Śnieg był bielszy i w uśpieniu
pod powierzchnią prężył ślad.
Maskę białą pokoleniu
twarz Wisielca w miasto kładł.
Puder prószy, trze mikstury,
wspina się na cienkich palcach.
Obrócony świat do góry,
mimo powietrznego walca.
Jeszcze trochę trwa w bezruchu
maskarada dekoracji.
Wróci krzyk w pierwotną kruchość.
Wróci śpiew, by się nie zbłaźnić.
W delikatność chwała chwili
w unikalność, chwała minie
śnij, gdyż wszyscy zostawili
dawno już powagę drwinie.
Mój kochanek, cień kanionu
jak połysku wietrzne drgania,
na balkonie chcąc mi pomóc
zawisł, by się wiecznie kłaniać.
Nic nie kończy się w finale,
snuje się po śniegu blaga,
z rękawiczki wyjdzie palec
z mych intencji twa uwaga.
Śnieg poprawność tchnie w kamuflaż,
karnawału śmiech początku,
nie zakryje nocą łóżka,
gdyż nie kończy się nic w końcu.
hm.. świetnie ujęte.
Nic nie kończy się w końcu, a kiedy koniec jest początkiem, albo odwrotnie zmumifikować czas i ludzi którzy odchodzą jak muszki owocówki.
Pozdrawiam
Tu akurat chodzi o pożądanie seksualne, może w wierszu nie jest to jasne, ale wiersz jest po to, by rzecz zagmatwać i zakamuflować do wymiaru niebywałego. Znane są szczególnie u mężczyzn późne zakochiwania (Roland Barthes „Fragmenty dyskursu miłosnego”, Wydawnictwo KR, Warszawa 1999 – sześćdziesięciodwuletni pisarz zakochuje się w chłopcu). Najprawdopodobniej, jeśli człowiek nie umiera za życia, aktywność seksualna trwa do końca, kończy ją tylko śmierć, która też końcem nie jest, jeśli uwierzy się filmowi Alejandro Gonzalezowi Inarritu „21 gramów”.