Zanim pierwotne zapomniane wykrzywi się, sczeźnie na amen
nic już nie pohamuje zdarzeń, nie zmieni biegu żaden kamień
jak linie dotąd równoległe, nie skrzyżowane, bieg swój nagle
zmienią w rozwarty kąt, by zatrzeć powinowactwa i w te dale
usunąć się. Ujść i z niebytu jak było wcześniej, jak w cofnięciu
czasu nie dane wejść skąd przyszło w brzucha czeluście niemowlęciu
stawać się, rosnąć w jedną stronę. A jednak jest możliwość inna
gdy przeznaczone jest gładziutkie. Ściana, na której się nie trzyma
nic, żaden zaczep. Powój, pnącze nie znajdzie szpary. Wtedy macki
życia kierują się w tunel boczny. Staje się proletariacki
bastard. Wolność jest tylko w zgubie arystokratycznego domu
a dom był zimny i nieczuły. Był tylko gniazdem żmij. Więc pomoc
w odejściu. W tej banicji złudnej, gdzie wraca się nie tym tęsknieniem
za wartościami, których nie ma. Wybory kaźnią i wiezieniem
w pułapce wsobnej. To też głodu nie ma, jedynie inność prosta
wiodąca w inne. To śmierć piękna. Tak jak Ofelii w wodorostach.