Lata sześćdziesiąte. Ewa (10)

Nie mieli żadnego pomysłu na zwiedzanie Warszawy i kiedy obudzili się następnego dnia i zjedli śniadanie sporządzone z produktów kupionych wczoraj przez Krystynę w „Delikatesach”, znowu rozłożyli plan. Wszystkie obiekty wymalowane na planie w postaci przestrzennych, żółtych budynków były znane z „Misia”, „Płomyczka”, „Płomyka”, podręczników szkolnych, lektur obowiązkowych, corocznych akademii na cześć wyzwolenia Warszawy, telewizyjnych transmisji pierwszomajowych, 22 lipca, Wyścigu Pokoju i wizyty w Polsce Gagarina. Pisano o nich wypracowania, przepytywano na lekcjach polskiego, rosyjskiego, historii i geografii. Wojenną Warszawę znali z filmów, a powojenną z codziennych dzienników telewizyjnych, banknotów i znaczków pocztowych. Każdy właściwie obiekt wybudowany lub odbudowany widniejący na mapie był wyśpiewany w pieśniach, wyrecytowany w wierszach i opublikowany w monochromatycznych obrazkach czasopism i ekranu. Dlatego może, na złość sobie, na wstępie poddali się banałowi i autobusem z Dąbrowskiego pojechali pod Pałac Kultury.
Pałac rzeczywiście robił wrażenie. Był śnieżnobiały i odcinał się od szarości warszawskiej ulicy. Schody między siedzącymi na cokołach Mickiewiczem a Kopernikiem prowadzące do grubych kolumn onieśmielały, a posągi w niszach wokół Pałacu przedstawiające ludzi kilkakrotnie większych od każdego człowieka chodzącego po ziemi, przerażały. Jak potem przeczytała Ewa na licznych planszach wiszących w holu, pochodziły z Azeryjskiej Fabryki Ceramicznej im. 60-lecia Wszechzwiązkowego Leninowskiego Komsomołu w Estonii. Stały lub siedziały w półokrągło sklepionych kapliczkach jak święci. Była kołchoźnica ze snopem zboża, był murarz z makietą Pałacu Kultury, górnik z młotem pneumatycznym, ślusarz z kluczem francuskim i krępe kobiety trzymające instrumenty muzyczne i inne przedmioty symbolizujące sztukę. Ewa zawsze bała się pomników i posągów, a ponieważ uwielbiała lalki, takie gigantyczne, kanciaste, szorstkie postacie niepokoiły ją i je wewnętrznie je odrzucała. Wchodząc do Pałacu nad głową miała płaskorzeźby fryzu, który bombardował podobną tematyką religijną. Tym razem ci sami święci z nisz szli w pochodzie trzymając oprócz narzędzi do pracy jeszcze gołąbka.
W Holu Głównym za kolejnymi schodami stała pośrodku, by nie zakłócać symetrii, odlana z brązu trzymetrowa rzeźba przedstawiająca dwóch robotników trzymających sztandar. Nad nią, nad drzwiami widniał napis w języku polskim i rosyjskim informującym o tym, że Pałac jest darem narodu radzieckiego dla narodu polskiego. Mimo wielu zachęcających wywieszek, że jest tutaj dużo poszukiwanych rzeczy – dawniej wolno było tu wejść jedynie z przepustkami – takich jak wystawa malarstwa abstrakcyjnego, najnowsze francuskie filmy w kinie, nauka samby i rock and rolla oraz księgarnia z tanimi albumami radzieckimi – nie mieli na to czasu. Jak Krystyna pamiętała z kroniki filmowej, nawet na filmie trwałoby to dwie godziny, a zwiedzanie wszystkich pięter dwa dni. Jak czytali, było tu 3288 pomieszczeń, 20 tysięcy kryształowych, najczęściej radzieckich żyrandoli, 4125 głośników radiowych i zużyto 40 milionów radzieckich cegieł sitówek. Były tu 3 teatry, 3 kina, sale konferencyjne, koncertowe, wykładowe, basen i Pałac Młodzieży. Pałac był rzeczywiście pałacem, chociaż Ewa miała bardziej baśniowe wyobrażenie o pałacu, jako czegoś przytulnego. Marmury i kryształowe żyrandole, lustra i liczne ozdoby z kutego metalu onieśmielały i chłodziły wszelki entuzjazm zwiedzania, jednak było tu tłoczno. Kręciły się tu koniki sprzedające bilety na seanse do kina „Gwardia” i „Przyjaźń”, ale najwięcej było tu wycieczek szkolnych tłoczących się w Holu Wind obsługiwanych przez tak samo ubranych jak straż porządkowa, windziarek. Ewa w oczekiwaniu na godzinną kolejkę do windy poszła przeczytać na tabliczkach czyje są pałacowe komnaty: Polskiej Akademii Nauk, Ligi Ochrony Przyrody, Instytutu Nauk Społecznych, Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, redakcji miesięcznika „Brydż”, redakcji „Filipinki”, Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli, Spółdzielni Emerytów „Wspólna Sprawa”, UNESCO, Towarzystwa Naukowego Ekspertów Budownictwa, Towarzystwa Szkół Świeckich, Chóru „Harfa”, poczty, Pen Clubu, warsztatu naprawy radioodbiorników, Biura Pełnomocnika dla Spraw Wykorzystania Energii Jądrowej. Ponadto były tu: kioski z gazetami, bufety z kawą, restauracja „Pod Iglicą”, restauracja „Kongresowa” i restauracja „Trojka”.
Winda zawiozła ich na trzydzieste piętro, skąd było widać niżej latające ptaki. Wiał wiatr ze wszystkich stron, kiedy obchodzili taras ogrodzony krużgankami jak na Wawelu, umieszczonymi między półokrągłymi sklepieniami arkad. Na kolumnach wycieczki szkolne pozostawiły ryte i malowane imiona zwiedzających. Ze wszystkich stron roztaczała się panorama Warszawy, ku zaskoczeniu w wielu miejscach pełna jeszcze ruin. Popatrzyli na południe, na Mokotów, gdzie widoczna była skocznia narciarska. Na wschodzie błyszczała w słońcu Wisła, dwa mosty i nad Wisłą Stadion Dziesięciolecia. Wychylając się można było dostrzec Barbakan i dachy Starego Miasta. U stóp Aleje Jerozolimskie z małymi ludzikami, tramwajami i samochodami. Wszystko to było zachwycające.
Krystyna pamięta tę kronikę filmową oglądaną w kinie, jak na fasadzie Pałacu Kultury umieszczono świetlną iluminację „36 lat Oktiabria”, gdyż Pałac ukończono w rocznicę Rewolucji Październikowej. Wolna Europa mówiła, że w ZSRR wszystkie ich drapacze chmur podpatrzone w Stanach Zjednoczonych budują więźniowie gułagu. Tutaj, jak widać było w Kronice, dla młodych robotników przyjazd do Warszawy był wyróżnieniem, mieszkali w specjalnie wybudowanym dla radzieckich budowniczych Pałacu Kultury osiedlu drewnianych domków na Jelonkach dla 3500 osób.
Wyszli na Plac Defilad wybrukowany kostkami granitu i bazaltu. Drogi dla samochodów wyasfaltowano. Od Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej rosły szpalery zieleniejących się drzewek. Były tu wszędzie kandelabry na granitowych kolumnach z pięcioma lampami w jajowatych kloszach z mlecznego szkła.
Plac miał fontanny, obeliski, ławy, zegary słoneczne, a na skraju przylegającą do alei Jerozolimskich kamienną trybunę honorową z orłem w tarczy. Kamienna trybuna ciągnęła się na pół kilometra i była pusta. Pusty plac, zaludniał się w czasie świąt narodowych, festiwali, targów i demonstracji pokojowych dziećmi z balonikami, stoiskami z lodami, kiełbaskami i budkami z rzeczami, których nigdzie nie można było kupić.
Poszli w kierunku Świętokrzyskiej szukać jakiegoś baru mlecznego. Miły pan widząc bezradnych przyjezdnych poradził Krystynie, by pojechała autobusem na Świerczewskiego do niedawno wybudowanej „Wenecji” na wolskim Młynowie.
Był to wolnostojący pawilon w jaskrawym jak na otoczenie szarych bloków, wpadającym w pomarańczowy kolor okładziny klinkierowej z seledynowym fryzem. Zachwycał nowoczesnością. Zastosowano w nim wszystkie nowoczesne materiały budowlane, stal, cegłę ceramiczną, surowy beton, płyty pilśniowe, szkło, drewno. Wnętrze było w tej samej ceglanej kolorystyce, jaką zastosowano na zewnątrz. Parter, gdzie mieścił się bar samoobsługowy był oszklony od podłogi po sufit i miał proste, podwójne stoliki z trójnożnymi taboretami. Sala była duża, Ewa wyceniła, że zmieściłoby się tutaj pięć klas, ale wszystkie stoliki były zajęte i musieli poczekać, aż coś się zwolni. Tymczasem Ewa podbiegła na piętro, gdzie była kawiarnia i bar owocowy z wysokimi krzesłami przed lustrami. Z tarasu rozpościerał się widok na osiedle Młynów z takimi samymi blokami jak na Koszutce w Katowicach. Krystyna poszła do garmażerii zobaczyć co w Warszawie sprzedają w mięsnym, a Andrzej pilnował kolejki.
Krystyna chciała jeszcze wstąpić do stojącego obok Domu Towarowego, ale w końcu postanowili przejść się ulicą Świerczewskiego do kolumny Zygmunta, co powinno im zająć pół godziny. Szli na wschód wzdłuż ciągnącej się zabudowy powojennych bloków, z których tylko dwie kamienice były przedwojenne. Po drodze były kioski nie tylko Ruchu, ale z piwem, gdzie w waciakach i walonkach robotnicy tłoczyli się między wiecznie nietrzeźwymi menelami. Były też osobne kioski Toto-Lotka i Syrenki do których ustawiały się kolejki. Gier liczbowych podobno nie było tylko w ZSRR. Wszystkie kraje socjalistyczne uprawiały państwowy hazard.
Minęli Żelazną, Andrzej przypomniał sobie, że na Żelaznej był przed wojną konspiracyjny lokal Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Polski. Minęli wyremontowany po zniszczeniach wojennych masywny gmach sądu i przeszli na drugą stronę ujrzawszy neonowy napis ŁÓDZKI BAR MLECZNY na przylepionym do czterokondygnacyjnego bloku ciężkiego socrealistycznego pawilonu. Słowo bar kursywą było tak duże, że sięgało wysokości dachu kamienicy. Chętnie zamówili pierogi z serem na słodko, ruskich nie mieli. WC było nieczynne.
Potem przekroczyli na światłach dużą arterię ulicy Marchlewskiego. Byli cały czas na obszarze getta i Andrzej przypomniał sobie lekturę szkolną czwartej klasy podstawówki „Dzieci Warszawy” Marii Zarębińskiej.
Minęli przepiękny barokowy kościół Narodzenia NMP, który, jak pamiętała Krystyna, został przesunięty, kiedy poszerzano szosę budując Trasę W Z, którą cały czas szli. Potem minęli kościół ewangelicki i Krystyna pamiętała, że gdzieś tutaj na tyłach kościoła wśród osiedla Muranów jest siedemnastowieczny pałacyk Zuga, a tam słynny studencki teatr STS.
Doszli do Placu Feliksa Dzierżyńskiego, gdzie na wysokim cokole stał betonowy pomnik pokryty czarną blachą. Na cokole wyryto: “Feliks Dzierżyński to duma polskiego ruchu rewolucyjnego: Bolesław Bierut” a za pomnikiem pałac z arkadowym podcieniem parteru i półkolumnową loggią odbudowane według projektu Corazziego z Królestwa Polskiego w stylu klasycystycznym. Bardzo podobny był Teatr Wielki, do którego doszli Bielańską. Po drodze minęli Muzeum Lenina, piękny barokowy pałacyk odebrany po wojnie Radziwiłłom i monumentalne popiersie Karola Świerczewskiego stojące na cokole naprzeciwko Hipoteki.
Bilety do Teatru Wielkiego, jak i do wszystkich warszawskich teatrów były nie do dostania dla takich jak oni zwykłych obywateli, a Teatr Wielki ze swoimi sztandarowymi, kosztownymi operami i baletem był szczególnie przeznaczony tylko dla wybrańców. Toteż popatrzyli tylko na ten gigantyczny gmach odbudowany po bombardowaniu z oryginalnych planów Corazziego, gdyż był w duchu carskich zabudowań Petersburga i idealnie pasował do stylu soc. Na pięknym Placu Teatralnym czyniono już przygotowania do przywiezienia z Gliwic odlewanego tam pomnika Nike, o czym od dłuższego czasu uczono się w szkołach.
Stamtąd już doszli pod kolumnę Zygmunta, którą szczelnie oblepiały wycieczki szkolne. Na obrzeżach Placu Zamkowego stały dorożki. Podeszli pod odbudowany Pałac pod Blachą, za którym poniżej skarpy widać było Wisłę. Zielony, miedziany dach pałacu lśnił w słońcu.
Schody ruchome trasy W-Z prowadzące do tunelu pod Placem Zamkowym były nieczynne, poszli więc na Stare Miasto.
Idąc uliczkami starówki znaleźli się na Rynku Staromiejskim. Każda z czterech stron Rynku miała swoją nazwę, ale wszystkie kamieniczki, o różnej wysokości trzech, czterech pięter miały półokrągłe wejścia z mnóstwem czerwonych i niebieskich tabliczek. W kolorowych kamieniczkach mieściły się: Galeria Sztuki Nowoczesnej, Muzeum Adama Mickiewicza, Muzeum Historyczne, Księgarnia Literacka, Stowarzyszenie Historyków Sztuki oraz knajpy: winiarnia Fukiera, kawiarnia przy Kamiennych Schodkach, nocny lokal Krokodyl, restauracja Bazyliszek. Krystyna poszukiwała na gwałt WC, udało się wreszcie w kawiarni „Manekin” z piwnicą czynną od 21 „Manekin”, gdzie musiała zamówić herbatę i ciastka. „Manekin” mieścił się w kamieniczce Skargi, gdzie były witraże i na stolikach lampki i było piekielnie drogo. Andrzej przypatrywał się parkingowi na Rynku i dostrzegł tam obok Warszaw, Syrenek, Fiatów, Wartburgów, Sachsenringa P70 , Chevroleta, Cadillaca, DKW i Citroëna.
Rozłożyli w kawiarni plan i zastanawiali się, co robić. Było już koło trzeciej i byli zmęczeni, a było jeszcze tyle do zobaczenia. Andrzej chciał pojechać mostem Śląsko-Dąbrowskim na Pragę i stamtąd na Stadion Tysiąclecia, by zobaczyć słynny tunel, którym kolarze Wyścigu Pokoju wjeżdżają na Stadion. Ewa pragnęła zobaczyć posąg Syrenki nad Wisłą, pojechać do Parku Kultury, gdzie były wielkie schody i marmurowy krąg taneczny taki sam jak w Parku Kultury w Chorzowie, tylko o wiele większy. Krystyna chciała zobaczyć luksusowe sklepy na Krakowskim Przedmieściu, na Nowym Świecie i na MDM-ie. Wiedziała, chociażby ze „Złego” Tyrmanda, że w starych, nie wyburzonych podwórkach wre intensywna produkcja towarów, o których mogła tylko marzyć w Katowicach. Nawet zwykłe sklepy MHD i WSS były tu lepiej zaopatrzone, albo komisy, których jest tu kilkadziesiąt, gdzie ludzie stoją na zewnątrz przed wystawami. Sklepów dewizowych Polskiej Kasy Opieki jest tutaj kilka, w Katowicach tylko jeden. Kupiłaby przynajmniej Rudkowi gumę do żucia o którą w listach prosił.
Wsiedli do zatłoczonego tramwaju i pojechali na południe Krakowskim Przedmieściem, by wysiąść przed Centralnym Domem Partii, czyli gmachem KC PZPR na Nowym Świecie. Zbudowany biurowiec w stylu monumentalizmu soc, był obłożony różowym piaskowcem i dzięki temu frywolnemu kolorowi tak nie przerażał.
Szli Nowym Światem, Krystyna oglądała witryny sklepów. Kierowali się na Mysią, potem skręcili w plac Trzech Krzyży. Szli Mokotowską, przecięli Koszykową. Po lewej stronie widać było kamienice osiedla Latawiec.
MDM zaczął się dla nich od Wilczej gdy zobaczyli na rogu Marszałkowskiej pod samym dachem mozaikowy zegar. Ewa wiedziała, że budynki miejskie, wille, fontanny i murki powojenne zdobione są z połamanych kafelków i tym się różnią od zabudowy przedwojennej. Ale zegar był wykonany wykwintnie, z bardzo drobnych, drobno połamanych kafelków, miał 16 metrów wysokości. Kurant wygrywał melodie – o czym uczyli się w szkole – i jego okrągła tarcza mieściła się w kwadracie w wyznaczonej ryzalitami kwaterze, w której połowie był balkon z kamiennymi tralkami jak krużgankami. Ten poziom oddzielający część mieszkalną bloków od dolnej, dwukondygnacyjnej ogólnoużytkowej był zachowany w całym MDM-ie. Zegar, który dzieci doskonale znały z najwcześniejszych szkolnych czytanek nie wydzwaniał już kurantów i nawet nie starał się pokazywać właściwej godziny. Pod nim była restauracja „Pod kurantem”.
Budowniczowie MDM bardzo się starali, by takich przyjezdnych z prowincji jak oni powalić na kolana. Cały spektakl architektoniczny zaczął się na dobre. Otwierała się monumentalna, nachalna przestrzeń.
Wszystkiemu patronował co i rusz wychylający się spoza zabudowań Pałac Kultury i mrugał złotą iglicą.
Idąc Mokotowską w kierunku Placu Konstytucji i widniejących już kandelabrów zatrzymali się przy łączniku niższym od domów mieszkalnych, gdzie nad arkadowym prześwitem było sgraffito z przekształconą proletariacko syrenką w koku zamiast z rozpuszczonymi włosami. Nad łukiem była, jak tu wszędzie, tralkowa balustrada tarasu, pod dachem gzyms i renesansowa attyka. Mieściły się tutaj restauracje i kawiarnie: restauracja „Szanghaj” z chińskimi potrawami i bar owocowy „Owocak” dla młodzieży, gdzie weszli zjeść sałatkę owocową, lody z bitą śmietaną i galaretkę z kremem.
Był tu też dwupiętrowy bar mleczny „Złota Kurka” z dwoma mozaikami, gdzie na jednej były krowy i kury, na drugiej kozy i owce. Brama miała piękne kolebkowe sklepienie z szafirowymi kasetonami.
Po drugiej stronie ulicy widać było luksusowe delikatesy „Bachus”, a nad nimi płaskorzeźba „Winobranie” w owalnym medalionie przedstawiająca dwie kobiety w chustkach pracujące w PGR-erze przy zbiorze winogron.
Jak się zorientowali, wszystko tu było symetryczne i instynktownie patrzyli na drugą stronę Marszałkowskiej, gdzie lustrzanie, z lekkimi modyfikacjami, było to samo.
Fasady dwóch bloków zamykały północno-zachodnią pierzeję placu. Na elewacji stały niczego niepodtrzymujące cztery pary kilkunastometrowych półkolumn rozpoczynających się od panującego tu podziału na część lokali i mieszkalnych, czyli w dwóch trzecich wysokości budynku. Ponad trzema łukami witryn były trzy płaskorzeźby wyobrażające historię projektowania MDM i Ewa natychmiast skojarzyła je ze stacjami męki pańskiej w kościele. Tutaj jakoś wszystko przebiegało o wiele radośniej. Na pierwszej płaskorzeźbie twórcy MDM–u ślęczą nad deskami kreślarskimi, na drugiej już mają sfinalizowane pomysły i makiety, na trzeciej wykonawcy rzeźbią, podają sobie cegły. Po drugiej stronie identyczne płaskorzeźby opowiadają ciąg dalszy, czyli robotników wznoszących MDM, świętujących otwarcie z dziećmi z kwiatami.
Na rogu Pięknej i Marszałkowskiej była o pięknym wystroju luksusowa kawiarnia MDM, po drugiej stronie kawiarnia Habana. Wszędzie było mnóstwo ludzi i nie było wolnych stolików.
Weszli na oś całej zabudowy, czyli prostokątny plac Konstytucji, który nagle, jak wielki dziedziniec pałacowy się rozszerzał i ze swoimi nieprawdopodobnie szerokimi chodnikami tworzył dużą, wolną przestrzeń. Oszołomił ich wielkomiejski charakter MDM-u i poczuli się nieswojo. Jednak ludzie, którzy ich mijali i zaglądali tak jak oni do ekskluzywnych domów mody pod arkadami, byli ubrani biednie, szaro i nijako. Jak ogólnie wiedziano, mieszkali tutaj ludzie, którzy dostali przydziały na państwowe mieszkania o bardzo wysokim standardzie z awansu społecznego. Mieszkania były duże, o podłogach z parkietem z dębowych klepek, obudowanych kafelkami łazienkach i szafach w ścianach z centralnym ogrzewaniem i gazem, dodatkowym pokojem były służbówki.
Zadzierali głowy, Ewa patrzyła na trzy kilkunastometrowe kandelabry z ośmioma lampami które na swoich solidnych, kwadratowych podstawach z piaskowca wyglądały jak postawione na gigantycznym stole świeczniki. Na całym placu ciągnęły się kilkumetrowe latarnie z rozdwojoną na końcu dwu abażurową lampą. Po obu stronach placu Konstytucji nazwanego tak z okazji otwarcia MDM-u 22 lipca 1952 roku uchwalenia Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej przez Bieruta, stały dwa długie bloki mieszkaniowe z ciągnącymi się na 1/3 trzeciej wysokości podcieniami z witrynami luksusowych sklepów. Sufity kończące i zaczynające kolumnadę miały mozaiki przedstawiające bukoliczne scenki z życia chłopów i robotników w nadchodzącym komunizmie. Na fasadach wisiały niezrozumiałe ideologicznie żeliwne, czarne wieńce. W chodniku przy pl. Konstytucji 6 zauważyli barwną mozaikę z napisem „MDM”-1952.
Było tu wiele sklepów które Krystyna chciałaby odwiedzić, ale było już zbyt późno. Po lewej stronie były w podcieniach dwa luksusowe sklepy „Gallux” z męską i kobiecą konfekcją. Sukienki w grochy i z białej i czarnej koronki Krystynę na wystawach zachwycały, jak i stylonowa, enerdowska bielizna. Pawilonem Cepelii zachwyciła się Ewa. Stały tam lalki w strojach ludowych piekielnie drogie i wawelskie główki oprawione w kwadratowe, brązowe ramki. Obok był sklep 22 Lipca ze słodyczami oraz „Orbis” z biletami na wszystkie kraje świata.
Południową stronę placu zamykał hotel MDM. Była tam restauracja MDM czynna całą noc, po drugiej stronie restauracja „Pod Kandelabrami”. Przy samym placu kawiarnia „Niespodzianka” i „Stylowa.
Zaczęło się ściemniać i kandelabry na Placu Konstytucji rozjarzyły się białym światłem, a neony rozbłysły na fasadach domów przypominających pałace. Kolumnady, mocno zaznaczone gzymsy i attyki rzucały romantyczne cienie. Na dachu domu, gdzie był sklep sportowy zabłysnął neon „Siatkarka” z lecącą piłką, a na hotelu MDM rozjarzył się neon „PODRÓŻUJ Z LOTEM”. Po lewej stronie placu błyszczało osiedle Latawiec, o którym było głośno w całej Polsce, bo mieszkający tam warszawiacy zajmujący trójkątną przestrzeń podobną kształtem do latawca opowiadali w telewizji, że dobrze się mieszka na latawcu. Już tam nie szli, gdyż przesmyk, gdzie Marszałkowska zwężała się łącząc dwa place – Konstytucji i Zbawiciela był bardzo charakterystycznym dla MDM-u miejscem, sercem wszystkich socrealistycznych dekoracji i chcieli je pooglądać.
W części przyziemnej dwukondygnacyjnych sklepów i lokali, między bramami przestrzenie elewacji zajmowały wielkie postacie których ramiona były wielkości przechodnia: Kolejarz, Nauczycielka z uczniem Hutnik, Włókniarka, a po drugiej stronie symetrycznie Murarz, Matka z dzieckiem, Rolnik, Górnik. Wyciosane w betonie miały zwaliste, siermiężne sylwetki, które ani nie podtrzymywały domów, ani też nie wchodziły w żadną interakcję z mijającymi ich ludźmi. Podobne do tych z Pałacu Kultury zdawały się stać tu milcząco raczej za karę za to, że są takie brzydkie. Powyżej nich rozciągały się tarasy obramowane krużgankami, kamienne gzymsy ciągnęły się pod dachami zwieńczonymi attykami. Ściany obłożone były płytami z piaskowca i granitu.
Minęli Klub Plastyków i restaurację Arkady oraz licznie odwiedzaną Galerię Sztuki z malarstwem abstrakcyjnym.
Zabudowa placu Zbawiciela, gdzie w krąg włączono niezburzone przedwojenne kamienice i pozostawiono niezburzony w ferworze burzenia barokowy kościół Zbawiciela z dwiema zielonymi, miedzianymi wieżami zdawała się bardziej ludzka i cieplejsza. Podtrzymano system kolumnad i podcieni, przecinająca plac aleja Wyzwolenia ciągnąca się do sztucznie wytyczonej ulicy Waryńskiego, podkreślała gwiaździsty układ placu, a budynki wokół, na planie wycinków koła zdawały się integrować ze sobą i kompozycyjnie scalać.
Były tu też zdobiące elewacje liczne renesansowe i klasycystyczne elementy architektoniczne, jak glorieta, gzymsy, attyki, portale i zwieńczenia. Stały tu wszystkie niezbędne miastu dodatki: słupy ogłoszeniowe, przystanki tramwajowe i autobusowe, balustrady, charakterystyczne dla MDM-u dwuramienne lampy. W środku był zielony, z kwietnikami plac wokół którego jeździł tramwaj.
Weszli do pustego kościoła Zbawiciela pomodlić się za jutrzejszy lot. Naprzeciw kościoła przy Marszałkowskiej poniżej Placu Zbawiciela weszli do restauracji Salus zwabieni pięknym wyglądem wnętrza. W oknach były kolorowe, perkalowe zasłony. Marmurowe podłogi i ogromne lustra, u kasetonowego sufitu ceramiczne żyrandole w sali wysokiej na 9 metrów. Kelnerki podawały w jasnoniebieskich fartuszkach i białych czepkach. Tu zjedli kolację, czyli leniwe pierogi.
Minęli Cristal Budapest z kuchnią węgierską i kawiarnię Świtezianka. Dalej był bar mleczny Prasowy ze ścianami z czarnego szkła w przedwojennej kamienicy. Były tam krzesła z rur stalowych z siedzeniami pokrytymi imitacją skóry.

Szli w kierunku placu Unii Lubelskiej by wsiąść w autobus na Mokotów. Musieli wracać na Dąbrowskiego, by rano zbudzić się i jechać na Okęcie.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Lata sześćdziesiąte. Ewa (10)

  1. MDM pisze:

    Witam p.Ewo przeczytałem Pani publikację i znajduję wiele nieścisłości ze stanem z lat 60-tych dotyczącym MDM /jestem rocznik 1945 i mieszkającym w tym miejscu przez kilkadziesiąt lat/. Ale poza tym wiele opisów jest ok. Pozdrawiam Waldemar.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *