Ten fresk na ścianie ja odsłaniam,
choć cegły, tynk i biały grunt.
Lecz kładę farby przez odjęcie,
jak nowe życie przez poczęcie.
Co było wcześniej? Nic? Czy punkt?
Energia przeszła, jak przecięcie
przypadkowego gwiazdy drgnienia?
To malowidło: film na opak.
Taśma do końca w ruch puszczana,
proces kolejnych doskonaleń.
Budzeń, obnażeń i utrwaleń
zamyka kolejna zasłona,
gdzie TAK jest niewiadome wcale.
A jednak: tak.
Mam dłonie tobą pobrudzone
i oczy zapatrzone światłem.
Odejść bogata, czy też z niczym?
Zostawić część mnie? Tajemnicy?
Może to wszystko jest za łatwe?
tak być, i wcale nie być przy tym?
I kaleczącą nieść koronę…
Jeszcze nie późno. Farby zbieram,
wyjdę. Oddalę. Myśl otoczy
istnienie moje nowym smakiem.
Nowym? Skutecznym? Wielorakim?
Zasnuje Innym moje oczy
Będzie przestrogą? Prośbą? Znakiem?
Szaleństwo powie, że ja, to ja…
3 luty 1984 Kraków