Być może fascynacja Historią, o której Radosław Wiśniewski szczerze opowiada w wywiadzie z Mariuszem Wabikiem na stronie literackie.pl zniszczyła w nim pragnienie bycia prawdziwym jurodiwym. Być może świętość w awatarze Jurodiwego otworzyłaby jego osobowość na prawdziwe szaleństwo, a umiłowana Historia, jako nauka, zamieniłaby się w jego osobistą historię i pozwoliła uprawiać poezję, która jest kategorią sztuki.
Tak się jednak nie stało. Poeta wydaje już swój piąty tomik poezji, w którym w dalszym ciągu poezji jest jak na lekarstwo.
Poeta Jurodiwiec jest sztandarowym przykładem rzetelnego spisywania wszystkiego, co poezją nie jest i to „między”, ta perfekcyjna sztuka produkcji poezjopodobnej, już w tej chwili chroniczna i ugruntowana definitywnie tomikiem zatytułowanym „NeoNoe” zastanawia fenomenem tego braku .
W tych około czterdziestu wierszach, rozpiętych tytułowo między bohaterem Matrixa a bohaterem Biblii, toczy się właśnie historia ludzkości opowiadana przez Wiśniewskiego z wysokości niebotycznej.
I wiadomo, jeśli na barki kogoś, kto poetą nie jest z urodzenia, a z wmówienia, spadnie taka przypadłość, nie wróży to niczego dobrego ani dla autora, ani dla jego utworów. Te śmiertelnie poważne strofy próbują wprawdzie się zdystansować do problemów, z którymi się mierzą, w czym wydatnie pomaga „furtka” hermetyzmu i eufemizmu usprawiedliwiające wszelką demagogię i hochsztaplerkę, to i tak nie da się przez nią uciec przed śmiesznością.
Radosław Wiśniewski w wierszach porusza sprawy, o których nie ma zielonego pojęcia, a jednak porusza je, bo są zewnętrznie ważne. Ta zewnętrzność właśnie stwarza cały czas kostyczny klimat oschłości i niepotrzebności, nie mająca nic wspólnego z poezją religijną miary T.S. Eliota.
Smutne to wszystko, bo czuje się w nich wielki wysiłek autora, tzw. cyzelerkę i jak pisał Tkaczyszyn-Dycki mozół pracy w słowie. I właściwie wszystko zawierają wiersze Radosława Wiśniewskiego, co zawierają zazwyczaj wiersze, ale nie ocalają nas z topieli, a tytułowy Noe arki zbudować nie potrafi.
„(…) to moja ziemia na której wznoszę statek
pachnący żywicą libanu. umiem czytać
wodę z kości. czuję, że coś nadchodzi
po mnie — chociażby i potop.(…)”
[Eremiasz przyjmuje imię Noe]
Eremiasz, czyli Jurodiwiec, czyli autor wznosi ten statek bardzo łatwo i mu on nawet ładnie pachnie. Umie czytać wodę z kości i potrafi wszelkie, prestidigitatorskie sztuczki wykonać, a czytelnik czyta i czyta i oczom nie wierzy.
Bo jak to, myśli sobie czytelnik, czyli ja, jak to jest, że ten biedny Noe, wykonał taką ciężką pracę dla swojej rodziny i zwierząt, a polski poeta sobie tę pracę przywłaszczy i potem ją wyszasta jak Ludwik XV i powie, „po mnie choćby potop”: polskiej poezji nie ma, zniknięta, bo przedstawiciel roczników siedemdziesiąt polskiej poezji, Radosław Wiśniewski kazał ją czytać wodą z kości.
Nie lepiej poczyna sobie drugie wcielenie Eremiasza, czyli Jurodiwca, matrixowy Neo:
„spokojna jest odra i płetwy wielorybów wchodzących
na mieliznę u wejścia cieśniny. tylko oczy bolą
od wypatrywania ziemi i szczekają wilkołaki. karmel
z islandii przesyła pozdrowienia i słowo dla eremiasza(…)”
[Neo-Aenima]
Oczywiście można poezję traktować jako wehikuł dla swojej manii wielkości, dla neurotycznych wcieleń w dawnych i współczesnych herosów. Nic nie staje na przeszkodzie, by wolny duch poety pływał po Odrze na wielorybie.
Ale wszelkie alegorie i metafory miały kiedyś zadanie opowiedzenia czegoś, czego się nie dawało opowiedzieć wprost. Albo groziła śmierć za opisanie np. stosunku analnego za Oscara Wilde’a, albo internat za pisanie obojętnie czego, ale bez pieczątki państwowego cenzora, jak za czasów walki solidarnościowców z reżimem, o którą poeta Wiśniewski, co mówi w wywiadach, mimo młodego wieku się otarł, a ta wymagała konspiracji i różnorakich wcieleń.
Być może ta dziecięca skaza wieku dorastania jest niezatartym ciężarem i jednocześnie piętnem Historii, która Jurodiwcowi+Eremiaszowi+Noemu+Neo, czyli Radosławowi Wiśniewskiemu ciąży od kilku już lat stanowiąc ciężar ponad jego siły.
W ostatniej „Lampie” Paweł Kozioł potwierdza Ewo Twoje tropy zmęczenia polskiego materiału wieszczarskiego którego nośnikiem na tej ziemi jest polski poeta Radosław Wiśniewski. Ale nie wiem czy dobrze zrozumiałem: recenzent sugeruje, że to zmęczenie, ten jak napisałaś, ciężar, to krzyż Radosława Wiśniewskiego noszony w środowisku, który nim pogardza, ponieważ jest męczennikiem idei i to jest tylko taka gra.
I dlatego Chrystus w jego wierszach nosi glany, tak na wszelki wypadek zamienił jezusklapki na narzędzie militarne, bo to przecież tylko gra, a gry się kończą i następuje zwyczajne życie, pełne zwyczajnych zachowań.
(…)W różnych kulturach szaleńcy byli pogardzani, ale również uważani za posiadających kontakt z innym światem. Poprzez swoje praktyki, jurodiwi naśladują Chrystusa poniżonego.
Czego się można spodziewać po tomiku zatytułowanym NeoNoe? Metaforyki wodnej, motta z filmu Matrix i wiążących się z nim obrazów przemienionego świata, wątków biblijnych, pewnej przymieszki patosu. I Radosław Wiśniewski daje to wszystko.(…)”
(Paweł Kozioł „Ideologia, i do tego błędna” – “Lampa” 12/2009)
Tak masz rację Rysiu, gry się kończą i kończy się Jurodiwiec uduchowiony, rozmodlony i delikatny, co to muchy nie skrzywdzi, taki wypisz wymaluj Alosza.
Doznałam już tych glanów na blogu Marka Trojanowskiego i nie wiem, czy kop w dupę Bieńczyckiej glanami chrystusowymi przez Radosława Wiśniewskiego nie jest perfidniejszy, niż skopanie mnie oficerskim butem faszysty i antysemity na nieszufladzie przez poetę Atmę. Oboje pewnie uważają, że moja zemsta jest słodka. Jaka tam zemsta? To czysty masochizm. Przecież przebrnąć przez utwory Radosława Wiśniewskiego, to jak przejść przez Morze Czerwone suchą stopą. Nie każdy chodzi z Panem Bogiem jak autor tych wierszy, który mu tę rzecz ułatwia. Mnie nikt nie ułatwia. Widzisz, Wanda jeszcze śpi i będziemy musiały tu dyskutować w nocy, a ja po grypie jestem osłabiona i nie mam siły na takie nocne maratony.
Wysłałam jej namiar na literackie.pl, gdzie są wiersze: Chrzest; Przylądek Esperanza; Ararat; Msza za prześladowanych; Szofar; Ahimsa.
Reszta jest na portalu nieszuflada z ogromną ilością komentarzy. Poleciłam jej, by zwróciła uwagę na komentarze Jacka Dehnela, Mirki Szychowiak i kogoś o nicku Uriel Stypa.
Każdy doznałby niepokoju moralnego, czytając Ewo Twoje recenzje.
Tym bardziej, jak dotyczą, jak piszesz Poety Subtelnego, który drży i to niedaleko Twojego domu:
“(…)Drżą ręce na szklance jak klin niepokoju moralnego.
Muszę wyjść w miasto zanim ruszy kamera i Bóg
zacznie grać Kieślowskiego. Skejt Erwin Rommel
głosi z murów że Jezus Chrystus przyjdzie w glanach.
Mam takie same.”
(Gliwice. Odzysk. Korozja)
Czytałabym te wiersze właśnie w poszukiwaniu w nich proroka i kaznodziei.
Poeta Wiśniewski przywołuje starotestamentowe postacie: Jonasza, Abla, Kaina, Noego, Hioba, nowotestamentowego Judasza i Jezusa i ten cały korowód nic nie znaczy. Ale nie znaczy nie dlatego, że już nie znaczy, bo ateizm i Dawkins, ale nie znaczy artystycznie. Wiśniewski unieważnia znaczenia przez niwelowanie poezji i to nie nowoczesnym zabiegiem postmodernizmu i wprowadzeniem figury matrixowego Neo i odwrócenie platońskiej nierzeczywistości, ale poprzez unieważnienie znaczeń. Jeśli w wersie dochodzi do jakiś konkluzji, to w połowie autor skręca w bok ze swoją myślą i pokazuje czytelnikowi figę, mówi, że nie dla psa kiełbasa, ale tak faktycznie, to sam nie wie i się wycofuje. To typowe nawijanie hochsztaplera. Ale nie hochsztaplera, dlatego, bo nie wyuczył się lekcji, bo coś zaniedbał i chce się wykręcić, tylko chce ukryć brak zainteresowania. I świat poetycki Wiśniewskiego nie jest światem urojonym, a wyrojonym.
Faktycznie, nie można żądać od poety Wiśniewskiego odpowiedzi na pytania, które sam sobie stawia, bo to nie jest na miarę nawet wizjonera jurodiwego, któremu Bóg zsyła odpowiedzi.
Tylko niestety bełkot stał się od pewnego czasu manierą obowiązkową polskiej współczesnej poezji i bezkarną, bo wierszy się nie czyta, tylko wydaje. Jak obiady w stołówce dla dzieci, które i tak ich nie zjedzą, bo wolą zjeść w domu.
Normalny czytelnik boi się takich wierszy nawet dotykać, nie mówiąc już o czytaniu. I jak czytam w wywiadzie, Wiśniewski wypłakuje się na złą wolę odbiorców. Wystarczy wejść na YouTube i zobaczyć ogromną liczbę z całego świata ludzi recytujących poezję, robiących to z autentycznej potrzeby.
Taki wiersz „Jonasz” bardzo konkretnie opowiada się za proroctwem wrednym i wszawym. Ryba jest w Jonaszu. Rybaka, czyli proroka się zjada, ale zjada go nie kto inny tylko poeta. List jest wysłany, ale bez treści. To wszystko ilustruje poezję Radosława Wiśniewskiego. Poczynania celowe, ale celowo bezużyteczne. Tak, jakby desant fałszywego poety na brzeg był celowo niszczący. Nie rozumiem tej autodestrukcji.
Po mnie choćby potop, jak Ewo cytujesz za wierszem.
Na świecie powstaje poezja, szuka się form dla nowych czasów, nic się nie kończy.
A co powiesz Wando o wierszu, od którego bierze się cały tomik poety Radosława Wiśniewskiego zatytułowany „NoeNeo”. Poeta wraca do motywu butów i nie są to ani jezusklapki, ani glany. Sa to mityczne „buty nieskończonego” (Boga?) w które włazi wiatr, w które poeta nie włazi na brzegu morza Bałtyk, mimo najprawdopodobniej wyraźnych zaproszeń Wszechmogącego. I bluźni:
„(…)nie obchodzi mnie jak to jest
— chodzić w twoich butach,(…)”
i potem:
„(przymierzę nowe).
Ale przed tym odrzuceniem bożej propozycji podmiot liryczny napina łuk na znak zamordowania każdego, kto by chciał się z nim połączyć i tworzyć jedność. Woli pochłonąć rybę, czyli zniszczyć dla wspólnoty, niż stworzyć jąkaś wspólnotę z Drugim.
Według mnie to jest wiersz o złamanej miłości. O definitywnym odrzuceniu miłości nieśmiertelnej na rzecz jedynie płciowej konsumpcji. Tak więc tytułowi Noe/Neo żegnają się raz na zawsze z miłością. Poezja Radosława Wiśniewskiego byłaby programowo przeciwna temu nieatrakcyjnemu uczuciu.
Fajny to byłby wiersz, gdyby posiadał zdystansowanie. Poeta Radosław Wiśniewski cierpi na absolutny brak poczucia humoru, jest głuchy na wszelkie uelastyczniające łączenie obrazów udogodnienia, jak autoironia. Tutaj cytat z Depeche Mode nie pomaga, ponieważ bohater wiersza wzniósł się na takie, jak pisze, drabiny, że z tej perspektywy ani go już widać, ani słychać. Pomstowanie i bluźnierstwa są jedynie jakimś monologiem. I to nie jest walka Jakuba z Bogiem. I to nie jest wadzenie, a odrzucenie. I to nie jest ateizm, a bluźnierstwo słabszego nienawistnika, któremu nie dano tego, czego chciał. To tak, jak ludzie nie wierzą w Boga, bo zesłał holocaust. Tu jest relacja czegoś za coś, jak Bóg Kubie tak Kuba Bogu. W Biblii jednak dochodzi do pojednania, w wierszu nie.
Myślę, że poezja nie może być rozrachunkowa. W końcu Poezja to królowa. Nie może sobie na to pozwolić, straciłaby majestat na buchalterię.
Zastanawia mnie, do czego Poeta dąży. Wątpię, by te strofy uwalniały go od lęków. Surrealistycznie je mnożą, bo obraz burzy na plaży rozszczepiający wszystko, czyli niszczący platońską jedność, „włosy wychodziły z głowy jak potwory pełzające/ i gadające” to horror matrixowy, komiksowy, a nie egzystencjalny. Czyli straszenie chwilowe, rozrywkowe.
Bardzo ciekawa dyskusja, dziękuję za trud włożony i w tę dyskusję i w lekturę.
To szkoda, że się Pan nie włączył i nie bronił wierszy wyjaśnieniem. Pewne podpowiedzi może rozjaśniłyby nasze interpretacje. Np. symbolikę butów.
A od kiedy to wypada autorowi bronić własnych wierszy? Moim zdaniem nie wypada. Intencje autora są – przepraszam za wyrażenie – psu na buty. Istotne są zdarzenia (lub ich brak) w świecie czytelnika ani mi w głowie psuć czytelnikowi doznania (lub ich brak). Samo pojęcie “podpowiedź” zakłada nierównoważność relacji autor-czytelnik. Zakłada wiarę, że intencja autorska coś “rozjaśni”. Moim zdaniem albo wiersz się spotyka z czytelnikiem albo nie, albo – to trzecie wyjście – spotyka się ale nie tak łatwo. I rozumiem, że tutaj chodzi o to trzecią opcję.
Jedno tylko co może chciałbym wrzucić jak kamyczek do tego ogródka – dość swobodnie i zamiennie chadza w tej dyskusji pojęcie “Poeta” który czegoś chce, ku czemuś dąży, coś mu wychodzi lub nie jako oznaczenie “ja” rzeczywistego i “ja tekstowego. Czy mam rozumieć, że dla Pań to sa pojęcia tożsame?
Panie Radku, Wanda śpi i odpowiem tylko za siebie. Nieprawdą jest, że autor nie ma się do dyskusji przyłączać, nie mam pojęcia, skąd taki pomysł i jak widzę utrwalony, bo autorzy faktycznie tylko na nieszufladzie się odzywają, natomiast na cudzych blogach nie. U Marka Trojanowskiego brali udział nieliczni, zazwyczaj obrażeni, a przecież nie zawsze tak było, że trzeba było się obrażać. Były też recenzje afirmujące – jak ja pisałam o poezji Ewy Katarzyny Zdanowicz – i teraz tam nawet nikt nie wspomni, że o niej pisałam długą pracowitą notkę, ani właściciel bloga, a Iza z Jeleńskich Kowalska wręcz pisze, że „nikt żadnej recenzji o tej poetce nie napisał”.
To jest wszystko bez sensu, bo Sieć jest idealnym miejscem do takich właśnie konfrontacji. I wiadomo, że pochylenie się nad cudzą twórczością, zazwyczaj bardzo zaszyfrowaną ze względu na zawarte w niej osobiste przeżycia, wymaga dużo trudu i czasu.
Przypominam, że wielu poetów pisało komentarze wyjaśniające, jak przy „Ziemi jałowej” T.S. Eliota. Poezja modernistyczna wymagała takich wyjaśnień, gdyż operowała symbolem i alegorią. I do tego nurtu należy właśnie Pana twórczość.
Natomiast tak, według mnie to są pojęcia tożsame. Nie można oddzielić podmiotu lirycznego od realnej osoby i zazwyczaj jest nim właśnie Poeta. To znaczy, że nie rezygnuję z furtki „winy” autora, który chce wszystko zwalić na podmiot liryczny. Po porostu jestem przeciwna nieszufladowemu poglądowi, że to można oddzielić, że liczy się tylko tekst. Nieprawda. To jest jedność i za tym idzie odpowiedzialność. Dlatego nigdy nie pogodzę się z „niewinną” faszyzacją wierszy Mirahiny, nawet , jak to camp, postmodernizm i inne wygody.
Pani Ewo,
nie zgadzają nam się koncepcje światopoglądowe na temat poezji i to chyba w stopniu uniemożliwiającym rozmowę, co stwierdzam po raz kolejny. Otóż ja uważam – i jest to moje prywatne zdanie które podzielam – że ostatnią osobą, która ma prawo komentować, bronić i zachwalać własne dziełka jest autor. Autor robi swoje a resztę ma znosić w pokorze lub bez, ale swoją rolę spełnił. Podkreślam – to moje zdanie, rozumiem że Pani ma inne, skrajnie przeciwstawne i nie za bardzo widzę jakikolwiek grunt dla porozumienia.
Jeżeli wyznaje Pani jedność podmiotu lirycznego i autora to jestem ciekawy jak sobie Pani radzi ze sporą ilością wierszy napisanych np. przez Zbigniewa Herberta, z samą figurą Pana Cogito.
Jestem zdania że podmiot, to coś gadające przez wiersz jest oczywiście w łączności z autorem ale nie w jedności. To by pozbawiało poezję wieloznaczności, uniwersalności wiersz byłby po prostu życiopisaniem, mętnym zapisem zaszyfrowanych umęczeń lub uwzniośleń samego autora. Mnie taka poezja w ogóle nie interesuje, bo znika z niej element dialogiczny, komunikacyjny, zamyka się przestrzeń którą czytelnik może sobie dopełnić. Poezja jest dla mnie narzędziem dialogu, rozmowy. Nie głoszę, nie ogłaszam, chcę rozmawiać.
I tyle.
Jak to? Pan Cogito jest na wskroś autobiograficzny, jest ilustracją drogi pewnego umysłu, jego wahań, przeszkód i wyborów. Pan Cogito zastanawia się, czy wrócić z emigracji, wraca, wie, że i tak wszystko jest mu przeciwne, ale robi to, co się nie opłaca, bo jest z tych, jest z Gilgamesza. Ale to jest przecież droga poety Herberta.
Poezja jest zbudowana z wiatru, z chmur, jest nietrwała i nieuchwytna, ale tylko ona dzięki temu pozostaje. Ale wcale to nie znaczy, że nieludzko ma być niepotrzebna i niczego nie powiedzieć.
Przecież, jeśli podmiotem lirycznym jest ktoś, kogo chce poetę opisać i to nie jest on, to w konsekwencji jest to on, nawet jak opisuje mordercę. Tak jest rola poety, jedność z tym, co emituje. Wielkość poety polega na wielości ról, na metamorfozach. Ale na metamorfozach prawdziwych, a nie na przebierankach.
I jeśli poeta nie dość jest zrozumiały, ma prawo to uzupełnić poza wierszem, szczególnie, gdy się mu przypisuje rzeczy, których nie chciał powiedzieć. Przecież mi też chodzi wyłącznie o precyzję przekazu i o komunikację.
Właśnie poecie powinno na tym zależeć, by ktoś jego sygnały odebrał, rezonował, poczuł z nim mentalną jedność. Internet daje taką możliwość i tego się nie wykorzystuje.
Każdy artysta wypowiada się poprzez siebie, poprzez własne życie, własną osobowość. Nie ma innego sposobu.
Prawdziwy poeta rwie się, by to, co w takim mozole napisał, objaśnić. Nikomu na świecie nie zależy bardziej niż jemu, by być zrozumianym.
Najczęściej jednak tak jest, że poeta ma niewiele do powiedzenia, ponieważ jest medium płytkim i niczego tak naprawdę nieprzeżywającym, a wiersz służy do zakamuflowania tej pustki. Dlatego chroni tego tajemniczego pancerza, który zakłada w obronie przed demaskacją.
Jako animator kultury przecież widzi Pan, Panie Radku, co się dzieje. Jeśli będzie tak dużo świętych krów, którzy nie powiedzą nigdy, o co im w wierszu chodzi i będą chronieni immunitetem poety, to nigdy ci prawdziwi się przez taką armię nie przebiją. Poeta, to też jakaś kondycja intelektualna. Na tym szczeblu też można go zweryfikować.
To jeszcze dopowiem, bo może Ewa nie wyraziła dość jasno.
Intencją poety nie jest bycie samemu poetą, ale by uczynić poetą odbiorcę. Jego wysiłek nie może być wsobny, jest zawsze nakierowany na kogoś, kogo ma nią natchnąć. Powiedzenie Baudelaire, że poeta, to kapłan jest w dalszym ciągu aktualne, bo to on odprawia pewne rytuały, on jest nadajnikiem i zarazem wzbudza w odbiorcy to, czego się nie da wzbudzić innymi środkami. Słowa tylko poruszają, są jak w muzyce, tylko instrumentem. Natomiast cały proces odbywa się w odbiorcy, a nie nadawcy. I nie ma tu symetrii – poeta jest silniejszy, jest bardziej syreną, niż Odyseuszem.
Miłe Panie,
ta struktura zdania oznajmującego razi mnie swoim epifanicznym tonem, normatywną opresją, w tym języku druga strona zawsze zostaje zepchnięta na pozycje obrony i zawsze będzie istniała w nierównowadze.
Z tego, że Pan Cogito ma zakotwiczenie w biografii Herberta nie wynika dla mnie wiele ciekawości, jeżelibym nie znał jego życia. Naomiast jest to postać skonstruowana na podobieństwo i obraz poety ale oczywiście uproszczona, skrojona, stworzona (wszystko jedno czy w akcie racjonalnym czy pozaracjonalnym, szale uniesień i profetycznym amoku czy z namysłem aptekarza, czytelnik i tak do tego momentu nie ma dostępu) w taki sposób, że przemyca pewne treści przez granice tożsamości czytelnika. Ma strukturę trickstera podwójnego agenta i dlatego może przemycać. gdyby był jednoznaczny – to by już nie przemycał i nie podmywał.
Co więcej – często głupim autorom trafiają się mądre teksty, a mądrym autorom głupie. Właśnie dlatego, że tekst, świat przedstawiany ma sporo autonomii względem jego twócy i twierdzę, że sam twórca może (bywa, zdarza się tak) sam dobrze nie wiedzieć o co mu chodziło a nawet jeżeli – to niewiele o tym potrafi powiedzieć. Peak experiences mają kilka cech jedną z nich jest niemożność komunikacji tego stanu w sposób konwencjonalny.
To wszystko daje pojęcie o słabowitości kondycji autora. Baudelaire mógł wiele pisać bo pisał przed Freudem chociażby, którego jako psychologa trudno poważać, ale jako faceta który wyważył skutecznie gmach wiary w siły świadome człowieka – owszem.
No cóż, jedno co mnie dziwi w lekturze NeoNoe to jej statyczność. Wydawało mi się, że to książka o stawaniu się, właśnie o metamorfozach – ludzi, relacji, poglądów.
Ale jak mówię – czytelnik moim zdaniem jest prawie zawsze mądrzejszy od autora w tym sensie że wystawia mu wiarygodniejszą ocenę niż on sam.
Nie można zbyt wiele zwalać na ekstazy, jeśli nie robią tego ekstatycy. Zdolność do ekstazy to jeszcze nie wszystko, trzeba mieć coś w sobie, kapitał duchowości, by mówić natchnieniem. Zielonoświątkowcy mówią językami co tydzień i nic z tego nie wynika.
Każdy wielki poeta ma w sobie krytyka i zarazem jest idealnym odbiorcą cudzych utworów, jeśli są one wartościowe. Odbiorca też musi być przecież na poziomie. Jestem za prostotą wypowiedzi poetyckie, ale nigdy za głupotą. Nie sądzę, by głupi człowiek powiedział coś mądrego. Uważam, że jest to niemożliwe.
A z Panem Cogito to tak właśnie jest – jest bardzo artystycznie przetworzony. Przecież bez wyobraźni nie ma poezji.
„NeoNoe” to tomik w moim odbiorze zbyt egzaltowany i koturnowy, o bardzo mętnym przesłaniu i klarowności. Poezja musi dążyć do krystaliczności, bez względu na to jakich używa środków wyrazu. Owszem, tam są metamorfozy, ale na poziomie fabuły, a nie istoty. Przenikanie form, to jeszcze nie przenikanie pojęć.
Nie wiem, czy chodzi o wiersz, czy o cały zestaw, bo i zbiór i wiersz to też „NeoNoe”.
A Baudelaire to przede wszystkim pilny obserwator… nie wymyślał, spisywał to, co widział. Dlatego tak zachwycał się wschodzącą fotografią, dającą możliwość podglądu. U niego nie było źródeł tych, z którzy czerpali nadrealiści.
To ja dodam o Freudzie.
Zygmunt Freud był przede wszystkim poetą i połączenie poezji z jego zawodem naukowca dało efekty tak długofalowe i tak obfite jak działalność jego uczniów, osobowości mających niesłychany wpływ na artystów.
Otwierali nowe obszary wcześniej zamknięte i kulturowo zakazane, jak Wilhelm Reich badający rolę orgazmu w życiu człowieka, czy mowy przez Jacques Lacana.
Dlatego poeci muszą żyć czasem własnym, ale postawa prostaczka bożego jest niewystarczająca. I nie ma się w wierszu wymądrzać, tylko być mądrym. Kierowca samochodu jedzie i zna sztukę kierowania pojazdem, a jego pojazd to skomplikowany mechanizm. Nie musi być zbudowany przez niego i nie musi znać jego budowy. Ale, by nie ulec wypadkowi i dojechać na miejsce, nie może być głupi i nieodpowiedzialny.
Czy ja mam rozumieć, że – poprzez negację – Panie uważacie mnie za głupiego, nieodpowiedzialnego?
Niespecjalnie mnie to dziwi, chociaż znowu jak mi się wydaje radośnie kłusujecie po rewirach personalnych z tekstem nie mających wiele wspólnego – bo nie macie tez i dostępu do mojej osoby, porozumiewamy si.e poprzez postać jaka wytworzyła się w tekście. Różnic może być aż nadto wiele, chociażby to, że tekstowa emanacje może być tym kim człowiek bardzo chce (albo nie chce) być. To wszystko jednak o tyle jest pozbawione znaczenia, że by użyć cytatu (z głowy, może być niedokładny):
“Żyjemy na archipelagach te słowa, cóż mogą cóż mogą, książę”
Myślałam, że odpowie Panu, Panie Radku Wanda, bo jest netowo bardziej dziewicza ode mnie i hamletowskiego Herberta nie weźmie tak bardzo do siebie. Ale pewnie już intensywnie zanurzyła się w „Drobne, drobne” Edwarda Pasewicza, tomik, który będziemy w czwartek tutaj omawiać.
Ponieważ nie chcę, by odwiedzający mój blog pozostawali bez odpowiedzi, odpowiem słowami bliższymi do okoliczności i nie musi to być od razu Szekspir. Odpowiadam więc polskimi „Trubadurami”:
„Znamy się tylko z widzenia
A jednak lubimy się trochę
Przez ulicę szeroką jak rzeka
Zaglądamy sobie do okien, do okien”
Poprawka. Nie lubimy się ani trochę. Zaglądamy do swoich blogów tylko wtedy, gdy się o nas mówi. Byłam u Pana na blogu z prośbą, by Pan mnie nie obrażał bezpodstawnie. Natomiast nie widzę tutaj w przeprowadzonej dyskusji żadnej obrazy Pana osoby, ani wycieczek do Pana życia prywatnego, o którym przecież absolutnie nic nie wiemy. Figura Głupca była pokazana w kontekście pana nicka i odnosiła się do „jurodiwego”. Dobrze Pan wie, że nie jest jednoznaczna. W Wielkich Arkanach Tarota jest kartą pozytywną, symbolizuje świeżość, niekonwencjonalność i młodość, witalność i spojrzenie na świat jeszcze nie zdeprawowany. W cerkwi, jako święty i wróżbita, jest czczony i wywyższony. Podobnie pokazany jest w piosence Beatlesów w „Głupcu na wzgórzu”.
Nikt Pana tu nie obraził. Natomiast Pan tu przyszedł dać swoim znajomym znak, że Pan z moim blogiem nie ma nic wspólnego, że Pan nim gardzi i z takim głupim jak ja nie będzie dyskutował.
Jurodiwiec przyszedł by powiedzieć, że wprawdzie nie dość został obrażony, by tu nie wpisywać się i nie wracać, bo jakby był dostatecznie obrażony, to by mu nie wypadało. Ale jeszcze nic straconego. Wystarczy poczuć się obrażonym, sprowokować obrażenie i dać się obrazić, by móc obrazić już jako obrażony. Typowe zachowanie neurotyczne Polskiego Poety Nabzdyczonego.
Tak, ślęczę przy Pasewiczu.
Bo to Wando, wszystko, to jest wina googlowskich wyszukiwarek. Taki poeta, jak piszesz, Nabzdyczony, wklepuje codziennie nazwę swojego tomiku i ciągle pojawiają mu się rzeczy coraz bardziej dziwaczne.
Właśnie przed chwilą dostałam maila od jakiegoś poety, który wpisał nieopatrznie słowo „Lacan” (widocznie tak nazwał swój tomik) i z pretensjami do mnie, że się zawiódł (na mnie). A przecież ja jestem w tym wszystkim niewinna. To wina tylko wyszukiwarek i jak piszesz, neurozy poetów.
Mówienie o tym że się obraziłem jest właśnie jedna z bezpodstawnych wycieczek osobistych. Poczucie obraz to stan wewnętrzny, który ma swoje objawy zewnętrzne, obserwowalne bezpośrednio, zmysłowo, trudno powiedzieć o kimś, z kim się koresponduje np. przez e-mail, że się obraził, jeżeli tego nie wyraził. Nie mówiłem też nic na temat tego czy którąkolwiek z Pań lubię, czy też nie lubię. Kłopot w tym , że niektóre osobniki i osobniczki ludzkie tkają swoją opowieść o świecie zewnętrznym wyłącznie z projekcji własnego ego. A im bardziej ta opowieść nie przystaje do realiów tym więcej projekcji, najczęściej prześladowczych i ksobnych. Ale niestety nie umiem Paniom pomóc, bardzo mi przykro.
To cieszę się, że Pan się nie obraził i nie musi już nas Pan obrażać. Ja w każdym razie pomocy finansowej nie potrzebuję, czuję się wyśmienicie. Serdecznie pozdawałam!
A ja potrzebuję pomocy! Może złożylibyście się dla mnie na bilet do Krynicy Zdroju? Bo chcę pojechać w ten weekend do pięciogwiazdkowego hotelu „Prezydent”, by wytarzać się w luksusie. A nie mam za co i przepadnie mi nagroda za tłumaczenie wiersza Roberta Burnsa „Address To The Haggis” .
Mógłby jeszcze dorzucić się ktoś o nicku wybieram IP z bloga Marka Trojanowskiego, bo widzę, że bardzo mi sprzyja.
Pomaganie drugiemu człowiekowi, Panie Radku, jest dziecinnie proste. Ktoś, kto potrafił napisać tyle wierszy i wydać je, nie powinien mieć z takim wyzwaniem, jak wpłata na konto kilkudziesięciu złotych problemu. Pojadę osobowym.
Panie są strasznymi materialistkami, ja miałem na myśli pomoc psychologiczną. A Panie tutaj o paru dychach na bilet, czuję się jak na dworcu PKP w Katowicach po północy, wtedy tam amsa takich co proszą o kaskę na bilet ale nie wyglądają na takich co by się gdzieś wybierali…:)