I kto by przypuszczał, że wystarczy jednego pokolenie, by będący w komfortowej sytuacji dotowanego pisma, “Tygodnik Powszechny” zamienił się na moich oczach w podlizujące się medium o nieokreślonym obliczu i intencjach?
Kiedy Giedroyc nie odpowiedział na apele Naczelnego „bluLionu” o wsparcie, był to może gest Księcia.
Paryska gościna w jego bastionie opozycji intelektualnej dość podejrzanych komunistycznych intelektualistów, była mimo wszystko potraktowana polityczną strategią w sytuacji amoralnej i niemożliwej politycznie.
Nie wiem jak jest dzisiaj z polityką pisma „Tygodnik Powszechny”. Zawsze jest trudno, ale czy jest rzeczywiście aż tak źle?
Wiadomo, że młoda dziewczyna, wchodząca w biznes prostytucji ze szlachetnego pragnienia wypełniania prawidłowo rodzinnych obowiązków wychowywania dzieci i prowadzenia domu na przyzwoitym materialnie poziomie, nie zdoła wykonać swojego planu, gdyż barbarzyństwo, stające na wstępie tej profesji, zamyka już definitywnie drogę do właściwego rozpoznania uczuć.
To, że robią tak wydawnictwa na całym świecie, a pozyskane pieniądze mają jakoby sponsorować unikatową twórczość o rzeczach, o których zwykły czytelnik słyszeć nie chce, ratując tym świat przed zagładą ( jakoby ma się skończyć, jak skończy się miłość), nie musi przecież udawać.
I tak, szyte grubymi nićmi, dostajemy informacje o miłości dyrektora ZOO do misia.
Leczący autystyczną dziewczynkę z miłości podsuwa jej wibrator.
Kocha nas i prezydent i premier, a przyrząd do zabijania w polskim sądownictwie, od kilkunastu lat zaniedbany, ma wrócić do łask.
I teraz “Tygodnik Powszechny” kocha młodą literaturę.
Kocha, jak pedofil ofiarę, miłością szaloną, starczą, zdziecinniałą i zgrzybiałą.
Ale niech młodzi wykonają tę grę wstępną. Nam nie wypada. No nie?
http://tygodnik.onet.pl/1548,1364611,dzial.html