Rzeczywiście, nagrodzona Oskarami Helen Mirren jest postacią o wiele bardziej realną i bardziej podobną do Elżbiety II niż ona sama.
Gdyby ten film był o sobowtórze, z pewnością osiągnąłby większą wartość artystyczną, niż w konsekwencji produkcja soft paradokumentu, gdzie główną postacią nie jest tytułowa królowa, a jeleń.
Sześćdziesięcioletnia aktorka przegrywa więc pierwszeństwo tytułowej roli wbrew woli reżysera i scenarzysty.
Kiedy pojawia się to zwierzę w połowie filmu – nagle, ku zaskoczeniu wszystkich – gdyż jest to mentalny nokaut dla kogoś, kto śledzi na ekranie jedynie newsy gazetowe i telewizyjne – automatycznie wypiera cały misternie preparowany problem moralny królowej.
Jeleń pojawia się, gdy dzielna królowa uszkadza Land Rovera w jeziorze i czeka na pomoc drogową koniuszego z jej wiejskiej posiadłości. Mimo filmowych napomknień o naganianiu jelenia dla osieroconych dwóch małych królewiczów – by mogli swój stres rozproszyć strzelaniem do niego – to jednak dopiero tu, nad jeziorem, staje się realnością.
Jeleń niestety zawsze jest kiczem, nawet, jak jest tylko encyklopedycznym okazem.
I tak w tej scenie spotkania determinuje wszystko wokół.
Gdy zaszlachtowany zawiśnie na wiejskim haku, a królowa, związana na mur z nim emocjonalnie popędzi naprawionym Land Roverem, pogładzi uciętą jego głowę paluszkiem i wytrze dyskretnie spadającą łzę, to już wiadomo będzie, że film pokochają wszyscy : zwolennicy królowej, Szkoci w spódnicach, konserwatyści, prawicowcy, lewicowcy, kościół anglikański, politycy, Partia Zielonych, wielbiciele Diany, pederaści, artyści, milionerzy, Misjonarki Miłości zakonu Matki Teresy z Kalkuty i wszyscy czytelnicy internetowych portali.
Helen Mirren, którą pamięta się ze „Szczęśliwego człowieka” Lindsay’a Andersona i “Kaliguli” Tinto Brass’a porzuca ze względu na wiek ekranowe życie płciowe.
Mimo, że dzieli łoże z królem, to aseksualne jego wejście ze słowami „przesuń się ogóreczku”, jest ledwie wyobrażeniem, co tam tak naprawdę w słynnym Pałacu Buckingham się dzieje.
Odtwarzając angielską królową dochodzi do niebywałej perfekcji w pokazaniu kobiety dojrzałej, powściągliwej, a zarazem uczuciowej, która co krok udowadnia, że oddała swoje jednostkowe życie na mękę służby w Pałacu Buckingham i mękę życia po królewsku.
Gdy Gore Vidal napisał scenariusz do „Kaliguli”, sam nie chciał się do tego przyznać, usiłując usunąć swoje nazwisko, a skandal i tak trwa do dzisiaj. Peter Morgan po sukcesie scenariusza „Ostatniego króla Szkocji”, uwierzywszy we własne siły, przyrządził tym razem płytki i płaski konformistyczny banał o konflikcie dwóch światów: świata Diany i świata Elżbiety.
Według niego, oba światy mogą wspaniale koegzystować, jeśli mediatorem będzie polityk pokroju premiera Tony Blair’a.
Bajka o złej królowej i dobrej księżniczce w XXI wieku znalazła nareszcie swoje moralne wyzwolenie.
A jest nim ogromny plac upszczony kwiatami, balonami, laurkami, groźbami i paszkwilami, całym śmieciem popkultury, gdzie prosty człowiek może dać upust swojej woli i poczuć ludową władzę, stymulowany telewizją i prasą.
Mimo, że „Królowa” jest dozwolona od lat 12, a „Kaligula” od 21, to pornografia dworów królewskich w drugim wypadku i tak w konsekwencji przyciągnie więcej widzów. Nie tylko starzeją się aktorki, ale i widzowie.