Wielbicieli Brodskiego, a ja do nich się zaliczam, niepokoi niesłychana aktywność translatorska chorego Stanisława Barańczaka.
Ostatnie “Telewizyjne wiadomości literackie” autorstwa Stanisława Beresia umieściły na 60 urodziny Poety laurkę jego kolegi jeszcze z czasów słynnej grupy lingwistów, który z całym patosem i ze śmiertelną powagą kategorycznie oznajmił, że w twórczości Stanisława Barańczaka nie ma ani jednego złego wiersza, ani jednej złej linijki.
Ten, jak się wydawało, chyba następny manifest grupy poetyckiej, by leniący się poeci brali pozytywny przykład, paradoksalnie, przed i po bałwochwalczym hołdzie, ilustrowany był nie Wielkim Poetą, o którym mowa, ale piosenkami (program ma przecież charakter popularyzatorski) Jana Krzysztofa Kelusa, którego ani nikt nie przedstawił i dla nie zorientowanego widza sugerował niezrozumiałe autorstwo.
A jak wiadomo, protest – songi, wolnościowe smutasy z lat KORU barda “Solidarności”, nie mają wiele wspólnego z wszechstronnością poety Stanisława Barańczaka od Poezji Wysokiej.
Tak więc wzięłam do ręki dwadzieścia jeden wierszy dzielonych sprawiedliwie z tłumaczącą je też Katarzyną Krzyżewską i chyba przyswoiłam raczej ich treść, jak wiadomo z tytułu, bożonarodzeniową.
Ciekawa jest rozmowa z Josefem Brodskim kończąca tomik, który ostro wypowiada się o sztuce sakralnej:
Josif Brodski: Nie ma nic bardziej nieprzyjemnego niż to, kiedy ktoś próbuje opowiedzieć swój osobisty dramat na kanwie tematów biblijnych, szczególnie nowotestamentowych. Jest w tym coś narcystycznego, egotycznego, prawda? Gdy współczesny artysta staje na głowie, żeby kosztem tego tematu zademonstrować swoją świetną technikę, zawsze jest mi to niemiłe. To dla mnie przypadek z gatunku „mniejszy interpretuje większego”.
Piotr Wajl: To w takim razie dramat każdego człowieka – to samo można odnieść przecież na przykład do Owidiusza czy, idąc jeszcze dalej, do postaci literackiej, takiej jak Hamlet – to również przypadki zderzenia małego z wielkim. Wedle takiej logiki również do nich nie można podczepiać się z osobistymi dramatami.
Josif Brodski: Owszem, można. Co więcej, można też podczepiać się do tematów nowotestamentowych, traktując je jako swego rodzaju sytuacje archetypowe. Zawsze jednak trąci to potwornie złym smakiem. W każdym razie ja zostałem tak wychowany, czy, mówiąc ściślej, sam się tak wychowałem
Stykając się z dramatem i jego bohaterem, zawsze należy usiłować zrozumieć, jak on go przeżywał, a nie jak ty go przeżywasz. Często zdarza się, że poeta pisze wiersz po czyjejś śmierci i daje w nim wyraz własnemu weltschmerzowi; nie żałuje zmarłego, tylko siebie. Prędko traci z oczu tego, który odszedł i, jeśli w ogóle roni łzy, to zazwyczaj tylko dlatego, że czeka go taki sam los.
To wszystko jest w nadzwyczaj złym guście, chociaż nie, nawet nie w złym guście, to po prostu świństwo w sensie…
Piotr Wajl: Metafizycznym.
Josif Brodski: No tak.