W ostatnim filmie Romana Polańskiego można doszukiwać się, jak chcą krytycy, powiązań z innymi arcydziełami tego reżysera, jednak jest osobnym, integralnym utworem, najświeższą wypowiedzią artystyczną, noszącą charakterystyczne rysy dojrzałej twórczości perfekcjonisty i moralisty.
Film stawia pytanie o wolność artysty w świecie tak skomplikowanym, pełnym sprzecznie działających w nim sił, gdzie krzyżują cię ciągle strefy wpływów i gdzie na jego powinności, mającego odwiecznie etyczne obowiązki ich rozwikływania, nie ma miejsca.
Nakręcony na podstawie powieści brytyjskiego pisarza Roberta Harrisa „The Ghost” szczególnie skupia się na specyfice słowa pisanego, zawiera bowiem problemy literackie pełne kontrowersji wskutek rozszczepienia powinności, jakimi powinien kierować się wolny zawód pisarza bezprawnie zniewalanego i oddanego służbie zewnętrznych sił rządzących światem.
Tytułowy widmowy pisarz, pisarz do wynajęcia, murzyn, ghostwriter, który daje się skusić swojemu agentowi zleceniem miesięcznej pracy za astronomiczne honorarium 250 tysięcy dolarów polegającym na nadaniu artystycznego kształtu nieudolnie spisanej autobiografii żyjącego byłego premiera Wielkiej Brytanii popada w coraz większe tarapaty, ponieważ napotyka na rozbieżności miedzy pracą historyka, a machiavelliczną powinnością wobec swojego klienta.
Ale, mimo sensacyjnych i spektakularnych scen filmowych, wprowadzenia całego arsenału najnowszych technicznych środków komunikacji, transportu i najświeższych narzędzi wojskowych oraz atrakcyjnych widoków nadmorskich posiadłości na wyspie, gdzie rezyduje dzisiejszy władca mocarstwa uzależnionego od innego mocarstwa, z prowadzonej wspaniałej narracji filmowej wyziera jedynie smutek zmarnowania jednostki, a nie właścicieli świata. Ten romantyczny akcent przegranego bohatera pozytywnego doskonale współgra ze zdawało się już bezpowrotnie utraconą naiwnością i paradoksalnie ożywa zyskując na aktualności.
Bo mimo nakładających się warstw komplikujących akcję wzajemnymi powiązaniami i domysłami, kto za tym wszystkim stoi, mamy, za przyczyną autora filmu cały czas na uwadze widmowego autora, który jest anonimowy, jak współczesna dusza, przeganiana z ciała wszechpotężnej administracji świata, która błąkając się od Annasza do Kajfasza z żałosnymi manuskryptami, na wiele sposobów próbuje stoczyć nierówną walkę z siłami zła. Wielokrotnie sponiewierana, wykorzystana seksualnie, wykpiona i wydrwiona, w końcowej scenie zostaje definitywnie zabita, a wiatr roztrwania po ulicach dzisiejszej wspaniałej metropolii kartki sześciuset stronicowego manuskryptu, które umierając trzymał w ręce widmowy pisarz, jak ślady, jak ułamki prawdy z rozbitego lustra, które diabły roztrzaskały, niosąc je do nieba tak, jak działo się w pięknej baśni Chrystiana Andersena.
Może niepotrzebnie się tak cieszysz, Ewo, że nie jesteście z Marcinem widmowymi autorami, bo oni przynajmniej zarabiają na tym co piszą, a Wy nic.
Czytam w sieci artykuł „Autor widmo: Adama Małysza interesowało tylko, ile pieniędzy dostanie za swoją biografię” Zbigniewa Górniaka. Oto cennik:
“….Dziś lepiej się umówić na konkret, bo książki sprzedają się fatalnie – radzi Przemysław Ćwikliński.
– Ja biorę 150 złotych za stronę maszynopisu. Za Leppera dostałem 40 tysięcy. Teraz piszę autobiografię biznesmena z pierwszej polskiej ligi. Więc podniosłem stawkę do 300 złotych za stronę. Za książkę o bioenergoterapeucie Nowaku zarobiłem też 40 tysięcy, ale dolarów. Za Olbrychskiego dostałem na dwa nowe samochody. Nieźle mi też poszło na Pendereckim, bo wydawca nie wierzył, że ktoś zechce ją przetłumaczyć, i tak napisał umowę, że prawa do tłumaczeń dostaną ghost writerzy. A tu, proszę, świat się rzucił na Pendereckiego.
– Za książkę o polityku, który nie jest hrabią Monte Christo, dostanę 10 tysięcy – liczy Maciej Siembieda.”
Przy moim nastawieniu do ludzi to chyba na żadne zlecenie nie mam co liczyć. Chyba, że wynajmie mnie Jacek Dehnel. Ale widzę, że Marcin Królik na portalu liternet pl. zachwyca swoim opowiadaniem „Włosy” i pewnie mi go przechwyci.
O przepraszam Drogi Ryszardzie, ja zarabiam. Ostatnio sprzedałem opowiadanie, a honorarium już z wielką przyjemnością przepuściłem.
Nie znam filmu, ale czytałem książkę. Tam ta anonimowość pisarza jest jeszcze bardziej podkreślona przez narrację. Tam są wyraźne implikacje faustowskie, na których ghostwriter wychodzi jak Zabłocki na mydle. Ale na pierwszy plan wysuwa się tam jednak fatalizm władzy i uwikłania w nią.
Myślisz, że tego pisarzynę można uznać za prawdziwego artystę, skoro dał się skusić?
Spoko Ewa, Dehnela zostawiam Tobie. Ja już raz pisałem biografię do mińskiego rocznika historycznego. Nie zarobiłem złamanego grosza, choć poświęciłem odcyfrowywaniu zetlałych papierów i gadaniu z ludźmi w sumie pięć lat. Ale zrobiłem to dla idei i ciesze się.
A to, nie wiedziałem. Gratuluję!
Też uważam, że Ewa coś źle w tym filmie zobaczyła.
Przeczytałem wszystkie chyba recenzje w Sieci, a jest ich mnóstwo i prawdę mówiąc to w ani jednej nie ma tego, co Ty w tym filmie zobaczyłaś. Bardzo mnie to zaniepokoiło, bo były też recenzje mówiące w oderwaniu od sytuacji osobistej samego reżysera (nieliczne), ale jednak wszyscy raczej pisali, że głównym bohaterem był były premier, klaustrofobicznie i po kafkowsku umieszczony w zimnej nadmorskiej willi, otoczony protestującym tłumem, niż pisarz, z którego zrobiłaś postać heroiczną. Recenzenci utożsamiają samego Polańskiego z tym politykiem, który według niektórych jest niesłusznie tak źle traktowany i w konsekwencji zabity, bo też wpadł w pułapkę bez wyjścia.
Ale ja nie widziałem ani filmu, ani książki nie czytałem. Marcin ma pewnie racje, bo piszą w Sieci, że Polański wiernie trzymał się książki.
Nie twierdzę, że interpretacja Ewy jest pozbawiona słuszności. Wydaje mi się po prostu, że Harris – a za nim pewnie i Polański – nie ten akurat wątek wysuwa na pierwszy plan. Oczywiście w mnogości odczytań, jakie daje każde dzieło (choć książka jest raczej przeciętna, ot wakacyjna sensacja z politycznymi aluzjami) odniesienia do sytuacji artysty i szerzej dewaluującej się sztuki są jak najbardziej uprawnione.
Na Zachodzie ghostwriting jest powszechny (choć gramatycznie lepiej byłoby napisać powszechne). Dotyczy to zarówno pisania książek (ponoć przypadek Johna Irvinga, ale może to tylko plotki), jak i obecności wielkich gwiazd w Sieci np. na Facebooku, w których imieniu stukają wynajęci ludzie, a fani są przeświadczeni, że to sama Demi Moore czy Bruce Willis zaszczycili ich swoim postem lub odpowiedzią na komentarz.
Ci autorzy-widma podobno zarabiają krocie i jakoś im nie przeszkadza, że są czyimś podnóżkiem. Choć pewnie uprawiają logikę dziwki, która wierzy, że trochę porozkłada nogi za pieniądze, odłoży na przyszłość, a potem znajdzie sobie męża, urodzi śliczne dziecko i ogólnie będzie sielanka.
Tylko, że – jak mówi porzekadło – łatwiej wyrwać dziwkę z burdelu, niż burdel z dziwki.
Szkoda, że książki nie czytałam, bardzo nie lubię takiego gatunku, ale film strasznie mi się podobał, dawno nie widziałam czegoś tak doskonałego.
Robiłam swego czasu projekty tkanin, firmę miał Polak, artysta malarz (anons był biurze ZPAP) założoną w USA i było przedstawicielstwo w Polsce w Szczecinie. Miałam w tygodniu przesyłać 10 projektów formatu A4 do Szczecina na kosztownym kartonie akwarelowym, wszystko malowane ręcznie, materiały za własne pieniądze, bez użycia komputera, miał to być moduł, by można było z tego ułożyć większe płaszczyzny. Malowałam dzień i noc, strasznie się starałam, miałam zwrotnie cały czas zachwyty za wysyłane regularnie projekty i obietnicę, że te dolary już mam jak w banku, że lada dzień mi na konto przeleją. Po pół roku takiej harówki znalazłam się w szpitalu, zupełnie wycieńczona. Nie dostałam żadnej kasy, ślad po firmie zaginął. Więc jestem pełna podziwu dla zawodu literackiej dziwki, jeśli dostaje za to prawdziwe pieniądze. Zazwyczaj są to bardzo utalentowani ludzie, inaczej nikt by ich nie chciał. Więc nie zgadzam się z taką interpretacją filmu, że to nieudacznik artysta.
Kibicowałam w filmie tylko jemu, reszta mnie nie obchodziła. Nie znoszę polityków i ich losy mnie nie dotykają, nie odczuwam żadnej empatii.
Mnie też się wydało, że to bohater pozytywny. Przecież przeciwstawił się kłamstwu i wytropił prawdę i za nią zginął. Mało na bohatera?
Jak się przyjrzeć takim trumlom, liternetom czy innym nieszufladom, to tam, mimo iż to żadne dziwki, tylko wolni twórcy, ze świeczką szukać takiego bohatera, który chciałby coś wykryć i ujawnić. Albo rynsztok, albo wazelina!
Panie Robercie, widział Pan film?
Bo jeśli tylko rozmawiać o Sieci, to faktycznie, mało jest autentyzmu. Nie każdy ma pieniądze, jak pisze Marcin, by sobie wynająć kogoś do pisania komentarzy na facebooku, by podtrzymywać swoją sieciową obecność. Strata czasu na wpisywanie pustych komentarzy w tak ogromnej ilości jest zastanawiająca, bo przecież oddaje się taki sam czas, jak przy pisaniu czegoś wartościowego. A czytający też z tego niczego nie mają. Film Polańskiego był wobec netowego życia fikcją, bo tam wszystkim jednak o coś chodziło. Na portalach literackich chodzi chyba tylko o współistnienie, o zaznaczenie swojej obecności. To jest taki cały czas salonowy small talk i jeśli ktoś napisze coś naprawdę, tylko się skompromituje i ośmieszy, jakby się urwał z choinki. Takie miałam odczucie na TRUMLU.
Film widziałem, dostrzegłem również rozdartego i głęboko wątpiącego bohatera, bynajmniej nie pazernego na pieniądze – jak ta dziwka -planującego ustatkowanie się po odłożeniu grosza z gorszącej działalności, jak to próbuje dowodzić Pan Marcin. To przecież bardzo racjonalny bohater, zdający sobie sprawę w jakim świecie żyje i z kim ma do czynienia, nie mający złudzeń zarówno do tzw “złych” i tych “dobrych”, równie złych. Przecież nie z naiwności wystawia się na odstrzał. A jego ofiara jest najbardziej heroiczna jaką tylko sobie można wyobrazić, bo przez nikogo niezauważona, niedoceniona, wręcz absurdalnie niepotrzebna nikomu. A jednak to robi. Czyż nie jest piękne i głębokie niemal rodem z tragedii greckich przesłanie dla artystów i nie tylko, żeby niezależnie co zaoferuje los, prawdy nigdy się nie wyprzeć? Nawet za cenę śmierci. Bo tylko ona może ocalić.
A tak a propos, co ma Pan przeciwko dziwkom? Odniosłem wrażenie, że wykorzystuje je Pan retorycznie do dyskredytowania.
Marcin miał przecież na uwadze szerszy kontekst pojęcia „dziwka”, chodzi o kontrowersję sprzedaży tego, co powinno być zarezerwowane dla osobistego użytku jak wola tego, co ma się pisać, a w wypadku kobiety tego, z kim chce się kochać. Prawdę mówiąc pisarz do wynajęcia – a w tym wypadku dla byłej głowy Państwa, musiał się liczyć chyba z potężną siłą dominacji – to ćwierćmilionowe honorarium to przecież opłata też dla sumienia. Więc nie można tak jednoznacznie oceniać wyboru tytułowego bohatera, bo „wiedziały gały, co brały”. On szedł w sprzedajność i jak Marcin powiedział, w prostytucję. Ale najprawdopodobniej w połowie pracy nastąpił w nim jakiś przełom i końcówka filmu to przecież niemal samobójstwo, więc taki romantyczny gest odmowy uczestniczenia w świecie, w którym przyszło mu żyć.
Coś nie chce mi się wierzyć, że Pan Panie Robercie ten film oglądał. Może go Pan zna z fragmentów na YouTube. Marcin tu ma największą z nas przewagę, bo książkę czytał. A podobno film jest jej wierny. Bardzo lubię przed napisaniem notki mieć przyswojone dwa źródła, mimo odrębności gatunków, jednak zawsze strefy wpływów się przenikają. No, chyba, że twórca filmu wykazuje całkowity brak poszanowania, nienawidzi pierwowzoru i celowo go zniekształca, jak było np. u naszego sztandarowego reżysera Jana Jakuba Kolskiego w wypadku zniszczenia „Pornografii” Gombrowicza.