Przeczytałam Perfume kilka lat temu i nie doświadczyłam zachwytu nad powieścią Marcela Reich – Ranickiego, który powitał ją, jak długo oczekiwane literackie objawienie, jako zwiastun wspaniałego odrodzenia gatunku.
Teraz, gdy na ekrany wchodzi film wierny literackiemu pierwowzorowi, a zachwytom (patrz Anita Piotrowska w TP i komentarze) nie ma końca, trudno mi udowodnić wielkie zniesmaczenie, jakiego nie udało mi się pozbyć oglądnąwszy film.
Zawsze zastanawiała mnie dziwna zależność perfekcyjnego wykonania z wymową i przesłaniem dzieła artystycznego. Zauważyłam, że istnieje wśród odbiorców dziwne utożsamienie dobrej roboty rzemieślniczej z dobrym rezultatem artystycznym.
Książka jest rewelacyjnie napisana, film rewelacyjnie nakręcony.
Ale czy do dzisiaj nie zachwycają nas fotografie “Leni” Riefenstahl?
Wątpię, by tak piękna ilustracja zbrodni mogła ją potępić. Nawet wielka scena seksualnego zespolenia na miejscu kaźni nie ma nic wspólnego z bachanaliami i orgią, a sugeruje jedynie fizyczną miłość.
To, że rzecz się dzieje w czasach de Sade niekoniecznie musi przesiąknąć duchem epoki. Tłum, jego potrzeba widowisk, potrzeba widoku dręczonego ciała jest złożona. Sadyzm tłumu to też potrzeba ofiary zastępczej.
Autorzy filmu i autor powieści bardzo szybko nazywają. Dziecko z wybitnym darem zmysłu powonienia, przewyższającym wielokrotnie zwierzęcy, przychodzi na świat w warunkach niegodnych człowieka.
Jest traktowany tak, jak widzieli to Dickens, Wolter czy Cervantes. Nawet romantyk Hugo mierzwę ludzką przedstawiał brutalnie.
Upokorzenie Hitlera, któremu odmówiono studiowanie na Akademii Sztuk Pięknych nie czyniło z niego wybitnego talentu. Hitler, jak udowodnił – ani malarskiego, ani literackiego (“Mein Kampf”) daru od Boga nie otrzymał.
W „Pachnidle” mamy postać wybitną. W pięć minut bez edukacji wykonuje kompozycję zapachową, dzieło rzemieślniczej kilkudziesięcioletniej nauki i praktyki.
Bohater, jak wynika z narracji, czerpie ze źródła zła, a liczne aluzje do zdobycia władzy politycznej są jedynie tropami mylnymi.
Tajemniczy Jan Baptysta Grenouille bowiem chce zdobyć miłość.
Tutaj chyba dzieje się najwyższe sprzeniewierzenie i największa kontrowersja tego utworu. Słowo coraz częściej nadużywane staje się pretekstem do wszelkich wytłumaczeń niewiadomych, na które nie powinno być odpowiedzi. Okazuje się, że jest i to bardzo łatwa. Miłość jest alienacją, jest brakiem, którą jedynie trzeba posiąść. Biedny chłopiec wskutek złego wychowania (braku) jej nigdy nie miał możliwości posiadać. Byłoby to wytłumaczenie społeczne wszelkiej człowieczej zbrodni. Byliśmy nie dość kochani, dlatego zabijamy. Końcowa scena jest tego dopowiedzeniem: chemicznie bez problemu można ten brak uzupełnić. Bohater w końcowej scenie przedawkował i jest miłośnie rozszarpany.
Autorzy wzbudzają w odbiorcy współczucie dla utalentowanego chłopca. Minki cierpiącego bohatera są zniewalające. Przebitki na uduszoną ukochaną krojącą mirabelki, liryczne. Kto więc winien?
Aparat ścigania jest straszny. Opiekunowie chłopca też. Pracodawcy są rozpustnikami i tyranami. Kościół urzędowy.
Geniusz, bo jest nim bezwzględnie bohater „Pachnidła”, unicestwia się dobrowolnie, gdyż władza jaką dysponuje będąc w posiadaniu eliksiru, który najprawdopodobniej już w tej chwili jest naszej cywilizacji technicznie dostępny, nie prowadzi go do zniszczonej bezpowrotnie umiejętności kochania. Ale droga, jaką pozyskuje miksturę jest drogą cierpienia, czyli chrześcijańską, ból wytworzony z tej materii prowadzi jedynie do efektu chemicznego.
Ponieważ żyjemy w czasach późniejszych niż akcja powieści, faszystowskie abażury ze skór ludzkich mamy „przerobione”.
Dziwi ciepłe przesłanie zarówno powieści, jak i filmu, którego operatorski majstersztyk faktycznie może zachwycić i oczarować, a i sztukę wysoką, zamiast kiczu, wywąchać.