Ciała z Internetu II (2)

Chłopak z Internetu, do którego jechaliśmy w to upalne i przepiękne lato na drugi koniec Polski był postawiony w sytuacji wymuszenia i podobnej niezręczności, jaką przeżyłam wtedy, zapraszając Świadka Jehowy powtórnie.
Ten chłopak nie chciał się ze mną spotkać i swój wirtualny byt chciał ukryć jak najdłużej, jak tylko się da.
Ale się nie dawało. Moje stanowcze wymuszenie ujawnienia było tak silne, jak jego pragnienie ukrycia. Beznadziejność sytuacji, gdzie jedna strona chce, a druga nie chce, nie miała nic wspólnego z matrymonialną sceną bajki la Fonteaine’a. Nie była też lacanowskim pustym gestem symbolicznym, gdzie ja piszę prośbę o spotkanie, a zwrotnie otrzymuję zaproszenie, z którego dla wspólnego dobra nie skorzystam i w poczuciu bezpieczeństwa taką ofertę się składa.
Ja katastrofalnie dla obu stron, zaproszenie przyjęłam.
Wszyscy byliśmy w związkach trwałych i udanych, a spotkanie miało się odbyć na planie innym. Jakim? To miało właśnie ujawnić wizyta, określić jakość współistnienia, jego zasadność i możliwość.

Jechaliśmy, my stare małżeństwo ze starym psem wygodnym samochodem syna z klimatyzacją i elektronicznym przewodnikiem, który prowadził nas bezbłędnie pod podany adres.
Mijaliśmy po obu stronach autostrady pozostałości po żniwach – regularne, zawsze takiej samej wielkości porozrzucane po złotych polach ścierniska walce mechanicznie sprasowanej słomy, co przypominało pejzaż opanowany przez kosmitów i cywilizację nową i nawiedzającą.
A myśmy byli ludźmi starego ładu.
Wpatrując się w te pola, gdzie jedynie bezwład rzucanych snopków w zupełnie nowym kształcie stanowił jakąś przypadkową, jak w grze kostką, podejrzaną dowolność, przypomniałam sobie różne nasze wyjazdy towarzyskie, których szyfru zasadności nigdy nie potrafiłam pojąć, ani zgłębić.
Były one, jak te słomiane walce na polach rozrzucone zupełnie swobodnie, ale ich jednością zawsze była utrata, brak ziarna, pustka ewangeliczna, gdzie wzrost z kąkolem był wspólny, ale ziarno oddzielano i zabierano. Ja pozostawałam jak ta słoma na placu boju pusta i samotna.

Jechaliśmy na północ, ponieważ Internauta mieszkał w klimacie zimnym. W miarę zbliżania się do celu pejzaż zamieniał się w nadbrzeżne wydmy i sosny, północny wiatr delikatnie wiał od morza, ale to jeszcze nie było zimno, ponieważ był środek lata i ciepło pochodziło z zupełnie z innych źródeł.
Wyszedł na szosę, by nami pokierować wezwany komórką, gdyż dom, w którym mieszkał ze swoją kobietą był postawiony niedawno i nie był umieszczony w przewodniku.
Jego drobna sylwetka w miarę zbliżania się coraz bardziej zdawała się wyrażać radość spotkaniem, ale mogły to być jedynie sygnalizacyjne wymachiwania ramionami.
Okazał się w rzeczywistości niskim, szczupłym blondynem, o niezgodnie z panującą modą lokatej głowie. Wskazał nam miejsce parkingowe obok ich czarnej limuzyny.
Jako wymoczek i zdechlak zabrał z moich rąk neseser, całe szczęście dla niego lekki, gdyż ciężkiej walizy by pewnie nie udźwignął, gdzie włożyłam na wszelki wypadek znalezioną na śmietniku szmaragdową sukienkę na ramiączkach na wypadek, gdyby okoliczności wizyty prowokowały sytuację koktajlową. Były w nim też prezenty dla gospodarzy: brązowa mysz – badylarka typu „puchatek” dla ich córeczki, która właśnie przebywała z babcią na wakacjach i grę planszową, gdzie kostką i pionkami można było wygrać na wieczyste użytkowanie każdy obiekt miasta Katowice.
I kwiaty dla gospodyni domu: dzikie róże (rdzawe) zrobione ze 100% polichlorku winylu i odnoszące się do słynnego obrazu „Młodzieniec wśród róż” Nicolasa Hilliarda, przedstawiający lokatego chłopaka otoczonego ulubionymi kwiatami Elżbiety Pierwszej symbolizującymi cierpienie. Wydawało mi się bowiem, że Chłopak z Sieci jest typowym sadystą i kwiaty te miały po kobiecemu dać wyraz mojej empatii i współczuciu jego partnerce.
Jednak jego żona, postawna brunetka, zdawała się dominującym mózgiem i duszą tego domu, a także stanowiła zapewne kierowniczą rolę w tym gnieździe, jakie ku naszemu zdumieniu zobaczyliśmy.
c.d.n.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *