Mitologia grecka pełna jest nieśmiertelnych przykładów przekroczenia, sięgania po to, czego nie wolno, co powoduje nieodwracalną karę.
Psy rozszarpują Akteona, Niobe zasypują śmiercionośne strzały, Pigmalion traci swoje doskonałe dzieło, które zamienia się w prawdziwą, pospolitą kobietę. W dobrej wierze śmiertelnicy sięgali po boskość, mając bądź, co bądź, duże szanse na wyjście ze zjadającej ich kawałek po kawałku wewnętrznej pustki, by wydobywając się na powierzchnię „złego” świata, który w ową pustkę ich wmanewrował, móc go na własną, szlachetną modłę kształtować.
I tak rodzi się bloger idealista, bloger misyjny, który zaopatrzony w stworzony przez siebie blog, zaczyna naprawiać świat.
Jest już po młodzieńczym buncie, po edukacji, po pozyskaniu odpowiednich narzędzi, niezbędnych w dziele naprawy.
Choroba go tocząca jest podobna do chorób wielu geniuszy, np. Nietzschego, której efektem była idea nadczłowieka.
Tak porażony bloger, sięgając w poczuciu dobrej sprawy i dobrze spełnionego obowiązku wobec siebie i świata, konstruuje myślowe przestrzenie, światy w zdawałoby się właściwej intencji przekształcenia swego jednostkowego życia w uniwersum.
Więc toczy blogowe boje na wielkich, intelektualnych forach sieciowych portali, skutecznie – mając niewątpliwe przewagi jakościowe – niszczy zło, zabija smoki i jako „Rycerz Prawdy”, odnosi zwycięstwa.
Nie ma to nic wspólnego z takimi rycerzami, których wykreowały wieki wcześniejsze: Kierkegaard i Dostojewski.
Współczesny bloger po pozornym zamieszaniu, który czyni wokół siebie – myląc niejednokrotnie niedoświadczonych, kibicujących blogerów z dowodem skuteczności – jakby w boskim odwecie, za zadufanie i pychę, otrzymuje zwrotnie zwielokrotnioną pustkę wokół siebie.
Tak dzieje się w wypadku blogów katolickich, gdzie 150 komentatorów dziennie pyta prowadzącego bloga, czy może się już kochać fizycznie z ukochaną, podczas gdy niespieszne urzędy nie udostępniły narzeczonym pozwalającego dokumentu. Wtedy bloger, w całym majestacie misji, odpowiada każdemu z osobna, powołując się na encykliki i Ojców Kościoła.
Nie wolni są od tej choroby guru portali poetyckich, namaszczeni ważnymi nagrodami literackimi. Pełni zaufania we własne siły są władni cierpliwie prowadzić dialog z niższością tego rzemiosła, podczas gdy zdrowy rozsądek nakazuje pominięcie takiej wzajemnej, obopólnej próżności.
Umieszczanie swojej energii w sprawy absurdalne i niewykonalne, nie jest jeszcze donkiszoterią.
Jak wiemy, Don Kichot walczył i ta walka budowała nowe przestrzenie, nowe elementy, niesłychanie twórcze w kosmosie Cervantesa.
Bloger, chorujący na przerost woli w stosunku do osiąganych za jej przyczyną efektów, zwrotnie otrzymuje jedynie jałowość i to nawet nie z powodu wydatkowanej tak energii. Tu nie zachodzi efekt rzucania pereł przed wieprze, zmarnowania talentu na rzeczy poniżej godności blogera.
Choroba duchowa polega na niedostatku w potencjale własnej duchowości. Bloger, rzucający się z motyką na słońce nie jest duchem tak wielkim i tak mocnym, by jego działalność mnożyła i napełniała dalsze dokonania. Toteż wycieńcza go każde, nawet zdawałoby się, pozytywne zakończenie sieciowego boju, nie napełniając go więcej.
Ruiny i pustkowia, pozostałe po cierpiącym blogerze, w konsekwencji zawsze ze zdumieniem oglądającym swoje dzieło, to tylko niewielki skrawek dostępny jego percepcji.
Wskrzeszając czasami zgliszcza pobojowisk, próbuje kontynuować zrujnowane dzieło, jeszcze bardziej się pogrążając.
Dopóki blogerzy nie będą zniewoleni chorobą złej Mocy, zwanej w okultyzmie Demonem, nie będzie chorował blog.
Dopóki wolność blogowa będzie utrzymana, dopóty blog nie będzie chorował i nie umrze. Nie umrze chorobą na śmierć.