Od kilku dni wszędzie wizerunki Putina.
Ubiegłej niedzieli na stadion w Soczi wjechały gigantyczne portrety pisarzy i poetów rosyjskich: Lew Tołstoj, Fiodor Dostojewski, Iwan Turgieniew, Aleksander Puszkin, Mikołaj Gogol, Anna Achmatowa, Władimir Majakowski, Aleksander Sołżenicyn, Antoni Czechow, Nikołaj Gumilow, Marina Cwietajewa, Osip Mandelsztam, Michaił Bułhakow, Siergiej Jesienin, Aleksander Błok, Josif Brodski. Wszyscy oni za życia byli szykanowani przez władzę, torturowani, skazywani na banicję, na więzienia i zsyłki.
Reżyserem ceremonii zamknięcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2014 roku był włoski reżyser teatralny Daniele Finzi Pasca mający pokazać siedzącemu na trybunie Putinowi, którzy z pisarzy rosyjskich liczą się dzisiaj w oczach Europejczyków.
Wojnę na wizerunki jak Bazyliszek, wygrał Putin. Dzisiaj, zaledwie tydzień po pojedynku rozegranym na światowej arenie stadionu położonym nad Morzem Czarnym nikt już nie pamięta tamtych pisarzy i ich wizerunków, a tym bardziej fragmentów z ich dzieł.
Wszędzie tylko Putin i Putin.
A we mnie się kołacze ciągle wiersz Achmatowej w tłumaczeniu Joanny Salomon:
RUSKA ZIEMIA
Nie podniesiesz głowy
Leżysz śniegiem skuty
Osiem postrzałowych
Dziewiętnaście kłutych
Gorzki przyodziewek
Sprawiła ci miła
Nasza ruska ziemia
Tylko krew by piła.
To mroczna postać, ten człowiek z martwą twarzą, z odległej, ale ciągle funkcjonującej przeszłości jest zagadką dla świata, świata wolnych ludzi, którzy nigdy nie rozumieli i nie zrozumieją mentalności sowieckiej.
Nikt nie wie o co mu chodzi, do czego może się posunąć. A Achmatowa wie…
dobrze, że mi na pisałeś, że się nie da Putina zrozumieć, bo właśnie przymierzałam się do którejś z książek o nim, których jest zatrzęsienie. To w końcu mój rówieśnik i wspólnie przecież przeszliśmy kawał czasu historycznego. Bo Achmatowa to inne czasy, ale masz rację, jedynie tam jest zakodowane to, co odkrył markiz De Custine.
Mam tutaj Annę Politkowską „Rosja Putina”, Borisa Reitschustera „Wladimir Putin. Dokąd prowadzi Rosję?”. Jurija Felsztinskiego i Władimira Pribyłowskiego „Kolporacja zabójców”, Petera Baker’a i Susan Glasser „Cień Kremla”.
Dzisiaj w nocy kanclerze Merkel rozmawiała z Putinem przez telefon. Obamie powiedziała później: “mam wrażenie, że ten człowiek (Putin) żyje w innym świecie”…
A ja to wiedziałem bez rozmowy z nim.
Do Twoich lektur na rzeczone tematy dorzucę swoje: Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie, oraz W rajskiej dolinie wśród zielska; Barbara Włodarczyk Nie ma jednej Rosji; Wacław Radziwinowicz Gogol w czasach Googlea
Korespondencje z Rosji 1998-2012.
Kisiel potwornie się zżymał i wściekał na analizy Sojuza zachodnich dziennikarzy, czy polityków. Uważał, że pojęcia nie mają czym Sojuz jest. Więc lepiej czytać naszych, znają prawie z autopsji. Z zachodnich nic lepszego od Markiza nie napisano o Rosji, on jeden rozpoznał ten “inny świat”, w którym nadal żyje Putin i jego liczne “dzieci”.
to bardzo delikatnie powiedziała Merkel, bo takie osobniki nie poprzestają na tym, by to był tylko ich świat, a nie wszystkich.
Dzięki za namiar, bo nie wiadomo, co czytać, skoro Kisiel… Ach, jak ja nie lubię polityki… Te wszystkie książki pisane są tak nieliterackim językiem, a ich bohaterowie są tak nudni jak twarz Putina.
Dla takich ludzi jak Ty, czyli nie lubiących polityki jest genialny Witkowski ze swoją “Fototapetą”. Część poświęcona podróży-nagrody wygranej w teleranku do Leningradu to brawurowy opis świata postsowieckiego. Jeśli nie masz nic przeciwko, dam kawałek.
(…) Wszystko, co tutaj nowe, zbuntowane, kipi tą energią – destruktywną, agresywną, trwoniącą się, ale strasznie silną. A za oknami taksówki robi się dziwnie smutno. Przede wszystkim noc rozświetlają tylko poprzepalane na sinoniebiesko jarzeniówki. W ich mrugającym świetle widać zdemolowane blokowiska – domy dwunasto- i trzynastopiętrowe, może te, które widzieliśmy z wodolotu. Na placach pomiędzy nimi gigantyczne pomniki popisane sprejami. Wszystko połamane, pobazgrane, a w windzie także poprzypalane papierosami, nacharkane na podłodze, uwędzone i lepiej nie wnikać, jakie jeszcze. Taką właśnie zdemolowaną windą wjeżdżamy na któreś tam piętro (cud, że działa, ciągle nie ma prądu), Awdotia nawija, że wczoraj jej koleżanka wyprowadziła się od niej i nareszcie jest spokój, że ma w domu wódkę, a nawet herbatę i od razu nas wszystkim poczęstuje. W niektórych mieszkaniach drzwi są wyłamane (na opał?) i w ich miejscu wiszą tylko firanki albo takie bambusy jak w pizzerii. Wody nie ma nawet po dwa tygodnie, trzeba ją wnosić w baniakach, czasami po schodach, gdy winda nie działa. W zimie właściwie zawsze wszystko, co z drewna i papieru, idzie na opał, bo, kurwy, nie grzeją. Zimno, bo nie ma szyb w oknach, tylko tektura i listewki. Awdotia oprowadza nas po osobliwościach bloku, jakbyśmy byli dziennikarzami jakiegoś „Newsweeka”. Ufnie skarży się zachrypniętym głosem i jest pełna nadziei, że jej skargi zostaną powtórzone zachodniej publiczności. Śpiewa nam prawdziwy protest song. Gdyby wiedziała, że reprezentuję władzę komunistyczną, że to wszystko uładzę, dodam klub lokatora, czytelnictwo i kwiaty na korytarzach! Teraz Awdotia specjalnym sposobem otwiera drzwi – inaczej się zacinają. Wchodzimy do środka, a tam jakaś impreza! Chyba jej koleżanka, Mała Wiera, już wróciła. Na kanapie i podłodze leżą młodzi ludzie, możliwe, że ućpani, w całym mieszkaniu brud i pusto, ta kanapa to tu jedyny mebel. Ja oczywiście chcę zostać, zobaczyć, jak powinien wyglądać prawdziwy reportaż z Kraju Rad, mimo że „to nie jest widok dla dzieci”. Co z tą herbatą? Z uwagą przyglądam się tym jej szklankom… Awdotia ma w domu sprzęt nagłaśniający, elektryczne gitary, wzmacniacze, wszystko produkcji radzieckiej. Jeden z chłopaków gra na perkusji, inny na gitarze, sąsiedzi grają na miotle, gdy walą nią w sufit. Teraz Awdotia Wyzwolona Artystka, Awdotia Forpoczta Nowego, blada, chuda, o płonących oczach, stoi przed mikrofonem, który jej nie chce, który się broni, piszczy. (…)
fragment z Michał Witkowski “Fototapeta”
Ten fragment powinien być wcześniej, ale nie mogłem znaleźć. Chodzi o lokalizację poprzedniego miejsca.
(…) Teraz po jednej stronie Dniepru zaczynają rozciągać się blokowiska, ale jakie! Ciągną się kilometrami, bloki, bloki, bloki. Gigantyczne i nawet z tej odległości widać, że zdemolowane. Inaczej niż u nas, obłożone nie ocieplającym styropianem, tylko żółtymi kafelkami. Bloki łazienki. Pomiędzy nimi przestrzeń, puste place, na których raz po raz widać jakieś olbrzymie, zardzewiałe konstrukcje ze stali. Geometryczne i niedokończone, jak u Felliniego. Staram się czytać wyryte w drewnie napisy grażdanką. Stoję na rufie i patrzę na wodę szalejącą pod pokładem. Płyniemy, lecimy, a bloki wcale się nie kończą. Na brzegu raz po raz siedzą młodzi ludzie i śpiewają, akompaniując sobie na gitarach. Na tle tych dżungli z betonu. Nagle jedna z twarzy, chłopaka jakiegoś dwudziestoletniego, wydaje mi się znajoma. A on uśmiecha się, macha do mnie i znika zastąpiony innymi. I nagle dociera do mnie strzęp jego piosenki:
Ja jeszczio wieriu w swabodu… (…)
Wpadła mi w ręce książka “Wrogowie publiczni” – Michel Houellebecq, Bernard-Henri Lévy. To arcyciekawe rozmowy w formie listów niezwykłych i przenikliwych erudytów, ale jak najbardziej “w temacie” Putina. Dostałem na jeden dzień, zachwyciłem się, więc zrobiłem zdjęcia i Ci wyślę, bo to rzadka gratka i wielka przyjemność poobcować z takimi umysłami.
Nie mogę sobie odmówić przytoczenia jednego akapitu Levy’ego tyczącego obecnej Rosji. Pisane z pewnością przed porwaniem Krymu. Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości co się dzieje w Rosji, to po tej lekturze nie będzie miał żadnych. Takiej strasznej, nie pozostawiającej żadnych złudzeń diagnozy, jeszcze nie czytałem.
(…) Ale to, czym Rosja się stała, to, co się z Rosji wyłoniło, kiedy upadek komunizmu, jego pękanie, górale tacy jak Pana ojciec powiedzieliby (bo to prawdziwe znaczenie słowa pękanie) jego odwilż, jego topnienie, ujawniło jej przed nią samą i przed światem, Rosja Putina, Rosja wojny w Czeczenii, Rosja, która dokonuje mordu na Annie Politkowskiej na schodach jej kamienicy, Rosja, którą ta sama Anna Politkowska, zanim została zamordowana, opisuje w owej pięknej książce Udręczona Rosja, Rosja rasistowskich band, które urządzają obławy w centrum Moskwy na „nieetnicznych” Rosjan, Rosja, która w Irkucku poluje na Chińczyków, w Rostowie na Dagestańczyków, Rosja prześladującą tych, których nazywa „czornymi”, po francusku opalonymi, Rosja, która ma czelność tłumaczyć światu, że do niczego nie jest jej potrzebna demokracja i prawa człowieka, bo ona ma swoją własną demokrację, demokrację specjalną, miejscową, absolutnie niedopasowaną do kanonów i praw zachodnich, Rosja, której jedną ze specjalności jest owa partia zwana „Naszi”, mówiąc inaczej „Nasi”, partia, nazywając rzeczy po imieniu, stalinowsko-hitlerowska, Rosja, która przy okazji przywraca ostatnimi czasy młodość europejskim pamfletom antysemickim z XIX i XX wieku, Rosja, która czyni bestseller z głupiej Listy ukrytych Żydów, gdzie wymieszano ze sobą bezładnie Sacharowa, Trockiego, de Gaulle’a, Sarkozyego czy Julię Tymoszenko, egerię pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, Rosja, która, skoro już wspomina mi Pan o muzyce, umieszcza na okładce jednego ze swych popularnych czasopism piosenkarkę Irinę Allegrową wystylizowaną na strażniczkę obozu SS trzymającą na smyczy buldoga, Rosja, która jeśli nawet w te idiotyzmy nie wierzy, to nie wierzy w nic innego, naprawdę nic, oprócz religii rynku, religii konsumpcji i marek towarów, owa Rosja, która, gdy pojechałem tam ostatnim razem, wywarła na mnie wrażenie, jakby dokonano na niej prania kulturowego i prania mózgu, owa Rosja, o której Anna Politkowska, znowu ona, sądziła, że jej najbardziej przyprawiającą o rozpacz cechą było jej amorficzne i bierne oblicze, jej sposób na to, by na przykład przejść do porządku dziennego nad faktem, że nie istnieje w niej już prawie kodeks pracy i że robotników traktuje się jak psy, owa Rosja, która w dodatku, kiedy już wyjdzie z nocnych klubów, dokąd Pan z Frederickiem poszliście pośmiać się i potańczyć, gnuśnieje w przerażającej nędzy, owa Rosja, gdzie wcale nie mniej niż w epoce komunizmu ludzie są gotowi zdradzić ojca i matkę, aby móc ukraść miotłę, miednicę, źle przykręcony kran lub, jak w Wartości mosiądzu Brechta, kawałki żelastwa nocą, z opustoszałych zakładów, porzuconych przez ukrywających się lub uwięzionych oligarchów, taka właśnie Rosja nie tylko, mówiąc szczerze, nie pociąga mnie, ale mnie przeraża – i nie tylko mnie przeraża, lecz jej się bardzo boję, ponieważ dostrzegam w niej potencjalny los zaawansowanych społeczeństw kapitalistycznych. Niegdyś, w czasach Pańskich „Trzydziestu Wspaniałych Lat”, terroryzowano burżujów, głosząc, że breżniewowski komunizm nie był wcale archaizmem właściwym społeczeństwom pierwotnym, lecz że była to nasza przyszłość. No cóż, myliliśmy się, to nie komunizm, lecz właśnie postkomunizm, putinizm, był, lub może raczej jest, laboratoryjną próbą naszej przyszłości.(…)
Rzeczywiście, bardzo wartościowy fragment, dzięki Robercie wielkie, całość jeszcze tej nocy zacznę czytać.
Na blogu wielokrotnie pisaliśmy o Houellebecqu, szczególnie na tym poprzednim, jeszcze z Łukaszem Badulą i Leszkiem Bukowskim. Nie wiedziałam jednak, że jest tak trafny i tak proroczy. „Wrogów publicznych” jak czytam w Sieci, Krytyka Polityczna wydała w tłumaczeniu Marka J. Mosakowskiego w 2012, a pierwszy list jest z 2008, więc duet Michel Houellebecq – Bernard-Henri Lévy wymieniali te myśli sześć lat temu.
W tym nieszczęściu Historii, jaka się dzieje na naszych oczach pocieszające jest to, że intelektualiści widzą w lot, co jest grane. Niepojęta jest ta dzisiejsza oszałamiająca liczba zwolenników Putina, świadcząca o tym, że nawet wspaniała Sieć, gdzie można zebrać informacje o wszystkim, nic populistom nie daje, wiedzą swoje.