W tom zbioru pół setki swoich wierszy Pasewicz wprowadza krótkim wstępem z Grzegorza Jankowicza mówiącym o tym, że poeta Pasewicz jest „pomiędzy.” Pomiędzy dobrem, a złem, pomiędzy kategoriami, które go nie obowiązują, ponieważ wstąpił na ziemski padół jako obserwator, który o nic nie walczy, ale się jedynie zachwyca: „A wokół nich oszałamiająca rozmaitość świata, od której nie można oderwać ani wzroku, ani języka: drobne, drobne” (Grzegorz Jankowicz).
I w ten sposób mamy już ustawionego czytelnika przez poetę: nie z pozycji równego, ale jako pokazywacza i objaśniacza. Dlatego problemem poezji Pasewicza jest właśnie drobność, która chce być wielkością. Wielu artystów windowało powszechność do uniwersum tak wybitnie, tak wzniośle, że się chowały wszystkie skarby świata, bo bóg artyzmu nadchodził i… „podnieście strop cieśle!” W przykładach malarskich mamy buty Van Gogha, obrazy Chardina, czy według mnie cały Warchol, który pop-art podniósł do rangi klasyki. Już Maria Konopnicka w „Krasnoludkach i sierotce Marysi” pokazuje, jak krasnale ładują na wóz chłopa swoje skarby z mysiej nory, słomę, kurz i okruszki chleba, a chłop Skrobek widzi diamenty i rubiny. Podobny zabieg chce wykonać Edward Pasewicz na czytelniku. On czarodziej, czytelnik chłop Skrobek.
Obraz w czytelniku można wytworzyć jedynie nie podmianą, nie zamianą, ale istotą. Skrobek nie skrobek, jaki czytelnik: czy buc i ciemny, ale wszyscy winni być traktowani jednakowo. Nie dajemy jablonexu, nie udajemy, że podnosimy norwidową kruszynę chleba przez poszanowanie, tylko autentycznie rzucamy im ten chleb. Masz, człowieku, rób se z nim, co uważasz.
I tak robi Pasewicz i robi dobrze, bo daje szczerze, a jak trafi na podobną szczerość u odbiorcy, to jest wygrany.
Jednak źle się dzieje, jeśli poeta drobny chce być poetą silnym i udaje silnego.
Nie chcę tu, jak ktoś w pewnej recenzji sieciowej, napisać, że wiersze z tomu są nierówne. Według mnie tak nie jest. Cały tom odebrałam, jako spójną wypowiedź poetycką polskiego poety pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Reprezentanta tego czasu, artysty, który właśnie pojawił się na horyzoncie, oczekiwanego, ciekawie zobaczonego oraz ciepło przyjętego. Oto on, poeta współczesny nadszedł. I jaki jest?
Jest jak wszystko wokół, jest piękny takim pięknem, jakie go otacza. Nie spadł z nieba, nie jest ani o jotę inny, jest z tych z których się wywodzi, jest z siebie, ponieważ jest z nich.
Pasewicz nie jest konformistą i nie jest też transgresyjny. Klimat umiarkowania, buddyjskiego zatrzymania w jałowości chłodzi płomień poezji tak bardzo, że ona się w czytelniku nie przesuwa, a jedynie stoi.
Nie stoi całe szczęście brudną wodą. Jest raczej wodospadem – ale jedynie wodospadem zatrzymanym w kadrze.
Impas sztuki, w jak się obecnie znajdujemy, nie czyni nas bezradnymi, co świadczy przecież o boomie i rozkwicie fermentu poetyckiego. Poetyki i style prześcigają się w samozachwycie i priorytetach takiej, a nie innej wartości poetyckiej wypowiedzi. Żyjemy w czasach, gdzie mamy wielość równoprawnych estetyk, jednak coś takiego jak fluidy epoki w dalszym ciągu są. I to wypadałoby prześledzić u Pasewicza.
Wiersze w „Drobne, drobne” są spięte tomikiem ze względu na ich budowę i optykę przedstawienia. Mikroświat jednak nie jest poddany mikroskopowym penetracjom, skala się tu nie zmienia. Mentalność drobin świata, molekuł z których świat jest zbudowany, to emocjonalność nie symboliczna, a umowna. Umawiamy się jak kochankowie co do kodu naszego porozumienia. To znaczy to i nic innego, ale tylko, jak się umówimy. Pasewicz próbuje coś takiego właśnie dokonać, co nie jest łatwe, bo wiadomo, czytelnik jest oporny i zazwyczaj nie kocha.
Przyznam się, że podchodząc do trzeciokrotnego czytania tych wierszy chciałam pokochać je, jak żona aptekarza, która za młodu została za niego siłą wydana i już wie, że inny los jej nie czeka. Ale nie jest to też relacja ucznia Bladaczki do Słowackiego. Ponieważ Pasewicz nie jest poetą silnym.
Pasewicz nie jest poetą silnym, ale według mnie, uczciwym. To jest w sumie bardzo dużo, chociaż każdy naród wolałby może nieuczciwość Celine’a, Geneta, Artauda, sprzeniewierzenie Pouna, byleby tylko dostać Piękno i Transgresję, byleby nas ta poezja ciut wysunęła z breji codzienności, w której tkwimy. Jednak uczciwość Paswicza w dzisiejszym nagminnym fałszerstwie poetyckim jest cenna.
Pasewicz mówi o rzeczach, które zna, które wie i których się nie wstydzi. Ból prawdy jego wypowiedzi jest nawet piękny, ale pięknem rezygnacji, czyli nie błyszczącym. Bardziej niewolniczym i ciemnym, niż jasną wolnością człowieka uwolnionego. Pasewicz ilustruje niewolę, jego podmiot liryczny jest niewolnikiem. Wszystko, co pisze na rzecz uwolnienia, to są jedynie przymiarki. Podmiot liryczny nie przedostaje się do świata wolnego, ani myśli o niego walczyć, bo jest z założenia kontemplatorem. Niewolniczość jest u Pasewicza religijna i to już plasuje ją w kręgu konserwatywnym i nieodkrywczym. Pasywność nie została przezwyciężona w nowej formie, jaką stosuje, zwierzając się w wywiadach, że została obrana po przyswojeniu fali amerykańskich poetów propagowanych swego czasu w Polsce na lamach LnŚ. Te częste w polskiej poezji współczesnej zachłyśnięcia są najczęściej skutkiem próby powtórzenia pewnego etapu cywilizacyjnego, przez który polska kultura nie przeszła i chce coś przeskoczyć, a nie przezwyciężyć. Bliskie mi są tutaj obrazki polskiego darkroomu i knajpy „Grzechu warte”, ale w „Grzechu warte” nie rodziła się poezja Pasewicza, a u amerykańskich poetów tak, rodziła się właśnie w knajpach, w nich i z nich. Tak jak teraz nie rodzi się żadna formacja poetycka na gruncie portali sieciowych, wszystko jest osobne, niepoddane wspólnemu duchowi, a rzadko i interesowi pozapoetyckiemu, czyli zwykłej przyjaźni. Polska kultura nie wytworzyła bohemy, klimatu knajpy jak za czasów Haszka, który w knajpach rozprowadzał cały nakład poetyckich tomików, wierszy w których one powstały.
Poezja w „Drobne, drobne” Edwarda Pasewicza to rozdrobnienie tylko materii. Jeśli jest w stanie z tych drobin według innej gnostyckiej teorii scalić się w ducha poezji, to ten nowy golem może wreszcie do nas przemówi ludzkim głosem.
(o poszczególnych utworach będziemy rozmawiać w komentarzach)
Ogólnie, to chyba trzeba jeszcze czekać na przyjście Mesjasza poezji Polskiej. Zobaczyłam na youtube film o „Drobne Drobne” i chyba trzeba by zacząć od kręcenia bardziej profesjonalnych filmów, więcej cięć i więcej reportażowej pracy pokazującej wywiad z poetą, a nie poety z osobą go pokazującą. Wtedy i intencja pisania wierszy byłaby klarowniejsza, bo tam w dalszym ciągu wygląda na to, że sukcesem jest wydanie tomiku, a nie jego napisanie.
Zacznę więc od omawiania poszczególnych utworów, od tytułowego „Drobne, drobne”, do którego tekstem nawiązujesz. Nie uważam, że tam nie ma przyjaźni, czy bohemy. Są tam przynajmniej wymienieni ludzie bogu ducha winni, czyli żadne sławne nazwiska z panteonu współczesnej poezji. Być może, nareszcie mamy całkowitą artystyczną bezinteresowność, a długi, jakie artysta zaciąga są już spłacone: on dał siebie, oni dali siebie, a wiersz jest tyko śladem po tym dawaniu, że było wspólnie miło. Takie drobne przyjemności. To nie City Lights Books w San Francisco, tylko nazwy miejsc znane niewielkiej grupie osób i to najprawdopodobniej poznaniaków odwiedzających miejsca opisane już w „Śmierci w darkroomie”. Refren powtarzający się w tym wierszu: „bo prawda jest wdową po czym innym przecie”, to jest to takie hamletowskie nawiązanie, ale bardzo drobne. Wiersz mówi o rozdrobnieniu nie tylko pieniędzy na taksówkę wydanych na miłosne historie.
Jak omawialiśmy na blogu Marka „th” Edwarda Pasewicza, wydanej przez sieciowe wydawnictwo kserokopia.art, to ja pytałam, o którego tam Marka chodzi, bo ten Marek, to w wierszach ciągle ściągał dżinsy, albo właśnie ubierał i właściwie, skoro Pasewicz taki sławny, to można już się przyznawać z dumą, kim jest ten Marek, którego podmiot liryczny tak kocha. Właściciel bloga zaprzeczył, jakoby był tym Markiem. Natomiast jak czytam w „Drobne, Drobne”, że tam … „Są Przemka szybowce, jego: I love koniak!” … „jest Tadeusz i Zosia”, jest „jest Ola”, to wiesz, jestem w samym środku sieciowego rynsztoka!
A już myślałam, że raz na zawsze pożegnałam tę poetycką sektę: Władysława Gomułkę i Izę, postacie z Carrolla i kopytnych przebiegający knieje. Ale czy to z tych? I czy mnie deszyfrować szyfry, mnie, nigdy w nic nie wtajemniczonej i będącej zawsze na miejscu wykluczonego spoza klasowej paczki, na którego się po cichu namawiają silni tylko wtajemniczeniem, ale chętnie korzystających z możliwości odpisywania zadań domowych?
Zawsze uważałam, że kastowość, to śmierć dla sztuki. Prowincjonalizm grup poetyckich konstruowanych na zasadach klasy, a nie dojrzałej przyjaźni będzie tylko bilonem. Być może, że Edward Pasewicz histerycznie wydaje teraz tomik pod takim tytułem, by się zdystansować do grup, które go w końcu wyniosły.
Z mojej obserwacji sieciowej, a ja przecież tym bardziej niczego nie wiem, to zostałaś chyba potraktowana jako tzw. świeże mięso, które się pobiera z netu by się nim pobawić i pożreć (wcielić w sektę), lub wypluć. Zostałaś w końcu tylko wypluta. Trochę mamlana, ale wypluta, bo okazałaś się niestrawna. W końcu tak od razu nie widać w necie, jakie to mięso.
Tam jest taki ładny wiersz „Pawilony, pawilony!” o epoce, która odeszła. Taki nostalgiczny i nastrojowy, wręcz tęskniący. I myślę, że ten wiersz też jest w pewnym sensie wypluty nostalgią. Raz już przeżuty i teraz wypluty. I ma smak rzygowin, zapach komunistycznych waciaków, utkany jest z drobin kurzu, który już pokrył PRL. Ale bardzo w moim odczuciu trafny, mimo, że nie przeżyłam tych czasów.
No właśnie, co z tym mięsem? Czyżby polskiego buddystę obowiązywała dyspensa? Czytam w wywiadzie, że Pasewicz porównuje poezję do karkówki.
Tak, tam jest kilka takich wierszy odwołujących się do dzieciństwa „Pawilony..” są poświęcone matce, a wiersz „Notacje” ojcu. I to są bardzo piękne wiersze, ascetyczne, kilkoma kreskami określające tamte czasy. Bardzo prawdziwie.
Ale raczej cały tomik jest pisany z punktu obserwacyjnego barmana w knajpie gejowskiej. I jest w nim zawarta taka właśnie filozofia obserwatora, który niczemu się nie dziwi, bo jak się zacznie dziwić, to straci pracę. Oglądałam zaciągnięty z podlinkowanego tutaj Alterkino film o Chinach i tam jest podany katalog, czego nie wolno. Np. Chińczyk nie może przy Amerykanach wymawiać słowa „gruby”. Nawet, jak nie ma w pobliżu grubego Amerykanina, to jest to też obraza.
Chciałabym Wando prześledzić wiersze Pasewicza na okoliczność właśnie autocenzury. Egzystencjalizm tych wierszy polega na rejestracji oddechów, spojrzeń, drobnych przedmiotów codziennego użytku. Kogoś, kto siedzi w ciemnym, szczelnym kokonie i widzi świat przez niewielkie szczeliny oczne. Reszta jest niedostępna, czego nie ma w zasięgu jego oka. Czy to jest celowe, takie zawężenie?
Pani Wando. Napisanie nie jest sukcesem, a bywa początkiem całego ciągu upokorzeń. Dlatego ci, którzy wydali tomik tak to celebrują.
> WS
Z pewnością, jeśli chodzi o debiutanta. Natomiast rozmawiamy tutaj o osobie znanej z ugruntowaną i niepodważalną pozycją literacką, jurora konkursów i decydenta, kogo się wydawać będzie. Nie widzę tu miejsca na upokorzenie. Upokorzyć może Pana Pasewicza jedynie nasza dyskusja, ale nie upokorzy, bo on na takie blogi nie zagląda.
Filmik jest nieprofesjonalny, pierwszoplanowa w nim nie jest poezja, a tomik.
> Ewa
Być może, że jest tutaj w dalszym ciągu optyka darkroomu. Ale ta poetycka macanka czytelnika odbywa się jednak po jasnemu, czytelnik dostaje klarowne i jasne komunikaty. Pożądanie innego barmana, poróżnienie z partnerem, sprzeciw życiu mieszczańskiemu, ale anarchia połączona jest jednak z bezwolnością. Też wyczuwam tutaj takie wygodne ustawienie się do świata, takie jednak papuciowate, mimo, że akcesoria są buńczuczne, męskie, „bojówki, koszule w kratę, martensy, sznurowadła nigdy niezawiązane”…
Rytm mantry w tych wierszach nie sakralizuje ich, jedynie właśnie porządkuje formalnie, a nie znaczeniowo.
Poeta znalazł sposób na egzystencję poety, wiersze niosą spokój i harmonię, ale czy nie są usypianiem niepokoju egzystencjalnego czytelnika? Czy poezja ma usypiać i działać na podświadomość tych w wyścigu po poetyckie laury? I czy faktycznie jest w drodze? Nazwanie, to nie poszukiwanie. To są bardziej diagnozy, niż znaki zapytania. Z drugiej strony jest ten tomik minimalisty bardzo wygodną odpowiedzią na rozbuchanie i nienasycenie konsumpcyjne. Ale z pozycji sytego. I myślę, że to jest syndrom grubego kaznodziei ubogiej parafii. Cieszcie się maluczcy urokliwym widokiem kurzu i tęczą na kałuży, a ja w tym czasie zjem karkówkę.
ble blu bla , bla blu bli , spór o uniwersalia w waszym dyskursie tkwi.
Jedna lubi pierwiosnki o brzasku
Druga szuka kocura w potrzasku
Jedna lubi tembr donosnego bucefała
Druga krzyczy na most -altruistom chwała
Ta dyskusja nie ma celu
Bo to spory o skład dżemu
HOWGH!