Masażysta

Kiedyś ta przychodnia była najnowocześniejsza w mieście. Obok rynku nowy budynek, oszklony z rozległym parkingiem wciętym między przepełnione jadącymi samochodami ulice, był dobrą wizytówką miasta. Rozpadająca się łaźnia miejska i smętny bank sąsiadowały z przepełnioną wiecznie ludźmi specjalistyczną przychodnią zdrowia. Dzisiaj wygląda jak wyeksploatowane buty od początku zrobione z tandetnego materiału. Gdzieniegdzie jakieś korytarze się remontuje i chwilami świecą świeżą farbą, by po kilku miesiącach dostosować się do reszty, która zawsze dominuje i pochłania swoją istotą. Pracujący tam ludzie upodabniają się do ogólnego kolorytu nawet, jeśli chwilowo wprowadzają eksperymentalne zmiany.
Kazali to zdjąć – opowiada szatniarka o kotarze, która jeszcze tydzień temu wisiała w szatni. Kobieta jest ubrana w śliski, granatowy, zużyty fartuch, którego nigdzie się już nie spotyka. Podobny styl zachował jej zmiennik, pewnie emeryt obsługujący też windę. Ubrany jest w waciak w mocno wypłowiałym kolorze indygo.
Przychodziła wieczorem, gdy sprzątaczki myły już szare lastriko, równie szarymi szmatami, owijały nimi miotły i maczały w brudnej wodzie w wiadrze. Zawsze uderzał ją zapach moczu połączony z ostrym nakładającym się odorem lizolu. Ale po tej fali uderzeniowej przyzwyczajała się powoli do lepkiego ciepła pustego holu. W okienkach z napisami poszczególnych specjalizacji siedziały jeszcze biało ubrane, mocno sfatygowane po całym dniu recepcjonistki i wyczekiwały, aż wreszcie wszystko się skończy.
Oddała futrzaną kurtkę szatniarzowi w waciaku, który z zaciekawieniem ją przyjął, potem zamknął szatnię i poszedł kupić piwo.
-Niech pani nie czeka, on tam jest i nie ma nikogo.
Pokój masażysty był zaraz obok windy. Napis na drzwiach głosił: „bez wezwania nie wchodzić, opuszczony zabieg będzie nie do powtórzenia”. Widziała go tylko raz, gdy jej otworzył i nie zapamiętała.
Teraz rozmył się jej zupełnie w pamięci, jakby mszcząc się za ten jeden moment zaniedbania uwagi. Może miała zbyt wiele myśli związanych z tą wizytą, a może zbyt mało, by dopilnować tego jednego momentu, który się pewnie nie powtórzy. Nie wiedziała czy chce chodzić na te zabiegi i czy w ogóle pójdzie. Nic ją już nie bolało, a stare skierowanie było jeszcze aktualne.
Teraz bezradna stała w tym obskurnym, wąskim pomieszczeniu w przyćmionym świetle jarzeniówek. W środku stało chirurgiczne łóżko otulone jakimiś białymi poszewkami i folią, a reszta pomieszczenia odcięta białym, szpitalnym parawanem. Tylko odgłos odsuwanej jednej jego części, by wyjść lub wejść sygnalizował przemieszczanie się masażysty.
Wszystkie techniczne sprawy, podawanie skierowania, objaśnienia jak się ma położyć odbyło się przedzielone tym parawanem. Są inne światy, myślała. Przyszło jej doświadczyć takiego świata zupełnie niepotrzebnie. Wystarczyło tu nie przychodzić i nie wchłaniać odoru moczu, szarości ścian, tandety. Ludzie wchodzili w nędzę ludzką, by ją pokonać, lub znajdowali się w niej, bo inne ścieżki były odcięte. Ona znalazła się tu na własne życzenie i doświadczała świata zupełnie niepotrzebnie. Wszystko, co wiedziała o masażu w różnych aspektach – czy hedonistycznych, czy leczniczych, nie miało tu żadnego znaczenia. Powinien być niewidomy – pomyślała. Chociaż jedna strona powinna być nieczynna w tej intymnej sytuacji.
Leżała na brzuchu rozebrana do połowy. Druga połowa – zimowe buty i spódnica spoczywały na folii, gdzie masażysta podłożył wałek, by nogi podnieść wyżej.
Zaczął od delikatnych dotknięć w okolicy krzyża i przesuwał się w górę, szukając kręgu lub nie troszcząc się o to gdzie są. Ona zatapiała się w tych gestach i dotykach coraz głębiej. Cała ciążąca sytuacji obcości i skrępowania próbowała być odsunięta tym priorytetem dotyku. Jednak dotyk musiałby mieć wagę o wiele większą, by zdołał podołać piętrzącej się sytuacji. Piękne dłonie masażysty błądziły po jej ciele próbując stworzyć jakąś opowieść, lub jak w balecie gesty doprowadzić do perfekcji technicznej. Ale ona nie potrafiła nic odczytać ani z opowieści, ani zachwycić się umiejętnościami. Coraz bardziej zatapiała się w uczuciu przyjemności zastanawiając się, czy nie otrzymuje więcej niż powinna.
Dotyk daje poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. Czy rola głaskanego psa była jej dana w tej chwili? Czy kobiety przechodzące przez ten gabinet nie miały otrzymywać akceptacji, poczucia wartości, złudzenia, że się podobają? Ich starzejące się, zwiotczałe ciała z nadmiarem tłuszczu w częściach, gdzie być nie powinien, znajdowały tu może ostatnią przystań. Może była to ostatnia, a może jedyna pieszczota ich życia. Czy były tego świadome? Czy potrafiły to docenić? Czy wszystkie traktował tak samo? Czy tylko ją wyróżnił?
Leżała na boku. Zsuwał jej ramiączka stanika, by dostać się do jakiejś części ramienia, to znów zakładał. Jego palce błądziły po szyi omijając koraliki naszyjnika. Delikatnie całymi dłońmi przeciwstawiał jedną część ciała innej, by za pomocą dźwigni naciągnąć jakieś mięśnie. Nie odzywali się. Bała się przepłoszyć jakąś misterność. Ruchy, mające znamiona sakralności, gesty doprowadzające ciało do szacunku i godności, były równie bliskie miłosnym uściskom jak i religijnym celebracjom. Ciało dotychczas nieme i martwe otwierało się i ożywało na życie i miłość. Dłonie mimochodem przechodziły przez obrzeża erotycznych uaktywnień, by porzucić je równie mimochodem i mimowolnie. Czy tak ma być – myślała? Czy jest to we mnie, w nim, w tej sytuacji? Czy tak być powinno?
Termin zabiegów wypadł na pełnię księżyca. Właśnie się zaczynała. Poprzednia pacjentka wychodziła, ubrana w czarne futro. Otworzył jej drzwi i spojrzał na nią. Poszedł za parawan. Umył ręce. Zza parawanu objaśnił, że ma zdjąć górę i położyć się na brzuchu. Żeby w przyszłości coś przynosiła, coś do podłożenia – ręcznik, prześcieradło. Teraz może położyć sweter.
Miała spódnicę w czerwoną kratę i zniszczone buty. Wyglądała biednie i nieswojo. Dotknął jej pleców. Dłoń stała się gorąca. Wykonał kilka formalnych ruchów. Jej ciało odpowiadało na każdy dotyk. Energia otwarta we wszystkich punktach zaczynała krążyć. Był skupiony. W całkowitym milczeniu pogrążali się w swoje wewnętrzne doznania. On czasami szeptał dźwięki mantry, ona starała się zmaksymalizować każdy gest rozluźnieniem ciała.
Minuty mijały. Za drzwiami słychać było szuranie mioteł zawiniętych w szare szmaty i szare lastriko było czyszczone pod drzwiami masażysty. Zimowy wieczór dobiegał końca. Kazał jej usiąść twarzą do ściany i stojąc tyłem przycisnął jej plecy do swoich piersi. Można oszaleć z panią – powiedział tonem zdziwienia i jakby zarzutu. A ona, obudzona przerwaną nagle ciszą powiedziała, że jest bardzo rozbudzona.
– Co to za masaż? – zapytała
– Taki ogólny masaż rozluźniający – odpowiedział.
Był już za parawanem, a ona pospiesznie się ubierała.
Wyszła na ulicę i księżyc bezszelestnie przesuwał się po niebie. Przesuwała nogi po rozmrożonym śniegu. Było zimno, wilgotno, i obco. Jej mąż też miał dłonie zimne, odskakujące od skóry i obce.
Były jeszcze dwa dni do końca zabiegów. Przed wizytą długo studiowała w pobliskiej księgarni masaże wschodu. Wielki znak zapytania połączony potrzebą niewiedzy sprawił, że książki wylatywały jej z ręki i pospieszne studia zamazywały się w oczach.
Czekał na nią w gabinecie, zdjęła sweter i położyła się na tym chirurgicznym łóżku, a on miał dłonie zimne, lepkie i obce. Sesja była krótka, kazał jej usiąść przodem do drzwi i jak poprzednio obejmując ramieniem przycisnął jej plecy do swoich piersi. Podziękował i pospiesznie wyszedł za parawan, a ona z niesmakiem wkładała sweter i rzucając: do widzenia, wyszła.
Księżyc był za mgłą, śnieg już całkiem się roztopił. Szare ulice, bezlistne drzewa i brak trawy robiły z miasta przygnębiający rynsztok.

-Nie, dziękuję dzisiaj.
-Chciałabym z panem porozmawiać. Zupełnie zaskoczony, jakby przyłapany na gorącym uczynku, wyszedł zza parawanu.
-Nie chce pani? – wyjąkał. – Właśnie dzisiaj chciałem się zając szyją. Bo wie pani te koraliki…
Dopiero teraz zobaczyła go – był niepozornym mężczyzną w okularach między trzydziestką, a czterdziestką, a może starszy. Gumowe szelki podtrzymujące dość obszerne spodnie sprawiały wrażenia bezradności i chłopięcości. Był wyraźnie zakłopotany.
– Chciałam panu podziękować. Wyjęła zmasakrowanego narcyza w doniczce z plecaka.
– Jechałam na rowerze – tłumaczyła. Wszystkie kwiatki opadły, ale jest ziemia, może jeszcze zakwitną. – Mam ptasie mleczko – wyjęła ptasie mleczko – dla dzieci – usprawiedliwiała się – jeśli je pan ma… Chciała porozmawiać.
– Chodzi o energię – zaczęła nieśmiało. Wie pan, mam kłopoty, gdy wychodzę na spacer z psem, to ludzie mi zabierają energię… poprzez spojrzenia…
– Energia? – powtórzył. Zdziwił się, roześmiał – nie, nic takiego nigdy nie słyszałem, ja tu ot tak… Ale wczoraj – próbowała – wczoraj tak, jakby pan mi całą energię zabrał…
– W takim razie chciałam tylko podziękować… Może jeszcze się kiedyś spotkamy – popatrzyła na ohydne łóżko, które owinięte folią z ceratowym wałkiem stało się jakimś zastępczym obiektem oskarżenia.
– O tak, zapraszam – powiedział.
– No to do widzenia. Podała rękę. Dłoń była gorąca.
Wieczór był jeszcze zimniejszy. Przenikał ją całą i ledwo doszła do ciepłej oświetlonej księgarni. Z głośników sączył się uspokajający kobiecy głos operowy w męskim duecie. Po kolei otwierała wszystkie książki o masażu szukając odpowiedzi na milczenie, brak porozumienia i akceptacji. Ale przez kartki przesuwały się czakry, meridiany kundalini, trzecie oczy i bezgraniczna niewinność pierwotnych uczuć międzyludzkich. I nie było odpowiedzi na nurtujące ją pytanie: dlaczego tu, w przenikliwym zimnie stoi zupełnie pozbawiona ufności w drugiego człowieka? Dlaczego przez tyle zimowych wieczorów była zawsze potraktowana jak kupa energetycznych punktów, które mechanicznie dają się uruchomić, podczas gdy na jednym doznaniu wielcy tego świata budowali świątynie, malowali arcydzieła i pisali nieśmiertelne dzieła? Profanacja życia ludzkiego nie mieściła się w kategorii winy. Nie miała żalu do nieznajomego masażysty, ani do siebie, że uległa temu doświadczeniu. Było coś z nadużycia możliwości ludzkich, źle ukierunkowanych, spłyconych i zbagatelizowanych. Otrzymała coś, czego nigdy nie pragnęła i uchylone światy weszły w nią, mamiąc obietnicą dalszej drogi. Nagle drzwi zatrzasnęły się, by pozostawić ją w środku szarego zimnego miasta. I nagle poczuła sympatię do tej bezśnieżnej zimy i zamglonego księżyca. Każda, nawet najgorsza realność była lepsza od nieznanej tajemnicy.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2003. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *