebać, przejebać, podjebać, zajebać, pojebać, niby ten sam koń, a ledwo go pociągnąć za uzdę (przedrostek), a już semantycznie inny. Oni w przekleństwach są ekstremalnie „ekskrementalni”, my raczej seksualni. Oni skatologiczni, podobnie jak Niemcy, my pornograficzni, i jak ten polski kongenialnie tłumaczyć?…”
Tam Rysiu w tym opowiadaniu w „Pradze” też jest piękny hołd oddany Ryszardowi Siwcowi, mojemu ziomalowi z Przemyśla. Słusznie Rudnicki pisze, że o Janie Palachu wiemy więcej niż o Ryszardzie Siwcu, sześćdziesięcioletnim księgowym z Przemyśla, z wykształcenia filozofem, którego samospalenie i trzydniowe cierpienie przed śmiercią w szpitalu i to pierwszy właśnie w roku 2001 prezydent Vaclav Havel odznaczył go pośmiertnie najważniejszym czeskim odznaczeniem, orderem Tomasza Masaryka pierwszej klasy. Dowiedziałam się po raz pierwszy w życiu o Siwcu, a spędzałam przecież w tych latach wszystkie wakacje w dzieciństwie u babci w Przemyślu, jak miałam czterdzieści lat dopiero, z filmu dokumentalnego „Usłyszcie mój krzyk”, który TV Polonia emitowała w połowie września 1991, a Siwiec spalił się pól roku przed Palachem, jak ja miałam 16 lat i byłam po raz drugi na Kubie i tam też nikt nic o tym nie mówił. W Przemyślu zaczęto dopiero o tym mówić po 34 latach milczenia, jak wmurowano tam tablicę upamiętniającą śmierć bohaterskiego przemyślanina.
Właśnie słucham na YouTube głosu Siwca, z tym wschodnim, przemyskim zaśpiewem, którego ja już nigdy nie miałam, a moja mama ma jeszcze:
http://www.youtube.com/watch?v=JZZlrPQHDH0
Piszę tak dużo o tym podkreślając, że można pisać książki o czymś, łączyć stare z nowym, upominać się o rzeczy ważne i być bardzo dowcipnym. Bo „Śmierć czeskiego psa” jest przecież książką bardzo śmieszną.
ewa, pomożesz?
http://liternet.pl/grupa/krytyka-literacka/forum/137
atakują mnie za to, że piszę recenzje
Adam, przeczytałam właśnie cały wątek. Przecież oni tam Ciebie chwalą (Piotr Pilakowski}. Cóż tam po mnie, ja bym Ci tylko dokopała, bo ja nie uważam, że mają zabierać głos o sztuce ludzie, którzy nie czytają, nie czytali i nie bardzo się orientują w tematach, na jakie zabierają głos, według mnie nowe czasy czasami nowymi, ale one nie zwalniają od obowiązków i umów międzyludzkich odnośnie jakiegoś przedsięwzięcia, bo niszczą pracę i nadzieję innych. Np. nie może brać udział w Konkursie Chopinowskim muzyk intuicyjny, który nie zna nut i który melodię Chopina zna tylko ze słyszenia i ją postanowił tak zaprezentować. Podobnie Jury oceniające te wypowiedzi muzyczne nie mogą być zbieraniną krytyków, którzy każdej nuty Chopina nie znają na pamięć.
Nie mam pojęcia, o co Ci chodzi propagując takie bezhołowie i obskurantyzm, bo faktem jest, że młodzi ludzie nie mają jeszcze wiedzy, nie są oczytani, ale to ich nie zwalnia od pracy nad sobą i powinni po prostu wstrzymać się od pisania recenzji, skoro niczego jeszcze nie przyswoili.
Nie jestem na liternecie pl. zalogowana, jak i na facebooku i nie mogę tam zabierać głosu. Wyznaję pogląd, że powinno się brać udział tylko w jednym, wybranym przez siebie portalu literackim i ja jestem zalogowana w tej chwili tylko na TRUMLU, bo na Nieszufladzie wprawdzie jestem, ale nie chcę się udzielać. Wiesz, a tak naprawdę to po tych akcjach Rafała na swoim blogu, to mi się zupełnie odechciało nosa wyściubiać ze swego bloga. Ale bardzo dziękuję za zaproszenie i za to, że pamiętasz o mnie.
Korzystając że tu jesteś, to „Hrystusa” wysłałam do Warszawy pocztą papierową w ubiegły czwartek, mam nadzieję, że się nie zgubił, bo to był tylko priorytet.
Zgadzam się z wypowiedzią Daniela Kota, odnośnie funkcji portalu liternrt pl. w Sieci. Ja jestem raczej schodząca, niż wschodząca, wiec nic tam po mnie:
Daniel Kot:
„(…)ja uważam, że takie miejsce jak to powinno być właśnie polem doświadczalnym poetów wschodzących, że tak to ujmę, a także miejscem prezentacji twórczości, której nigdzie indziej nie można zaprezentować, albo można, ale w ograniczonym zakresie.(…)”
Tak, książka już doszła. A ja tak nie uważam, że studenci nie mogą czegoś robić poza czytaniem i zdawaniem egzaminów. W szkole aktorskiej też się omija ten niby tradycyjny nakaz wobec zakazu grania. Można to odwrócić i stwierdzić, że ktoś za późno zaczął pisać. Przypomnij sobie, kiedy zaczęłaś malować:) Tak samo jest z pisaniem, jeśli ktoś idzie na polonistykę.
Tak, książka już doszła. A ja tak nie uważam, że studenci nie mogą czegoś robić poza czytaniem i zdawaniem egzaminów. W szkole aktorskiej też się omija ten niby tradycyjny nakaz wobec zakazu grania. Można to odwrócić i stwierdzić, że ktoś za późno zaczął pisać. Przypomnij sobie, kiedy zaczęłaś malować:) Tak samo jest z pisaniem, jeśli ktoś idzie na polonistykę.
problem techniczny z dodaniem komentarza
Tak, są jakieś kłopoty z połączeniem z serwerem na moim blogu, ja nie mogę się nawet wylogować.
Myślę, że analizy tekstów powinni robić ci, którzy jednak pozyskali narzędzia. Ja piszę wrażeniowe notki blogowe i nie są to recenzje, jedynie moje subiektywne odpowiedzi czytelnika czy widza na to co czytał i oglądał. Nie chciałabym, by poloniści olewali swój zawód i uczyli w szkołach nie przestrzegania ortografii, bo to tak jak z zawodem lekarza, nikt nie chce, by nas leczył ktoś, kto nas uśmierca.
Myślę, że mylisz eksperyment artystyczny z profesją, która, jak każdy zawód w społeczeństwie, musi trzymać się norm, bo powoduje wypadki. Tramwajarz nie może wpaść na pomysł jeżdżenia nie po szynach, bo narobi innym ludziom kłopotu, chociaż można mu tej nudy współczuć.
Jako malarz, jak mam zlecenie zrobienia kopii obrazu, to ja staram się to zrobić wiernie, mimo, że przecież też pragnęłabym swobody i interpretacji. Podobnie jest w konserwacji, gdzie etyka zawodu wymaga pozostawienia jak najwięcej materiału oryginalnego.
Myślę też, że polonistyka nie jest dobrym przygotowaniem do zawodu pisarza, raczej do zawodu redaktora, korektora, nauczyciela. Zawód artysty nie wymaga żadnej szkoły zawodowej, z każdego zawodu można stać się artystą.
Mnie potrzebne są do czytania profesjonalne recenzje, których w Sieci nie ma, bo jak piszę o książce to chciałabym taką najpierw przeczytać, by mieć jakiś punkt odniesienia. Zazwyczaj są to tylko notki tak zredagowane, jak w starych czasach na kasetach video, by ktoś je natychmiast pożyczył. Więc mnie nie interesują recenzje marketingowe, wrażeniowe, fantastyczne, swobodne i takie, jakie pojawiają się na portalu niedoczytania pl. typu „sny z nazwiskami”, uważam je za wysoce szkodliwe. Jeśli wyszukiwarka Google mi taką recenzję poleci i ja bezwiednie ją czytam, to ja tracę bardzo dużo czasu sieciowego, którego mam niezmiernie mało, bo to są rzeczy bez jakichkolwiek wartości, pisane jedynie po to, by wykosić konkurencję, zabrać jej czas, młodość i energię życiową.
“Zawód artysty nie wymaga żadnej szkoły zawodowej, z każdego zawodu można stać się artystą”… I dlatego mam nadzieję, że może w końcu stanę się artystą (coś tam próbuję ale odkładam, być może jak los postawi mnie pod ścianą to zmotywuje mnie to ostatecznie), ale nie jako zawód… tzn może będzie to jednak zawód, olbrzymi zawód
Zresztą mnie nie idzie o to aby być artystą zanadto czy też widocznie czy też na pokaz (jak to pisał Gombrowicz w Dziennikach o Tuwimie…
ale jak wyszukałem na Pani blogu jest Pani raczej po stronie Tuwima w tym ironicznym opisaniu Tuwima przez Gombrowicza) ale raczej potajemnie co oznacza m.in prymat dzieła nad osobą… Artysta jako osoba powinien być incognito, a jedynie jego dzieło powinno przemawiać, a teraz co mamy: wiemy wiele o tzw. artyście, ale jego dzieło marne, nieistotne
No właśnie tak jak Pani pisze dzieło jako biologiczny nieomal przymus, czy jakaś wewnętrzna obsesja wbrew wszystkiemu i wszystkim. A teraz co mamy…
“wyjebana w kosmos metafora…
poetyczność to petting, poezja to rznięcie ”
Ech może i rozumiem o co chodzi, ale ta “rubaszność języka,jego prostota i pozorna nieporadność obrazowania” mnie jakoś nie niesie. Faktycznie “jest jednak w tych tekstach siermiężność pozbawiona gombrowiczowskiego esprit”…
Tutaj mieliśmy dyskutować o Gombrowiczu, bo Janusz Rudnicki jest z Gombrowicza, w każdym razie stara się być i go poniekąd powiela. Ale wie Pan, Panie Marku, Gombrowicz jest bardzo trudny, jeśli chodzi o jego sądy i to nie jest takie proste przełożenie z tym Tuwimem i nielubieniem, bo Gombrowicz opowiadał się za pewnym modelem sztuki i automatycznie musiał innych poświęcić. Tak było z Sienkiewiczem, któremu nie odmawiał ani wielkiego literackiego talentu, ani wielkiej literackiej szkodliwości. Podobnie pewnie jest i z Tuwimem. W malarstwie Młodej Polski, która była dla kultury polskiej epoką fantastyczną, niesłychanie wartościową, która wydała gigantyczne talenty artystyczne, nigdy jeszcze nie obfitowała w taki zalew kiczu, takich olanych dzieł, kompromitujących i to u wielkich artystów (podobno robili to dla zarobku i z nędzy, ale kto ich tam wie).
Oczywiście, że różnorodność profesji bardzo pożądana, bo artyści mają penetrować wszystkie zakamarki egzystencji, a życie zawodowe przecież pochłania największą część życia. Może opisany przez Pana Fryderyk Nietzsche nie cierpiałby tak bardzo, gdyby był jednak w jakiejś pracy, gdzie miałby możliwość poznać i nawet jakąś partnerkę, bo są opinie, że Nietzschego zabił głownie onanizm…
Tak, niech Pan wskakuje w tę głęboką wodę, bez względu na wynik, niech Pan to zrobi. Czytałam Pana blog, który Pan zlikwidował po dwóch dniach i uważam, że Pan powinien kontynuować. Ja to chyba umrę w trakcie pisania na blogu, nie wyobrażam sobie dla siebie innego stanu. Tylko twórczość może nas uratować.
Chyba Pan ma na myśli wszech panujący egocentryzm. Prawdziwa sztuka eliminuje egocentryzm i leczy każdą nerwicę. Tak jak Pan pisze, osobę trzeba zamienić na sztukę, a nie sztukę na osobę.
Podobnie uważam, że gdzie tam Rudnickiemu do Gombrowicza. Ale nawiązania są świadomie ironiczne i raczej szydzące, a nie powielające, czy nawiązujące do starej epoki. Według mnie to opowiadanie, jak sześćdziesięcioletni polonista jedzie na Sycylię i zakochuje się w dziewczynie, to przecież jest bezpośrednie nawiązanie do „Śmierci w Wenecji” Tomasza Manna. I wyszydzenie jest inne, niż to robi Gombrowicz w „Ferdydurke”. Takie bardziej złowróżbne, straszne pod tą siermiężnością kryje się i bezradność. Też wolałbym wysoki szlachetny ton, ale po spustoszeniach komunizmu dostajemy kundlowatość. Przynajmniej Rudnicki niczego nie udaje.
Tak, robi trochę na złość, jak by robił to babci, a nie temu, co winne. Myślę też, że Rudnicki tę ordynarność języka wprowadza z braku, a nie nadmiaru. Jak Rudnicki mówi w wywiadzie, „soczystość” polskiego języka, w którym jedno słowo obrazujące posuwiste ruchy, jest międlone na okrągło w różnorakiej konfiguracji, jest z bezradności, a nie z soczystości i najprawdopodobniej jest to takie wycie człowieka, który zmarnował swoje życie w PRL-u. Trzyma fason, bo sobie może pogadać na salonach, na festiwalu w Berlinie z Tokarczuk i Kuczokiem, a w końcu Rudnicki wyemigrował na początku lat osiemdziesiątych, a to dla artysty, dla pisarza, to już jest po zawodach.
Pamiętasz Rysiu ten fragment o kożuchach? Ja nie chodziłam do komunistycznego przedszkola, ale mój mąż ma do dzisiaj fobię mleczną, do ust mleka nie bierze, jak to nie jest firmowy jogurt czy kefir. W pewnym sensie dla Rudnickiego literatura to jednak terapia, ale zawsze wybiorę terapię, jako powód powstawania dzieł, jako lepszą motywację, niż produkcja nikomu niepotrzebnych, pięknoduchowskich artefaktów. Niestety, oferta do tegorocznej NIKE jest strasznie uboga, widać nic wartościowszego się nie potrafiło przedrzeć przez te zasieki decydentów.
„(…) Dzieci nie lubiły mleka, mleko miało kożuchy, kożuchy stawały w poprzek gardła. Pewnego dnia przedszkole przyjęło nową sprzątaczkę, nowa sprzątaczka, z wiadrem, miotłą i szmatą, przechodziła przez jadalnię wtedy, kiedy Pani nie było, i kiedy zobaczyła jednego z chłopców, który udawał, że pije, a nie pił, podeszła do niego, brudną rękę wytarła o jeszcze brudniejszy fartuch, do kubka z mlekiem wsadziła palec, wyciągnęła kożuch, połknęła go i poszła dalej. Następnego dnia to samo, i następnego znowu, dzieci patrzyły na nią jak na wróżkę, jakby z tym wiadrem przelatywała przez salę w powietrzu. (…)
[Na cmentarzu]
i jeszcze jak jesteśmy przy Gombrowiczu i korzystając z wizyty Tajnej Polski w tym wątku, to mamy tutaj taką wersję Młodziakówny w postaci krytyka literackiego Adama, propagatora nowomowy, ale takiego króla bez królestwa (Młodziakówna mieszkała w zamożnej rodzinie w Warszawie i autentycznie realizowała swoją nowoczesność, łączyła ZSRR z USA) . Tajna Polska po spustoszeniach komunizmu, po barbaryzacji życia, zniszczeniu dobrych obyczajów, propaguje w Sieci nowomowę. Takim żeńskim odpowiednikiem Tajnej, jest uwodzicielska Naćpana światem, która jest bardziej faszystowska, to jest ten drugi biegun przy lewicowej Tajnej. Ale w sumie są to dwa oblicza tej samej sprawy.
Dopóki Tajna Polska będzie kreował literata piszącego recenzje jak wielokrotnie zimujący w klasie gimnazjalista, dopóki Naćpana będzie odgrywała niemoralną nimfetkę, mogącą natychmiast zmienić, zależnie od okoliczności ocenę czytanego wiesza – od uwielbienia do wzgardy – dopóki będzie to wszystko mieściło się literackim bogactwie, to, jeśli wyjdą ze swych ról i zechcą żyć naprawdę, a świat ich dopuści, będzie to przerażające.
Hm, a czytasz wtorkową wyborczą i jej recenzje? Dla mni to był kiedyś punkt odniesienia. Chyba wszystko się zmieniło, więc i forma recenzji. Niedawno czytałem, że komuś podobają się tylko XIX wieczne powieści, współczesnych nie uznaje, zdaje się wywiad z Irvingiem w piątkowym dzienniku. Różnica jest w rozwoju gatunków. Pierwsze powieści? Henry Fielding np. i jego Historia życia Toma Jonesa. A dzisiejsze powieści? Jest różnica? Ciekawe jest to, że w encyklopiediach anglosaskim podają, że za pierwszą powieść uznaje się Don Kichota, o ponad 100 lat starszego od Toma Jonesa. Może wynika ta różnica stąd, że Don Kichot był uznawany powszechnie u nas w Polsce, za parodię romansu rycerskiego, zaś na zachodzie za samodzielną formę. Ta różnica wielka też coś pokazuje, że nawet nie chodzi o to czy ktoś ma rację czy, kto się myli, ale jak różne może być podejście do literatury.
Nie wiem czego byś chciała, ja twoje notki blogowe postrzegam jako recenzje, nikt lepszych nie pisze:) Dzisiaj każdy ma prawo do własnej interpretacji, i monopol na interpretację zarzucają wszyscy nauczycielom polonistom i krytykom. Dlatego może i dobrze, że jest tyle różnych głosów, a nie jakaś jedna czy dwie profesjonalne recenzje:) Polonistyka przygotowuje do pisania literatury, każdy pisarz opierający się na języku literackim, ma za sobą lektury klasyków. A tak z ciekawości zapytam się ciebie o twoje narzędzia, zdradzisz? 🙂
Recenzje zresztą głównie czytają i trochę się na nich znają tylko autorzy tych recenzji. Innym to chyba mało potrzebne, a już wątpie by jakieś duże artykuły ktoś inny chciał czytać, a jeśli tak, to żeby one były tak bardzo ważne dla niego.
Orientujesz się może, kiedy zaczęto powszechnie używać nazwy Młoda Polska ( która już istniała jako zdaje się tytuł książki Górskiego?) jako określenie epoki literackiej?
Adam, nie mam pojęcia, co kiedy zostało nazwane. Mam pewne informacje, na przykład słowo „dada”, wyciągnięte przypadkowo ze słownika, dało nazwę dadaizmowi, ale to są informacje ze szkolnych lekcji historii sztuki, które zalegają umysł i może nawet są potrzebne, by to wszystko porządkować.
Młoda Polska dla artystów wizualnych tyko liczy się z powodu lekcji polskiego, tych scen literackich w obrazach, bo Polska była małym krajem, zniewolonym i jedynym jej bogactwem był patriotyzm, i artyści, by ich społeczeństwo chciało, utrzymywało i płacono im za twórczość, musieli dąć w tę trąbę (ci malarze, którzy mocą swego ogromnego talentu studiowali w Monachium i tam pozostali, malowali portrety dam i nic ich ideologia nie obchodziła) i dla mnie Młoda Polska to będzie bardziej pejoratywne, pełne kompleksów i zaściankowego zadupia określenie pysznej i pożywnej epoki secesji czy modernizmu. Zadaje się, że wszystkie małe kraje, które dążyły walkami narodowowyzwoleńczymi do państwowości, miały podobne nazwy w swoich historiach sztuki, czy literatury.
Jeśli rzeczywiście autentycznie wierzysz, że epoka Tajnej Polski jest realna do zaistnienia w dzisiejszej mentalności, jako synonim niedojrzałości i postobarbarzyństwa, jeśli nie jest to tylko dowcip, bo przecież, jak startował Lepper do polskiego rządu, to ja oczom własnym nie wierzyłam, a jednak to się ziściło i nic tak naprawdę pewnie Polski nie czeka, jak tylko Król Ubu, to musisz się liczyć z pejoratywną recepcją tego wejścia, lub najazdu, bo przecież Ty uruchamiasz pewien mechanizm, nie będąc jego realizatorem. Realizatorem, jest już np. Janusz Hrystus.
A więc wielki kicz, jaki uruchamiasz, bo populizm zawsze jest kiczem i kiczem zawsze jest wszelka polityka, a to, co chcesz przedsięwziąć to nic innego jak polityka, a nie sztuka, nie leży już w propagandzie, jaką chcesz uprawiać w recenzjach, ponieważ sam piszesz, że recenzji tak naprawdę nikt nie chce. Twój kicz ujawnił by nagość tego króla, tych wszystkich laurek, które już dawno przestały przylegać do tego, o czym traktują i co chcą powiedzieć używając jako pretekstu wydaną właśnie książkę. Uczyniłbyś to za przyczyną Zła, które demonicznie byś obudził, bo jak widzisz na liternecie pl., swoje lata już masz i młodzież się garnie i ufa (Piotr Pilakowski).
Być może to lustro, jakie podstawiasz pod nos wszelkim decydentom, przecież z niemałym trudem, bo Twoje wpisy sieciowe są intensywne i pracochłonne na własnych i cudzych blogach i licznych portalach literackich, jest pracą u podstaw imponująca, da jakiś efekt i oni nareszcie siebie zobaczą. Ale nie sądzę. Ja przecież nic nie wiem, z mojej obserwacji wynika raczej to, że Sieć chce się użyć do kumulacji tych wszystkich dobijających się do ruchu oficjalnego frustratów, zapuszkować ich w niej na zawsze, jak w takim literackim obozie koncentracyjnym.
Ale być może Ty tajna jesteś na innych prawach, ja przecież tego nie wiem. Napisałeś tu otwarcie afirmująco o moich notkach blogowych, których właściwie nikt nie pochwalił, bo jestem konsekwentnie przemilczana i wszyscy się boją zając jakieś stanowisko wobec mnie, bo jednak cały czas czyhając na te szanse życia w realu, do których wszyscy się modlą.
A jak pytasz o narzędzia, to ja, jak piszę o książce, to po prostu czytam ją zawsze dwa razy (tylko „Lód” Dukaja przeczytałam raz) i zawsze czytam równolegle coś wartościowego, by się nie zatruć. Np. teraz piszę o „Dwóch fiatach” Justyny Bargielskiej i równolegle czytam Primo Leviego „Pogrążeni i ocaleni”. Jak kończę czytać tekst oryginalny, ten, o którym będę pisać, zbieram z Sieci wszystko, co o tym napisano.
Raz zebrałam na literackie pl. 10 tak afirmujących recenzji o poecie, które tak mnie zdenerwowały, że napisałam wstrząsającą recenzję, tak napastliwą, że jej w końcu nie opublikowałam bojąc się, że autor przyjedzie tutaj i mnie zabije.
Zapominasz, że Młoda Polska wydała piękne dzieła: Wesele, frenetyczną poezję Micińskiego, słynne wiersze Tetmajera, Kasprowicza, mocne, anarchistyczne powieści Przybyszewskiego, urzekających Chłopów, komedie Zapolskiej, Kisielewskiego. To mało? A postawienie na kontrze arysty, człowieka robiącego w kulturze, wobec filistra, któremu na kulturze nie zależy, nie jest nadal aktualne? Rynek nie potrzebuje artystów, rynek chce rzemielśników i ich produkty, ładnie opakowane i dobrze zareklamowane. Może dlatego młodzi na liternecie pytają po co nam recenzja? Dla nich recenzja nie musi istnieć, wystarczą hasła reklamowe na blurbie. Hasła są napisane poprawnie stylistycznie, składniowo itd. A oni nie chcą być artystami, ale urzędnikami państwowymi, nauczycielami, naukowcami, dziennikarzami, ale na pewno nie krytykami piszącymi recenzje.
Nie zapominam, napisałam, że epoka modernizmu w Polsce obfitowała w arcydzieła i geniuszy. Napisałam natomiast, że propagujesz niedojrzałość zarówno artystyczną dzieł literackich, czego przykładem jest „Janusz Hrystus” jak i krytyków tych dzieł, skoro tego nie zauważają.
A tak naprawdę, to wszyscy chcą być tylko chwaleni i tu masz stuprocentową rację, że nikomu na rzetelnych ocenach nie zależy, tylko na chwaleniu, co jest przecież właśnie symptomem narcyzmu i niedojrzałości.
Modernizm to nie epoka, ale prąd literacki. Nie można mówić o modernizmie w oderwaniu od Młodej Polski:) W epoce Młodej Polski mieści się modernizm. I nie wiem dlaczego dzisiaj wstydzić się nazwy Młoda Polska, skoro tyle ciekawych książek powstało w tamtej epoce. Słownik terminów literackich o MP: pojmowała literaturę przede wszystkim jako ekspresję, jako wyraz sytuacji i przeżyć artysty; była “zaangażowana, ale nie utylitarna; bohater-zbuntowany artysta, człowiek nieprzystosowany; ograniczenie kompetencji narratora wszechwiedzącego, ukazywanie świata z punktu widzenia poszczególnych postaci; Berent – powieść polifoniczna, wielka dyskusja bohaterów, w którą narrator zasadniczo nie ingeruje –> czyli słynna powieść polifoniczna Dostojewskiego. To wszystko znajdziesz w haśle Młoda Polska. Właśnie sprawdziłem te szczegóły w swojej biblii, czyli słowniku terminów literackich PWN, głowiński, kostkiewiczowa, okopień-sławińska, sławiński, red. janusz sławiński; Najwięksi polscy teoretycy literatury. Przez wiele lat miałem okrojoną wersję tego słownika, podręczny słownik terminów lit. Trudno polemizować z tym słownikiem, w starszych wydaniach było hasło mickiewicz i że to największy polski poeta:) A moim nowym wydaniu już tego nie ma. Swoją drogą nie czytałem Legendy Młodej Polski Brzozowskiego , więc w sumie ten głos krytyczny jest mi obcy, ale tak czy inaczej z naszej perspektywy trudno tak bardzo różnicować tamtą odległą epokę, żeby izolować modernizm od MP i mówić, że modernizm to na pewno nie MP. Mój wielki słownik podaje również wiadomość, że modernizm w I znaczeniu to synonim MP:) Czy jako pierwsza faza MP 1890-1900. Wesele, chłopi, Dulska wydane zostały po 1900 roku.
Z rozpędu ten PWN, nie PWN, ale Ossolineum wrocławskie. Ostatnio coś mało słychać o Ossolineum wydawnictwie. Szkoda, że nie ma wszystkich wznowień słowników Ossolineum, czyli te słynne słowniki epok literackich. Coś tak podejrzewam, że na pewno w słowniku literatury XX wieku byłoby pewnie hasło o Legendach Młodej Polski. Słownik lit XX wieku nieosiągalny niestety na razie.
Adam, myślę, że zajmujesz się niepotrzebnymi rzeczami. Jeśli masz jakiegoś joba, w którym masz napisać artykuł o Młodej Polsce, to przecież materiałów jest mnóstwo i wystarczy tylko nad takim zleceniem posiedzieć, poszukać, tam nie ma żadnych zagadek, ani pytań, bo nawet te wszystkie „Chimery” są w Bibliotece dostępne. Linkuję je na moim blogu od lat. Ostatnio przeczytałam sobie całego Przybyszewskiego, by zrozumieć fenomen Feliksa lokatora, czy aby on i jego kompania nie ściąga z Przybyszewskiego. Wiesz, to jest jednak wszystko démodé i właściwie strata czasu, bo egzaltacja jest na tak wysokich obrotach, że praktycznie nie da się już tego czytać. Trzeba przyjąć jedynie te zewnętrzne ramy, wiedzieć, że Młoda Polska w Polsce, a modernizm na świecie, zaczyna się od przewartościowania wszelkich wyobrażeń , burzy stary porządek ogłoszona przez Nietzschego „śmierć Boga”. Dotychczasowe wyobrażenia metafizyczne zostają już interpretowane zupełnie inaczej i ten ich nieustanny rozpad dochodzi do dzisiejszych czasów w postaci postmodernizmu i dekonstrukcji. W Młodej Polsce mamy dlatego takie dziwactwa, bo tam przecież wszechpanujący ateizm na świecie, a tutaj mamy patriotyzm, nasze największe bogactwo, jedyną rzecz, którą naprawdę posiadamy, który nie może być bez religii. Dlatego takim małym narodowościom tak trudno być światowymi, bo są cały czas takie rozdarcia.
Jeśli zajmujesz się tą problematyką ze względu na pomysł wprowadzenia w krwiobieg polskiej kultury terminu Tajna Polska, to on by symbolizował tylko Ciebie. A przecież Ty jesteś artystą w drodze, Ty jeszcze niczego nie stworzyłeś, nie możesz uzurpować sobie praw do rządów dusz, bo na razie możesz patronować jedynie marnym dokonaniom i raczej wstydliwym i jeśli Janusz Hrystus ma być reprezentantem tej Nowej Epoki, czy Nowego, Prądu, jak zwał, tak zwał. I ostrożnie z prądem, bo kopie (już Ci na Ns przykopali niewybrednie).
(‘) Ryszard Siwiec (‘)
“Usłyszcie mój krzyk”
http://www.youtube.com/watch?v=80lrELtPhhY
Brak czasu i dopiero teraz doczytałem
Ech, napisałem się i przez przypadek skasowałem, nie do odtworzenia. Blog, który skasowałem… udaję, że nie wiem, raczej bez kontynuacji. Już od dawna przymierzam się do napisania czegoś, ale po pierwsze brak wiary w siebie, po drugie mnóstwo spraw, które mnie odciągają, po trzecie niesprzyjające okoliczności (gdyby to tylko o mnie chodziło, ale odpowiadam za innych), po czwarte sam, w zależności od wahań perspektywy oceniania, uważam to za śmieszne i głupie… rano wstaję i mówię do siebie: od dziś siadam i coś tam piszę, ale później muszę wyjść “do ludzi” i ogólnie wracam zniesmaczony i otępiały oraz odrętwiały
Tak ogólnie pracuję za niewolnika gatunku, dla ludzi miernych. Dotyczy to także artystów (branża nieliteracka finansowana przez państwo tzw. artyści na etacie). I tak obserwuję ich niejako “incognito” i kamuflując się (dobrze, że od czasu do czasu, bo gdybym tam był dłużej to zwymiotowałbym), to dochodzę do wniosku, iż prawdziwa sztuka nie istnieje, sami mierni pozoranci, ale mający potężne wsparcie i władzy i mediów, które kreują ich działalność na wybitne wydarzenia artystyczne. Nawet trudno wyobrazić sobie jak ci mierni czy tez zbyteczni (jak to nazywał Nietzsche) artyści i nie-artyści są małymi ludźmi… Prawdziwa sztuka może gdzieś tam tkwi zepchnięta na margines
Jednak w tym co pierwotnie napisałem i skasowałem było o F.Nietzsche
Niewolnik gatunku… Wielkie zerwanie z rolą niewolnika gatunku udaje się nielicznym, i tylko nieliczni tworzą z tego jakieś wartościowe dzieło, tak jak FN
“Wielkie zerwanie” jest chyba takie pojęcie w analizie życia czy filozofii FN
Wielkie zerwanie… ale wpierw wielka choroba, póżnej wielkie zdrowie (tak to sobie uroił FN, że niby ozdrowiał). Tak jak pisał L.Szestow o FN przedstawiając punkt widzenia gatunku, punkt widzenia przeciętności na sytuację FN: “Nietzsche umiera, cóż to kogo obchodzi. Nie trać sił Tomaszu, idź na dno”. Wielka choroba, wielkie zerwanie FN (z Wagnerem, z rolą sługi czy totumfackiego Wagnera) i chwilowe wielkie ozdrowienie, w czasie którego FN zbliżając się stopniowo do obłędu gorączkowo tworzy walcząc m.in z pewnego typu racjonalizmem (sokratejskim tzn ten racjonalizm uosabiał u FN Sokrates… plugawy racjonalizm).
Sokratejski racjonalizm należy przezwyciężyć dionizyjskim obłędem. I tu wrócę do siebie: u mnie ten zewnętrzny pancerz racjonalizmu jest tak silny, że wszelkie dionizyjskie, ekshibicjonistyczne pląsy zdają się mi śmieszne. A ponadto patrzę na siebie z perspektywy gatunku: nie trać sił w poszukiwaniu sztuki “prawdziwej”, dziś w cenie jest tandeta i reklama
O rany, wydaje ci się tylko, Tajna Polska to już marka. Czepiają się mojej składni czy stylu, trzeba być właśnie porąbanym, żeby uważać, że to takie ważne, by pisać jak wszyscy inni style przezroczystym, albo powszechnie akceptowalnym.
Piszesz swoje recenzje tak, że niewiele potem z tego pamiętam. Każdy ma swój rodzaj pisania. Ja tylko zaproponowałem nazwę, a nie ją ustanowiłem, duża różnica. W pisaniu podpieram się różnymi książkami literaturoznawczymi, więc niejako nie tylko reklamuję książki, ale jestem również popularyzatorem nauki.
Zwał jak zwał, ale MP raczej nie jest pejoratywnym określeniem.
oj, to na odtrutkę polecam Raoula Vaneigema „Rewolucję życia codziennego”, bo tam przynajmniej na przestrzeni całej książki o niczym innym się nie mówi, tylko o tym, że praca etatowa jest dzisiejszym niewolnictwem i zawsze to dodaje otuchy, jak ktoś to tak definitywnie, bez żadnych wątpliwości stwierdzi. Dlatego Puszkin spał bardzo dużo i się próżniaczył, bo poezja przychodzi do człowieka w takim błogosławionym stanie nic nie robienia.
Nie wiem, jak artyści się zachowują teraz, bo ja od pewnego czasu unikam artystów, ale począwszy od studiów, to właściwie nigdy o nic innego nie chodziło, tylko o zlecenie, albo cudzołóstwo. Alkoholizm był zawsze środkiem, a nie celem, natomiast cudzołóstwo i „zlecenie”, czyli zarobek, były spętane, bo można było zawsze te dwie sprawy połączyć i jeszcze mieć z tego przyjemność, a przecież, tak jak Pan pisze, czasu za wiele nie ma, a żyć trzeba, i to żyć przyjemnie. Nie przypominam sobie, by w mojej branży, malarzy, a Pan wie, że ta branża najbardziej splugawiona w komunizmie, by komuś zależało na sztuce, artyzmie. Oczywiście, że były dyskusje o sztuce, ale zawsze w charakterze wypełniacza, bo w końcu coś trzeba było mówić w trakcie, jak się starało o zlecenie i o możliwość cudzołożenia.
Talent, prawdziwy talent nie ma tu nic do rzeczy. Byli malarze tacy, że „domalowywali” eksponaty w trakcie montowania wystawy, i byli tacy, którzy ścibolili je przez okrągły rok i też tacy, którzy malowali naprawdę genialnie, wyciekało z nich to malarstwo zupełnie nieświadomie i lekko. Ale wszyscy byli traktowani jednakowo, ponieważ jest społeczna sprawiedliwość, wszyscy jesteśmy przecież równi i wszyscy mają jednakowe prawa być artystami. Rozróżnienie jest tylko w socjotechnice, a nie w uprawianym zawodzie. Rudnicki pisze w „Śmierci czeskiego psa”, że Polacy to najbardziej cwany naród. na świecie. Że Polacy potrafią w europie zdeprawować nawet najlepsze zabezpieczenia Państwa wymyślone po to, by męty nie zajmowały miejsc osób odpowiedniejszych. W Polce do dzisiaj artysta nieudacznik życiowy ma w oczach społecznych tylko pogardę (chyba że umrze tragicznie, ale tu już działa religia z męczeństwem), podczas gdy byle nagroda, obojętnie jak pozyskana, natychmiast go bezkrytycznie nobilituje. To jest właśnie ta relacja Pana i Niewolnika, o której pisał Nietzsche. Dlatego tutaj nikogo nie obejdzie śmierć Nietzschego, ani też i śmierć Boga, bo wszyscy wiedzą swoje, czyli to, co wygłosi osoba społecznie namaszczona.
Dlatego prowadzenie bloga jest tak niewdzięczną pracą, bo zawsze ktoś tu wejść może w każdej chwili i zniszczyć moją babkę z piasku, bo przecież jest równość w piaskownicy i ja nie mam prawa stawiać sobie w kąciku babki piękniejszej.
Ale Panie Marku, od początku świata twórczość artystyczna to jednak pokonywanie, w sensie sokratejskim, własnych wewnętrznych trudności, samotna walka z materią, z przeobrażaniem własnego życia na wypowiedź artystyczną, ten wielki szlachetny akt doświadczenia odrębności i nikt nie może się w to wtrącać. Ale możliwość tworzenia to wielkie dobrodziejstwo dane od losu, bo jak Pan mówi, trzeba mieć czas i luz. Bo jak się zerwie z pracą zarobkową, to jeszcze trudniej… Nietzsche miał kasę i mógł sobie zrywać, z kim chciał.
Adam, ja nie o tym. Ty wspierasz książki, które według mnie nie zasługują na takie namaszczenie. Jeśli Jaś Kapela ma możliwość wydania w KP krótkiej książki, która da mu trochę luzu i pieniędzy na napisanie czegoś naprawdę, to jego sprawa i sprawa KP. Ale jeżeli Ty piszesz, że to arcydzieło i docelowe działanie, to przeczysz sobie, bo pisarze Młodej Polski to erudyci, to ludzie fantastycznie wykształceni, mój ojciec zdawał maturę przed wojną tam gdzie papież Jan Paweł II i on miał opanowaną łacinę i grekę i teraz po studiach nie ma nikt takiej wiedzy, jak wtedy po przedwojennym gimnazjum.
To, że jesteś marką to nic nie znaczy, bo przecież teraz można wylansować wszystko i jeśli Ty na kilku portalach wklejasz to samo, te same zdania, to nie pragniesz się skomunikować, tylko wylansować. Fakt, że wszystko jest siebie warte, ale nie możesz pod pozorem ochrony wartości działać jak bandyta, bo na razie to jesteś demaskowany. Bo jeśli chcesz tak robić, musiałbyś być bardziej subtelny, jak radził Machiavelli.
(‘) Ryszard Siwiec (‘)
“Usłyszcie mój krzyk”
Dzięki, Panie Tomaszu, lepszy link, niż ja wyszukałam. I tam jest potwierdzenie, że nie sposób było o tak widowiskowym, bohaterskim czynie się dowiedzieć. Rannego Siwca wsadzili nie do karetki, a do suki milicyjnej, zagranicznych informatorów wyśmiano, a Polska Kronika Filmowa się zwyczajnie bała.
Właśnie piszę o dzisiejszym oscarowym filmie polskim i tak sobie myślę, że chyba dzieci i wnuki tych wszystkich konformistów w nagrodę za lojalność dostały kamery filmowe i pieniądze na swoją sztukę. Bo przecież o Siwcu powinny krążyć legendy, przekaz ustny, takie tajemnice, jak były przy Katyniu. A tu morda w kubeł.
Twórczość artystyczną porównałbym do tego starotestamentowego wejścia do świątyni, poza zasłonę. W to miejsce najświętsze.
Podoba mi się ten obraz.
Można stamtąd nie wrócić 🙂 w chwili kiedy jest się tylko wyrobnikiem, oszustem, konowałem. Wracając stamtąd zdarzało się, że mowę odjęło takiemu kapłanowi. W literaturze zdarzają się takie spektakularne milczenia. Latami. Przeciwko jakiemuś zjawisku, ale właśnie w imię prawdy artystycznej.
Czy Pan, Panie Rafale ma na myśli Jacka Borcucha “Wszystko, co kocham”? Ten „obraz” ma Pan na myśli? Jeśli Borcuch wszedł za jakąś zasłonę, to to była chyba tylko zasłona dymna z młodzieńczych papierosów carmen. Przy takich zasłonach można kursować swobodnie w obie strony bez obawy o życie. Nie pozostawię o tym „obrazie” suchej nitki.
Jeszcze a propos Olgi Tokarczuk, to tajna na swoim blogu pisze o książce „Końcówki. Henryk Bereza mówi”. Tam jest trafnie podsumowana Tokarczuk, jak i reszta sztucznie wywindowanych pisarzy. Oczywiście, tych co winduje Henryk Bereza też nie uważam, przykładem jest anegdota Rudnickiego w „Śmierci czeskiego psa”, że decydent o losach polskiej literatury nie bardzo już się orientuje w otaczającej go rzeczywistości :
„(…)Przykład paradny na opętanie Henryka literaturą to ten, w którym dzwonię do niego z Centralnego, że przyjechałem właśnie i zaraz go odwiedzę, ale nie sam, zapytał, z kim, przyjechałem pierwszy raz z Verą, której jeszcze nie widział, nie znał, więc powiedziałem, że z Czeszką, zapytał raz jeszcze, z kim, bo gorzej słyszy, powtórzyłem, że z Czeszką, na co on, co ty pierdolisz, przecież Czeszko dawno nie żyje!(…)”
No, ciekaw jestem Pani wpisu nt. filmu Borcucha. Natomiast co do obrazu, to nie, nie o filmie.
Pisałem ogólnie, że w obrazie przechodzenia poza zasłonę dostrzegam ten akt prawdy artystycznej. W filmie zdaje się mało kto milczy 🙂