komunikat

Przerwa świąteczna do 1 stycznia 2010 roku.

Sympatykom mojego bloga ślę Życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku.

Pozostałym nie.

BN 2009

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2009, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

63 odpowiedzi na komunikat

  1. Patryk pisze:

    Dziękuję za życzenia!

    Tobie życzę wielu pomysłów, dużo zdrowia, lawiny pieniędzy i tym podobnych.

    Wesołych Świąt!

  2. Ewa pisze:

    Ach, wygląda to na listę lojalności, a ja nie miałam takiej intencji. Niemniej, dziękuję Patryku i wzajemnie.

    Miałam ciężki rok sieciowy i przypomniał mi on rok szkolny, gdy zaczęłam debiutancko uczyć w szkole i nastał nagle stan wojenny. Potem ta wojna trwała, a ja już pod koniec roku szkolnego byłam na zwolnieniach, bo byłam bliska obłędu. Do szkoły już nie wróciłam.

    Mam nadzieję, że do blogowania wrócę, tylko muszę trochę ochłonąć. Nawet zrobiłam ozdrowieńczy gest i zgłosiłam dzisiaj mój udział w konkursie „Nakręć wiersz” Biura Literackiego (to chyba ta lawina pieniędzy będzie).

  3. Patryk pisze:

    Napisz wiersz, a Hollywood już będzie wiedziało, jak zrobić z niego sensacyjny film akcji (piękna syntagma! “sensacyjny film akcji”).

    Ale żądnych lojalności, po prostu ciepła świątecznego!

  4. Patryk pisze:

    żądnych=żadnych. hmm.

  5. Ewa pisze:

    Tak, zapominałam. Jeszcze jest przecież Hollywood, moja ostatnia deska ratunku przed całkowitym unicestwieniem. Bo na Tygodnik Powszechny nie mam co liczyć.
    Przypominasz mi Patryku siostrę mojego męża, która cały PRL obiecywała mi, że jak wygra w totolotka, to się ze mną podzieli. Była namiętną graczką w tę grę, której stawką było pobożne życzenie.
    Jako osoba pobożna właśnie owdowiała i wygrała włoską emeryturę. Ale zwalnia ją to od dzielenia się, bo nie ta gra była mi obiecana. Więc pamiętaj, zawsze trzeba bezpiecznie obiecywać abstrakcję, jeśli chcesz być honorowy.

  6. Rysiek listonosz pisze:

    Jakkolwiek na to patrzeć z boku, lojalka czy nie, to jednak tylko Patryk Ci złożył życzenia. Wygląda na to, że masz tylko jednego sympatyka.

  7. Ewa pisze:

    Tak, widzę. Autentycznie się ucieszyłam. Jednostka zawsze zmienia się w miliony, jeśli naprawdę istnieje. Jedna osoba zupełnie wystarczy dla dobrego samopoczucia.

  8. Marcin pisze:

    To ja też, choć z opóźnieniem i krótko jak na mnie, do życzeń się dołączam. Przede wszystkim szczęścia i dalszego twórczego rozwoju.

  9. Ewa pisze:

    Jestem wzruszona. Dziękuję, wzajemnie!
    Od nowego roku wprowadzam nowy dział na moim blogu „Salon odrzuconych”. Tam będą moje utwory, których nie posłałam na konkursy i imprezy literackie oraz do pism literackich. Będę się starała raz na tydzień nie wysyłać moich prac na polską literacką imprezę.
    Właśnie gromadzę adresy i widzę, że jest ich aż nadto, by obsłużyć cały twórczy rok i uwierzytelnić moje nieistnienie.
    Więc do czytania i oglądania mojego twórczego rozwoju serdecznie zapraszam!

  10. Rysiek listonosz pisze:

    Możesz już wstawić na blog informację, że nie bierzesz udziału w konkursie blogow.

  11. Ewa pisze:

    Dobrze, Rysiu, że przypomniałeś. Idę zobaczyć na kumplach, jaki jest krój i kolor czcionki. Wstawię jutro.
    Przymierzam się do nie brania udziału w konkursie Jacka Bierezina. Mam cały rok, by się solidnie przygotować, bo to będzie w grudniu, jest okazja się teraz przypatrzeć. Jestem przed debiutem i spełniam wymogi regulaminu.
    Czytam na nieszufladzie: przewodniczący: Edward Pasewicz. Jury: Klara Nowakowska, Marta Podgórnik, Bartosz Konstrat, Piotr Kuśmirek.
    Muszę chyba moje notki o jurorach przekleić sobie tutaj z bloga Marka. „Drobne! Drobne!” Edwarda Pasewicza mam w domu i w osobnej notce napiszę. Trzeba się solidnie przygotować. I slam był też. Laureatka – Aleksandra Zbierska. Też muszę przekleić z bloga Marka…

    Strasznie to wszystko trafne, na tych konkursach. Poetów huk, a jednak zawsze się odnajdują poeci właśnie ci, a nie inni. Ci, których znam z Sieci. A ja w Sieci jestem tak długo, chciałam się spotkać latem z pewnym poetą, który z pewnością będzie laureatem tego konkursu i spotkałam tylko jego brata. A jechałam pół Polski, wydałam ostatnie sto złotych na podróż… A tam, na tych konkursach, spotkania bez pudła…I nawet się nie traci, a dostaje pieniądze…

  12. Marcin pisze:

    Może nie warto jednak się poddawać? Na konkursach czasem można coś wygrać. Jestem tego najlepszym dowodem – ostatnio dostałem wyróżnienie na Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania we Wrocławiu.

  13. Ewa pisze:

    Miło wiedzieć! Moje najszczersze gratulacje!

    Ja też w Pana wieku dostałam: Pierwszą Nagrodę na „Pamiątkę Miasta Częstochowa” organizowaną przez Urząd Miejski. Nigdy tego projektu nie sfinalizowano, a nagroda pieniężna była niewielka. Ale wytracałam wtedy czas na takie czcze zabawy, bo myślałam, że mam czas.

    Widzi Pan, ja mam dwóch fanów zaledwie: Pana i Patryka. Listonosz się nie liczy, bo jest na stanie bloga.
    Myśli Pan, że opłaca się dawać mi nagrody?

  14. Rysiek listonosz pisze:

    Skoro się tak Ewo przygotowujesz do nie brania udziału w konkursach, to przeczytałaś cały wątek na nieszufladzie o łódzkim konkursie “Berezina”?
    Tam poeta Roman Kaźmierski zastanawia się nad pewną kwestią formalną, całkiem słuszną i logiczną, która nie przedyskutowana może w przyszłości przynieść podobne regulaminowe błędy, a przewodniczący jury konkursu, Edward Pasewicz wyciąga jakieś zakulisowe sprawy, denuncjuje go i kompromituje. Aż strach tam o cos pytać. Wszystko uznane za neurotyczną pretensję:

    „(…)Chodzi o to, że pan Kaźmierski jest obrażony na pana Pasewicza, ponieważ ten nie zorganizował mu wieczoru autorskiego w Poznaniu.
    Twoja uraza jest bezzasadna Romku ponieważ nie zajmuję się organizowanie wieczorów
    Koniec i kropka. Edward Pasewicz | 2009-12-15 13:11:46”

    Bardzo to brzydkie. Fe… To tak jak w kłótniach małżeńskich, nie na temat i groźba, że tu się wywlecze jeszcze inne sprawki, nieważne, że nie na temat.

  15. Ewa pisze:

    Słusznie zauważyłeś, zupełna obrzydliwość. Jeszcze to końcowe przykopanie poecie Romanowi przez poetkę Monikę.

    Na kumplach Hrabia Dzieduszycki, wcielenie pozbawione poczucia humoru i szlachectwa, w duecie z Doktorem Kinbote stanowili duet właśnie taki maglowy i obleśny, jak te nieszufladziane odzywki. Więc wszystko jest kompatybilne. Przeczytałam teksty Przemysława Witkowskiego na BL, to jest bicie piany, to są bardzo niedobre teksty. No, ale jak jego tomik poezji się ukaże, to zaraz tu o nim napiszę, bo muszę się solidnie przygotowywać.

    A czytałeś nieszufladowy wątek o rodzinie piszącej i wydającej własnym sumptem, bez udziału podatnika? O Wydawnictwie Grzeszczykowie?
    Zauważ, jak tam zaraz jak nożyce, odezwały się największe szmirusy nieszuflady, którym udało się wydać swoje tomiki za publiczne pieniądze. Wyczuwasz tę drwinę wyższości? To ryczenie ze śmiechu uczniów, którzy wiedzą, jak na mapie pokazać, gdzie leży Warszawa? Ten podział: my, artyści, wy hobbiści? Jacek Dehnel będzie felieton pisał! Nie mogą się doczekać!
    Obrzydliwe!

  16. Rysiek listonosz pisze:

    Też myślałem, że fundacja Literackie Pl. powołana jest do wspierania oddolnych, szlachetnych inicjatyw, a nie napuszczanie Gillinga ze swoją warszawską ekipą slamiarzy na prowincjonalne Domy Kultury, by wydobywali z nich ostatnie okruchy dotacji pieniężnych i byli po królewsku tam goszczeni. A tu widzę, że Pani Prezes Justyna Radczyńska też na nieszufladzie ryje ze śmiechu z tych Grzeszczyków.
    Obrzydliwe.

    Fajne były komentarze na GW (2009-12-14) pod artykułem „Niezależna kultura wychodzi z cienia”
    Romana Pawłowskiego.
    Np. taki komentarz autora o nicku sanmartino z 14.12.09

    „Z tą niezależnością to nie jest tak całkiem do końca. Większość fundacji i inicjatyw w sztuce współczesnej jest fundowane niemal w 100% ze środków publicznych. Trudno tu mówić tu jakieś pełnej niezależności. W wielu przypadkach są de facto instytucje państwowe, tylko mają quasi samodzielny charakter. Niestety poza nielicznymi przypadkami udział środków prywatnych jest znikomy i odnoszę wrażenie, że nikomu na ich zdobywaniu nie zależy bo prościej wydreptać ścieżki po środki operacyjne, norweskie, europejskie itp. Nie pojawiły też się żadne projekty ułatwienia sponsoringu czy mecenatu prywatnego.
    Środowiska artystyczne wiedzą dobrze, że łatwiej i lepiej czerpać ze wspólnej państwowej kasy. Oczywiście jest to poparte ideologią głoszącą koniec gospodarki liberalnej i konieczność przejęcia przez państwo obowiązków w sferze kultury, w tym wzięcie na garnuszek artysty i kuratora. Mamy więc wielki wysyp fundacji, w których w dużej mierze działają te same osoby co w instytucjach publicznych, a formuła fundacji lub stowarzyszenia może być pomocna w zdobyciu środków operacyjnych, kiedy na budżetowe nie ma już szans.
    Efekt jest taki, że w świecie sztuki współczesnej faktycznie jest konkurencja, ale konkurencja finansowana z tych samych środków. To kolejne polskie wynaturzenie modeli zachodnich.”

  17. Ewa pisze:

    Jestem Rysiu zachwycona, że ten teatr komentarzowy w necie jest mi dostępny, bo przecież byliśmy skazani w PRL-u tylko na oficjalne, spreparowane komunikaty, komisje skrutacyjne, mężów zaufania i ci wszyscy ludzie pobierali za to pieniądze, a łódzkie tkaczki nocami tkały i tkały, by dzieci nakarmić, a i dać jeszcze artystom część swojego niewolniczego urobku ku ich zabawie wsobnej.

    Konkursy plastyczne to były istne sądy kapturowe. Na zebraniach Związku Polskich Artystów Plastyków tępiło się z całą bezwzględnością amatorów, chociażby tak, że bez legitymacji związkowej nie mogli kupić farb. Zwalczanie konkurencji nie zrzeszonej, dawanie forów wszelkim miernotom, leniom i beztalenciom, drwienie z autentycznej pasji i miłości do wykonywanego zawodu – bo pogarda do pracy była wpisana w ustrój – skutecznie przewróciła świat do góry nogami, a teraz skutkiem tych obyczajów młodym ludziom w głowach.

    Czytam na NS słowa poetki Moniki Mosiewicz, że poeci potrafią czytać między wierszami. Brzmi to jak pogróżka, bo jednoznacznie wynika z tego, że czytanie między wierszami jest nagminne i bardzo ekonomiczne. Dzięki temu można wcale niczego nie czytać, stosując zasadę nagiego króla.

    Właśnie skończyłam „ Łaskawe” Jonathana Littell’a, 1038 stron A4! Czytałam dzisiaj do trzeciej w nocy, bo czytałam wers po wersie, moje oczy bez pudła trafiały w czarny druk, tylko on do mnie przemawiał.
    Anatomia wojny podana przez zbrodniarza, doktora Aue, to przerażenie nie mające nic wspólnego z horrorem, trillerem, dukajową fantasy.
    I, jak patrzę na te dzisiejsze fora literackie, których anatomię dzięki Internetowi mogę podglądnąć, to tak, jakby to ktoś wszystko bardzo utalentowany pisał, z podziałem na role, by zilustrować stan polskiego ducha po jakimś potwornym barbarzyństwie.

  18. Rysiek listonosz pisze:

    Teraz widać czarno na białym, jak ważne są wersy pisane czarnym drukiem na białych kartkach.
    Podobno „Łaskawe” Littell’a do końca 2007 roku sprzedano ponad 700 000 egzemplarzy w samej Francji. I tam jest dużo o Oświęcimiu.
    A jak dzisiaj nieznani sprawcy skradli z obozowej bramy napis “Arbeit macht frei”w KL Auschwitz, to popatrz, jakie to wszystko jest kruche. A powieści się nie da tak łatwo unicestwić.
    Ten malarz na pocztówce to Ty?

  19. Ewa pisze:

    Tak, to ja jestem tym malarzem. Poznać mnie po berecie. Bardzo mi zimno.
    Czytam, że nie odnaleziono napisu.
    115 tys. za informację o skradzionej tablicy “Arbeit macht frei”

    U Littell’a taki obraz pracy, która czyni wolnym każdego sadystę:

    „(…)Co do dewiacji sadystycznych, to są one bardzo częste i zwykle powiązane z zaburzeniami funkcji seksualnych”. — „Ma pan konkretne przykłady?” — „Rzadko z tym do mnie przychodzą. Ale się zdarza. Miesiąc temu był u mnie strażnik, pracuje tutaj od roku. Jest z Breslau, trzydzieści siedem lat, żonaty, trójka dzieci. Przyznał mi się, że bije więźniów dopóty, dopóki nie doprowadzi się do wytrysku, nie musi nawet się dotykać. Nie ma już żadnych zwykłych stosunków seksualnych; gdy dostaje przepustkę, nie wraca do domu, tak bardzo się wstydzi. A zanim przyjechał do Auschwitz był, jak twierdzi, całkiem normalnym mężczyzną”.(…)”
    fragment w tłum. Magdaleny Kamińskiej-Maurugeon

  20. Robert Mrówczyński pisze:

    To ja się dołączam do Życzeń!
    Ale nie, by upewnić Panią, by brała udział Pani w konkursach. Pani jest Wilkiem Stepowym. Pani jest przecież przeciwna wszelkim sportom. A konkursy się wynaturzyły, jak sport. Nie mają nic wspólnego z pierwotnym greckim działaniem, które uszlachetnia ciało(gimnastyka) i duch(poezja). Dzisiaj to biznes.
    Życzę Pani radości na te Święta i Nowy Rok!

  21. Ewa pisze:

    Ach, więlkie dzięki Panie Robercie! Wzajemnie życzę!
    Myślę, że wynalazek Hessego zdążył obsłużyć tylko jeszcze XX wiek i to przed holokaustem. Wilk jest stadny, a stepowy to wynaturzenie ekologiczne, przypadłość globalnego ocieplenia, które zamienia urodzajne ziemie na wyjałowiony step.
    Fakt, że mnie już w podstawówce zdiagnozowano jako ciało obce i odrzucono. A teraz Sieć. A ja jestem taka stadna! Tak mi zimno!

  22. Wanda Niechciała pisze:

    Witaj Ewa!
    Nie odzywałam się trzy lata. Mam już pozdawane egzaminy i mieszkam w Teksasie. Bardzo chciałabym wznowić z Tobą działalność blogową. Resztę piszę w mailu. Cieszę się, że jesteś i działasz.

  23. Ewa pisze:

    Spadłaś mi Wando jak z nieba, bo zastanawiam się właśnie nad dalszymi losami mojej sieciowej działalności po kolejnym odpalantowaniu.

    Parę słów jeszcze do szerszego odbioru, to, czego nie pisałam Ci w liście.
    Chciałabym wykorzystać Twoje amerykańskie wykształcenie, bo to, co wydał Jarniewicz w BL „Od pieśni do skowytu” wydaje mi się mało pożywne i nie wystarczające.

    Jeśli chodzi o naszą działalność blogową, to, jak odeszliście z Jackiem na początku 2006 roku z blogu „Partia Liternacka”, który prowadziłam z Łukaszem i Leszkiem, to potem wszystko zaczęło chylić się już ku upadkowi. Ponieważ nikt nic nie pisał na tym blogu, pisałam codziennie, pisałam dość niechlujnie, bo byłam bardzo zmęczona, wtedy jeszcze pracowałam w kaflarni i malowałam kafle kominkowe. Wiesz, miałam skomplikowane zlecenia polskiej prawicy, nowobogackich: Kossaki, konie na kaflach, na surowym szkliwie. To było wszystko rzygawiczne i nie do zniesienia, tlenki mnie truły, truła mnie ta szmirusowska praca zarobkowa i po powrocie (jeździłam do kaflarni 20 km na rowerze) truł mnie blog, który próbowałam rozpaczliwie ratować. Moi dwuletni towarzysze nagle przestali się odzywać, nie mogłam z od nich wydusić żadnych wyjaśnień. Doszło do tego – typowo polska wyniosłość – nie odpowiadali na maile.
    Mam nadzieję Wando, że w Stanach, w cywilizowanym świecie jest to nie do pomyślenia, by tak zachować się wobec Drugiego, przy tak wspaniałym narzędziu, jakim jest teraz Internet i mając wykształcenie na tyle zadawalające, by móc formułować odpowiedzi. By nie odpowiedzieć na list!
    Tam jest to ewidentne upokorzenie, tutaj jest to zwyczaj i norma ogólnie stosowana, a po takim afroncie przechodzi się jak gdyby nigdy nic do dalszej, przyjacielskiej obłudy. Ludzie, którzy zasiadają w redakcjach, którzy są powołani społecznie do zachowań kulturalnych, w Polsce nie odpowiadają. Wstyd.

    Potem prowadziłam blog sama.
    Potem, by nie być tak samotna, próbowałam się wpisywać w inne blogi. Ale albo mnie przemilczano – nie odpowiadano na moje komentarze, tylko, – też typowo polska specyfika – zwracano się ponad, np. ja daję komentarz, a natychmiast pojawia się jakiś cerber w wątku wcześniej opuszczonym i niekomentowanym i natychmiast zupełnie mnie ignorując, nawija z właścicielem bloga. A ten odpowiada, wazelinuje się cerberowi i mnie przemilcza.
    Takie obyczaje są dokładnie opisane w Stanach na okoliczność Czarnych, sposób, jak ich można „niewinnie” gnoić.

    Potem weszłam na Nieszufladę i brałam udział w kilku wątkach. Ale to była strata czasu, bo tam uprawia się swoisty gombrowiczowski bemberg z nickami w ciągłych metamorfozach i chodzi o to, by wyłapać talenty i im przykopać i zniechęcić do dalszego udzielania się na Nieszufladzie w innej roli, niż ta, którą mu daje szefostwo. Nieszuflada ma swoje dyżurne zasiedziałe insekty, zazwyczaj to są wszy, robaki i wszelkiej maści pasożyty, które pod różnymi nickami udają strażniczki ula, czyli coś pozytywnego. Modelowym przykładem jest Doktor Kinbote, menda wzorcowa, który knajacko wyciąga różne „grzeszki” internautów jak typowa baba w małżeństwie, jak seducha.

    Przypatrywałam się Rynsztokowi i ze zgrozą po rozszyfrowaniu niektórych nicków zauważyłam, że to te same insekty, co na nieszufladzie, mało, chyba są tam tylko po to, by ten powołany w słusznej sprawie portal zniszczyć. A wiesz, ja nie mam już czasu na takie przecież przerobione w życiu rzeczy, bo dzieci swoich rodziców, zakochane w swoich mamusiach i tatusiach niczego nie potrafią nowego stworzyć, tylko te wygodne, skuteczne, komunistyczne sposoby zachowania powielać.
    Ale to już się kończy, bo jałowieje, gnuśnieje, leniwieje towarzystwo, aż strach chodzić na te jałowizny i płycizny literackie.

    Powstał międzyczasie portal „Niedoczytania”, obiecujący, bo nowy, dziewiczy i złożony w większości z pokolenia osiemdziesiąt. I to samo. Dopuszczeni są do głosu ludzie bez indywidualności, ze słowotokiem nic nieznaczących zdań, jakby powołany jedynie do zaklajstrowania wszelkich kanałów ozdrowieńczej myśli czy odnowy polskiego języka. Ta nowomowa jest straszna, bo poprawna składniowo i wyuczona dobrze, ale pod tym jest absolutna, kosmiczna pustka.

    Rok pisałam na Blogu Marka Trojanowskiego, który zrobił ze swojego bloga totalitarne Państwo histerycznie reagujące na każde podejście do jego granic oblaniem kubłem smoły czy gorącej kaszy przez jego bandę. Wynaturzenie tego bloga chciałam opisać w osobnej notce, ale co ja się w Sieci na ten temat odezwę, to albo robię laskę komuś w sztucznej szczęce, albo nie oklaskuję Gomułki jak miałam sześć lat. Nie wiem czego Piekielny Doktor ode mnie oczekuje za pośrednictwem tych ustawicznych aluzji (tak jakby wiek człowieka czy kolor skóry był jego winą), łamie zasady i wcześniejsze ustalenia dla ich łamania, zabrania do siebie pisać. Jestem i byłam zawsze takim samym Księciem jak on i wszelkie zasady machiavellizmu nie mają tu zastosowania, bo ja nie jestem ani jego bandą, ani załogą. Jestem też Księciem, Małym Księciem, bo Małym, ale mam swoją planetę i na niej gospodaruję. Nie mam szans na wygranie żadnej wojny, bo moja planeta jest malutka i jednoosobowa. Przebywając na dworze Marka Trojanowskiego, zostałam z dnia nadzień wybębniona z niego i skazana na banicję. Bez słowa wyjaśnienia. A przecież nie mogę być banitą, bo ja tam byłam tylko gościnnie, to nie był mój blog, to nie była moja ojczyzna duchowa.
    W każdym razie rok symbiozy z blogiem „historiemoichniedoli” zakończył się moją niedolą, bo jestem rok do tyłu.

    Wando, ponieważ byłaś trzy lata w Sieci nieobecna, jesteś wolna od tych blogowych chorób, na które wszystkie blogi i portale literackie teraz chorują, a są to choroby śmiertelne, możesz być bardziej obiektywna i nie tak jak ja, emocjonalna.

    Mam takie różne plany, ale wiesz, czasu jest tak mało.
    Chciałam wprowadzić dział „Obiady Czwartkowe” na wzór tych królewskich, o poezji. Kochanowski siedzi u siebie, pisze, ale wpada na pogaduszki. Więc mój blog będzie raczej tym Czarnolasem dla mojej twórczości, ale chciałabym, by można było wpadać na szersze forum. Ponieważ nikt mnie w Sieci nie chce (nie wspomniano nigdzie publicznie pozytywnie o moich wypowiedziach poza moim blogiem, jedynie w listach prywatnych, gdzie mi wylizano, ale ja już w to teraz też nie wierzę), nie potrzebuje nikt mojego głosu w dyskusji, więc muszę to robić znowu wsobnie, znowu u siebie.

    I właśnie chciałabym, korzystając z Twojego światowego wykształcenia i jakiegoś stanowiska spoza Polski, byś się wypowiadała.
    Proszę.

  24. Wanda Niechciała pisze:

    Masz rację, jestem zielona i niedoinformowana. Nie miałam nawet czasu wchodzić na polskie strony internetowe, zarabiałam na studia jako kelnerka, a w chwilach wolnych tańczyłam z Manuelem salsę, sambę i latynoskie tańce w klubach. Chcieliśmy nawet założyć taki własny taneczny biznes, ale nasz związek się rozpadł.

    Poczytam Twój blog i inne wymienione przez Ciebie blogi literackie i portale w czasie świąt i zobaczę, o co chodzi.
    W Stanach też brutalizacja komentatorów jest wielka, bo język angielski jest bogatszy w słowa ordynarne, które w rzeczywistości nie są tak wulgarne, jak polskie czy rosyjskie. Przykładem są nazwy intymnych części ciała, kojarzące się przyjemnie.
    Jakbyś mnie jeszcze uświadomiła, kim są insekty na nieszufladzie i kim jest banda na blogu Marka Trojanowskiego, to bym czytała z większym zrozumieniem. I przyślij obiecane materiały na styczeń.

  25. Ewa pisze:

    W styczniowe czwartki chciałabym, byśmy omówiły z polskich poetów Edwarda Pasewicza i Jarosława Klejnockiego. Z obcych spolszczonego Williama Carlosa Williamsa przez Julię Hartwig i czternastu poetów francuskich – wybór Krystyny Rodowskiej. To są książki z ostatnich lat wydane w Polsce.

    Nie wiem Wando, kim są ludzie z nieszuflady. W tej chwili jedynym wartościowym poetą w dziale wierszy jest ktoś o nicku Feliks lokator. Ale on się na forum nie udziela.
    Wznowiłam czytanie forum, by wiedzieć, o co stałym dziesięcioletnim użytkownikom tego portalu chodzi, oprócz tego, by przy ich braku talentu i miłości do poezji mimo wszystko stać się poetami.
    Jest to zjawisko zupełnie niepojęte, by tak dużo energii ludzkiej szło w jedyny przyświecający im cel: pisać i wydawać tylko po to, by nie robił tego ktoś inny.
    Oni nawet potrafią kilkakrotnie w życiu debiutować, byle tylko uniemożliwić debiut komuś innemu. To są, uważam, zachowania zwierzęce, a nie ludzkie. I pasożytnicze. Tylko pasożyty żerują bezmyślnie na czymś, co jest pożywką, mogą tak latami sobie żerować, zwielokrotniając objętość. Tam zwielokrotniają poprzez ilość nicków.
    Na blogu Marka Trojaniowskiego też nie wiem, kto tam pisze i kto należy do bandy. Ale ostatnio na tym blogu poeta Przemek Łośko przyznał się do posiadania 130 nicków! Więc w tym wypadku każdy może być tam każdym. Nie wiem, do czego służy ta konspiracja, umrę szybciej, nim się dowiem.
    Ciekawym przypadkiem jest osoba, która pisze tam pod nickiem Izabella z Jeleńskich Kowalska. Ponieważ wysyłałam jej na skrzynkę mailową fotografie tekstów z naszej biblioteki, nawiązałam kontakt mailowy. I z tego roku cała moja korespondencja z poetką Izą ograniczyła się do kilku słów zaledwie.
    To automat sieciowy, który wysyła podziękowania za rejestrację na forach jest bardziej ludzki.
    Wiesz, jak ja mam na jakiś obcym blogu być traktowana tak bezosobowo, tak formalnie i tak nieprzyjemnie, to literatura staje się jakimś smutnym obowiązkiem, a nie zmysłowym przeżyciem.
    Myślę, że właśnie dlatego ta dzisiejsza poezja jest taka drewniana, ona nawet nie jest do dupy, bo to wszystko nie ma nic wspólnego ani z człowiekiem, ani z jego ciałem.

  26. Marcin pisze:

    A ja ostatnio napisałem wiersz. Zdarza mi się to mniej więcej z częstotliwością raz na dwa lata. Kiedyś pisywałem schodki częściej, ale utraciłem wiarę w siłę poezji, więc to rzuciłem. Do mojego zwątpienia przyczyniły się m. in. patologie, które opisujesz Ewo powyżej. Poezja już nic nie znaczy, nie jest już niczym więcej jak tylko zabawą dla znudzonych. A śmierć poezji to jej nadmiar, za który winę ponosi także Internet. Dlatego nie będzie Eliota bis ani Pounda bis ani Miłosza bis – nawet jeśli objawi się ktoś o ich skali talentu, przepadnie w tej paplaninie.
    Wybacz brak korespondencji mejlowej – postaram się coś skrobnąć, kiedy wysupłam się z moich dziennikarskich spraw.

  27. Ewa pisze:

    Nie, no, ja pisałam o korespondencji interwencyjnej, a nie towarzyskiej. Gdy świat się wali, gdy człowiek nie może sobie poradzić i pyta, co się stało? Ja piszę o sadyzmie, o braku lojalności między dwoma osobami, która nic nie kosztuje, nikomu nie zagraża. Ja mówię o jej braku, czyli o zwyczajnym świństwie.

    Natomiast korespondencja towarzyska ma być rozłożona w czasie, bo to nie jest żaden obowiązek, a tylko przyjemność. A przyjemność trzeba mieć w spokoju ducha, by przekazać drugiej osobie tę odczuwaną przyjemność. Człowiek zestresowany, zapracowany, może ją najwyżej udać. A grzeczność nie ma nic wspólnego z przeżyciem.
    Podobnie jest z poezją. Wiersz przychodzi, jak człowiek jest w pewnym, odpowiednim ku niej stanie, bo wiersz to łączenie się wewnętrzności z zewnętrznością. Takie stany nie są na zamówienie. Ja od miesiąca nie napisałam żadnego wiersza, bo jestem w ustawicznym stresie. A teraz na dodatek mam grypę.

    Ale chcę to leżenie w łóżku przeznaczyć na przeczytanie „Po debiucie” Karola Maliszewskiego. Chcę przeczytać o tym, co nigdy nie będzie mi dane. Gdybym nie miała tej wysokogorączkowej grypy, pewnie bym nie przeczytała, bo szkoda by mi było czasu. I robiłabym uszka do barszczu. A tak – nie muszę.

    Nie podzielam Twojego zdania Marcinie o końcu poezji. Nic podobnego. Uważam, ze XXI wiek, dzięki łatwej dostępności do dokumentów i łatwego ich archiwizowania, do wiedzy, po którą nie trzeba wychodzić z domu, będzie wiekiem arcydzieł. Ludzie będą żyć dłużej i dzięki temu będą mogli się wypowiedzieć, ponieważ ktoś, kto niczego nie przeżył, nie może być pisarzem.
    Wszystko z dnia na dzień wchodzi w Sieć, cały świat skanuje książki, nagrywa e-booki, które są też bezpłatnie dostępne w bibliotekach.

    A tylko u nas jakieś feudalne, neurotyczne zadupie, jakieś podziały, rządy wydawnictw, walki o władzę. Czytam na nieszufladzie i na rynsztoku, że powstaje kolejna głupia Fundacja.
    Fundacje powinny być w rękach ludzi ciekawych, oryginalnych, nie tuzinkowych. „Cegła” to przecież tylko cegła. Samymi ceglanymi ambicjami wybrukowane jest tylko piekło.

    Przecież fora internetowe powinny kipieć od swobodnej wymiany myśli, od wzajemnej inspiracji. Nic tak nie zainspiruje, nie da energetycznego kopa, jak drugi, inteligentny, żywy człowiek!

    Powodzenia Marcinie w pracy, bo bez zarobku nie ma twórczości. Sztuka to luksus. Jak mieliśmy debet na koncie i zadłużone mieszkanie, to ja niczego nie mogłam tworzyć.

  28. Ewa > Marcin pisze:

    Przeczytałam na stronie http://www.mkrolik.redakcja.pl/ Marcinie Twoje opowiadanie „Na bazie”, o którym tutaj w tym wątku pisałeś, że zostało wyróżnione nagrodą w konkursie na opowiadanie we Wrocławiu. Czytałam w gorączce, bo akurat mam grypę już trzeci dzień, co podobno wyklucza posiadanie grypy świńskiej (bym już zmarła) ale dotarł do mnie urok tego opowiadania. Opisana jest tam wzrastająca groza małego dziecka, które w miarę posuwania się niespiesznej narracji ukonkretnia się w swoim dziecięcym docieraniu do istoty przerażenia.
    Może uzyskałeś ten efekt właśnie dzięki temu, że sprawcą, demiurgiem budującym taki, a nie inny porządek świata jest właśnie dziadek małego chłopca, osoba mu bliska i gwarantująca bezpieczeństwo. Uchwyciłeś w tym opowiadaniu moment walącego się świata, który się nie wali zewnętrznie, jest solidny i wdawałoby się – niezniszczalny. A jednak baza znika z powierzchni ziemi, budują tam osiedle, co nie znaczy, że pojawi się pewnie, już bez udziału dziadka w innym miejscu, by produkcja świń na ubój mogła się kontynuować. Ale w małym chłopcu zawaliło się już coś raz na zawsze, coś się w nim już popsuło nieodwracalnie i przerażenie, być może wcześniej nieobecne, będzie jego wewnętrzną bazą, siedliskiem nieufności i strachu.
    Bardzo pięknie to Marcinie opisałeś. Bliskie mi są duchowo takie dociekania kafkowskie, w sumie też, symboliczne.

  29. List otwarty do Marka Trojanowskiego pisze:

    Przeczytałam karygodne życzenia świąteczne skierowane do mnie na Twoim blogu.
    Przeczytałam też Twoją wspaniałą pracę doktorską „Platon jako Führer”, pisaną pięknym, klarownym językiem, pisaną tak jak lubię czytać – gdzie w słowach odciska się piętno jednostkowego, olśniewającego umysłu i uczucia. Gdzie, przy naukowym założeniu zawarta jest prawdziwa literatura opowiadająca się za najchwalebniejszymi ludzkimi dokonaniami i badająca wnikliwie, jak się je traci.

    Nie mogę oprzeć się zdumieniu, że autorami tych dwóch rzeczy jest ta sama osoba.
    Brzydzę się sądami, jednak gdyby tak nie było, zażądałabym od prokuratora zbadania, czy doktor Marek Trojanowski jest prawdziwym autorem wydanej w 2006 w Berlinie książki.

    Jesteś wolnym człowiekiem i możesz sobie wypisywać, co chcesz na swoim blogu odnośnie mojej osoby. Jednak, ponieważ uprawiasz zupełnie niczym nieuzasadnione sieciowe wstecznictwo, niszcząc tym sposobem radosny sposób sieciowego współistnienia pisząc samowolnie o mnie oszczerstwa, stajesz się sieciowym szkodnikiem i już nie jesteś wolny, bo jesteś zniewolony kłamstwem. Poprzez kreowanie siebie na piekielnego kacyka zwolnionego od wszelkich zasad współistnienia, zasad, na które pracowały heroicznie najszlachetniejsze jednostki przez wieki, Ty, wchodząc w drugą dekadę dwudziestego pierwszego wieku swoim bezsensownym rozwydrzeniem niedojrzałego dziecka niszczysz Sieć. Psucie zabawy innym, robienie na złość bez sensu i bez żadnej logiki to już autodestrukcja nie popsutego, rozpuszczonego bękarta, ale niszczenie życia blogowego.
    Nie są to ani kontestujące ekscesy, ani artystyczne działania zbuntowanego. Twoje blogowanie nie ma już uroku i świeżości, bo twój blog stał się smętnym, kajdaniarskim kiczem pozbawionym dowcipu. I nawet, jeśli piętnujesz słusznie łamanie praw życia literackiego w dzisiejszej Polsce, natychmiast niweczysz to i stajesz się niewiarygodny poprzez działania przeczące sobie.

    Nie wiem, w którym momencie wpadłam w niełaskę doktora Trojanowskiego i z zachwytów ubiegłorocznych i gloryfikacji mojego bloga, nagle drwisz publicznie, że jestem starą kobietą, która robiła karierę polityczną w czasach mojej młodości, a teraz wszelkimi siłami chcę to powtórzyć. Czemu Marku służy ta insynuacja, skoro pisałeś wcześniej o mnie zupełnie inne rzeczy, a ja jestem tą samą osobą przecież? Czy dotarłeś teraz do jakiś szczegółów w moim życiorysie, o których ja nie wiem, że pozwalasz sobie na takie publiczne insynuacje?
    Pytam, w jakim celu piszesz o mnie nieprawdę? Dlaczego to robisz? Co ja Ci zrobiłam złego, co ja mogłam wyrządzić Tobie, człowiekowi znanemu jedynie z Sieci, a nasze wzajemne relacje są udokumentowane na naszych blogach, że posuwasz się do takiej agresji? Wspierałam Cię w Twoich sądowych rozprawach komentarzami na moim i Twoim blogu, słałam Ci książki. Nie ja znalazłam Ciebie w Sieci, to Ty zwróciłeś się do mnie pierwszy. Po co to robiłeś przy takim bogactwie sieciowych blogów? Czy ja Cię oszukałam udając kogoś innego?

    Ponieważ złożyłeś mi życzenia świąteczne, a ja nie mam prawa głosu na Twoim blogu, życzę Ci tutaj Marku na moim blogu opamiętania się w nadchodzącym 2010 roku.
    Nie wiem, jak wyglądasz i nie wiem jak wygląda Twoja banda blogowa. Ale znam ją z wypowiedzi tekstowych i komentarzy ich członków na Twoim blogu.
    I jeśli, jak piszesz, ich jakość pisania równa jest ich wyglądowi, muszą być bardzo brzydcy.

    Ewa Bieńczycka

  30. Wanda Niechciała pisze:

    Ewo,
    Najserdeczniejsze Życzenia Imieninowe!
    Życzę Tobie, byś była zadowolona z mojej przyszłorocznej pracy na Twoim blogu!

  31. Marcin pisze:

    Dzięki, Ewo, za tak wnikliwą interpretację mojego opowiadanka.
    Jest ono w pewnym sensie autobiograficzne. Mój dziadek rzeczywiście pracował na takiej bazie. Opisana sytuacja jest nie tyle zapisem konkretnego epizodu, co kwintesencją wszystkich moich tam bytności.
    Ta groza, zawalanie się tak naprawdę rosło we mnie w czasie.
    Postaram się wpuścić na mojego bloga więcej literatury, bo choć nie może liczyć na taką komentowalność jak publicystyka, dla mnie jest ważniejsza.
    Myślę, że duży wpływ na powstanie tego tekstu miała lektura “Władcy much”.
    Jeszcze raz Tobie i Twoim bliskim (a także koleżeństwu komentatorom) wiele świątecznego ciepła. Boże Narodzenie jest tak wspaniałe, że nadaje się nawet dla wątpiących.

  32. Ewa do Wandy pisze:

    Ja Wando dostałam takie dziwne życzenia świąteczne w tym roku, że aż strach przeżywać następne święta, będę miała już dozgonne stany lękowe.
    Życzenia zaczynające się od „mimo wszystko” są jakąś pogróżką przecież, czyli, że coś zawiniłam względem składającego, ale nie napisze mi co mu chodzi, bo jak typowa wredna matka używa wobec swojego dziecka całe życie szantażu emocjonalnego.

    Albo takie niechlujne nabazgranie:
    Dla ciebie Ewa, również Wesołych, fajnych Świąt obojętnie co to dla każdego znaczy.. pozdrawiam cieplutko
    joasia
    przepraszam za znaki przestankowe ale chyba trochę zapomniałam gdzie stawia się przecinki i inne takie tam…

    Dostałam też upiorne kartki z portalu „kartki onet” i to nie wiadomo od kogo, a tak komercyjne i bezosobowe, że dręczenie mnie czymś podobnym wynikać musiało z głupoty, a nie sadyzmu.

    Wiele kartek było tzw. samoróbkami artystycznymi produkowanymi przez brać malarską, która zupełnie się zinfantylizowała i skretyniała.

    Najlepszą i najtrafniejszą kartką jaką udało mi się zobaczyć w tym roku ilustrującą bardzo dobrze moje sieciowe szanse, jakie miałam w 2009 roku jest prezentowana na portalu niedoczytania scenka – w [komiks] ohmygod – odcinek 13.

    Nic to Wando, dzięki wielkie, ale na bok Życzenia, bo to tylko forma międzyludzkiego kontaktu. Że forma ma dwa końce, to wiadomo, i że ten życzliwy koniuszek coraz rzadszy, że życzenia służą popisowi, chwaleniu się, dominacji najczęściej, przykopaniu i wskazaniu mu miejsca.

    Ja jestem integralna i ja mam dbać o bezpieczeństwo planety i ja nie potrzebuję się na nikim odgrywać.
    Ja potrzebuję tylko odsłaniać szczelne zasłony, wyciągać brud i to, co jest pod dywanem, bo to wszystko jest pożywką dla baobabów, które mogą rozwalić moją planetę.

    Już nie mam gorączki i przeczytałam całego Maliszewskiego, którego lektura nie zachęca ani do debiutu, ani do bycia przed, ani po nim, dawno nie czytałam tak niepotrzebnej nikomu książki. Można właściwie zrozumieć Karola Maliszewskiego skazanego układami na chwalenie poetów przemijających już na naszych oczach, a jeszcze trzymających władzę, jeśli chce się tak nieistotną książkę za wszelką cenę wydać. I chyba „po debiucie” Karola Maliszewskiego oznacza stan całkowitego artystycznego zniewolenia.

  33. Ewa do Marcina pisze:

    Ja tam Marcinie nie odebrałam nastroju „Władcy much” Goldinga. Myślę, że problem dobra i zła był u Goldinga pokazany w sytuacji ekstremalnej, a Ty pokazujesz tzw. zwyczajne zło, czyli coś nieuświadomionego przez dorosłych, natomiast niepojętego dla dziecka, które w sposób naturalny odczuwa wewnętrzną niezgodę. Uchwyciłeś bardzo ważny moment stanu ducha obcokrajowca, dla którego obyczaje w krainie, w której się znalazł, są odwieczną normalnością – jak na przykład jedzenie ludzi – natomiast budzą w nim odrazę i przerażenie. Dziecko mieszkające na wsi wchodzi w zło gładko, bo wmówiono mu, że pies nie odczuwa bólu i może być na grubym łańcuchu więźniem przez całe życie za winy nigdy niezawinione. Że niech się cieszy, bo świnia ma jeszcze gorzej. Wmówiono mu, że taki jest właśnie świat, że innego nie ma i nie będzie.
    Ty w tym opowiadaniu pokazujesz, że niezgoda, wprawdzie niemożliwa w realizacji, jest w małym bohaterze opowiadania realna. I, że ta niezgoda, rodząca się w małym dziecku jest niesłychanie cenna. Jest bezużyteczna i rodzi cierpienie, ale rodzi też coś cennego, rodzi artystę. A tylko prawdziwa sztuka nas wyzwoli, ponieważ posiada oręż w postaci możliwości przemiany. Nie żadna publicystyka i nie żadne sądowe papiery, nie Urząd, a docieranie do istoty pojawienia się nas na ziemi. Tylko prawdziwe, różnorakie wyartykułowanie tego świństwa, jakie dzieje się wokół nas, może dać nam wolność i oczyszczenie.

    Dlatego zawsze będę przeciwna „Włatcy móch” Kędzierskiego, które nijak się ma do „Miasteczka South Park”, ponieważ wulgarność w polskim żałosnym powtórzeniu amerykańskiego pierwowzoru się tam alienuje, jest sama dla siebie, podczas gdy obscena i kpiarstwo nie demaskujące istoty, a jedynie będące czczą zabawą, są bezużyteczne.

    Twój symboliczny realizm jest mi bliski. Przecież w tej chwili ruchy na rzecz wyzwolenia zwierząt (Peter Singer) są w świecie potężne i trzeba kierować je na polską, zacofaną wieś.

  34. Rysiek listonosz pisze:

    Widzę, że Przechodzień zabiera głos na portalu niedoczytania w sprawie Krzysztofa Piesiewicza.

    Mnie zastanawia pojemność i wszechstronność osobowości Piesiewicza, któremu udało się połączyć same sprzeczności. Jest autorem scenariuszy 17 filmów Krzysztofa Kieślowskiego i po ogłoszeniu duetu Piesiewicz-Kieślowski artystami światowej sławy, z artysty wszedł ponownie w urzędowość, w politykę, a więc w coś przeciwnego, zasznurowanego, zniewolonego. Więc grudniowe ekscesy senatora Piesiewicza byłyby najbardziej ludzkimi przejawami tego człowieka z całego jego życia.

  35. Ewa pisze:

    Tak, najbardziej ludzkim, bo przecież Krzysztof Kieślowski nakręcił swoje najlepsze filmy, głównie dokumentalne, przed współpracą z Piesiewiczem. Wiem, że portal nieszuflada przekonuje, że najlepszym poetą może być tylko prawnik i że takie właśnie wykształcenie gwarantuje udane życie poetyckie, ale prawnicy w filmie to już określony gatunek, najczęściej komercyjna sensacja, taka, jaką robi John Grisham, nie mająca nic wspólnego z artyzmem. A Kieślowski aspirował do sztuki, do najwyższych ambitnych dokonań i nieprawdopodobne scenariusze Krzysztofa Piesiewicza, pisane z metra unicestwiły te dokonania. Mnie się nie podobało ani jedno filmowe „przykazanie” i ani jeden „kolor”, a przecież swego czasu widziałam w telewizji kilkakrotnie te wszystkie, według mnie zupełnie niesłusznie nagradzane filmy. Być może, gdyby Krzysztof Piesiewicz wpadł wcześniej na pomysł odmiany swojego prywatnego życia, te filmy byłyby strawne. A tak pewnie ich już dzisiaj nikt nie ogląda i co to mając sześćdziesiąt pięć lat nagle się obudzić. Mądry Polak po szkodzie.

  36. Przechodzień pisze:

    Niestety wpadł na ten pomysł wtedy gdy już na to sobie pozwolić nie mógł. I naprawdę nie chodzi o to jakie niepowetowane straty poniosła przez to polska sztuka filmowa, ale o wielkie zagrożenie jakie swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem stworzył dla ładu politycznego. I doprawdy gwoździem do trumny politycznej tego człowieka nie jest bynajmniej to niewinne snifowanie w sukience utrwalone na taśmach szantażystów, ale ów wielomiesięczny SZANTAŻ, który radykalnie odmienił jego status polityka niezależnego, ba, autorytetu moralnego, na powolne narzędzie, marionetkę w rękach bóg wie kogo. I tego właśnie Łośko zdaje się w ogóle nie widzieć, jak również autor postu, drążąc sprawy drugorzędne dla jakiegoś czczego popisu. Żaden urzędnik państwowy, zwłaszcza tego szczebla nie może sobie pozwolić na podobne uzależnienia, bo stanowi wielkie zagrożenie dla ładu państwa. W starszych demokracjach niż nasza, politycy natychmiast poddają się do dymisji, jak im się coś takiego trafi, albo bardziej honorowo popełniają samobója. Piesiewicz zdaje się obrażony i milczy.

  37. Rysiek listonosz pisze:

    Też uważam Przechodniu, że SZANTAŻ jest głównym problemem całego zajścia, a skandal tylko go zaciemniającym. Nie może polityk być szantażowany i wchodzić w skład rządu, zagraża to bezpieczeństwu państwa.

    Bardzo mało dowcipne filmiki na YouTube komentujące skandal Piesiewicza, odsłaniające przy okazji brak humoru u Polaków wyhodowanych na filmach Kieślowskiego.

    Dyskusja na niedoczytaniach też już niesmaczna, dążąca do wzajemnego obrażania się i zajmowania się sprawami dyskutantów, a nie wydarzeniem, w których przecież nie uczestniczyli, chcą je tylko zrozumieć.

  38. Wanda Niechciała pisze:

    Tu w Teksasie afery polityków dotyczące różowych baletów wybuchają bardzo często, sam ich wygląd i wyraz twarzy już niejedno mówi, bez żadnych denuncjacji.

    Ale chciałabym wrócić do literatury. Poszukałam przez święta w necie artykułów książki, o której Ewo tu piszesz, która wyszła w 2008 roku Karola Maliszewskiego „Po debiucie”. Jest w niecie bardzo dużo fragmentów z tej książki i chyba wszystkie przeczytałam.
    Znamienny jest artykuł z „Odry” Radosława Wiśniewskiego GRUNGE PROCESS O KRYTYCZNYM ŻYCIOPISANIU KAROLA MALISZEWSKIEGO

    http://odra.okis.pl/article.php/739

    odwołujący się tytułem do niszowego charakteru uprawianej przez Maliszewskiego krytyki.
    W Polsce „nisza” ma w tej chwili obłudną konotację. W niszy w tej chwili znaleźli się wszyscy sztucznie wywindowani poeci, którzy są tam, dlatego, że ich się nie dość czyta. Znaleźli się w niej więc Jacek Dehnel, Radosław Wiśniewski, Adam Wiedemann, Darek Foks, Edward Pasewicz i Andrzej Sosnowski razem z setką wydawanych przez Biuro Literackie poetów. I wymową artykułu jest to, że społeczeństwo nie chce, nie czyta i to podziemie, które zostało zasiedlone przez oficjalną krytykę i literaturę musi tam z tego powodu być.
    Likwiduje to automatycznie całą opozycję, która nie ma się gdzie podziać. To tak, jakby Piekło zasiedlone zostało przez anioły, których nikt nie chce z powodu ich bezkresnej nudy i braku narządów płciowych. I dla wykoszenia konkurencji.
    Schodzą więc do Piekła i się przebierają, doklejają sobie ubytki ciała, wyrzucając diabły.
    Ale nuda pozostaje.

  39. Ewa pisze:

    > Rysiek Listonosz

    Przechodzień wysłany jest z naszej Planety, by zbadał, jak inne portale reagują na Obcego.

    Nie było się niczego dobrego spodziewać, tylko kolejnej obrzydliwości.
    Zdumiewa pomstowanie przez poetę Przemysława Łośkę na Państwo. Słuszny jest bardiejewowski idealizm, Bierdiajew uznawał tylko istnienie jednego państwa, jednego Królestwa, istnienie tylko Królestwa Niebieskiego.
    Do takiego ideału dąży się jak u nas socjalizm dążył do komunizmu błagając obywateli o cierpliwość. Kubańska permanentna Rewolucja to nic innego, jak oczekiwanie na spełnienie życia bez Państwa Jankesów.
    Ale jak na razie na Ziemi Państw jest w tej chwili bez liku, ich wielość jest korzystniejsza, jak i miejsc blogowania w Sieci. Pojawienie się portalu niedoczytania miedzy skompromitowaną nieszufladą a nieczytelnym rynsztokiem było korzystne.
    Likwidacja Państwa wśród Państw! To Polska nie mam mieć państwowości? A skąd by Poeta Polski czerpał wzorce do prowadzenia portalowej debaty? Przecież to wypisz wymaluj telewizyjna „debata”, gdzie zasiadał Lepper i inni politycy, gdzie robiono sobie tylko złośliwe uwagi i szyderstwa, nie pamiętając już, po co się w tej kupie dyskutantów znaleźli. A znaleźli się, by dojść do wspólnych wniosków, a nie hodować swój indywidualizm. Co to, znowu jakaś warcholska Polska sarmacka?

    > Wanda Niechciała

    Wando w tej książce są naprawdę wszyscy z sieciowego literackie pl. i z Biura Literackiego. Byłam wtedy we Wrocławiu, gdzie Karol Maliszewski zamilkł, o czym jurodiwiec pisze w „Odrze”.
    To o czym pisze w książce, to są wszystko laurki, rzeczy naprawdę nie warte czytania i zajmujące niepotrzebnie czas. Przeczytałam, bo miałam grypę i miałam czas. Nic dziwnego, że nikt niezorientowany tego nie będzie czytał, a tych zorientowanych jest taka liczba, ile tam nazwisk. No i ja.

    Skoro o wilku mowa, to warto z tej książki „Po debiucie” Karola Maliszewskiego zacytować fragment dotyczący poety, o którym cały czas czytam na blogu Marka Trojanowskiego, że jest męczennikiem, niedowartościowanym i skrzywdzonym przez środowisko i obieg oficjalny poetą. Nic podobnego. Karol Maliszewski zatytułował cały rozdział cytatem w z wypowiedzi Przemysława Łoski „Pisać lirycznie to jakby za karę”:

    „(…) (Jedną z osób, której się na końcu za coś dziękuje, jest Przemysław Łośko. Właśnie widziałem jego tomik w maszynopisie. Tyle tu naszego, ile w procesie aktywnej lektury uda nam się przepchnąć przez bariery samokontrolującego się języka. Te krople sensu i wiarygodnego znaczenia łapać można różnymi cedzakami. W różnych miejscach można zacząć połów. Polecam czytelnikom wiersz czwarty, pt. „mama, za karę, kazała napisać lirycznie”, nie tylko dlatego że jest odsłonięciem i sprawia wrażenie spontanicznej konfesji. W nim wyraźnie określa się liryczność jako kategorię przebrzmiałą, bo pisać lirycznie – według tego poety – to jakby za karę. Młody poznański twórca nie chce pisać lirycznych wierszy. Już chyba bardziej interesuje go epickość, ucieczka w pozornie chłodny, zobiektywizowany opis. Najbliższy jest mu styl protokolarnego zapisu. „Ile protokołów zdążę napisać…” No właśnie, ile? I to nie jest tylko kwestia wytrzymałości owej językowej bariery. Chodzi też o wytrzymałość czytelnika, który niekoniecznie musi wiedzieć, że znalazł się w samym jądrze tornada przechodzącego przez najnowszą, szukającą swego wyrazu, poezję polską.)(…)”

  40. Wanda Niechciała pisze:

    Fajnie jest w Polsce. Przemysław Łośko: – „Młody poznański twórca nie chce pisać lirycznych wierszy”.
    Czytam w necie, że ma czterdziestkę.
    Ja mam dwadzieścia trzy lata i chciałabym być, mając czterdziestkę, „Młoda”.

  41. Ewa pisze:

    Ja Wando dla polskich internautów już dziesięć lat temu byłam staruchą i moją starość podkreślano, gdzie tylko się dało. Pamiętam, że celował w tym poeta Balek, który już teraz też ma słuszny wiek i pewnie wąsy.
    Za tydzień rozpocznę 58 rok życia, wprawdzie wąsów nie mam, ale już nie wiem, do czego się będę kwalifikować. Jestem wprawdzie rówieśniczką Jerzego Pilcha i Krystyny Jandy, polskich artystów czynnych zawodowo, uwielbianych i szanowanych, ale to co innego.

    Chyba mnie do nieboszczyków zaliczą, bo nie ma już kategorii stopniującej, zresztą teraz też już jestem geriatrycznie skazana z moim blogiem na nieistnienie.

  42. Ewa > jurodiwiec (Rarosław Wiśniewski) pisze:

    Panie Radku, dlaczego Pan mnie obraża na blogu Marka Trojanowskiego, nazywając mnie politrukiem? Co to według Pana oznacza? To jest metafora literacka? Ja mam swoje lata i jeśli Pan chce donieść, że pracowałam jako politruk w PRL-u, to jest to przecież nieprawda i pomówienie. Dlaczego Pan to robi? Proszę o wytłumaczenie i sprostowanie na blogu Marka.
    Nie mogę się tam obronić, bo jestem zbanowana.

  43. Rysiek listonosz pisze:

    Ewo, nie martw się, poeci polscy nie wiedzą, co oznaczają słowa, których używają. Jeśli bredzą i kłamią w wierszach, to wiadomo, że przenika to do życia i muszą to robić też poza wierszem, by nie wyjść z wprawy. To jest taka zasada miej więcej, że „zbrodniarz zawsze powraca na miejsce zbrodni”, „w domu powieszonego mówi się o sznurze” i tym podobne. Są fałszywi poeci, którzy muszą po prostu kłamać nieustannie, ponieważ ich twórczość jest skłamana, to i reszta egzystencji musi taka być. Według wikipedii musiałabyś być żołnierką w Armii Radzieckiej i to do 1942. Czyli dziesięć lat przed Twoim urodzeniem.

  44. Ewa pisze:

    Rysiu, miałam już na te blogi nie wchodzić, bo ja przecież czasu nie mam na te wszystkie głupstwa. Ale jeśli oni nie potrafią walczyć swoją poezją i sami wytracają tak cenny czas kradziony twórczości na takie brednie wciągając w to jeszcze mnie – przecież jurodiwiec tam podał moje nazwisko zupełnie nie na temat, ja tam już nie jestem, mnie tam nie ma, nie miałam z tym wątkiem nic wspólnego – to chcąc niechcąc muszę napisać tutaj o wszystkich jego poetyckich kłamstwach w najnowszym tomiku wierszy jurodiwca:

    „NeoNoe” Radosław Wiśniewski, Sejny, Fundacja “Pogranicze”, 2009

    To zaraz po pierwszym stycznia 2010 o tym napiszę.

  45. Rysiek listonosz > Przechodzień pisze:

    I jeszcze odnośnie wczorajszej dyskusji Przechodnia z poetą przemkiem łośką na portalu niedoczytania.
    Dobre są komentarze do artykułu „Prostactwo, obłuda, tanie moralizatorstwo” Wojciecha Sadurskiego w GW przedstawiającego senatora Piesiewicza jako głównego projektanta ustawy antyaborcyjnej, za co by nie bronił go żaden prawdziwy anarchista.

    „(…)Nie może być tak że wybrańcy będą pouczać malutkich co jest dobre
    a co złe, będą ich wsadzać do więzienia za łamanie zakazów których
    sami nie mają zamiaru przestrzegać!!!!
    Pan Piesiewicz do więzienia nie trafi bo będzie to precedens grożny
    dla innych, jemu podobnych moralizatorów. Natomiast dziaciaki za
    gram maryśki do więzień będą nadal wsadzani. Oto prawdziwa
    moralność.(…)”
    [jk1962 26.12.09]

    „(…)Podali mu pigułkę gwałtu, przebrali w sukienkę i zrobili film?
    To jest ten dramat?
    Na czym ta tragedia polega?
    Chyba tylko na tym, że skończą się wywiady dla Tygodnika Powszechnego i Niedzieli.
    Myślę, że niejedna kobieta, której podano pigułkę gwałtu chętnie zamieniłaby
    się na “dramaty” z Piesiewiczem, bo wtedy zazwyczaj nie kończy się na
    przebraniu w sukienkę a wręcz przeciwnie.
    Często za to jest to dopiero początek “przebojów”, bo dzięki prawu uchwalanemu
    przez takich moralizatorów i autorytety moralne jak Piesiewicz, żeby usunąć
    ciążę powstałą w wyniku gwałtu po podaniu pigułki z GHB, kobieta musi
    UDOWADNIAĆ na policji, że została zgwałcona przy pomocy GHB – by mieć prawo do
    aborcji. UDOWODNIENIE TEGO JEST NIEMOŻLIWE. (ghb znika z krwi i moczu
    po maks 12 godzinach).
    Ale tacy, których stać na płacenie pół miliona złotych koorwom, po to by dalej
    uchodzić za “autorytet moralny” raczej mają w doopie, że PRAWDZIWYM DRAMATEM
    jest nie mieć 3000 na skrobankę w podziemiu i urodzić niechciane dziecko – bo
    autorytet moralny stwierdził, że usuniecie 12 tyg płodu na życzenie w Polsce
    jest zbrodnią i morderstwem. Kobieta ma szansę co najwyzej na upokorzenie i
    łatkę tej która chciała wyżebrać aborcję.

    To jest dramat.

    Piesiewicz i dramat – to jakiś żart?

    Piesiewicz to dramat, to co go spotkało to żaden dramat.

    Dramatem to jest posłanie na trzy miesiące do aresztu siedemnastoletniego
    dziecka za posiadanie 2 gramów marihuany na własny użytek. Prosto ze szkoły do
    więzienia. Na trzy miesiące.
    Rodzice nie mają na adwokata.

    Dramat to jest wtedy gdy jakiegoś człowieka wsadzają do aresztu za jednego
    jointa, przez co traci pracę, dobrą opinię.

    To są dramaty.

    Przebranie kogoś w sukienkę to nie jest dramat.
    Wielu chętnie by się z nim zamieniło. Piesiewicz mówiąc, że jego życie
    zamieniło się w ciągu tego roku w piekło i stało się dramatem pluje w twarz i
    szydzi z tych, którzy przez takich obłudnych moralizatorów jak on,
    przezyli/przeżywają/przezyją PRAWDZIWY DRAMAT a ich zycie nieodwracalnie
    zamieni się w PIEKŁO.(…)”

    [ttiikkttaakk 27.12.09, 20:11]

  46. Ewa pisze:

    Cóż Rysiu, to jest wszystko w ramach przyzwolenia.

    Artystyczna metoda kontestacji, która za pomocą zła ujawnia skutki działań moralizatorów i twórców wyśrubowanych praw dla obywateli z których nie sposób się wywiązać, nie ma tutaj żadnych szans zaistnienia, ponieważ nikt nic nie rozumie, co się stało.
    Można kilometrami pisać komentarze, jak pisał to cały dzień Przechodzień na portalu Młodych „niedoczytania”, a i tak nie został zrozumiany, bo rozumieć, to też dobra wola.

    Wracam właśnie z bloga poety Radosława Wiśniewskiego (jurodiwy-pietruch blog), gdzie o przeproszeniu mnie mowy nie ma, Jurodiwiec czuje się obrażony, że ja domagam się przeprosin.
    U Littell’a w „Łaskawe” wojna uruchamia przyzwolenie na wszelkie osobiste porachunki rodzinne i sąsiedzkie, gdzie pod osłoną działań wojennych i panującego bezhołowia można swobodnie mordować, a detektywów wsadzać do obozów koncentracyjnych jak coś zdemaskują. Jurodiwiec uważa, że jak na blogu właściciel bloga insynuuje, to jemu też wolno. Jest zdumiony, że sam coś popełnił złego, skoro inni mogą, to przecież czemu sobie nie ulżyć? W sąsiedztwie niezwykle prawej notki o Tybecie na jego blogu brzmi to wszystko jeszcze bardziej wyraziście.

    Wracając do senatora Piesiewicza, jego ustaw i ustaw polityków w Polsce, warta odnotowania na tym blogu jeszcze w końcu roku obłuda w decyzjach podziału pieniędzy podatników na szczeblu ministerialnym (podobno skromnych z uwagi na kryzys gospodarczy) na kulturę.
    Czytam na portalu „Obiegu” o wielkiej wystawie galerii Starmach w Muzeum Narodowym w Krakowie:

    „Między fetyszem a depozytem. Kolekcja Starmachów w MNK
    Łukasz Białkowski http://www.obieg.pl/recenzje/15377

    „(…)Jest jasne, że np. należące do Starmachów Między słowami Stanisława Dróżdża czy cykl Interwencji Edwarda Krasińskiego to „rodzynki”, których Muzeum Narodowe w Krakowie nie miało i pewnie nigdy mieć nie będzie. Powstaje jednak pytanie, czy to, że pewne prace są poza zasięgiem muzeum, stanowi wystarczający powód, by zapraszać w progi publicznej instytucji prywatnego kolekcjonera? Stawiając to pytanie inaczej: czy dzięki „mariażowi” z kolekcją Starmachów Muzeum Narodowe lepiej pełni swoją funkcję czy ryzykownie szafuje autorytetem instytucji państwowej i zbyt pochopnie legitymizuje wartość prywatnej kolekcji?(…)”

  47. Przechodzień pisze:

    Arcybiskup Życiński zżyma się na łamach GW, że nawet na miano tabloidu trzeba też sobie zasłużyć. Każdy tabloid próbujący obalić ważne dla życia publicznego autorytety moralne, automatycznie traci tę zaszczytną pozycję w rankingu księdza. Widocznie w świecie księdza czyny senatora nie są niczym nagannym, a cały szum nieuzasadniony. Ale i tak przecież senator ma szczęście, że medialną obsługą jego życia prywatnego zajął się Super Expres, o którym powiedzieć można wszystko, ale nie to, że insynuuje i preparuje fakty. I do rzetelności tej obsługi senator nie zgłasza pretensji. Super Expres działa podług rygorystycznych zasad. Gdyby obsługiwał go spin doctor Trojanowski miałby przechlapane znacznie bardziej, o ile może być gorzej w tym wypadku. Blogowy herszt bandy dwojga, nie działa podług żadnych zasad, a jeśli jest tam jakaś zasada, to właśnie jej brak.
    Ale paradoksalnie tu senator może czuć się bezpieczny, tu mu nic nie grozi, tu znajdzie wsparcie, właśnie z uwagi na podobną metodę działania senatora i wspomnianego bloga; brak zasad, łamanie przyrzeczeń.

    Etatowy anarchista bloga po małym liftingu (małe czystki, zastąpienie gwiazdy i romantycznego Che potrójnym portretem wodza – wyraziste odniesienia, choć bynajmniej nie do Ojca, Syna i Ducha) Łośko bierze senatora pod swoje opiekuńcze skrzydła. I choć dzieje się to na wyjezdnym, w obcym miejscu, należy rozumieć, że są to wspólne poglądy, szefa również.
    I to również jest uzasadnione, bo Senator w gruncie rzeczy też jest anarchistą, w każdym razie teraz już i my o tym wiemy, a i pewnie sam senator. Do tej pory maskował się przebrany za mędrca i moralistę, wytyczał społeczeństwu coraz bardziej strome ścieżki, i coraz wyższe poprzeczki. Podczas gdy sam szedł pod poprzeczkami, tymi samymi ścieżkami wprawdzie, ale w dół. I choć czynem tym wniósł wielki wkład w zanarchizowanie życia publicznego, do pełni sukcesu zabrakło Łośce, by senator postawił kropkę nad “i” robiąc spektakularną woltę i ujawnił iż cały czas świetnie się bawił (ta mała robi świetnie laskę polecam) robiąc z wyborców kretynów, każąc im wierzyć w te wszystkie brednie, które udało mu się w dużej części przekuć w obowiązujące prawo. Łośko się wręcz wścieka, że senator nie wykorzystuje tej niepowtarzalnej szansy, którą on tak właśnie by wykorzystał, nie rozumiejąc dlaczego tak się jednak nie dzieje. Przypomina mi w tym mojego byłego znajomego, który niczym nastolatek nabuzowany pancernymi i psem, a zbliżał się wtedy do pięćdziesiątki, wcielał się w rolę Jaruzelskiego, korygując w swoich fantazjach miękkość generała wobec znarowionego solidarnymi gestami narodu, który powinien jednak wybrać opcję większego zła.
    Ale Łośko lubi posługiwać się retoryczną łopatą, ulubionym narzędziem wszelkich rewolucji, by wszyscy, bez wyjątku zrozumieli jego myśl. Ale przecież i bez tych łopatologicznych dopowiedzeń czyn senatora jest i tak trudnym do przecenienia krokiem na drodze do pełnej anarchii.

  48. WS pisze:

    Ewo. Jedynie Feliks Lokator?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *