*
Wszystko, co wydarzyło mi się na przestrzeni miesiąca było odwrotnością intencji i działo się jakby koleją odwrotną, niemożliwą w życiu realnym, a jednak tak było.
Wydarzyło się w lutym, najbardziej chyba nieciekawym miesiącu roku, kiedy karnawał się kończył i nic się nie chciało zacząć, więc karnawał rozpoczynał się znowu, jakby pustka po nim nie mogła być zastąpiona niczym innym, tylko wznawiającym się karnawałem.
Kiedy drogą Internetową doszła do mojej świadomości obietnica Nagrody literackiej w dziale poezji, ucieszyłam się bardzo, ponieważ u schyłku życia dobrze jest dostać nagrodę pierwszą i zarazem ostatnią, by mieć tę satysfakcję, że nie warto było brać udziału w żadnych rywalizacjach poetyckich, a też mieć i to szczęście, że nawet, jak się w nich nie brało udziału, to też się jest nagrodzonym.
Wtedy, w lutym 2010 roku moje przestawianie się z malarstwa na poezję jeszcze szło pełną parą i jeszcze miałam nadzieję, że jest to możliwe. Jeszcze miałam nadzieję, że rok zmarnowany na cudzym blogu, na którym teraz nawet nikt nie wspomina, że cokolwiek tam codziennie pisałam, zdołam odbudować, nadrobić i wrócić czas miniony.
Tak się nigdy nie dzieje. Jeśli poeci pokolenia moich dzieci, roczniki siedemdziesiąt porównując literaturę z życiem seksualnym aspirują do idealnych poetów i kochanków, to zawsze są w błędzie myśląc, że za dwadzieścia lat będą kimś innym. Ani libido, rzekomo inne, niż na przestrzeni całego życia nie wzrasta w wieku starczym, ani nie maleje, nic się przecież nie wytwarza, czego wcześniej w literaturze i w człowieku nie było. Potrzeba seksualna może być poczytana za niezrealizowaną tylko wtedy, gdy oceniający człowieka obserwatorzy wykażą złą wolę. Potrzeba poetycka może być niezrealizowana, jeśli złą wolę okażą wszelkie gremia i konkursy literackie. Ale jeśli uprawiało się przez całe życie satysfakcjonujące życie płciowe, wydało na świat potomstwo, a wiersze pisało się od dzieciństwa i pisze je nadal ale się ich nie wydało światu, żaden urząd statystyczny, żaden seksuolog, żadne gremium zewnętrzne nie może stanowić o tym, że jednostka ludzka jest aseksualna i apoetycka.
Dlatego na początku miesiąca na wieść o przyznaniu mi Nagrody nagle zamieszkałam w Hotelu. Z początku był to hotel wyłącznie mentalny, był obietnicą schronienia, nowego lepszego domu dla moich aspiracji poetyckich, okolicznością przejściową, mającą mnie chronić i dać siły do dalszych poetyckich działań.
Poetycka brać internetowa wzmogła swoje destrukcyjne działania na wieść o Nagrodzie i przeniosła aktywność w strefę wyłącznie korespondencji prywatnej rezygnując z deprecjonowania mnie na szerszym, internetowym forum, na przestrzeni bloga czy innych portali.
Od momentu otrzymania Nagrody zaczęłam dostawać tajne anonimy z różnych części świata, zachwalające podstępnie moją twórczość, by potem nagle ją wyśmiać i wyszydzić, np:
„Witam Widze, ze jest Pani takze wielbicielka tworczosci Istvana Kantora:)
Perfekcyjne tłumaczenie jego piesni rewolucyjnej:)”napisał Jacek K.
„Witam Panią!!!Na gorąco i pospiesznie. Piękne wiersze Pani składa, jestem oczarowany!” napisał Krzysztof B.
By potem napisać oficjalnie na moim blogu: „Witaj Matko ludzi! Niepotrzebna ta łopatologia” Krzysztof B.
Nie inaczej działo się na polu oficjalnym. To, że przyznano mi Nagrodę nie było jednak pewne. Oprócz jednej, wewnętrznej, mailowej wiadomości podpisanej tajemniczym „organizatorzy” i jednym telefonem, sygnowanym nazwiskiem, którego moje ucho nie zdążyło uchwycić i równocześnie zapamiętać, ślad po Nagrodzie zaczął się zacierać. Zaniepokojona zajrzałam na portal Nieszuflady, ale tam, pod anonsem o konkursie poetyckim nie przeczytałam, że jestem jego laureatką. Anons dryfował już w Sieci nikomu niepotrzebny i miniony.
Napisałam więc do adresatki anonsu, czy przypadkiem nie ona zatelefonowała do mnie mówiąc mi, że ja jestem laureatką. Nie, to nie była ona. Pomagała tylko organizatorom w rozpropagowaniu konkursu. Natomiast grzecznie, bardzo grzecznie skierowała mnie do organizatorów.
Pod koniec miesiąca odezwali się organizatorzy tymi słowy:
„Szanowna Pani,/Miło mi, że doceniła Pani nagrodę./Świadczenia dla laureata są dokładnie takie, na jakie opiewa otrzymany przez Panią voucher, nie powinno więc być niespodzianek./Cała nasza impreza, zarówno jak jej element, konkurs poetycki, traktujemy w kategorii zabawy, a organizowaliśmy ją społecznie i spontanicznie, mamy też z tego powodu sporo satysfakcji. Trochę zepsuła Pani humor osobie, pod adresem, której wysyłała Pani kuriozalne oskarżenia, ale to też traktujemy z przymrużeniem oka.”
Więc jednak Nagroda była realna! Prawdziwa i moje w niej zamieszkanie słuszne!
Zaniepokoił mnie trochę zabawowy charakter nagradzania laureata, który musi się o nią upominać, a wszelkie strachy spowodowane absolutnym brakiem mojego nazwiska w gazetach, na portalach sieciowych w miejscach opowiadających pismem i fotografią o imprezie, której częścią składową rzekomo byłam, niestosowne!
To, że nikt o tym nie wspomniał oficjalnie, stanowiło widać część poetyckiej zabawy, a ja haniebnie ją popsułam właśnie tą moją niesubordynacją, domaganiem się jawności, co demaskowało mój brak poczucia humoru.
Głos organizatorów wyraźnie pouczał i przestrzegał, że moje pretensje są wysoce niesmaczne, psują im samopoczucie i samozadowolenie z dobrze wykonanej pracy społecznej na rzecz miasta i to, że Nagrodę mi mimo wszystko dadzą, jest ich jedynie królewską łaskawością i wyrozumiałością.
Moja poetycka wyobraźnia natychmiast wygenerowała ogromną, tłustą łapę pełną pierścieni, wysuwającą się z ekranu monitora do pocałowania.
Przerażona szybko zgasiłam komputer.
I właśnie w tej chwili rozległ się dzwonek domofonu i miły, radosny głos młodego listonosza powiedział: Pani Ewo, polecony z Hotelu, jest, jest Nagroda!
c.d.n.
Opowiadanie będzie miało pięć rozdziałów.
Problemu z pisaniem nie ma żadnego. Kto jest prawdziwą baudelairowską dziwką ten się oddaje wspaniałomyślnie za darmo a jak ma taki kaprs to za pieniądze, a kiedy odbiera dowolną nagrodę to właśnie oddaje cesarzowi co cesarskie. Ewo artystę potwierdza tworzywo w którym robi nie żaden obieg rynek życie kulturalne. Artysta ustala na własną rękę reguły swojego tekstu czy dzieła, a puszczenie go w obieg to jest dalsza rzecz, to są mechanizmy, interesy społeczne, rynkowe, to są pieniądze i polityka wydawnicza oraz kulturalna wsi miast i miasteczek. Jak ktoś czuje powołanie to idzie za nim i tyle, jeżeli pisanie jest konieczne to ono się toczy, dojrzewa, przechodzi swoje fazy, etapy, rośnie i obumiera. Oczywiście istnieje komfort pisania połączonego z zawodem, fajnie jest być poetą bo u poety nowy sweter i kobiet więcej niż u przeciętnego śmiertelnika; ale to trzeba chodzić latać uprawiać akwizycję, rozwijać znajomości, komponować swoje cv literackie składać podania słać petycje, no to jak ktoś chce to to robi. I tyle.
Ja przecież nie wiem, ale najprawdopodobniej nie masz racji. To mity, nic samo się nie dzieje. Nawet jak taki geniusz sobie tworzy na boku i nie plami się marketingiem, to najprawdopodobniej nic z tego nie będzie, przepadnie, albo i nie był geniuszem. Te wszystkie legendy są nieprawdziwe, źle interpretowane. Wiesz, już Bursa to najgorszy przykład, bo przecież on wszystkie te zloty, festiwale i cały ruch kulturalny wchłaniał, korzystał i pomstował. Wszystkie te koła otaczające „silnego” poetę są niesłychanie ważne, środowisko, klimat, grupy poetyckie. Wszelkie fuzje artystyczne są bogactwem, wzajemną inspiracją, są niesłychanie twórcze i potrzebne. Wielcy pisali do wielkich, wspomagali się, wspierali, potrzebowali swojego towarzystwa, nie czuli się tak kosmicznie samotni. Chyba źle mi życzysz, życząc mi s@motności w Sieci. To szmira.
Co tam geniusze, chodzi o rzetelność. Jeśli żyjesz pisaniem, to idziesz swoją drogą. Pewnie że cena jest wielka. Ale z drugiej strony to istnienie w rynkowym obiegu jest pozorne. Tego się właściwie nie czyta; no Ty czytasz i parę jeszcze osób. Wierszy jest mnóstwo, ludzi piszących jest mnóstwo i jeśli jest ich milion, to przynajmniej pół miliona pisze rzetelnie. Przenieść swoje pisanie na grunt społeczny, zdobyć uznanie czy robić karierę to oprócz talentu, warsztatu, zacięcia, trzeba mieć znajomości albo dużo dużo szczęścia.
Bursa zadawał się z Czyczem i swoim psem, reszcie się przyglądał, pojechał na zlot poezji, wrócił i umarł, za życia mu tomu nie wydali. Piszesz, w mniejszym czy większym stopniu bierzesz udział w życiu literackim, składasz książkę, wysyłasz do wydawnictwa. Albo rzucasz w sieć. Wszystko proste. Trzeba próbować, to jest przygoda. Ale to kwestia też charakteru człowieka bardziej niż możliwości, możliwości jest wiele, w prawo, w lewo. Pisanie właściwie rozchodzi się kręgami, od najbliższych, do dalszych, to są naturalne procesy; można być poetą regionalnym, krajowym, światowym. Wszystko czas weryfikuje i czytelnicy.
Tobie nie wolno się gubić. Masz w sobie wiele piękna i nie warto tego rozpraszać na pierdoły. Masz przy sobie ciągle tą swoją torbę Kukę i w niej różne bibeloty narzędzia, to tam patrz jak piszesz, nie w sieć, nie w czyjeś tomiki, nie na nagrody. Ty się musisz przede wszystkim uczyć, nie wojować z wiatrakami.
To masz rację Jaromirze, że się muszę uczyć, ale moja nauka ciągle idzie w las. Kuka ma już narzędzia przestarzałe i zardzewiałe, teraz są już nowe narzędzia z nowych surowców nowej ery. Ty też Jaromirze pięknie piszesz i przejmij tę pałeczkę. Może nie od Szymborskiej, ale od Jacka Dehnela? Widziałeś ile zachwytów pod jego wierszani? I WS też zachwycona i zakochana.
Na pewno o Czyczu by nikt nie pamiętał, gdyby nie plagiat Miłosza. Nawet Bursa by go nie zabrał na te eskapady. Człowiek jest zupełnie bezbronny w tym świecie, gdzie wszyscy piszą. I nie ma Miłosza, by go potajemnie splagiatować, bo wszystko jest w Internecie, wpiszesz frazę i zaraz wyskakuje.
Moje życie się kończy i nikt już nie bierze mnie poważnie pod uwagę. Nawet nie nabierze się nikt na moją kokieterię jak na kokieterię Romana Kaźmierskiego.
Brak rzetelności mnie deprymuje, świadomość jej braku jeszcze bardziej. Nie piszę wtedy spontanicznie i się cenzuruję, a to już nie ma żadnej artystycznej wartości.
No dobra dobra już mówię chociaż przecież piszę. Właściwie nic nie trzeba sobie tłumaczyć. Ale jeśli chodzi o rzetelność to Ty zawsze skupiasz się tylko na sobie. Gdzieś Ty się zaszczepiła tą minetyczną relacją, tym o lizaniu. Ja Twojego pisania nie komplementowałem. Niesamowite. Twoja czujność; czystość. Właśnie ta czystość jest Twoim pięknem, ale czy i jak ona przechodzi w Twoje pisanie to jest osobny temat.
Wiem, Jaromirze, że nie komplementowałeś. To blef. Mam taką przypadłość, że więcej wiem, niż wszyscy myślą, że wiem. I wiem, jakie są intencje moich blogowych gości.
A kiedy mi przyślesz obiecaną fotkę z Twoją twarzą? Widzisz, dzielny Leszek już zrobił to kilkakrotnie na swoim blogu, dobrowolnie i bez ponagleń. Zeszczuplał widzę i wygląda bardzo korzystnie. Daj link, gdzie da się Ciebie zobaczyć, byś rozproszył Twoim kosmicznym obliczem mi to smutne przedwiośnie.
Widzisz, interesuję się tylko Tobą.
No prześlę. Jak znajdę jakieś odpowiednie. Może sobie nowe zrobię bo wszystkie mam chyba jakieś takie rozczochrane. Chociaż to może dobre, do przedwiośnia pasujące. Ale w sieci nie – nic mnie nie ma.
To może być rozczochrane, tylko jak ja Cię zidentyfikuję? Bo jak mi przyślesz Ezrę Pounda, to wiesz, zaraz poznam, że mnie oszukujesz. Akurat tę gębę znam do obrzydzenia.
No wiesz napiszę Ci że to ja nie Ezra.
Pisząc powyższe miałaś czyste intencje?
Tak. Przecież napisałeś, że jestem czysta.
Tak pytam czy aby się nie brudzisz, z troski pytam.
Po tej kilkuletniej pracy blogowej, mojego czytania utworów nie pierwszej czystości, świeżości i raczej zawsze z drugiej ręki, obelżywych komentarzach, trudno mnie posądzić o brak odporności na brud życia, skoro jeszcze blogerką jestem.
Cóż Jaromirze, nie przypuszczam, byś mnie pokochał, więc muszę być przygotowana na wszystko. Wasze pokolenie wykluczyło istnienie miłości, czego mam jawne dowody. Pierwszym dowodem na istnienie uczucia wyższego między ludźmi jest bronienie i dbanie o interesy obiektu swoich uczuć, a nie mu jeszcze dokopywanie.
A mnie interesują tylko uczucia wyższe.
Ale miło mi, że mnie odwiedzasz.
Przepraszam przepraszam. Oj ja chciałem z Tobą jak w dzieciństwie pograć w chińczyka, pojeździć na rowerze, a Ty mówisz już jak – nastolatka. Daj spokój, ja nie mam uczuć, nie mam intencji, bez względu na to jak to się w lekturze jawi. Czytam to wszystko i patrzę jak coraz bardziej grzęźniesz, próbuję Ci podać rękę, a Ty najpierw stawiasz warunki, potem czujność Cię zwodzi bo jest czystym lękiem, a na koniec będziesz jojczeć że Cię nikt nie lubi. Manipulujesz i dajesz sobą manipulować, boisz się jak wszyscy. Nie ma dowodów, nie ma warunków. Ja nie mam potrzeby blogować, więc nie rób sobie miło – nie głaskaj mnie, bo mnie nie znasz i nie masz ochoty poznawać. Tego się nie głaska, to się karmi.
To jak znajdę czas, to Ci jeszcze przyniosę kanapeczkę.
Tak, jak wszyscy.
Ja w chińczyka wtedy grałam grzecznościowo, by być w grupie, ale tej gry też nie trawię. Więc z Tobą też nie chciałabym grać, bo chciałabym wreszcie powiedzieć: to lubię!
I nie manipuluję. Daję wolność moim gościom blogowym, do niczego nie namawiam i niczym nie szantażuję. Bo i czym. Niczego nie mam, nawet kanapeczki.
No dobrze nie pokutuj już Cię lubię i mogę Ci to powtarzać codziennie dla lepszego samopoczucia. Też nie mam kanapeczki, nic nie mam. Wchodzę tu, czytam, sprawdzam, myślę, ale nie mam za bardzo jak siedzieć, pisać, wiesz chaos panuje. Ale wszystko uzupełniam.
ok, to zapraszam do czytania! Skończymy chyba koło 23, bo mężowi wreszcie udało się ściągnąć „Zaćmienie” Antonioniego i chciałabym jeszcze zobaczyć dzisiaj. Więc możesz wszystkie komentarze „kanapeczki” przeczytać hurtem przed północą. A jutro dalszy ciąg mojego opowiadania i pojutrze, więc same nudy. Zapraszam!