W powieści „Życie i myśli Tristrama Shandy” Laurence Stern porusza kwestię tzw. „konika”, czyli aktywności ludzkiej rozwijanej przyjemnościowo tylko dla tego, kto ją kultywuje. Autor zaznacza, że do „konika”, nie powinny się wtrącać osoby trzecie, że hobby jest nieszkodliwą działalnością tylko wtedy, kiedy zaspokaja jedynie hobbistę nie zadręczającego otoczenia swoim zainteresowaniem.
Oczywiście uprawianie poezji, pisanie wierszy i publiczne ich odczytywanie odbywało się – ku zgrozie tych, których zmuszano do uczestniczenia w takim rytualne – poprzez wszystkie wieki, ale dzisiejsza możliwość technologiczna ją wyolbrzymiła, umożliwia jej wnikanie w psychikę niezorientowanego miłośnika poezji dzięki konkursom literackim. Wystarczy hobbistę naznaczyć Nagrodą, a już hobbista, którego konikiem jest pisanie wierszy trwale wchodzi w krwiobieg poetyckiego słowa, krąży, multiplikuje się po witrynach sieciowych, wieczorkach autorskich, samorzutnie, bezwolnie i bezszelestnie wnika w podświadomość i na zawsze w niej zalega. Zła poezja w tej chwili rozsiana po świecie podobna jest do plastikowych śmieci, które rozkładają się dopiero po kilkudziesięciu latach, nieposprzątane zatruwają naturalne środowisko. Nagradzani poeci pozyskują tą drogą glejt na mocy którego stają się profesjonalistami, są nietykalni i nieweryfikowalni. Mianowanie laureatów uwierzytelnia legiony hobbystów, którzy poprzez aprobatę wyboru laureata, ustawiają się automatycznie w kolejce do Nagrody.
Dlatego tak częstym motywem wierszy laureatów jest sen o potędze.
„Rejestry” Elżbiety Lipińskiej to nic innego, jak zapis snów, które z racji tego, że są tylko snami, mogą mówić o wszystkim i o niczym. Mogą artykułować kompletną dowolność, byleby tylko tę Nagrodę dostać, nikogo nie obrazić, o nic nie zahaczyć, słowem, taki populistyczny, konformistyczny głos poetki na nowy wiek najbardziej przydatny jest wszelkim konkursom poetyckim.
Laurence Stern tak ciepło piszący o hobbistach nie przewidział, że po kilku wiekach „konik” wymknie się kontroli, zawłaszczy świat oficjalny i w sztuce zapanuje hobbista, którego jedynym celem będzie zmuszanie ludzi do akceptacji jego hobby, a nie pierwotna przyjemność płynąca z jego uprawiania.
Na nieszczęście Elżbieta Lipińska korzysta też z kolejnych ułatwień cywilizacyjnych, bogato inkrustuje swoje sny wszystkim, co da się wyczytać z Wikipedii, każąc czytelnikowi nagle pomniejszonemu tym erudycyjnym nokautem, skakać po Spinozie, Arystotelesie, Berkeley’u, Pliniuszu, przyswajać zwroty greckie, baskijskie , niemieckie, łacińskie, mowę plemion podzwrotnikowych itd. Nie dość na tym, że poezja Elżbiety Lipińskiej, robiąca wrażenie niesłychanego oczytania i wtajemniczenia sugeruje też, że troszczy się o rodzinę autorki i jej korzenie, rozciąga swoje poetyckie zainteresowanie na świat współczesnej poezji polskiej, robiąc wewnątrzwierszowe ukłony do Piotra Sommera i Bohdana Zadury, natomiast poszczególne wiersze dedykuje poetom bardziej z nią zżytym: Jackowi Dehnelowi, Wioletcie Grzegorzewskiej, Markowi Kołodziejczykowi, Aleksandrze Zbierskiej i Michałowi Kobylińskiemu.
W tak wielkim projekcie zabezpieczenia wszystkich poetyckich frontów mało miejsca zostaje na samą poezję. Wprawdzie poetka snuje się po wersach swoich wierszy czasami w postaci dymu, wspina się po nieżyczliwych zimnych ścianach, przegląda się w kałużach ulicznych, boi się jak dziecko obłoconego buta stojącego w łazience, ale to wszystko nie jest głosem artysty uprawiającego surrealizm. Przeciwnie. To kategoria lęków kobiety, która może kiedyś chciała być artystką, a która już dawno podpisała pakt z poprawnością i nigdy nie zaryzykuje żadnego szaleństwa. Zemstą niestety za ten akt sprzeniewierzenia się światu poezji jest freudowskie przeniesienie destrukcji nie na siebie, ale na czytelnika. Elżbieta Lipińska mści się na za to, że dokonała kiedyś wyboru. Będzie się już do śmierci z pełną satysfakcją zwycięstwa pięła po pionowych ścianach zdobywców poetyckich laurów na złość nie sobie, babci, ale czytelnikowi.
Świadczy o tym szydzący z pokus jej pokolenia wiersz „Spóźnionemu bitnikowi”. Nie jest on nikomu imiennie dedykowany, ponieważ Elżbieta Lipińska dedykuje wiersze tylko przedstawicielom swojego świata. Tytułowy wzgardzony bitnik, to człowiek przegrany, który nie wskoczył w odpowiednim momencie w garnitur lub garsonkę, nie dokonał tak skutecznych wyborów życiowych jak poetka Elżbieta Lipińska. Dlatego nie dość, że stracił życie przed śmiercią autorki wiersza, to jeszcze na grobie za karę, za niesubordynację społeczną posadzi się mu konopie, by nic już z tego nie miał, jedynie szkodę:
„(…)Konopie wrosną w ciało, zakorzenią się.
Wielbiciele będą Cię wdychać, aż zapomną.(…)”
[Spóźnionemu bitnikowi]
Oczywiście, nikt nie zapomni wierszy Elżbiety Lipińskiej łatwo, ponieważ anektowanie wszelkich przyczółków życia literackiego w Polsce staje się coraz łatwiejsze. Ponieważ nasza cywilizacja produkuje śmieci, które rozkładają się niezwykle wolno. Co nie znaczy, że są używane (czytaj „czytane”).
Wiersze Elżbiety Lipińskiej są na literackich forach internetowych, wystarczy wklepać w Google tytuł wiersza i nazwisko poetki. Podaję spis wierszy, które weszły w skład nagrodzonego tomiku. Polecam też filmik na You Tube,
http://www.youtube.com/watch?v=mJfABoFiVuQ
gdzie poetka wyjaśnia, co oznacza liczba 42 w wierszu „Horyzont”.
Spis treści:
Rejestr snów
fotografia
Amplitudy
Długie pożegnanie
Literówka
West Berlin 1976-1983
Dawno temu w Rumunii
ślad
Według niej
Niechęć
kalejdoskop
Gołębiem posłane
J a , materia
Granica Chandrasekhara
Zoom
Pociąg ze stacji W, do stacji G
Widzenie
Ryba-pilot
Drzewo
Zakole
Piosenka jesienna
Horyzont
Sceptycyzm
Esse est percipi?
Pliniusz i krowy
Spóźnionemu bitnikowi
Saint Anne de Agadir
Jaskółka
Druga śmierć
Drohobycz, Listopad/czerwiec
Ahaswer osiadły
Kamienie
Tam i z powrotem
Wołomin 1935
Sól ziemi
Rejestr snów 2
Indyjska szkoła tańca śmierci z Madrasu
Rejestr snów 3
Zastanawia ta nieprzenikalność literatury do czytelnika, jeśli czytelnikiem jest też pisarz. W tym filmiku na YouTube Elżbieta Lipińska powołuje się na Douglasa Adamsa, pisarza przecież prześmiewczego i obdarzonego wyjątkowym, satyrycznym humorem.
W wierszu „Horyzont” opowiadającym o wędrówce czytelnika po lekturach w poszukiwaniu poznania, jest zawarte pewne rozczarowanie i w pewnym sensie, pobożne życzenie: „czwarty wymiar sam przyjdzie”.
Myślę, że czwarty wymiar, to też to, co się wydziela z prawdziwej twórczości. I obawiam się, że sam nie przyjdzie.
Nie przyjdzie, bo w tym szaleństwie nie ma metody i nie ma też szaleństwa. W dzisiejszej dobie przechwałki, że się w ogóle czyta, brzmią wstydliwie nie dlatego, że rzekomo jest jakiś spadek czytelnictwa (w który też nie wierzę), ale dlatego, że brzmi to tak, jakby ktoś był dumny z tego, że myje zęby i intymne części ciała codziennie, podczas gdy w wiekach wcześniejszych nie było to taką oczywistością. Jeśli poetka z dumą donosi, że czyta, to ja właściwie nie wiem, gdzie ja jestem.
Zaprezentowany miszmasz lekturowy w tych wierszach przypomina trochę scenę z filmu „Polowanie na muchy” Andrzeja Wajdy według opowiadania Janusza Głowackiego (znów polecę Žižkiem!), gdzie teść głównego bohatera (młodzi mieszkają z rodzicami) całymi dniami po pracy ogląda telewizor, a tam lecą indyferentne ideologicznie filmy przyrodnicze. Zafascynowany ogólnoświatową fauną daje temu ciągle wyraz słowami zachwytu i z off-u dobiegają słowa teścia: „O, krokodyl!”
I podobnie jest w tym tomiku. Poetka co przeczyta, natychmiast siada i daje temu trudowi wyraz wierszem. Następuje tutaj przeciwny odwiecznemu procesowi twórczemu mechanizm: poeta nie próbuje rozwiązać zagadki swojego pojawienia się na Ziemi, poszukuje tylko pożywki, by móc napisać wiersz. Pożywka jest, jak widać, zupełnie przypadkowa.
Nie, no, w wierszu „Horyzont” właśnie zadaje pytanie, dlaczego jest na Ziemi. Nawet pyta o to przyswajając lekturę młodzieżową. Ten zamierzony być może infantylizm jest opisem procesu, w tym wypadku czytania, który donikąd nie prowadzi, poza czysto przyjemnościowymi rezultatami. Więc w konsekwencji miłośniczka czytania jest jego śmiertelnym wrogiem. Jeśli trywializuje słowo pisane, haszuje się nim hedonistycznie, spędza nim czas, jak niechciany płód myśli, szkodzi literaturze, która do czegoś dąży nawet, jak się myli. Przypomina to trochę melancholię romantyków, którzy napotykając Zło świata rozumieli fiasko myślicieli chcących świat naprawiać. Jednak z tego wywiadu wynika, że Pani Lipińska nie przeżywa rozterek takiej natury.
Nie. Nie przeżywa takich rozterek. Rozterki i wątpliwości scedowane są na tych, którzy zdumiewają się, jak można zawęzić literaturę do takich rozmiarów i dać temu przyzwolenie. Hrabinie malowały, prowadziły salony literackie, zapraszały prawdziwych artystów, ale jednak to im oddawały pole, prawdziwi artyści nie czołgali się wychwalając ich talenty, wręcz przeciwnie. Jeszcze za moich czasów malujący amatorsko dentyści zapraszali do swoich bogatych domów moich kolegów malarzy prosząc ich o uwagi techniczne, lecząc przy okazji im zęby, ale nigdy za to nie zajmowali ich miejsc na wernisażach. Nie to, że sztuka jest jakimś sanktuarium zamkniętym, tylko dla wtajemniczonych. Wszystko jest otwarte i wolne. Tylko spontaniczność twórczości polega na zupełnie innych mechanizmach niż te, które chce się teraz legalizować dla tych, którzy na chama chcą być artystami tylko dlatego, że środowisko zawodowych pryków im się znudziło i hajda do artystów, bo tam tak ciekawie.
W sumie, to miałam wielkie wyrzuty sumienia pisząc tę notkę, bo co mi tam do Pani Lipińskiej. Zupełnie nic. Winne są zawsze elity, które dopuszczają.
Tu by trzeba było przeanalizować wiersze pod kątem Szaleństwa i Rozumu. Pragmatyzm Lipińskiej wynikający być może nie z próżności – jak sugerujesz, ale z pragnień innej natury – robi z literatury rzecz płaską, pozbawioną nie tyle czwartego, co i drugiego i trzeciego wymiaru. I może szczere przyznanie się do tej płaskości kartki papieru (podróże mentalne w wierszu „Horyzont”) jest w pewnym sensie przyznaniem się do braku szaleństwa, które według Michela Foucaulta jest absolutnie niezbędne literaturze. Samo rzucanie się na głębokie wody niewiadomej, jaką jest twórczość literacka świadczy o braku mechanizmów chroniących bezpieczeństwo psychiczne pisarza, czyli dowodem na jego szaleństwo.
Analizując dokonania artystów, którzy musieli tworzyć, ponieważ inny sposób życia był dla nich niemożliwy, można dojść do wniosku, że nigdy nie opowiadają o swoich miazmatach w sensie pytań, dziwowania się. Nie dochodzą do wniosków na drodze sztuki, medytacji, bo sztuka to nie jest religia, sztuka tylko pośrednio rozwija artystę, natomiast służy innemu celowi. Pokazuje świat inaczej, niespodziewanie, jej niekonwencjonalność jest dlatego odkrywcza i wywrotowa, ponieważ artyści schodzą do światów zapomnianych bądź nieuświadomionych. Stąd ważna jest sztuka Art brut, ludzi wykluczonych, kalek, autystów, schizofreników. Jeśli w ich miejsce wejdą przedsiębiorczy ludzie, dla których, jak napisałaś, artysta to „pozytywnie zakręcony”, to dla tamtych miejsca już nie stanie.
No tak, bez szaleństwa pewni artyści nie wspięliby się tak wysoko w swoim doświadczeniu wewnętrznym. Cały czas chodzi o przekraczanie. Dokonali tego np. van Gogh, Artaud, Hölderlin, Strindberg.
Przed transgresją bronią pewne grupy społeczne, są dla nich takie zachowania artystów niedopuszczalne. Właśnie cytowanym przez Ewę wiersz „Spóźnionemu bitnikowi” mówi o tej dezaprobacie przez autorkę zbioru „ Rejestry”. Też uważam, że poezja bez transgresji nie ma sensu.
Transformacja polityczna w Polsce przyzwoliła demokratyczne traktowanie wszystkich przejawów poezji, ale tylko pozornie. Jeśli chroni się, to tzw. pseudoszaleństwo, szaleństwo kontrolowane, szaleństwo udawane, podszywające się, lub w postaci twórczości Elżbiety Lipińskiej, nietolerowane. Wzmógł to Internet pozwalający zlokalizować Szaleństwo i natychmiast je wykluczyć z oficjalnego obiegu dzisiejszej literatury. Dlatego ten typ liryki, jaki reprezentuje Elżbieta Lipińska jest nagradzany. Czytać się tego nie da. Jurorzy w piekle będą mieli z pewnością zadane za pokutę czytanie na okrągło wierszy Elżbiety Lipińskiej aż do nadejścia czwartego wymiaru.
Chciałabym jeszcze poruszyć problem wierszy Elżbiety Lipińskiej, nazwałabym je „turystycznymi”. „Indyjska szkoła tańca śmierci z Madrasu”; „Rejestr snów 2”; „Saint Anne de Agadir” to wiersze z obrazami obcych krain i kontynentów, które nie zostały poddane żadnej obróbce artystycznej. Zostały przeniesione z realnej rzeczywistości w wiersz i dlatego są stępiałe znaczeniowo, nieczynne, nie poddane reakcji chemicznej liryki. W tym miejscu chciałabym się wypowiedzieć w obronie słów, że nie wszystkie napisane słowa są poezją, że nigdy nich dobór nie może być tylko spekulacją racjonalną, bo poezja jest też przecież magią. Słowa poetyckie przenoszą czytelnika z wnętrza autora do zupełnie osobnego świata. Autor winien to czytelnikowi umożliwić. To nie autor łączy się z czytelnikiem, a jego dzieło. Dlatego recepcja wierszy Elżbiety Lipińskiej ogranicza się tylko do jej subiektywnego ja. A zawsze powstaje przy tym pytanie: kogo to obchodzi.
Szaleństwo zabawy reprezentował na portalu Liternet Edinuel Mara. Został zbanowany, a jego twórczość usunięta. Brać internetowa kocha takie wiersze, jakie pisze Elżbieta Lipińska i jest to tajemnicza sprawa dla mnie, niepojęta, tym bezpłciowym stylem wypełnione są szczelnie wszelkie fora literackie teraz. Dzisiejsi poeci polscy ubóstwiają się grzać w ciepełku takiej poetyckiej wygody. Wygody zresztą dla wybranych, bo kto ma taki luksus życiowy, by je produkować bez opamiętania. Nic nie poradzimy. Ponurość martwoty dzisiejszej poezji zaprowadzi ją pewnie do zaniku.
Za tydzień Marty Podgórnik „Rezydencja surykatek”. Piszę kończąc, ale może się tu jeszcze ktoś odezwie, chociażby w obronie poezji Elżbiety Lipińskiej.
Czy te wszystkie komentarze napisała jedna i ta sama osoba? Czy to jakiś atak lub prywatna zemsta? O co tu chodzi?
nie, żadna zemsta. Nigdy nie poznałam Pani Lipińskiej osobiście, nie rozmawiam na portalach literackich i piszę wyłączne o twórczości.
Zdumiewające, że ocenę artystyczną łączy Pan z osobistymi emocjami.
A Pan? Kim Pan jest, skoro ośmiela się kwestionować wiarygodność komentatorów mojego bloga. Tomek ?