Wiadomo, że bez czytelnika głos poetycki sensu nie ma, dlatego chcę ten sens przywrócić i czytam, czytam, czytam!
I czytając te wiersze, mam wrażenie, jakby pod pozorem pisania dla siebie poeta pisał tylko i wyłącznie dla czytelnika. Nieprzezwyciężona do końca tomiku chęć zaimponowania czytelnikowi skazuje te wiersze natychmiast na rolę uzurpacyjną i natrętną, na popis pusty i potrzebny tylko nadawcy, który mu wmawia, że robi to (pisze wiersze) tylko dla niego. I jest tutaj Będkowski tylko małym dzieckiem, którego utrudzeni rodzice próbują nauczyć sikać do nocnika i on wreszcie wcelowuje we wskazane miejsce i patrzy triumfująco na nich, rozgląda się dumnie i oczekuje aplauzu. Popełniając utwór „Głębokie jezioro”. Ryszard Będkowski doczekał się „Berezina” i kilku innych równie wdzięcznych aplauzów, ale jego poezja nie stała się nigdy poezją. Jak to jest, że poeta tak gorliwie przywołuje obrazy dzieciństwa, składa te porozrzucane w pamięci okruchy i nic z tego głębokiego jeziora pamięci nie wydobywa? Jak kamień w wodę! Dlatego musi symulować odnajdywanie, udawać, że znalazł, że to poetyckie nurkowanie zakończyło się sukcesem, bo jak to wracać stamtąd z niczym.
A jednak ja, czytelnik Będkowskiego, zapewne jeden z wielu, jaki pewnie mu się przydarzył, ja, tak samo jak on, jednostka przeżywająca i czująca, nie łączę się w żaden sposób z poetyckim obrazowaniem Będkowskiego. Miałam nadzieję, że jestem czytelnikiem wymarzonym. Znam Sosnowiec pół wieku, moja przyjaciółka szkolna mieszkała w Sosnowcu, często u niej byłam, przez miasto przejeżdżam co i rusz, i znam je niemal na wylot. I wiem z całą pewnością, że to nie Sosnowiec jest wewnętrznym miastem Będkowskiego. Więc co? Galeria postaci z najbliższej rodziny narratora powołana w wierszach – siostra, matka, ojciec, babka, wujek? Ale oni są w takiej samej sytuacji klakiera, jak czytelnik:
„(…)zgromadzenie chmur obserwujących popisy
niejakiego Ryszarda Będkowskiego,(…)”
[List z tamtego świata]
Ta nieprzezwyciężona do końca tomiku świadomość indywidualności narratora pragnąca jedynie skupić uwagę na lirycznym „ja”, nie powie już nam nic więcej. Przejdziemy karnie z narratorem przez wszystkie kręgi poetyckiego piekła, by wyjść rozczarowani tym pokazem, tą obiecanką cacanką, tym dzieciństwem nie wartym poetyckiego zachodu ani wschodu. Wiadomo, że Sosnowiec w radosnej twórczości urbanistycznej Pierwszy sekretarz KC PZPR Edward Gierek zrównał z ziemią wznosząc na tym miejscu twardy i bezwzględny, lecz przemijający beton, ale to nie beton ma być materią poetycką, a słowo, które, jak pamiętamy z Biblii, było i będzie:
„(…)to stało się zanim jeszcze przestałem ssać księżyc.
wujek Tadek, po raz pierwszy w życiu, przemówił,
kiedy babcia, zębami, wyciągnęła mu igłę z pośladka.(…)”
[Przystanek Pekin]
I tak dryfuje poetyckie „ja”, ani nie szlakiem chagallowskim, ani nie schultzowskim, a ni nie proustowskim, a ni nie tym nowoczesnym, postmodernistycznym, czy dekonstrukcyjnym. Cały czas mamy do czynienia z tak zwanym poetyzowaniem, gdy poeta idzie sobie wzdłuż Czarnej Przemszy, syf na ulicach jak to u nas na Śląsku, wszystko rdzewieje, odpada, postindustrialnie zdycha i marnieje, a tu poeta nagle przystaje w zachwycie, w zachłyśnięciu swoja iluminacją i rodzi taki słowotok:
„nic mnie tutaj nie trzyma, może tylko ta rzeka,
Czarna Przemsza Madonna, tym bardziej że milcząca
jak wypełnione cieniem drzewo, które kiedyś
musiało utrzymać ciężar powieszonych Żydów
wędrówki na pobliski cmentarz, żeby oswoić się z myślą.
ktoś jeszcze tka wystrzępione losy?(…)”
[Sosnowiec]
I idzie na ten cmentarz i widzi, że owszem, tka, ale tka Poeta, on jest Poeta on musi tkać, bo nikt za niego tkać nie będzie. On jest winien tej poetyckiej ofiary temu miastu, tych strof, które mają tak samo nieważną dla jego wspólnoty, dla całej Poezji wartość, jak ten mocz, oddany triumfująco do nocnika:
„(…)wujek
Heniek rozkręca kłęby drutu, babcia Bronia odświeża chleb
na parze. ciche zajęcia. wujek Wacek niesie łby królicze,
jeszcze żywe, żują. dziadek Marian rozkłada przestrzenne szkice
na heblowanych deskach, babcia smaży omlety, przywierają
do rozgrzanych cegieł. lato przyszło zupełnie nie w porę.
wujek Tadek trzyma mnie na kolanach. potem, długo,
z twarzą przekreśloną uśmiechem, rozpowiada bajki.
o moim śnie, w którym wszyscy nadal żyją.”
[Magnetyczne centra cmentarzy]
A przecież wejście w fazę kontrolowania wydalania nie jest równe wejściu w budowanie światów równoległych, których bohaterowie są identyczni z tymi, z jakimi poeta obcował w swoim życiu, ale jednak przynależni już nie jego światu. Defekacja poetycka nie może być jedynie utrafieniem w odpowiedni moment dla wykonania tej czynności. Musi przejść fazę twórczości, czyli coś jeszcze innego, niż bliska ludzkiemu ciału fizjologia.
Ewo, kto to jest? Znowu nie ma żadnych danych o autorze! Nie na w necie!
Ten na facebooku to ten?
Nie.
Wando, wejdź na grafikę googlowską, tam jest kilka ujęć Laureata na witrynie Michała Kobylińskiego (Gil Gillinga). Boję się tu przeklejać (prawa autorskie). Młody chłopak. Jak Kiepura, chłopak z Sosnowca.
Tyle z Sieci:
Edycja XI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina
2005
Nagrodę główną otrzymał Ryszard Będkowski z Sosnowca za tom Gorzkie jezioro.
Nagrodę specjalną jury dostał Mariusz Partyka z Zabrza.
Nominowani: Ryszard Będkowski, Małgorzata Bogaczyk, Marcin Jagodziński, Michał Nowak, Marcin Orliński, Przemysław Owczarek, Mariusz Partyka, Julia Szychowiak.
Nagroda publiczności – Przemysław Owczarek z Łodzi.
Jury: Bohdan Zadura (przewodniczący), Karol Maliszewski, Krzysztof Siwczyk i Piotr Śliwiński.
Tak jak napisałaś Ewo, biografizm w twórczości nie może być plotkarski, tylko zbudowany od nowa, ale to zawsze autor. Tak jest w każdym razie w wielkich narracjach. Guliwer to Swift, Don Kichot to Cervantes. I tak jest w wierszach. Próbuję w wierszu „Anatomia według Rembrandta” rozpoznać stan psychiczny podmiotu lirycznego, na ile ta psychoza jest schizofreniczna:
„…martwi mnie rozkład. pociągi odeszły przedwcześnie
jak wody płodowe, a przecież mieliśmy się dzisiaj narodzić.
w innym miejscu, na innym brzegu.”
To końcówka tego wiesza poprzedzona opisem stanów lekowych (nie wychodzi z domu, przedmioty są ostre, dybią). Nie chodzi o to, by wiersz coś opowiadał i wyjaśniał, ale przedstawienie pewnego stanu ducha wymaga pewnej stanowczości. Takie gdybanie to każdemu śmiertelnikowi przychodzi na myśl kilka razy na dzień. A jakby od się urodził tym a tym… itp. To nie żadna „lekcja”. To neurotyczne pobożne życzenia. Najlepiej to wiadomo: urodzić się poetą.
mnie Wando onieśmielają wielkie nazwiska w wierszach. Zawsze uważam, że jak ktoś przywołuje takie obrazy. jak „Lekcja anatomii”, to musi już mieć tak samo jakościowo wiele do powiedzenia, co to arcydzieło niesie. Chyba, że to się potraktuje tak jak, Salvador Dalí domalowujący wąsy. Te wiersze są jednak bardzo na serio, bez żadnego prześmiewczego dystansu. Ten jest o braku wiary w Boga, taka pretensja, że ta wiara została odebrana. Tu jest takie przekomarzanie się, podmiot liryczny wolałby żyć w świecie uporządkowanym, a przyszło mu żyć na przełomie, kiedy on, ten świat jeszcze się wali na niego, napiera i atakuje. Tylko to jest napisane tak właśnie jak przeciętny człowiek, a nie jak poeta, który jednak próbuje coś z tego wszystkiego zrozumieć, a nie iść na żywioł lęku. Stąd jest to znudzenie studentów medycyny, którzy nie mają żadnej satysfakcji z sekcji zwłok. Bo to przecież już trup. Ale wszystko to jest w wierszu podane (lub mnie, może to ja mówię, nie autor) w sposób bardzo chaotyczny. Powtarzam, autor niczego nie buduje, tu cały czas się żeruje na obrazach. Dosłownie i w przenośni. Wiadomo, każde pasożytnictwo kończy się pożarciem żywiciela. I tak to się wszystko wyjaławia.
to w takim razie zajmijmy się rodzinką z Sosnowca. Ojciec jest odwrotnością bohatera „Sklepów cynamonowych. Ptaki trzyma w piwnicy. Ptaki nie są egzotyczne, wręcz przeciwnie. Mógłby to być bardzo dobry rodzinny horror, taki, jak „List do ojca” Kafki, a jednak wszystko się pruje, rozlewa, rozmięka, staje się dobrotliwe i sentymentalne. Ojciec wprawdzie bił, ale dobrze, że bił, dręczył ptaki w piwnicy, ale malowniczo wyprowadzał na smyczy. A jednak to absurdalne pogodzenie się z taką rodzinką przez podmiot liryczny (rodziny się nie wybiera), nie ma znamion rubaszności, humoru. Nie ma szyderstwa, nie ma emocji. Zupełnie niewykorzystany fakt posiadania w rodzinie dziwaków. To przecież esencja literatury, a tu takie literackie odpuszczenie im grzechów:
„…pamiętasz, hodował w piwnicy ślepnące ptaki, z Bystrej,
wstydziliśmy się, kiedy wyprowadzał je na spacer, pamiętasz,
smutny rosół patrzył nam prosto w oczy, czy w końcu go zjedliśmy?…”
[„Ptasia karma”]
weźmy Wando taki wiersz: ” Prawdziwa historia podróży okołoporodowej”. Tam jest opis domniemanego poczęcia podmiotu lirycznego z Janiny Będkowskiej z zamieszkania Kasprzyk. I ta sytuacja, to zdarzenie, poeta stara się przedstawić językiem poetyckim. Trochę tam jest z Leśmiana, trochę z Breughla, trochę z Haszka. A jednak dla mnie to nie są wpływy, tylko przebieranki. Mam przechowany piękny list mojego teścia pisany do mojej treściowej, rodzącej właśnie swoje pierwsze dziecko, czyli siostrę męża. I tam, w tym liście pisanym przez niepoetę jest jednak to naturalne, międzyludzkie przerażenie. Bo pojawianie się człowieka na świecie łączy się z przerażeniem. Nie tylko rozerwane zostaje krocze kobiety, ale wbrew statystykom i obrazom przeludnienia na Ziemi, jak rodzi się człowiek, to jest to wydarzenie niebywałe za każdym razem. Jak rodziłam to podglądałam sąsiadki. To jest rozerwanie zasłony Świata. Wielka Moc. A w tym wierszu lelum polelum.
Też wyczuwam, że Będkowski pisze o rzeczach nie swoich. Bardzo mało ma materiału poetyckiego i tak sztukuje. Przywołuje cały czas obrazy z dzieciństwa, ale wszystko dzieje się na zasadzie skojarzeń. Jeden obraz wywołuje drugi, ten następny i właściwie nikt nie wie, po co one przychodzą, co chcę powiedzieć. Mickiewiczowskie dziady pojawiały się z jakimś komunikatem. Tutaj pojawiają się jedynie dla poetyckiej wirtuozerii, żeby przedstawić przenikanie się obrazów, płynność, wietrzność, senności, ale niczego z tego nie ma, prócz formy.
„…wiersze układam, jak ciebie teraz, do snu.”
[Stany skupienia]
To jest teraz taka maniera, by wszystko kojarzyło się ze wszystkim i w zasadzie to jest renesans tak znienawidzonego przez modernistów kalamburu. Te skojarzenia chyba porządkują wiersz zamiast rymów, dzięki tym skojarzeniom, dającym wskazówki czytelnikowi o jakości i zawartości poetyckiej wyobraźni u poety. Poezja nie powinna używać takich podpórek, takich ułatwień. Wręcz przeciwnie. Poeta ma szukać słów, by wyrazić to co chce, a nie by samo przychodziło i on tym kształtował przesłanie. Dlatego większości wierszy nagradzanych nie da sie czytać, ponieważ nikomu z jurorów nie chce się zagłębiać w sens wiersza i oceniają tylko jego powłokę. A przecież poeta pełni rolę kogoś, kto opowiada o czasach w których żyje i za niego nie zrobi tego ani polityk, ani naukowiec. Przywilej artysty jest tu zupełnie niewykorzystany. To, o czym mówisz Wando, o tym mechanicznym wynajdowaniu skojarzeń i metafor, przypomina mi ośmieszony już zdaje się jako narzędzie poznania Test Rorschacha, test plam atramentowych, oddający podświadomość pacjenta mocom przypadku. Taki Tarot bez gnozy. Tylko w wypadku poezji, która powstaje mocą zestawień zdań na ekranie monitora, poeta poddaje się jedynie działaniom samego siebie, nic z zewnątrz tego nie kontroluje i nie zestawia. Nawet jak używa środków wyzwalających wyobraźnię, to jednak to jest cały czas wsobne.
Jedyni wpływ jakiejś lektury (bo to, ze pojawia sie nazwisko Borgesa, to nic nie znaczy) to widzę w wierszu “Fatamorgana”. To jedyny wiersz mający taką dehnelowską, śpiewną frazę. Reszta stara się być wierszami wyłącznie autorskimi, czyli surrealistycznymi.
to co, będziemy kończyć? Nic już nie wymyślimy. Tak widać, taka maniera, by mówić i nic nie powiedzieć. Nikt się nie dołączył do dyskusji.
Ja śledzę tę rozmowę w miarę czasu, jak tylko go posiadam. Włączyłam się w dyskusję na facebooku o Stachurze. On uważa, że ten, kto pisze wiersze nie jest poetą, że pisanie wierszy nie ma nic wspólnego z poezją. Wszystko jest poezją, tylko nie pisanie wierszy.
Czy mogłabyś Ewo zanalizować tutaj poezję jednej z moich dyskutantek, wiersze Agaty Skowron-Nalborczyk? Wydała już trzy tomiki wierszy.
A, witaj Hortensjo! Stachura to romantyk.
Nie mam tomików tej poetki. W BŚ widzę, że nie ma. A mamy w planie za tydzień Przemysława Witkowskiego. Zapraszam!
Directorio de Blogs: Añade tu blog facilmente con enlace recíproco totalmente gratis, dalo a conocer y encuentra tus blogs favoritos de Internet. Free blogs directory.
Przeczytałam z ciekawością dyskusje obu Pań. Jedno tylko mogę powiedzieć o Autorze, stylu, metaforyce: to wszystko jest prawdziwe do bólu.
“Nic już nie wymyślimy. Tak widać, taka maniera, by mówić i nic nie powiedzieć. Nikt się nie dołączył do dyskusji.” Według mnie wiersze RB powiedziały wiele, za wiele…