Kiedy u normalnego śmiertelnika zachłyśnięcie się dniem codziennym w czasach, w których żyje, może prowadzić do dezintegracji, rozbicia i socjologicznej alienacji z powodu natłoku impulsów zewnętrznych, których nie jest w stanie pojąć, ani przetworzyć, to ten nadmiar jest jeszcze bardziej niszczący, jeśli śmiertelnikiem jest na dodatek poeta.
Nieprzetrawienie ponowoczesności i wszystkich współczesnych sztuce –izmów u poety Szczepana Kopyta było już wiadome w debiutanckim tomiku „[yass]”, które to niespełnienia można było jeszcze scedować na karb młodości, młodzieżowego języka i wprowadzonych w wiersze opisów funkcjonowania grup wchodzących w życie dzieci. Ta świeżość języka jeszcze działa niespodziewanymi zestawieniami i umieszczanymi w materii poetyckiej oryginalnymi pomysłami na takie, a nie inne zauważenia powszedniości, dostępne tylko młodemu oku, nie zniszczonemu jeszcze i nie zdeprawowanemu długim życiem. I było to wszystko zwariowane i niekonsekwentne, ale jeszcze w granicach tzw. rozwoju, który mógł prowadzić – co zresztą zapowiadał – do buddyjskiego wejścia w siebie i mówienia już dojrzałym głosem poety u progu dwudziestego pierwszego wieku.
A teraz mamy już kolejny tomik Kopyta, „sale, sale, sale”, przybliżony wstępem przez Krzysztofa Siwczyka, asekurancko donoszącym, jakoby te wiersze nie mówiły o tym, o czym mówią.
W sieciowym wywiadzie z Romanem Honetem powtórzono to odżegnanie się od socjologicznego bełkotu tych wierszy. Niestety, oba teksty nie potrafią zanegować istoty poezji Szczepana Kopyta, brnącej coraz bardziej w alienację spowodowaną nie zewnętrznym życiem niemożliwym, czyli tym, na co narzekają wszyscy, którzy wiedzą, na co mają narzekać. Szczepan Kopyt autentycznie nie ma nic do powiedzenia swojego, osobistego, jest na wskroś właśnie bytem społecznym. Nastąpiła w tych wierszach jakaś dziwna kompilacja czytanych pobieżnie lektur polecanych przez Krytykę Polityczną, w dalszym ciągu młodzieńczym językiem pokolenia poety kompiluje pospiesznie absurdalną przestrzeń, ni to filozoficzną, ni to obyczajową, a w żadnym wypadku nie poetycką. Jeśli, jak mówi autor w rozmowie z Romanem Honetem, przerył wszystkie obowiązkowe lektury dotyczące krytyków postmodernizmu, z pewnością natrafił i na to, co o poetyckiej ekonomi wydatkowania poetyckiej różnicy napisał Jean Baudrillard. Według strukturalistów francuskich nic się właściwie w poezji od jej zarania nie zmieniło i najnowsze odkrycia funkcjonowania języka nie zmieniły tego, co prawdziwy poeta wychwytywał intuicyjnie. To, że za pomocą języka poetyckiego następują reakcje „chemiczne”, że emocja zawarta w wierszu powoduje pochłonięcie i zniszczenie świata, który w wierszu zaistniał wprowadzony tam przez poetę, obowiązywało zawsze i to, że arcydzieła poetyckie przetrwały, zawdzięczamy właśnie tej artystycznej intuicji, a nie naukowym dokonaniom. Natomiast poeta Szczepan Kopyt pisze poezję z jakiegoś zewnętrznego nakazu nowoczesnego pisania. Mamy więc tutaj jakby obustronny atak dzisiejszego świata z całą jego szkodliwością. Mamy obrazy przytaczane przez podmiot liryczny – nieciekawych miast, np. witryn sklepowych z zafoliowanym papieżem – oraz wszelkie zapytywania i narzekania podobne do utyskiwań starej babci na to, co to się na tym świecie wyrabia – a z drugiej strony jakiś obcy zupełnie ogląd z perspektywy ani boskiej, ani statystyk czy mediów, taki jakiś globalistyczny bunt dla buntu, ale buntu letniego i nie bardzo wiadomo, przeciwko czemu. Gdyby poeta ten cały arsenał środków, którymi bombarduje co i rusz czytelnika ukierunkował na kompletny absurd i kociokwik, po którym nie mielibyśmy co na tym świecie szukać, bo byłby do życia niemożliwy, to może byłaby to wtedy poetycka antycypacja. Ale dostajemy jedynie katalog buchalteryjny tego, co się poecie nie podoba. Nie wiem w jakim celu, bo przecież nie po to poeta pisze te wiersze, by nimi świat przemieniać.
Najpiękniejszy, rytmiczny wiersz w tym zestawie, to według mnie „wierszyk dla relatywistów” z powtarzającym się refrenem o tym, że zawsze jest coś, co jest „komuś na rękę”, zależnie jak na problem popatrzymy. Ale mimo zawartego w wierszu dowcipu i pointy, niewiele tam samej poezji, ponieważ taka wyliczanka może być jedynie materią dla poetyckiego języka, a jeszcze nie samym językiem. I według rady nie rób drugiemu, co tobie niemiłe, w dalszej części utworu poeta właśnie tej harmonii międzyludzkiej przeczy, robi to, co jest jemu tylko na rękę, natomiast dla czytelnika pozostaje jedynie rola podziwiacza popisom nuworysza w tej, przecież zupełnie nie artystycznej, wczoraj dopiero przyswojonej wiedzy.
Wiersze te ani nie dają świadectwa uczucia nieprzystosowania, jak sugeruje Krzysztof Siwczyk w krótkim wstępie do „sale, sale, sale”, ani też nie gloryfikują czasów, w których przyszło poecie żyć, ani i tego, że potrafi je językiem filozofów zdefiniować. Nie jest też desperackim buntem na kształt grafficiarzy, którzy pokrywają mury swojego więzienia, ani hiphopowym skandowaniem wszystkich bolączek. Wiersze Szczepana Kopyta są symulacją tego, o czym mówią. I, jeśli udają się symulacje w innych dziedzinach życia społecznego, polegające na nabraniu i nabiciu w butelkę grup społecznych z których czerpie się zyski, to w dziedzinie sztuki podobny zabieg trwa tyle samo, ile właśnie ten akt oszustwa trwa w dziele.
Odcięcie się od poetyckiego przeżywania czyli ekspiacji na rzecz spalenia się w ekstazie poetyckiej nie jest ani znakiem naszych czasów, ani śmiercią poezji. Jest jednostkowym wyborem dzisiejszego poety, w tym wypadku Szczepana Kopyta, który wybiera pozór, a nie autentyczną poetycką pracę, bo najprawdopodobniej nie wie, że taki wybór istnieje.
Wiersze w tomiku „sale, sale, sale” o charakterze zaangażowanym, czyli wprowadzeniem podmiotu lirycznego pomstującego na ludzkość proroka, zawierają chyba wszystko, co może się młodemu poecie w dzisiejszym świecie nie podobać. Nie podoba się przemiana materii kartofla przechodzącego przez wszystkie odcinki jelita ludzkiego, by jako nawóz móc znowu funkcjonować w pierwotnej metamorfozie kartofla; nie podobają się złe wiadomości z mediów donoszące o wojnach i głodzie; nie podobają się „hipertroficzne penisy i cycki”; nie podoba się i to, że małe rączki dziecięce w dalszym ciągu (pewnie w Chinach) produkują niewolniczo dobra dzisiejszej cywilizacji. Bardzo to wszystko szlachetne ze strony podmiotu lirycznego, że tak miota się w tym złym świecie piętnując go niemiłosiernie, grzmiąc ze swej poetyckiej wysokości diagnostyka i wyroczni moralnej. Nic jednak z tego nie zostaje. Alienacja wierszy dokonuje się samoistnie, nie obchodzą one czytelnika, wymykają się jego percepcji, trzeba kilkakrotnie w nie wnikać, by zrozumieć ich przesłanie, a jak już pojmiemy, o co w nich chodzi, stają się na powrót nieme, obce i nieczułe.
Przewrotnie, jak każde zło, powodują dodatkowe oswojenie z tym, co poeta poddaje krytyce, jakby sam był za to wszystko odpowiedzialny i z tym ogarniającym nas wszechsystemem paktował.
myślę, że kluczem do poezji Szczepana Kopyta jest to zdanie, które wyłowiłem z wywiadu poety z Romanem Honetem, publikowane na BL:
„…Ja czytam filozofów jak poetów (Marks, Wittgenstein, Horkheimer, Vaneigem, Baudrillard, czy cała reszta takiej już kampowej liryki jak Tomasz z Akwinu lub Habermas, którzy sprawdzą się na każdej imprezie). Liryka jest w ogóle przeżytkiem, dla kogoś kto uznaje za ważną kategorię postępu, mówiąc ściślej: dla tego, kto w postęp wierzy…”
…kampowej liryki jak Tomasz z Akwinu lub Habermas, którzy sprawdzą się na każdej imprezie…
Myślę Rysiu, że to było powiedziane nie na poważnie, w końcu nie trzeba się tak czepiać wypowiedzi, bo zawsze się coś palnie, ale przerażające jest traktowanie filozofów jak etykietki, jak instrukcję obsługi dołączoną np. do wiertarki lub zapis lekarza na karteczce, jak lekarstwo należy zażywać.
Młody człowiek nie ma zupełnie pojęcia, że dysponuje materiałem wybuchowym, że te wszystkie nazwiska, które z taką nonszalancją wyrzuca z siebie, są przecież czymś więcej, niż gwiazdki popkultury, jakkolwiek się je będzie spłycać, to przecież i tak się nie dadzą spłycić, bo zawsze są pojemni, bo są połączeni z dziedzictwem ludzkości, podczas gdy Szczepan Kopyt w to jedynie kopie jak w kulę papieru ulepioną z wyrwanych stron traktatu filozoficznego, którą się toczy w szkole na przerwach.
Wiem, że jak jeszcze się nie ma trzydziestu lat, to nie można przeczytać wszystkiego, ale przecież na ten wiek dostępne są inne części ludzkiego ciała, nie musi to być od razu mózg. Nie trzeba się tak od razu łapać za tak nieprzyzwoitą część ciała.
Może masz rację, nie trzeba się czepiać luźnych wypowiedzi, trzeba wrócić do wierszy.
Wiersz „ziemniak” jest takim chyba natrząsaniem się z domorosłego filozofowania, jak to podmiot liryczny tropi pochodzenie ziemniaka, którego zjada w formie chipsów lub jako tzw. ziemniak młody, w całości i dochodzi do wielkich pomysłów pseudonaukowych na modyfikację natury typu eugenika. Ale w wierszu są porównania do pracy poety nad słowem i trudno ten wiersz odczytywać jednoznacznie.
Myślę, że wiersz „ziemniak” jest klasycznym przykładem tzw. filozofii dziecięcej. Kategoria ta została najprawdopodobniej usankcjonowana przez najmłodszą poezję polską, a matką chrzestną takiego niefrasobliwego sposobu pisania o rzeczach zwyczajnych gotując z nich potrawę nadzwyczajną, jest Olga Tokarczuk. To ona w wywiadzie powiedziała, że jej pierwszymi wprawkami literackimi był opis okruszka, który spadł na blat stołu, jak przyszła pisarka jadła bułkę. Ten arcy ważny fakt ze swojego życia natychmiast zapisała i tak stała się literatem polskim. Coś z tych kartoflanych przemyśleń Szczepana Kopyta jest i u Tokarczuk. W końcu literatura polska to naczynia połączone.
o miłości poeta Szczepan Kopyt w tym zestawie wypowiada się w trzech utworach: „my delicje”,
„z zastanowienia się wynika rytm i piękno rzeczy” i w wierszu „dział promocji”. W każdym z tych wierszy podmiot liryczny pozostaje niewzruszony wobec tego uczucia.
W każdej epoce rodziły się egzemplarze ludzkie niepoetyckie i nie jest potrzebna do tego ani inżynieria genetyczna, ani eugenika. Być może, że do tego wyselekcjonowania służą z powodzeniem konkursy literackie. Jeśli do głosu publicznego w dyscyplinie „poezja” dochodzi ktoś, kto jest pozbawiony uczuć, może napisać absolutnie wszystko, jak się go odpowiednio zaprogramuje. Nigdy tak nie jest, że sprzedaje się rzeczy, których nikt nie chce kupować. Jeśli, jak czytam, Szczepan Kopyt taki uczony, to chyba pamięta przewrotne i na wskroś nowoczesne słowa Rolanda Barthesa:
„Język, jako efekt działania wszelkiego systemu językowego, nie jest ani reakcyjny, ani postępowy, lecz ma charakter zwyczajnie faszystowski, gdyż istoty faszyzmu nie stanowi zakaz wypowiedzi, lecz jej obowiązek”.
I myślę, że Szczepan Kopyt jest poetą z obowiązku.
No hej.
Przydałoby się nieco uczciwości, nie sądzisz, artysto malarzu? W prostym sensie: ocena/interpretacja – poparcie cytatem (bo ‘może’ jest jak piszesz?).
A generalnie? Odnoszę wrażenie, że hodujesz w sobie fantazmat, który w pozytywny sposób odnosi się do kategorii, jakimi szatkujesz moich 19 wierszy, z których wyłania się przeciwieństwo fantazmatu – pomyśl o tym (nie muszę wyrażać się jaśniej).
Nie oceniam ocen. Cieszę się, że poświęciłaś czas na lekturę.
[test na ironię, i jak się czujesz, yyy?]
Ciekawe są te wszystkie “pobieżne lektury” (ale do tego odnosi się postulat uczciwości… – chcesz podjąć grę interpretacyjną: jedź, artysto malarzu… – jedź ze swoimi głębokimi odczytaniami, wszyscy poeci drżą, krytycy rzucają się na Twój blog, czytelnicy pączkują z nicości ku tłumnej egzystencji by Cię usłyszeć! Ejmen).
Sam początek jest najświetniejszy: “nieprzetrawienie ponowoczesności”. Zadziwiające – serio, artysto malarzu.
I na koniec, artysto malarzu: tak, jestem poetą z obowiązku, bardzo często w ten sposób myślę o tym, co robię. I co?
I nic.
Bunt, bunt, bunt! :)))))))))))
[musisz się wybitnie nudzić, żeby prowadzić bloga – primo, i pisać o poezji – drugie primo]
[za darmo]
[dla przyszłych pokoleń – jak sądzę]
Aha, polecam ‘możesz czuć się bezpiecznie’ bo widzę, że nie spłynęła na Ciebie moja nieprzenikniona mądrość tamtego okresu.
Tyle. Masz adres – pisz jak chcesz, bo pewnie tu nie zaglądnę (kolega wyłowił z sieci i jestem tu pierwszy i pewnie ostatni raz).
Nie psujcie sobie krwi, nie obrażajcie się, bo czasu jest mało. Pozwólcie sobie na wyniosłość zanim i Was wyniosą.
Sublimujcie na zdrowie, albo dla zabicia czasu.
—
Bonus track:
Rzygać się chce jak czytam o ‘asekuranckim donoszeniu’. Artysto malarzu – chuja byś zrobiła bez “donosów”, takich czy innych, nawet jeśli sama na siebie donosisz, bo reszta ma Cię w pompie. Jak nie kumasz czym jest blurb to stul dziób, generalnie pomiń to – geniuszem podejrzeń to ty nie jesteś…, a jak już bruździsz – na zdrowie – jak Twój kolega manipulant z czarnego bloga to jedź sobie po autorze, ale resztę zostaw w spokoju (korektorki, redaktora, grafika…).
Cytat z Barthesa stęchły i debilny.
A filozofowie gówno [kogoś] obchodzą.
Poeci jeszcze mniej.
Cześć – idę spać,
Czytelniczko od normalnych śmiertelników.
sZ
Poeto Szczepanie Kopycie, komentarze pojawiają się zazwyczaj natychmiast i nic w spamie, czy w oczekujących dzisiaj nie było. Pojawił się dopiero teraz Twój komentarz, proszę tego nie brać za blogową cenzurę, czy celowe wstrzymanie. Musiałam usunąć link do strony, zresztą nieistniejącej, bo nie dawało się go uaktywnić.
Roland Barthes w College de France powiedział: „Język, jako efekt działania wszelkiego systemu językowego, nie jest ani reakcyjny, ani postępowy, lecz ma charakter zwyczajnie faszystowski, gdyż istoty faszyzmu nie stanowi zakaz wypowiedzi, lecz jej obowiązek”.
To, co myślisz o tym uczonym, jest Twoją sprawą. Jednak nie negowałabym go tak pochopnie, to mądry gość. I pogarda poecie nie służy. Już nasz dyżurny poeta Jacek Dehnel ma jej w wystarczającej ilości. Natomiast sen poecie służy. Niech poeta się prześpi i jak się obudzi to wróci tu jednak i to przeczyta, co tu nasmarował i jak się skompromitował.
Ale dupek. Jak czytałem na tym blogu dyskurs pana Dehnela, to przynajmniej widziałem nadęty balon, wypchany nie gazem szlachetnym – niestety – ale trochę woniejącym, pogrzanym powietrzem.
Tutaj czuję smród jedynie. Niech pani wybaczy, pani Ewo, moje słowa, ale wpisuję się w tonację, narzuconą przez – pożal się Boże – poetę.
A swoją drogą, wszystkie te poetyckie wyrzutki cywilizacji jednak na ten blog zaglądają, zaklinając się, ze to pierwszy i ostatni raz. Przyjdą znowu. I to jest piękne.
Pozdrowienia, Pani Ewo.
Rzeczywiście w pierwszej chwili pomyślałem że coś nie gra ze stroną. Cieszę się że to tylko techniczny problem. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że samo pisanie wierszy jest (nie tylko obecnie) z deczka kompromitujące. Nie zamierzam wchodzić z Tobą w dysputy – po moim wpisie przeczytałem Wątek nt. Jacka. Nie mam tyle cierpliwości co on – gdybym miał, wydaje mi się, że poszło by bardzo podobnie, choć pewnie mniej grzecznie.
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Aha.
Mądrzy goście czasem pieprzą bzdury. A idiotom zdarzają się perły – masz tendencję do stapiania kategorii twórcy, tworu i jak sądzę także aktu twórczego. Nie twierdzę że tak nie można, ale czasem powoduje to wiele nieporozumień (to, że Jacka oceniasz jako człowieka na podst swoich ogólnych reakcji na teksty, czy głębokość mojej czytelniczo-akademickiej na tej podobnej kruchej podstawie). Jeśli jakaś kompromitacja jest czytelna obecnie to chyba jeszcze taka. To i Jacek wcześniej i ja wczoraj nazwaliśmy niezależnie nieuczciwością (głównie to, ale nie tylko…).
No i pomyśl przed kim ja miałbym się skompromitować pisząc to, co napisałem i gdzie napisałem. No przed kim? Przed koleżankami i kolegami starszymi i młodszymi po piórze? Przed widmowymi czytelnikami? Może przed samym sobą? Historią (upadku) literatury?
Może przed samym sobą. Tamtym mną.
Andrzeju 152 – spox, luz… Poeta zapomina.
sZ
Panie Andrzeju, przyznam się, że też jestem zaskoczona poziomem wypowiedzi Szczepana Kopyta, poety nominowanego do tak prestiżowej nagrody. Niech Pan popatrzy, jakie spustoszenia w kulturze pozostawił nam były system, który przecież jeszcze trwa właśnie mentalnie. Podobno w Rumuni oprotestowano pomysł nadania imienia szkoły Hercie Muller, w której uczyła. Noblistka dla nich widocznie jest mniej ważna, niż ten komunistyczny resentyment. Intelektualistę mają za nic.
Taki obskurantyzm jest dla mnie zatrważający i mylący, bo czytając ten wywiad Szczepana Kopyta z Romanem Honetem, który jest na witrynie BL, na który się z Ryśkiem powołujemy, padają tam naprawdę wyśmienite nazwiska i to padają tak, jakby z tymi osobowościami poeta Szczepan Kopyt kumplował się od zawsze.
A wie Pan, ja Barthesa przewołałam w dobrej wierze, bo żyjemy w czasach, kiedy egzystencjalizm Hölderlina jest już nie aktualny w sensie tych czasów po holocauście i musimy tę rzeczywistość analizować innymi kluczami. I Barthes idealnie się do tego nowoczesnego tomiku Kopyta nadaje, bo totalitaryzmy wprowadziły język dla służby sobie, a nie dla innych celów. Język propagandy był jedynym językiem i kto nie mówił, a milczał, był pogrzebany za życia, umierał albo śmiercią fizyczną, albo społeczną. W tym tomiku Szczepan Kopyt przemawia nie swoim językiem, przemawia językiem propagandy. Cóż mi po tym szkodzeniu Szczepanowi Kopytowi, czy jak on pisze brużdżeniu. To przecież taki piękny młodzieniec. Ale poeta z niego żaden.
Szczepanie, komentarze się nie pojawiają, bo dajesz cały czas link do strony, która widocznie przez blog uznana jest jako spam. Ale skoro cały czas się żegnasz, to ja będę póki co usuwać i uaktywniać komentarz.
Całe szczęście, że nie czeka nas powtórka taka, jak w wątku do „Ekranu kontrolnego”, i jeśli się z Jackiem Dehnelem zgadzasz, można tu przyjąć, że ja traktuję Was nieuczciwie jako nudząca się, stara baba, która ośmiela się Was czytać.
Do zamydlenia klarowności mojego bloga przyczynia się jeszcze ktoś z Wrocławia o nicku Sarnata, który swoimi lisimi komentarzami chce wszystko jeszcze raz wymieszać, by już nie wiedziało się, o co tutaj chodzi. Stara indiańska metoda, stosowana w szkole, jak ktoś na lekcji nawija, by Pani nie pytała. Ja Ciebie Szczepanie o nic nie pytam, ja czytam, ja omawiałam Twoją Nagrodę Konkursu Berezina na blogu Marka Trojanowskiego i on Cię tam chwalił, a ja nie. Nie jesteś poetą. Bo poeta ocala dziedzictwo, poeta jest przeciwko epoce. Ty wytwarzasz to, co krytykujesz w swoich wierszach.
“Andrzeju 152 – spox, luz… Poeta zapomina.
sZ”
Dzięki, ja także. Czyli z tego wniosek, że i niepoeci zapominają.
Tak, Panie Szczepanie, że zwrócę się do Pana po imieniu, ma Pan nad nami jedną przewagę i jest nią wiek. Ale ta przewaga, jak do tej pory, wyraża się tylko w większej żywiołowości i “młodszym” języku. Nie oczekuję, że ten Pana młody wiek będzie czołobitnym wobec starych, w końcu przywilejem młodości jest kwestionowanie zastanego, także starych ludzi, nawet jak posiadają wiedzę (nie ja) nieskończenie prawie większą od Pańskiej. Ale kwestionować “starych” nie jest tożsamym z obrażaniem ich, bo to tylko świadczy o małości obrażającego, o tym, że nic więcej nie ma do powiedzenia, że i z mózgu i z gardła uciekły mu wszystkie sensowne w danym momencie słowa.
P9isze pan dalej:
“No i pomyśl przed kim ja miałbym się skompromitować pisząc to, co napisałem i gdzie napisałem. No przed kim? Przed koleżankami i kolegami starszymi i młodszymi po piórze? Przed widmowymi czytelnikami? Może przed samym sobą? Historią (upadku) literatury?
Może przed samym sobą. Tamtym mną”
Tak, największą kompromitacją dla mnie, jest kompromitacja przed samym sobą. Ale do tego trzeba mieć właściwą miarę wartości siebie. Można brać przykład z Palikota, z Niesiołowskiego etc, ci się nigdy niczym nie kompromitują.
jedynym dobrym momentem tej całej scysji jest to, że poczytam Pana wiersze, bo wcześniej nigdy o Panu nie słyszałem, tak jak Pan o mnie, chciałoby mi się powiedzieć, choć może to jest nadużycie. niech Pan jednak pamięta, jak mało człowiek znaczy, to czyni pokorniejszym.
Pozdrawiam Pana
Pozdrowienia od Don Paco -mam nadzieje ze domysla sie Pani kim on jest 🙂 podpowiem ze to nie ja 🙂 jest Pani wybredna w stosunku co do przyjaciół na Trumlu ale to Pani sprawa . Jest Pani słabym psychologiem w swoich domysłach . Miłego dnia
Poeta Szczepan Kopyt napisał, że się nudzę, chociaż to najlepszy stan, jaki można sobie, według słynnego eseju Josifa Brodskiego, wymarzyć. Nie nudzę się Pani Naćpano, i się szampańsko nie bawię. Pani ostatni wpis na nieszufladzie, jaki przed usunięciem zdążyłam uchwycić, był popisem niewybrednego chamstwa i złego smaku. To nie jest dla mnie zabawne, ani ekscytujące, ani też ciekawe. Pięćdziesiąt lat miałam w PRL-u permanentne chamstwo i cichłabym na starość od niego troszeczkę odpocząć. Więc proszę odejść z całą menażerią i post-przybyszewszczyzną, działać, tworzyć i się kamuflować, przetwarzać, odradzać i psuć innym zabawę. Nie oceniam tych akcji, bo nic mi do nich. Jeśli weszłabym w jakąś grupę sieciową, to tylko po osobistym spotkaniu w życiu realnym. Więc nie grozi nam żadna współpraca.
Również serdecznie pozdrawiam i życzę miłego dnia.
na nieszufladzie to sie moim kosztem bawi pewnie Marek Trojanowski bo ja nie mam tam konta od marca ,wiec Pani nie wierzy we wszystko co Pani czyta bo zmienic nick na nieszufladzie to moze sobie kazdy a jakby Pani sledziła mozliwosc rejestracji nowego konta na nieszufladzie to by Pani widziała ze od 3 miesiecy nie ma nowych autorow bo nie mozna sie zalogowac . A Marek Trojanowski nie ma tematow do wpisow na blogu i robi prowokacje i potem o nich pisze . Ciezko to wydedukowac ??? a w realu to ja sietylko z Feliksem Lokatorem spotykam i z jego synem Don Paco hehe :)) Carpe Diem
Pani Ewo, nie zgadzam się z Pani oceną mojej bytności tutaj ograniczonej do kilku zaledwie komentarzy (bardziej o sarniej niż lisiej naturze); ale ten anty-komplement w pychę rażący wzmaga cierpliwość i dążność do zrozumienia.
Pani Ewo, kto sieje wiatr, zbiera burzę (osądzajcie, a zostaniecie osądzeni): nie dziwota, że Sz. K. (czy ktoś inny pod tym nickiem) się wzburzył, puściły mu nerwy; czynność pisania na klawiaturze wymaga jednak dozy opanowania, okiełznania afektu, więc Panu Szczepanowi – że się Pan nie postarał ładniej wyrazić – ofiarowuję rózgę moskalikową (a właściwie składam ją na Pani, Pani Ewo, ręce, by pacnęła nią lekko Pana Szczepana):
kto na blogu tym kopytem
swoim słowa niecne ryje
tego poczęstuję batem
tam gdzie znowu rzuci ch…
Witam wszystkich!
Jestem świeżo po opóźnionej przez wakacyjne lenistwo lekturze tomiku Kopyta (gdy tylko zobaczyłem, że Ewa się za niego wzięła, od razu zdobyłem egzemplarz). Recenzję opublikowałem na moim blogu, więc pozwólcie, że nie będę się tu rozwodził i ograniczę się wyłącznie do tego niecnego aktu reklamiarstwa. By nie psuć sobie percepcji i nie zostać posądzonym o sugerowanie się, tekst Ewy przeczytałem dopiero po napisaniu własnego i szok. Nasze opinie są zbieżne jak rzadko.
Chcę natomiast wyrazić swoje zaniepokojenie sposobem, w jaki uobecniają się na tym blogu omawiani autorzy. Nie musimy się ze sobą zgadzać ani pić sobie z dzióbków – ja też nieraz się z Ewą ściąłem – ale nie osuwajmy się w tępą pyskówkę markującą intelektualny boks. Wiem, że nie ma nic gorszego niż twórca urażony opinią krytyka (ja sam do pewnej redaktorki, która odrzuciła mój manuskrypt napisałem przemiły liścik, w którym radziłem powrót na studia) tym niemniej przekraczanie pewnych poprzeczek jest niebezpieczne. Oddala od meritum w stronę nawalanki, w której najważniejsze jest nie to, po co Libera lutnął Markowskiemu, ale sam fakt mordobicia.
Dobrze Marcinie, że wróciłeś, bo nie zawsze z wakacji się wraca. Czasami na nich się po prostu zostaje. Nie wiem, jak powiadomić Szczepana Kopyta, by u Ciebie na blogu porozmawiał, na moj blog nie licz, on mi tutaj napisał, że mojego bloga nie czyta i sądząc po sposobie obrażania mnie, nie wchodzi konsekwentnie (dowiedział się od jakiegoś „życzliwego”, że jakaś stara, nudząca się baba o nim na swoim blogu pisze).
Ale i tak jestem zadowolona, że mnie oszczędził, bo mógł przecież dać taki popis geriatrofobii jaki właśnie w tej chwili daje Naćpana Światem na Liternet Pl. wobec Bogu ducha winnej Wandy.
Czytam na liternecie, że ze Szczepanem Kopytem skumplowana jest Aleksandra Zbierska, więc może ona powiadomi. Chociaż, pewnie też mnie nie czyta, ale na liternecie jest namiar i można napisać do niej. Jest fanką Szczepana Kopyta i może by u Ciebie na blogu wyjaśniła, o co Kopytowi w wierszach chodzi. Też czytam na blogu Marka Trojanowskiego, że jest fanem Szczepana Kopyta i jego filozoficznego przygotowania uwidocznionego w wierszach. Do mnie nikt nie wchodzi, ale do Ciebie powinna cała masa fanów Szczepana Kopyta przyjść i potwierdzić genialność jego poezji na czele z Doktorem.
A wiesz, miałem pokusę, żeby nie wrócić. Ale gospodyni, u której wynajmowaliśmy kwaterę miała już zaklepanych następnych gości, a szukać czegoś na wariata Kasia nie lubi. Z wakacji przywiozłem sobie prawdziwy cymesik – Ziemkiewicza “Ciało obce”. Niedługo coś o nim machnę.
To jak ten Kopyt taki filozoficznie umocowany, to ja się może moją recenzją skompromitowałem. Bo ja tylko po rocznym kursie z filozofii w ramach programu polonistyki i okazjonalnych lekturach. Może więc zbyt płytko go odczytałem, nie dostrzegłem niuansów, trzecich i trzydziestych den. Jak mi wejdzie na bloga i zacznie kozaczyć, to jeszcze argumentów mi zbraknie i się skompromituję.
Ta sentencja Barthesa o faszystowskim charakterze języka świetnie pasuje do sytuacji w Sieci, czego z kolei świetnym dowodem jest Naćpana. Kopyt ma inny problem: on nie mówi, on jest mówiony przez innych.
Natomiast, żeby nie było tak słodko, muszę się czepnąć Twojego rozróżnienia kto jest poetą, a kto nim nie jest. Napisałaś, że poeta to ten, kto ocala dziedzictwo. Ale przecież historia sztuki zna wiele przypadków, gdy to właśnie na jego negowaniu, a w najlepszym razie konflikcie z nim wyrosły wielkie dzieła. Joyce, Cocteau, Burroughs, Plath…
Tak czy siak, ocalenia nie traktowałbym jako immanentnej kategorii określającej status artysty. Chyba, że mylnie pojmuję Twój tok rozumowania. Jeśli tak, prosiłbym Cię o rozwinięcie, bo to mnie naprawdę frapuje.
Marcinie, ja nie wejdę na Twój blog z dyskusją o tomiku Szczepana Kopyta, bo ja już swoje powiedziałam i ja już nie mam siły się powtarzać. Szczepan Kopyt według mnie nigdy nie zrozumie Wittgensteina, a jak zrozumie, to i tak mu to nic nie da, bo tłumaczenie czasów w którym poeta działa musi wychodzić od niego, a nie z zewnątrz. Dlatego wszelka szczera i prymitywna grafomania będzie wartościowsza od takich pseudointelektualistów, którzy nawet Ciebie potrafią zmylić, bo już się boisz, że czegoś nie wiesz, co Kopyt wie.
Poezja nie może być wykładnią filozofii, bo poezja jest samą filozofią i jeśli filozof pisze wiersz, to musi zapomnieć, że jest filozofem. Poezja to odkrywanie nieznanego, a nie wypracowanie szkolne na zadany temat czy wykładnia ideologiczna grup politycznych.
A co do dziedzictwa, to prawda. Nazwiska, które wymieniasz, oprócz Plath, której się nie udało, bo nie zdążyła, to przecież erudyci, to nośnicy całego światowego dziedzictwa, z którego czerpali materiał do swoich wizji, dekonstrukcji i modernistycznych rozwiązań formalnych. Zresztą, Sylwia Plath też była intelektualistką pierwszej wody, była niesłychanie oczytana, była pierwszą studentką, brała wszystkie stypendia dla wybitnie uzdolnionych na uniwersytecie. Natomiast dzisiaj poeci z kawiarnianych rozmów budują swój intelekt i wpadają w furię, jak im się mówi, że są niedoukami, ignorantami i debilami. Ale przecież nie powie tego młodemu poecie Szczepanowi Kopytowi Krzysztof Siwczyk, poeta o równie małym rozumku. Muszę to mówić tylko ja, bym była tutaj na okrągło lżona i poniżana niczym jakiś Chrystus.
Dostałam rano na skrzynkę maila, że Szczepan Kopyt będzie powiadomiony, że na Twoim blogu jest o jego tomiku notka. Może trzeba trochę poczekać. Powodzenia!