Najlepsze są sceny końcowe, zamykające film.
Metodyczne zimno mocno akcentuje sposób prowadzenia na rzeź polskich oficerów, ich wiązania, strzelania w tył głowy, wrzucania do dołu i zasypywania budowlanym spychaczem.
Tej ascezy i powagi nie dało się utrzymać w całej rozciągłości filmu.
Poszczególne symboliczne sceny oparte na kobiecej tragedii utraty i cierpieniu kilkuletniej niepewności, niepokoju, nigdy niezabliźnionego bólu po bliskich, nie wytrzymują ani przesłania filmu, ani nie są jego nośnikiem.
Jeśli film, jak zapewniają twórcy, miał być krzykiem i rekompensatą dla polskiego społeczeństwa zmuszonego przez pół wieku do milczenia, to spełnił jedynie informacyjną rolę podaną w przystępny sposób dla pokoleń, które łatwiej zrozumieją katyński problem w ogromie zbrodni II wojny światowej.
Najprawdopodobniej zawiódł scenariusz złożony z kompilacji zbyt wielu losów i doświadczeń.
Film zdaje się cierpieć na chaotyczność i przegadanie, na histeryczny nadmiar związanych z Katyniem problemów.
Próba uniwersalizacji – odwoływanie się do tragedii greckiej ( Agnieszka = Antygona), konfliktu chrześcijańskiego sumienia (samobójstwo komunistycznego oficera Jerzego), ukłon w kierunku duszy rosyjskiej (pomoc sowieckiego oficera polskiej wdowie) – jest jedynie zbiorem symbolicznych scen, które w tak realistycznej konwencji są alienującymi się wzajemnie, nieciągłymi skargami i ilustracją.
Widz nie ma szansy sam dokonywać oceny moralnej – wszystko do cna zostaje mu pokazane i ujawnione. Idziemy tropem uczucia, wczuwamy się w wielką niewiadomą, czyli w nadzieję żon, córek, matek, sióstr i bardzo chcemy, by, jak ten kot z amerykańskich filmów katastroficznych – ktoś się uratował.
Ale nawet ten uratowany, to nie ten, który powinien, wszystko, jak minorowy, ciemny polski los historyczny, lgnie do zatraty i niezabliźnienia.
Koniec wojny to początek kolejnej niewoli, nie ma ratunku i nie ma zadośćuczynienia.
Jeśli film miał nadzieję udowodnić, że nie wszystko utracone na podstawie świadectwa w mizernej, jednak namacalnej postaci sceny odczytywania skąpych zapisków Andrzeja, rotmistrza 8-go Pułku Ułanów w Krakowie przez wdowę po nim, Annę, to sam dał świadectwo niewiele przerastające ten smutny, ubogi dokument, mimo wspaniałych filmowych środków wyrazu.
Ale wyzwanie podjęte przez twórców było najprawdopodobniej niewykonalne.
Możliwe jedynie w oparciu o arcydzieło literackie, którego nikt nie napisał.
25 października 02:48, przez Patryk
Pozostaje się zgodzić. Ja nie winiłbym tego filmu za samo przesycenie tematami, w mojej opinii jest on po prostu źle nakręcony, źle wyreżyserowany, plastikowo zagrany, a muzyka prawie w ogóle nie pasuje do tego, co dzieje się na ekranie. A możnaby skrócić ten film np. do 1.30 godziny i zrobić bardziej ascetycznie, jak piszesz, surowo – tak, jak wyglądała ostatnia scena (z fatalnym utworem Pendereckiego) .
25 października 03:36, przez Ewa
Wiesz, jak pisałam, jestem mało muzykalna, więc raczej nie słyszałam Pendereckiego oglądając film.
Natomiast zgadzam się z recenzją na Twoim blogu, że Stenka bardzo dobra. Podobał mi się też bardzo Englert, wzruszyłam się, bardzo trudno nie popaść w patos przy takiej kwestii, podziwiam. Nowych aktorów nie znam dobrze, nie oglądam seriali, toteż trudno mi podzielić Twój zachwyt nad Mają Ostaszewską. Oglądaliśmy wczoraj w nocy i zaraz recenzję napisałam, a dzisiaj przeglądam recenzje po Internecie. W GW Sobolewski, z którym się wyjątkowo zgadzam; moja Antygona skojarzona samoistnie, a więc bardzo mocny symbol użyty przez Wajdę.
A tak, to film się raczej nie nadaje na randkę z dziewczyną.Więc Twoja dezaaprobata może niesprawiedliwa, trudno sobie z takim filmem poradzić.
Zobaczyliśmy z mężem, bo na Nieszufladzie ta awantura i te tasiemcowe przepychanki, ale inaczej pewnie wybralibyśmy czeski film w zamian. Słusznie na forum GW ktoś napisał, że takich filmów powinno być tak dużo, jak amerykańskich o wojnie w Wietnamie, a nie taki jeden koturnowy fresk. Aż człowiek boi się cokolwiek napisać, zaraz zostaje oskarżony o brak patriotyzmu i obrazę uczuć rodzinnych.
A przecież problem największy był taki, że dzieci Akowców i sieroty po żołnierzach miały gorszy start życiowy w Polsce Ludowej.
I takie rozliczeniowe filmy powinny powstawać, a nie bezpośredni atak na ZSRR.
25 października 03:38, przez Rysiek listonosz
Odnośnie tego nienapisanego arcydzieła: na arcydziele Pasternaka powstał hollywoodzki kicz „Doktor Żywago”. Więc nie zawsze…
25 października 03:49, przez Patryk
Amerykanie uwielbiają mysleć, że swietnie rozumieją Rosjan.
25 października 03:53, przez Ewa
Czytam te różne komentarze w sieci – powołują się n.p. na Odojewskiego, gdzie literacko porównał las katyński do lasu z szekspirowskiego Makbeta.
Myślę, że właśnie taki poetycki realizm w stylu Pasternaka, czy, jak po lekturze Pamuka – bardzo osobiste doświadczenie, odczuwalne literacko jako autorskie silne przeżycie, a nie żaden surrealizm czy jakieś kulturowe parabole. Prosta ludzka historia.
Sam historyczny pomysł rozwiązania eliminacji takiej masy ludzkiej jest tak już surrealistyczny, że nic z tym nie może konkurować. Żaden artystyczny wymysł.
Dlatego zawsze wybiorę czeską niefrasobliwość niż polski postromantyzm. Chyba, że Wyspiański. Ale trzeba być wtedy Wyspiańskim.
25 października 04:12, przez Jacek
Tak, Rysiek i Patryk mają rację.
Wszystkie te rosyjskie “Wojny i pokoje”, ten śnieg źle nasypany w Kalifornii, jest takim samym błędem, jak skrzykniecie w Polsce wybitnego reżysera, wybitnego kompozytora i wybitnych aktorów polskiego kina moralnego niepokoju.
Kino musi być autorskie, wypowiedź musi być spójna i firmowana jednym świadectwem.
Wszelkie psychodramy kina amerykańskiego o konflikcie pokoleń związanych z wojną wietnamską są świetne.
25 października 08:51, przez Przechodzień
Myślałem, że Pan Andrzej pod koniec swego twórczego życia zechce podzielić się jakąś bolesną, skrywaną prawdą natury osobistej, ale która uogólniona mogłaby wstrząsnąc sumieniami jego pokolenia, i w ogóle sumieniami Polaków. A mianowicie taką:
że nie ma takiej prawdy, za którą należy oddać życie.
I że ani on, ani nikt z jego pokolenia tego nie zrobił. I wszyscy przystali na sowiecką wersję Katynia, czytaj sowiecką wersję wszystkiego.
No, bo w istocie poza nielicznymi wyjątkami żadne protesty nie miały tu miejsca. A może nawet i tych wyjątków nie było, a ludzi sadzano lub zabijano nie dlatego, że się sprzeciwiali. Wcale nie trzeba było się sprzeciwiać, fingowane procesy się odbywały, bo władza totalitarna opiera się na kłamstwie i terrorze. I temu trudno było, jest i będzie się oprzeć.
Na pierwszy ogień poszli rzecz jasna artyści, jako inżynierowie dusz i przyszłe autorytety moralne.
I obróbka przebiegła wyjątkowo szybko i efektywnie.
Myślałem, że Wajda pokaże ów proces i siebie przystępującego do wsparcia nowej władzy. Mamy tu natomiast pełno różnych postaci, z których żadna nie przystępuje, wszyscy się ostro stawiają, a zdrajca (Chyra) popełnia samobójstwo. Młody chłopak, który mógłby być porte parole Wajdy, rwie się do życia, miłości i nauki, ale po dwóch minutach nieoczekiwanie ginie potrącony przez samochód, co wówczas równało się z cudem, bo praktycznie nic nie jeździło. W rzeczywistości wcale nie zginął, poszedł na studia i robił karierę mniej lub bardziej się świniąc.
A Katyń ma swoją wagę i do takiego obnażenia mitu romantycznego nadaje się znakomicie, no ale Pan Andrzej całe życie na tym micie jechał i zajechał najdalej ze wszystkich. Tu również nie zboczył.
Nie ma się więc co się zżymać, że zła reżyseria, plastikowe aktorstwo, muzyka nietrafiona itd itp. Nie o to chodzi. Katyniów na świecie co nie miara (patrz link pod recenzją). Chodzi o to by z tragedii coś wynikało poza prostym oburzeniem na okrucieństwo (ruskich) i niesprawiedliwość, by te wszystkie ofiary nie poszły – jeśli tak rzec można – na marne.
Ale rzecz jasna różnie można patrzeć na te sprawy. Wczoraj w TokFm dowiedziałem się przy okazji 80 rocznicy urodzin Kołakowskiego, że wcale nie trzeba było być w partii, aby się świnić. Przeciwnie, będąc w partii można było zrobić o wiele więcej „dobrego” niż poza nią. (a nie „złego”) co jubilat właśnie zrobił. Święta prawda. Zawsze chodzi o wybór większego dobra. Koń by się uśmiał…
No i co się czepiać Niemiaszków, że chcą pisać na nowo historię?
A tak na marginesie. Muzyka skopiowana ze Szczęk (nie wiem czy I, II, czy III choć mam wrażenie, że we wszystkich jest ten sam motyw) zwłaszcza w partiach kiedy rekin ludojad podpływał do niczego się spodziewających użytkowników oceanu.
25 października 10:20, przez Rysiek listonosz
Kinematografia to najbardziej chyba zależna część sztuki od wielu szczęk, jest niesłychanie kosztowna.
Miłosz uczciwie przytaczał metaforę psa niemogącego kąsać ręki, która go karmi nawet, jak na to zasługuje.
Nie wdziałem filmu, więc nic nie wiem, a pewnie i nie obejrzę, gdyż wiem.
16 listopada 12:15, przez Przechodzień
Warto przy okazji tej wielkiej pompy jaka towarzyszy nowemu filmowi Wajdy przytoczyć fragment wywiadu z Greenway’em z Gazety Krakowskiej.
Otóż na pytanie:
GK: Co Pan myśli o Polsce i Polakach?
Myślimy o was jako o mało znaczącym, niezauważalnym i zacofanym kraju. Przykro mi. Nie znam żadnych polskich malarzy, z kompozytorów słyszałem tylko Szopena. Wasz wkład w kulturę zachodniej Europy jest bardzo mały. I to, że jesteście krajem rzymskokatolickim jest wielką wadą, bo to zawsze cofało każde państwo. Może najgorszą rzeczą dla waszego kraju była nie sowiecka okupacja, ale właśnie rzymskokatolickość. Kościół jest mizoginiczny, odmawia kobiecie kontroli nad własnym ciałem. Musicie się tego pozbyć, dołączyć do nowoczesnego świata.
GK: Wróci Pan do nas?
– Może zrealizuję tu film, którym chcę wytłumaczyć mojej sześcioletniej córce, jak to możliwe, że Jezus miał dwóch ojców. Kościół rzymskokatolicki uwielbia bluźnierców, gdyż robią mu wielką klakę.
W świetle tych, dla Polaków zapewne rewelacji, dalsza dyskusja nad tym, jak i filmem polskim w ogóle jest bezcelowa.