Po rewelacyjnie wyrażonej naturze uczuć wyższych w oscarowym „Koli” i przepięknym filmie o przyjaźni i miłości czeskich lotników z czasów II wojny światowej w „Ciemnoniebieskim świecie”, „Butelki zwrotne” Jan Svěráka, mimo entuzjastycznego przyjęcia w Polsce, rozczarowują.
Nie na darmo Mikołaj Bierdjajew pisze, że coś jest niestosownego w rodzinie, że jej zbytnia bliskość zniekształca i zawstydza.
Mimo sieciowych podziwów nad duetem sławnego w czeskim kinie ojca Zdeněka Svěráka i równie sławnego jego syna Jana, film ma coś fałszywego od początku i ten posmak kłamstwa egzystencjalnego do końca mi towarzyszył.
Czeskie kino ma zakonotowaną mylnie pieczątkę harabalowskiej przymilności i dobroduszności, sugerującą przyzwolenie i pobłażanie.
Kto czytał „Autko” Hrabala, wie, że wszystko, co w wielkiej sztuce czeskiej jest wielkie, to akurat nie zgoda na wytchnienie, na ulgę w pogodzeniu się z brakiem spokoju, na negację przerażenia. Czeskość to w dalszym ciągu Kafka i nawet, jak podszewka groteski i poprawności przesłania kotłującą się egzystencję, to zawsze jeszcze pod tym dobrotliwym wizerunkiem czai się niepokój.
Tak było w „Pali się moja panno”. Tak jest u wszystkich: Milosa Formana, Karela Kachyňi, Jiříego Menzla.
Ambitne kino czeskie, które ostatnimi laty zachwyciło Janem Hrebejkiem, Saszą Gedeonem, Petrem Zelenką i Janem Svěrákiem, prognozowało artyzm nowej generacji młodym głosem przenikliwie dającym obraz dzisiejszego człowieka.
Czytam w wywiadzie z reżyserem w „Gazecie Wyborczej”, że ten film to walka z ojcem o szczegół, o wyszarpywanie tajemnic rodzinnych, wreszcie pytanie o autorski ekshibicjonizm.
Jak widać – walka przegrana.
Powstał film o domniemaniu, o starości widzianej oczami syna, który przypuszcza, że taka ona jest. Widocznie mityczna zazdrość nie dopuściła go do tajemnicy, a i odizolowała od prawdy o swoim ojcu i o swojej matce.
W konsekwencji powstał płaski, sentymentalny filmik o tym, o czym wszyscy wiemy, zaprzepaszczając psychologiczne odkrycia światowej (Bergman) kinematografii, gdzie wiwisekcja była prowadzona radykalnie i bezkompromisowo.
Przede wszystkim to, że skup butelek (znany nam niestety najlepiej z epoki PRL-u), jest miejscem nie tyle degradującym społecznie bohaterskiego emerytowanego nauczyciela, który żadnej pracy się nie wstydzi, ile oknem na świat wyjątkowo nieciekawym. Przychodzi wprawdzie piękna Czeszka (wszystkie Czeszki są zawsze piękne, nie tylko na w konfrnontacji z polskimi aktorkami, ale obiektywnie), z odsłoniętym pępkiem i spodniach biodrówkach i źle zinterpretowanych, narysowanych na brzuchu długopisem kreskach (co najsłynniejszy czeski aktor Jiří Macháček rozszyfrowuje, jako ilość orgazmów, a w rzeczywistości jest to ilość sprzedanych piw, czyli ślad pracy barmanki), to jednak nie jest to prawda na tyle odkrywcza, by rzutowała na bardziej syntetyczne przemyślenia. Złożona więc z takich obrazków rzeczywistość w knajpie, kuchni, na praskiej ulicy, w domu emerytki, kościele, nad Wełtawą, w szkole, w balonie i w fantazjach erotycznych sześćdziesięciopięcioletniego głównego bohatera (ojca reżysera), buduje ciepły nastrój starości pogodzonej z upływem czasu i walką między psim przywiązaniem do kobiety z równoczesną jej nieprzydatnością seksualną.
I może ten ostatni problem byłby najciekawszy, gdyż antynomie budują napięcie i dramat, jednak, jak w końcowej scenie z balonem, wszystko rozmywa się w sentymencie, bezradności, a z wielkiego pomarańczowego balonu pozostaje tylko wahająca się na wietrze ogromna szmata, by bezwładem i rezygnacją przestać się ruszać i opaść.
Warto Przechodniu, byś się ustosunkował przy okazji sztuki czeskiej na blogu, do fenomenu Ivana Mladka, wykonawcy piosenki “Jożin z Bażin”, który był w GW szeroko omawiany, niestety, nie mogę już tu podać linka.
Wynikało z niego, że Polacy nadmiarowo kochają się w tej piosence, o czym świadczy portal You – Tube, podczas gdy mamy przecież równie doby z tych lat kabaret „Starszych Panów”.
Żartobliwe przekształcenia dzisiejszych polskich filmików zatracają pierwotny historyczny sens tej piosenki o inwazji radzieckiej na Czechosłowację.
Przechodzień przeżywa jet lag i chyba nieprędko się wypowie.
Ale dworowali sobie z czeskiej kultury, też czytałam ten artykuł.
To je dokonalý =))))
ne rozumim :
(A proc nemuzete mluvit cesky?
pěkné pěkné
> Libor
to je super- Jiří Macháček!
Macháček rulez !
:)dík všem za pochvalu, jsem ráda, že se líbí 😉
Zachwycający jest ten czeski patriotyzm.
Nie to, co taka Elfriede Jelinek, której ojciec, jak Kafka, był czeskim Żydem, ale ona była wiedenką od urodzenia i nie ma chyba książki przez nią napisanej, by Austriakom nie odmawiała jakiejkolwiek pozytywnej cechy.
Nawet w „Wykluczonych” tak pisze o anarchistach:
„Główną wadą, poza wieloma innymi wadami austriackich anarchistów (o ile w ogóle tacy istnieli), była ich tragiczna sytuacja socjalna, z której tylko chcieli się wydostać”.
Zobaczyłem sobie właśnie na „kumplach” polecany wyjątkowo śmieszny filmik na You- Tube przez jakobe
http://pl.youtube.com/watch?v=KBPTyFYDrmE
i przeczytałem wszystkie naprawdę śmieszne komentarze.
Polacy jakoś inaczej wzbogacają światowe zbiory tego portalu, chociaż nie można im zarzucić braku oryginalności.
Wiesz Rysiu, ja jeszcze wczoraj w nocy usiłowałam przeczytać chociaż kilka stron z ogromnej, w kształcie sześcianu, przyniesionej z biblioteki, jak pisze wydawca na okładce – „Najlepszej powieści Virgiini Woolf”.
I nim zasnęłam jak kamień (pełnia księżyca mnie wycieńcza), poszukałam dzień i rok jej „Dziennika” taki jak mój dzisiaj, a łatwo obliczyć, urodziła się 130 lat wcześniej – i ona tam pisze, że pisze, bo już nie może sobie poradzić z tym nagromadzonym w niej pisarskim materiałem. Pisze więc wściekle, by zaraz się utopić.
Jelinek podobnie zwierza się w wywiadach:
“Pisanie jest konieczne, aby uszło ze mnie napięcie, bo inaczej pęknie mi czaszka”.
pisze nie tylko:
“Żeby czytelnik nie przeciągał się przyjemnie jak świnia w błocie, żeby zbladł przy lekturze –”
“Mogę być twórcza tylko dzięki negatywnym emocjom. Gdybym siebie lubiła, byłoby mi przyjemnie, ale bym nie pisała”
Chyba , że to tylko tak mają feministki:
“Nie, ale takiego kutasa jak mężczyźni też bym nie chciała mieć. Najchętniej nie miałabym nic. Anioły też nie mają genitaliów. Tak, chciałabym być istotą bezcielesną lub spłonąć jak kawałek bibułki.”
Ale ja kocham swój blog i nie piszę z nienawiści.
Ale z nadmiaru – tak!
Dobrze Rysiu trafiłeś, bo ja rzeczywiście jestem wielkim miłośnikiem kultury czeskiej i fenomen Mladka witam z wielkim zadowoleniem. Tu są zresztą dwa fenomeny. Pierwszy raz w historii nowożytnej media (gazety i telewizje) boleśnie zdały sobie sprawę z postępującego procesu tracenia kontroli nad wyobraźnią masową, a tym samym monopolu na kształtowaniu gustów i wyobrażeń o świecie odbiorcy i są tym faktem wielce obrażone i zniesmaczone. Widać to wyraźnie w obu artykułach GW, niestety ten pierwszy, który czytałem jeszcze w USA, jest nie do odnalezienia. Jest natomiast drugi, bardzo podobny, a równie beznadziejny i właściwie obraźliwy. Biorąc pod uwagę podobieństwo stylu i ignorancję, oba są tej samej osoby; p. Doroty Wodeckiej-Lasoty. Oba wyrażają to samo lekceważenie wobec fenomenu popularności Mladka i wyimaginowaną wyższość kultury polskiej nad czeską. A jestem przekonany, że to niczym nieskrępowany, autentyczny, wolny i osobisty wybór internautów, a nie snobizm lub odzwierciedlenie prymitywnych gustów Polaków.
Czasy ręcznego sterowania kulturą, w stylu p. Wodeckiej-Lasoty i całej kupy gazetowych ciotek i wujków kulturalnych mijają jak zły sen. Oby jak najszybciej.
A Ivan Mladek to wielka postać czeskiej sceny muzycznej. To jazzman, ale i świetny komik, niestety nie ma w Polsce odpowiednika takiego Mladka, a już w żadnym razie Kabaret Starszych Panów. Bardzo polecam na youtube jego Snehurkę. A sam “Józek z bagien” to b. melodyjna i zabawna piosenka, wpadająca w ucho, która i bez politycznego kontekstu da się słuchać po 30 latach. I jak się okazuję dla Polaków jest to nabidka niebywale świeża. Należy mieć tylko nadzieję, że miłość do Mladka zaowocuje innymi odkryciami, a Czechy to kopalnia znakomitości.
Bardzo by się przydało trochę świeżej krwi Kartoflandii, kraju papistów, antysemitów i ksenofobów.
Na początek polecem absolutnego giganta muzycznego: Radůzę
To dla naszych tutaj czeskich gości dla porządku podaję link do artykułu z GW:
http://www.gazetawyborcza.pl/1,75248,4955860.html
A dla ewentualnych polskich gości tego bloga przytaczam słowa Alice Nellis (kim jest, podają strony polskie).
“Do druhé škatulky nebo pytle pak pro mě patřili už zmínění Beatles, Jethro Tull, Frank Zappa, Led Zeppelin a třeba Ivan Mládek s Vladimírem Mišíkem. Postupem doby se pro mě jazz vydělil do samostatného pytle. Co se týče jednotlivých interpretů, skupin a zpěváků, ti přicházeli vždycky s určitým obdobím. Jeden čas jsem třeba měla hodně ráda Stinga. Jindy byl mým vzorem Frank Zappa.”
Cytat z:
http://www.aviso.cz/archiv/nelis.htm
Przygotowuję notkę blogową o książce wydanej w ubiegłym roku przez Korporację Ha!art Michała Zygmunta
„New Romantic”, w której bohater pomstuje, że Czesi zabrali nam Zaolzie.
Niestety, nie mogę ukończyć, bo właśnie kleję pierogi (ruskie).